kod
Ludzie zawsze kochali cyfry. Od sytuacji zależało jakie.
Gdy stawali na wadze, kochali te małe. Gdy pojawiały się te brzydkie, ogromne, mieli ochotę zamazać je korektorem, ukryć je i usunąć. Tak się niestety nie dało. Jeśli chodziło jednak o konto bankowe... tam mogły być te brzydkie i ogromne. Im brzydsze, tym lepsze.
On dla niektórych był brzydki. Jego wiek był brzydki. Brzydkie, wstrętne cyferki.
Nie rozumiała tego.
Spotkała go przypadkiem. Wpadła na niego, a on pełen stoickiego spokoju pomógł jej wstać z chodnika. Zażartował, że rekompensatą będzie randka. Odpowiedziała śmiechem i zgodziła się. Podał jej adres.
Wyglądał dość młodo. Jako siedemnastolatka była od niego młodsza o dziesięć lat. Nie przejmowała się tym jednak. Wiek był tylko liczbą. Jak te na wadze albo koncie bankowym.
Wszyscy nim gardzili. Jej rodzice, siostra, znajomi. Stwierdziła więc, że nie będzie rozmawiać z ludźmi, którzy plują jadem na jej szczęście.
Codziennie rano budziła się z myślą, że go zobaczy.
On, gdy wstawał, myślał tylko o tym, co stanie się wieczorem. Znowu będzie jego własnością.
Tylko jego.
Działał na nią jak narkotyk. Brała go codziennie w śmiertelnych ilościach, nie umierając przez niego, ale bez niego. Działał w sposób otumaniająco-wyniszczający, ale tego nie dostrzegała.
Zwracała uwagę tylko na jego dłonie. Były zwinne jak u złodzieja. Plądrował jej ciało co wieczór. Kradł jego części i zamykał w sejfie, wrzucając go później do wody.
Nie było w tym namiętności, tylko czysta żądza.
Najmilej wspominała jednak spacery. Jego apaszowe dłonie zaciśnięte w pięści. Jedna była klatką dla niej. A druga ostrzeżeniem dla tych, którzy śmieli spojrzeć, choć na sekundę na jego trofeum.
Bronił ją przed złym światem. Otaczał łańcuchem swoich rąk, by nikt nie mógł jej skrzywdzić. Był jej bohaterem.
Została oznaczona kodem. Od prawego oka po nogi.
Chyba uwielbiał kolory.
Jej kod był w odcieniach fioletu, żółci, błękitu. Czasem nawet pojawiał się czerwony.
Był malarzem. Jej ciało — płótnem. Jego szorstkie pędzle hańbiły je. Widziała jednak tylko to, że okazywał jej miłość. Tylko jej.
Klucz często zmieniał swoje położenie. Na miejscu starych oznaczeń pojawiały się nowe. Zakrywała je, przecież nie chcieli, by ktoś go poznał.
Byli tylko we dwoje.
Jego kod. Jego czułe słowa. Jego dłonie. Jego płótno. Jego trofeum.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro