Rozdział 25
Dzień czwarty i choć powoli zbliżamy się do końca to chyba nawet tego nie chcę... Wracam do formy i szczerze czuję się świetnie z ponownym codziennym dodawaniem rozdziałów.
Dzisiaj rozdział dedykuję: Bad_Princesssa
***
Stałam pod gorącym strumieniem wody, który miał nie tylko zmyć ze mnie smród ostatnich siedmiu dni obojętności, ale także wszystkie niepewności. Nie mogłam wiecznie tego rozpatrywać. Nie mogłam zamknąć się w pokoju i nie wychodzić do ludzi, bo ktoś sobie ze mnie zadrwił. Byłam Ashley Hood i zawsze robiłam to co mi się podobało, i to na co miałam ochotę. Byłam sobą. Nigdy nie udawałam kogoś kim nie jestem. Starałam się zawsze do każdego wyciągnąć pomocną dłoń, gdy tego potrzebował.
A co jeśli starałam się za bardzo? Co jeśli bycie dobrym kosztuje nas więcej cierpienia niż bycie obojętnym? Wydaje mi się, że gdyby miłość była rozpatrywana w kategoriach sportu, to byłabym skreślona na starcie, zaraz po gwizadku. I to nie ma nic wspólnego z moją kiepską kondycją i lenistwem. Możliwe, że skreślilby mnie jeszcze przed rozpoczęciem za faul-start.
Ja potrzebowałam tylko tego uśmiechu i mogłabym przebiec maraton. Dla tego uśmiechu mogłabym przebiec pół świata, dla niego mogłabym odstawić siebie na drugi plan. Dla niego byłabym w stanie się poświęcić. Zrobiłbym absolutnie wszystko.
Problem w tym, że za tym uśmiechem nic nie stało. Nie było człowieka, który pokazałby mi prawdziwego siebie i tego jakim naprawdę jest. Nie było troski, uczucia i szczerości. Nie było tej chęci. Maskował przed wszystkimi prawdziwego siebie. Przebłyski jego prawdziwego zachowania zdarzały się rzadko. O wiele częściej pokazywał twarz pewnego siebie dupka, dla którego laski byłby w stanie zabić. A on to wykorzystywał. A ja głupia uśmiechałam się zawsze na jego widok. Nawet wtedy, gdy leżałam sama w pokoju i po prostu pomyślałam, że zaraz może pojawić się w drzwiach i zatrząść ziemią wokół mnie.
I pojawił się. Pojawił się i naprawdę myślałam, że uda mi się jakoś do niego dotrzeć. Ale pojawił się tylko po to, aby dać mi do zrozumienia, że wciąż jest nam do siebie daleko i nic dla niego nie znaczę. Wystarczająco blisko, aby dać mi do zrozumienia, że nie ma dla nas miejsca przy stole nakrytym miłością.
Wystarłam mokre ciało puchatym, czarnym ręcznikiem. Następnie ubrałam się w przysztkowane wcześniej ubrania, którymi były moje nieśmiertelne, czarne jeansy z wysokim stanem, zwykła bluzeczka na grubszych ramiączkach i ulubione, klasyczne vansy. Strojenie się nie było w moim stylu. Od zawsze stawiałam na minimalizm i wygodę. Nie byłam jedną z tych dziewczyn, które zawsze przeżywały, że nie mają się w co ubrać choć z ich szafy wysypywały się ubrania, które umiejętność robienia makijażu stawiała ponad wszystko, i które bez makijażu nie byłaby w stanie wyjść z domu.
Byłam niesamowicie leniwym czołowiekiem i nigdy tego w żaden sposób nie ukrywałam. Nie potrafiłam rozróżnić rozświetlacza i brązera, nie widziałam żadnej różnicy w tych wszystkich pędzlach do makijażu. Nie rozumiałam tej schizy dziewczyn na temat idealnej figury i tych wszystkich chorych diet. Wolałam jeść do oporu, oglądając przy tym Netflixa, makijaż ograniczałam do niezbędnego minimum, a na samo wspomnienie słowa dieta chciało mi się płakać.
Dlatego i tym razem nie miałam zamiaru się stroić. Nie wyprostowałam nawet włosów, choć to robiłam akurat zawsze. Zamiast tego związałam je w wysokiego kucyka. Makijaż natomiast ograniczyłam do nałożenia korektora pod oczy i zrobienia brwi, bo wyglądałam bez nich łyso.
Wymknęłam się z domu, nie wpadając na nikogo. Nie chciałam tłumaczyć się gdzie wychodzę, bo dobrze wiedziałam jakie jest nastawienie moich rodziców oraz braci do Caleb'a. Zresztą, moje nie było wcale lepsze. Ja po prostu chciałam zdenerwować jego i pokazać mu, że mam go w dupie i wcale mnie nie interesuje.
Przynajmniej taki miałam wtedy plan...
Nie wiedziałam, że wchodząc do tej przeklętej kawiarni popełnię jedną z najgorszych decyzji w swoim życiu.
Ale zrobiłam to. Weszłam do uroczej kawiarni położonej przy samej plaży, z przyklejonym, fałszywym uśmiechem na ustach. Rozejrzałam się po prawie pustym pomieszczeniu, wyłapując przy tym chłopaka siedzącego w samym rogu, w dodatku, machającego mi.
Ruszyłam w jego kierunku, a następnie zajęłam miejsce na przeciwko. Chłopak zlustrował mnie wzrokiem, a następnie uśmiechnął się, pokazując swoje proste żeby.
-Zamówiłem już- powiedział, gdy sięgałam po kartę- Beza z owocami i latte może być?
-Dziękuję- odpowiedziałam, unosząc jeden kącik ust- Więc chciałeś się spotkać
-Tak, bardzo mi przykro z powodu... - zaczął patrząc na mnie ze współczuciem
-Nie chce o tym mówić- przerwałam mu gwałtownie akurat wtedy, gdy przyniesiono nam nasze zamówienia
Rozmowa widocznie nam się nie kleiła. Większość czasu spędziliśmy w ciszy, popijając swoje napoje.
-Ashley, ja chciałem z tobą porozmawiać- przerwał niezręczną ciszę
-Czekam- odpowiedziałam wzruszając nonszalancko ramionami
-Pamiętasz jak to wszystko wyglądało na początku liceum?- zapytał, a ja niemal zakrztusiłam się kawą słysząc jego słowa- Było cudownie dopóki tego nie zjebałem, ale ja po prostu bałem się zobowiązania, Ash. Bałem się tego, co do ciebie czułem. Dlatego zrobiłem to, co zrobiłem, ale uwierz mi, nie ma dnia, w którym bym tego nie żałował.
-I co w związku z tym?- zapytałam nie wiedząc do czego zmierza, ale byłam pewna, że nie spodoba mi się to
-Ashley... - westchnął po czym złapał moje dłonie, które do tej pory swobodnie leżały na stole, a następnie spojrzał mi głęboko w oczy- Od tej pory zmieniło się naprawdę wiele, ale kiedy spotkałem cię na tej pieprzonej imprezie to zrozumiałem, że tak naprawdę nigdy nie przestałem cię kochać.
Zamurowało mnie. Patrzyłam na niego z szeroko otwartymi oczami i nie wiedziałam nawet jak się ruszyć. Jego wyznanie było dla mnie ogromnym zdziwieniem. Choć to, że byłam zdziwiona to chyba trochę na mało powiedziane. Ja byłam w cholernym szoku i nie potrafiłam powiedzieć kompletnie nic, podczas gdy on oczekiwał na moją jakąkolwiek reakcję.
Czy kochałam Caleb'a? Prawda jest taka, że nigdy go nie kochałam. Byłam w nim bardzo mocno zauroczona i byłam załamana po tym, w jaki sposób mnie zostawił, ale z biegiem czasu zaczęłam rozróżniać zauroczenie i zakochanie. Zdałam sobie sprawę, że nigdy nic do niego nie czułam. No może oprócz nienawiści.
-Dasz nam jeszcze jedną szansę, Ash?- zapytał mocniej ściskając moje dłonie
***
Dzisiaj krótszy, ale takie też muszą być...
Mam nadzieję, że się spodobał
Jakie macie odczucia?
Jak myślicie, czy Ashley się zgodzi?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro