Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 7

Zanim zaczniecie czytać rozdział musimy ustalić kilka spraw. Po pierwsze, miałam napisane kilka rozdziałów do przodu i dlatego w ostatnich dniach rozdziały pojawiały się codziennie, ale myślę, że powinniśmy ustalić 3 dni w tygodniu, w których one by się pojawiały tak, aby każdy rozdział był ciekawy, a nie pisany na szybko. Piszcie w komentarzach jakie dni chcecie i jaką godzinę. Proponuję wtorek, czwartek i sobotę o godzinie 17. Oczywiście, jeśli dam radę będą pojawiały się maratony😇Dodatkowo chciałbym powiedzieć, że KD będzie miał 46 rozdziałów+epilog❤️Czekam na odpowiedzi i propozycje w komentarzach✨

Niedziela minęła niemal błyskawicznie.

Spędziłam ją w swoim pokoju na mięciutkim łóżeczku z laptopem na kolanach, dobrymi filmami i jęczącą Beth obok.

Bethy mocno wczoraj przecholowała i już od południa siedziała u mnie w pokoju przeszkadzając mi w oglądaniu.

Po niedzieli nadszedł znienawidzony dzień przeze mnie i zdecydowaną większość nastolatków na świecie. Poniedziałek. Może nie byłoby jeszcze tak źle, gdyby nie był to poniedziałek 1 września. Wiecie co to oznacza? Oczywiście, że tak. Zakończenie wakacji i rozpoczęcie przeklętego roku szkolnego.

Nigdy nie rozumiałam po co nam szkoła. Po co wstawać codziennie o 6 rano i siedzieć w tej budzie jebanej siedem godzin?! To przecież jest marnowanie czasu!

Budzik dzwonił uparcie już od dobrych dziesięciu minut, ale ja jesten tak samo uparta jak on, a może nawet bardziej i go zawzięcie ignorowałam.

-Ashy, budzik dzwoni- powiedziała mama wchodząc do mojego pokoju

-Powiedz, że oddzwonię- wymamrotałam, po czym odwróciłam się na drugi bok

-Wstawaj do szkoły!- krzyknęła mama wiedząc jak ogromnym śpiochem jestem i zabrała mi kołdrę

-Nie marudź, już wstaję- mruknęłam i podniosłam się z wielką niechęcią z łóżka

-Nie było tak od razu?- zapytała uśmiechając się w typowy dla siebie sposób- Teraz gorsza część tej rodziny, idę obudzić twoich braci

Za oknem jak zwykle świeciło śłońce, a na niebie nie było ani jednej chmurki. Typowo.

Z szafy wyjęłam jasne, poprzecierane rurki i białą bluzeczke na cienkich ramiączkach ze sznurowaniem na dekolcie.

Szybko wyprostowałam włosy, zrobiłam swój codzienny makijaż i byłam gotowa do tego piekła.

Z krzesła zabrałam jeszcze swoją torbę, w której znajdowały się przeklęte książki i zeszłam na dół.

Przywitałam się z rodzicami i Leo całusem w policzek, a Max' a uderzyłam w tył głowy i usiadłam do stołu.

-Dzień dobry, córeczko- powiedział tata na chwilę odrywając się od gazety- Ten dekolt to troszkę nie za duży?

-Nie, w sam raz, tatusiu- zaśmiałam się i zabrałam do jedzenia naleśników przygotowanych przez mamę. O dziwo, po pierwszym kęsie nie miałam ochotę tego zwrócić, więc są dwie opcje: albo moja mama wreszcie nauczyła się gotować, co jest absurdalne, albo naleśniki zrobił tata, a mama po prostu skłamała, że to ona je przygotowała. Ta druga obcja jest o wiele bardziej prawdopodobna.

-Widzę, że jesteś w wyjątkowo dobrym humorze jak na początek roku szkolnego- zaśmiał się

-Umieram wewnętrznie- westchnęłam teatralnie

-Będzie dobrze- powiedział jakby to było oczywiste- Po prostu postaraj się nie wdać w bójkę pierwszego dnia i nie wylądować na dywaniku u dyrektora

-Dzięki- zachichotałam- Twoje porady są jak zwykle pomocne, ojcze

-Się wie, córcia- odparł po czym odłożył gazetę na stół- Zbieram się do pracy

Tradycyjnie przed wyjściem musiał jeszcze wymienić ślinę z mamą i rzucić jakimś seksistowskim tekstem w jej stronę. Co z tego, że mama za jakieś dwie godziny też pojedzie do firmy. Mnie pożegnał typowym ojcowski cmoknięciem w czoło. Za to Leo i Max dostali po uderzeniu w tył głowy. Niestety, niemal śpiący Max po tym wylądował twarzą w swojej porcji naleśników z bitą śmietaną.

-Ten dzień nie może być już gorszy- mruknął, a ja oraz reszta rodziny, nie mogąc już się powstrzymać, wybuchliśmy śmiechem. Tak, Max jest idiotą do potęgi entej.

-Max, jedź dzisiaj do szkoły z Ashley, bo nie jesteś w stanie prowadzić- powiedziała mama, popijając kawę

-W takim razie niech Leo pójdzie poszukać naszych kasków- rzekł z typowym dla siebie wyrazem twarzy- Nie uśmiecha mi się jeszcze umierać, a wszyscy dobrze wiemy jakim ta debilka jest kierowcą

-Nie przesadzaj!- krzyknęłam- Czekam w samochodzie jeżeli macie życzenie ze mną jechać

Założyłam jeszcze całe białe roshe runy, a na nos moje ukochane raybany, z którymi się nie rozstawałam w słoneczne dni.

Całe szczęście samochód wrócił już z naprawy. Inaczej musiałabym jechać autobusem, na który swoją drogą jestem już spóźniona. Odjeżdża za wcześnie, więc jednak pozostałby mi spacer.

Samochodu Bethy nie było już na podjeździe co oznaczało, że musiała już pojechać. Oczywiście nie do szkoły, ponieważ Bethany nie była jedną z tych osób co przyjeżdżały do szkoły dużo wcześniej. Pojechała w miejsce, które było dla niej kurewsko ważne i odwiedzała je przynajmniej raz dziennie. Był to mianowicie cmentarz.

Nigdy nie byłam dla Beth przyjaciółką na jaką zasługiwała. Dwa lata temu Betty miała chłopaka. Liam był starszy od nas o dwa lata i cóż, nikt za nim zbytnio nie przepadał, a ciocia Via i wujek Luke po prostu go nienawidzili i zabronili Bethany wszelkich spotkań z nim. Wiemy jednak, że zakazany owoc smakuje najlepiej. Pomimo tylu zakazów oni nadal byli razem. Ja spotkałam go może dwa razy. W pierwszej liceum nie byłam z Beth wystarczająco blisko. Powiedzmy, że spotykaliśmy się tylko ze względu na naszych rodziców.

To był okres kiedy jak głupia biegałam po zakupach razem z Kimberly i moim jedynym zmartwieniem było to, czy kupie moje wymarzone buty w idealnym rozmiarze. Wtedy należałam do szkolnej elity i niezbyt interesowało mnie życie ludzi z niższej hierarchi. Czy byłam suką? Okropną. Chciałam wyglądać idealnie, aby zwrócić na siebie uwagę Caleb'a- chłopaka, w którym byłam po uszy zakochana. Każdy wiedział, że nas do siebie ciągnęło. Niegdy nie byliśmy parą, ale większość osób właśnie za nią nas uznawała.

I kiedy byłam na zakupach, co żadną nowością nie było, bo w centrum handlowym spędzałam zdecydowaną większość swojego dnia, zadzwoniła do mnie mama z wieścią, że Beth i Liam mieli wypadek na motorze.

Bethany miała wiele obrażeń zewnętrznych, a także złamaną rękę i kłopoty z pamięcią. Pomimo tego, że ponad miesiąc była w śpiączce to przeżyła. Liam niestety zmarł na miejscu. Do tej pory pamiętam krzyk Betty, gdy się o tym dowiedziała.

Ja w szpitalu spędziłam może kilka godzin. Byłam tam tylko w dniu wypadku, gdy się obudziła oraz raz po klucze do domu, bo zapomniałam swojego kompletu, a wszyscy byli tam.

Max ucierpiał równie mocno. To on zapoznał Beth i Liama. Był jego przyjacielem i jedyną osobą, która pochwalała ich związek. Zresztą to żadna nowość, bo on we wszystkim wspierał Cooper. Gdzie Betty tam i Max. Od zawsze.

Wracając. Ja w tym czasie dowiedziałam się, że moja najlepsza przyjaciółka i chłopak, w którym się cholernie zakochałam, zostali parą! Z dnia na dzień! Wcześniej utrzymywali czysto przyjacielskie stosunki. Przynajmniej w mojej obecności.

Dobra, nie chce was znudzić na śmierć. To opowieść na inną okazję. Należy jednak zapamiętać, że ja i Kimberly się nienawidzimy.

-Idziesz, czy może jednak zamierzasz tak tu stać?- zamyśle ja wyrwał mnie głos Maxa, który miał na głowie kask

-Po co ci kask?-zapytałam

-To tak dla bezpieczeństwa- odparł zapinając go- W końcu mam z tobą jechać, a niewiadomo kiedy znowu zachce ci się wjechać w drzewo

-To nie moja wina!- wykrzyknęłam- Po prostu kot wybiegł mi na drogę!

-Kot w centrum miasta- wywrócił oczami, a następnie popukał się w czoło- Takie bajeczki to ty możesz wujkowi Luke'owi wciskać, a nie mi

-Dobra, wsiadaj już do tego samochodu- zarządziłam pragnąc skończyć tę rozmowę

Zaczekaliśmy jeszcze chwilę na Leo, który również miał kask na głowie, a potem pojechaliśmy w kierunku szkoły.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro