Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 38

To co kochani, chyba mogę już powiedzieć, że to rozdział na rozpoczęcie wakacji!

Chciałam Wam go szybko wstawić i nie dałam rady go sprawdzić, więc mogą występować błędy

***

Życie bywa przewrotne. Jednego dnia żyjemy w swojej monotonii. I narzekamy każdego dnia na pasmo tych samych wydarzeń, a gdy tylko przyjdzie czas na zmiany i wszystko zmieni się w ciągu zaledwie kilku chwil, znowu będziemy narzekać. Bo nie będziemy wiedzieli czego się jeszcze spodziewać. Zatęsknimy za tą codziennością. Będzie nam brakowało tego spokoju. A wtedy już nie będzie odwrotu. Moje życie zanim Matt ponownie do niego wtargnął właśnie takie było. Spokojne, monotonne, czasami wręcz nudne. I wystarczyło zaledwie kilka dni, abym całkowicie zapomniała o swoim przekonaniu.

Matt był zdecydowanie najbardziej skomplikowanym człowiekiem jakiego widział świat. Potrafił zmieniać nastroje w kilka sekund, był bipolarnym chujem, którego nie interesowały uczucia innych. Ale był też cholernie troskliwym chłopakiem. Bo jeśli się go bliżej poznało to z czasem człowiek zdawał sobie sprawę, że chamstwo było jego mechanizmem obronnym.

Spoglądałam w bok, obserwując inne tańczące na pary. Zespół grał właśnie jakąś spokojną piosenkę, która była zagłuszana przez głośne rozmowy, śmiechy, a nawet przez dźwięk tłuczonego szkła. Z delikatnym uśmiechem patrzałam na lekko paruszające się, przytulone do siebie pary, wśród których znajdowali się również moi rodzice. Moja mała dłoń, przykryta była dużą i ciepłą, dłonią Matt'a. Druga natomiast znajdowała się na jego barku. Spięłam się lekko, gdy poczułam jak brunet przyciąga mnie bliżej siebie, ciaśniej oplatając moją talię.

Nadal usilnie wpatrywałam się w bok, choć czułam jego wzrok na sobie. Wiedziałam, że jeśli spojrzę w jego oczy to przepadnę. Nie chciałam być jedną z tych lasek, która będzie na każde jego skinienie. Nie mogłam być pizdą. Nie chciałam dać mu tej chorej satysfakcji. Jeszcze przed chwilą byłam w stanie wydrapać mu oczy, a wystarczyło jedno jego słowo i moja złość na niego momentalnie przeszła. Jakby za machnięciem czarodziejskiej różdżki. Relacja z Matt'em była toksyczna i świetnie zdawałam sobie z tego sprawę, ale on był jak magnez. Przyciągał.

Poczułam delikatny jak piórko dotyk na swoim prawym policzku. Zacisnęłam oczy, czując jak przez całe moje ciało przechodzi dreszcz. Brunet delikatnie chwycił moją brodę i nasze spojrzenia się spotkały. Moje ciemne i jego–jasne. Poczułam jakby świat stanął w miejscu. Nie słyszałam nic oprócz jego równego oddechu, muzyka i rozmowy całkowicie ucichły. Nie docierało do mnie nic. Widziałam tylko jego oczy. Te, w których się zakochałam. Przełknęłam głośno ślinę, gdy jego palce ponownie zaczęły delikatnie muskać mój rozpalony polik. Stałam na przeciw niego, z cholernie szybko bijącym sercem, delikatnie rozchylonymi wargami i całkowitym mętlikiem w głowie. Jego źrenice rozszerzyły się lekko, a jeden kącik równo wykrojonych ust, drgął niemal niezauważalnie do góry. Zauważyłam to. Bo przy nim nauczyłam się dostrzegać szczegóły, rozumiejąc, że to w nich zawarte jest tak naprawdę wszystko. Jego błękitne spojrzenie wpatrywało się w moją twarz. Zakręciło mi się w głowie od nagłego poczucia gorąca. Posłałam mu spojrzenie spod rzęs, bo nawet gdy miałam na sobie niebotycznie wysokie szpilki, sięgałam mu zaledwie do nosa. Uśmiechnął się, ukazując swoje równe zęby, a widząc to, nie mogłam się powstrzymał i również rozciągnęłam swoje wargi w uśmiechu. Na ten moment byliśmy tylko my. Wpatrzeni w siebie jak w obrazki. Nie było wyzwisk, kłótni, robienia sobie na złość. Przez chwilę zabrakło tego, z czego tak właściwie składała się nasza relacja. I podobało mi się. Miałam dziwne poczucie, że ten wieczór zmieni coś w naszej relacji, że od tej pory będzie inaczej.

Nie myliłam się.

Wybudziłam się z transu dopiero, gdy poczułam zimny dotyk na swoim ramieniu. Nagle powróciły do mnie wszystkie dźwięki. Już nie tkwiliśmy w swojej własnej mydlanej bańce. Odwróciłam się deliatknie do tyłu. Starsza, siwowłosa kobieta wskazywała z uśmiechem na Matt'a. Od razu zrozumiałam o co jej chodziło. Widząc jego spanikowany i niemal błagający wzrok, oczywiście kiwnęłam delikatnie głową, a następnie odwróciłam się na piecie i odeszłam, czując na plecach jego spojrzenie.

Usiadłam przy naszym stoliku, zauważając, że oprócz mnie nie ma przy nim nikogo. Chwyciłam z tacy przechodzącego obok kelnera kolejny już dzisiaj kieliszek szampana, a następnie zanużyłam wargi w musującym napoju. Ze śmiechem obserwowałam staruszkę, która starała nauczyć Matt'a tańczyć walca wiedeńskiego. Szło mu to delikatnie mówiąc opornie. Siwowłosa jednak musiała być uparta, bo nawet gdy chłopak niejednokrotnie deptał jej palce, nie poddawała się. Brunet najwidoczniej musiał wyczuć, że ktoś ich obserwuje, bo odwrócił się w moją stronę, patrząc na mnie błagalnie. Wzruszyłam delikatnie ramionami, biorąc kolejny wysoki kieliszek. Zmarszczyłam brwi, gdy kobieta wskazała na mnie palcem, a chwilę później zaczęła szeptać coś Matt'owi do ucha. Chłopak tylko pokiwał z uśmiechem głową, a następnie pochylił się i również zaczął mówić coś do kobiety. Czując się co najmniej niezręcznie, odsunęłam się delikatnie od stołu, a potem z jak największą gracją wstałam i udałam się w kierunku toalet. Gdzieś w tłumie mignęła mi biała czupryna Adama, ale postanowiłam pogadać z nim później.

Weszłam do małego pomieszczenia, odnajdując wolną kabinę i szybko załatwiając swoją potrzebę. Następnie podeszłam do umywalki, znajdującej się w kącie pomieszczenia i umyłam ręce. Uśmiechnęłam się delikatnie do swojego odbicia w lustrze. Wyglądałam jak klaun. Podłożyłam mokre ręce pod suszarkę, a następnie opuściłam pomieszczenie, przepuszczając w drzwiach dwie nieznajome dziewczyny. Korytarz, w którym znajdowała się łazienka był wąski. Oświetlała go jedynie pojedyńcza lampa, która dawała słabe światło. Podskoczyłam czując, że ktoś złapał mnie za rękę, a następnie zakrył mi usta dłonią. Zaczęłam się szomotać, ale nie miałam żadnych szans. Moje krzyki stłumione były przez rękę, która zakrywała moje usta. Nie widząc innego wyjścia, ugryzłam napastika w palca. Ten od razu mnie puścił, więc odwróciłam się w jego stronę szykując się do zadania ciosu.

–Au?- zapytał brunet patrząc na mnie ze zmarszczonymi brwiami– Skąd mam wiedzieć, czy nie masz przypadkiem wścieklizny?

–Idioto, wiesz jak ja się przestraszyłam!– pisnęłam, uderzając go dodatkowo w ramię, na co odpowiedzią było mordercze spojrzenie chłopaka

–To był odwet za zostawienie mnie z Sophią– powiedział uśmiechając się chytrze– Wiesz, że igrasz z ogniem, skarbie?– Zapytał podchodząc bliżej mnie. Widziałam, że w jego jasnych oczach ten znajomy błysk. Przygryzłam swoją dolną wargę, a następnie oblizałam ją delikatnie koniuszkiem języka. Jego wzrok od razu spoczął na moich pomalowanych wargach. Jego jabłko Adama drgało niebezpiecznie, gdy ten odserwował moje ruchy.

–To źle, jeśli nie boję się, że się sparzę?–odpowiedziałam, unosząc wysoko wyraźnie zaznaczoną brew

–To bardzo źle, pani Hood– odparł niesamowicie poważnym tonem głosu. Zaśmiałam się delikatnie, a następnie przybliżyłam delikatnie do niego

–No to mamy problem, panie Gomez– szepnęłam wprost do jego ucha, przygryzając jego płatek. Uniosłam wysoko brwi, a następnie odsunęłam się od bruneta, chcąc wrócić na salę. Niestety nie było mi to dane, gdyż chłopak chwycił mnie za nadgarstek i mocno przyciągnął do siebie. Odbiłam się od jego twardego torsu. Zdążyłam jeszcze ostatni raz spojrzeć w jego oczy, w których migotały znajome mi iskierki zanim wargi bruneta gwałtownie nie zaatakowały moich.

Przepadłam bez pamięci.

***

Ostatni raz uśmiechnęłam się delikatnie do współpracowników taty, a następnie oddaliłam się od ich stolika, pragnąc odetchnąć świeżym powietrzem. Pchnęłam duże drzwi balkonowe, a następnie zamknęłam je za sobą. Mój wzrok od razu spoczął na gwiazdach, które tej nocy wydawały mi się jeszcze piękniejsze niż zazwyczaj. Oparłam się rękoma o kamienną barierkę, ze skupieniem wpatryjąc się w niebo.

–Tylko nie wypadnij– podskoczyłam słysząc za sobą znajomy głos

–Ty mnie chcesz dzisiaj do zawału doprowadzić– odpowiedziałam posyłając uśmiechnętemu brunetowi mordercze spojrzenie–Tak sobie myślę, czy ty mnie przypadkiem nie śledzisz?

–Nah, oczywiście, że nie– odparł stając naprzeciw mnie– Ty po prostu jesteś tam, gdzie ja akurat jestem

Ciekawe.

Spojrzałam na niego jak na idiotę, a następnie swoje spojrzenie ponownie ulokowałam w gwiazdach. Objęłam się ciaśniej ramionami, bo zrobiło się chłodno. Oczywiście, jestem Ashley Hood i nawet, gdy jest koniec listopada to nie pomyślałam, żeby zabrać ze sobą jakąkolwiek narzutkę.

–Chodźmy na spacer– powiedział, stając za mną i układając swoje wielkie i ciepłe dłonie na moich odkrytych ramionach

–Pojebało cię już do reszty– mruknęłam, spoglądając na niego przez ramię– Rodzice by nas zabili, gdybyśmy zniknęli

–Czyli pękasz?– zapytał unosząc swoją równą brew do góry– Nie wierzę, że nieustraszona Hood boi się rodziców– drwił, a ja doskonale zdawałam sobie sprawę z tego co robił. Wiedział, że gdy ktoś mi mówi, że czegoś nie zrobię, to ja to zrobię. Zacisnęłam wargi spoglądając na jego przystojną twarz

–Jestem idiotą, mówiłam ci to już?– zapytałam, na co on tylko przewrócił oczami– Po pierwsze, zimno mi. Po drugie, jak masz zamiar wyjść skoro przed wejściem czai się tłum hien?– zadałam pytanie, patrząc na niego, gdy marszczył swoje gęste brwi w zamyśleniu. Chwilę później, pozbył się swojej marynarki, narzucając ją na moje odkryte ramiona. I nie powiem, to było cholernie miłe z jego strony.

–Ufasz mi?– spytał, patrząc prosto w moje oczy, jakby próbował znaleźć w nich odpowiedź. Czy mu ufałam? Jak cholera, więc pokiwałam jedynie delikatnie głową.

Może byłam naiwna i głupia, dałam się omamić jakiemuś chłopakowi. Byłam na niemal każde jego skinienie i poszłabym za nim nawet do piekła, gdyby tylko chciał. Ale ja go po prostu kochałam. Całym pieprzonym sercem. Dlatego nie powiedziałam nic, a jedynie podążałam za nim, gdy splótł nasze palce, a następnie prowadził nas korytarzem, w którym jeszcze nie tak dawno, byłam przygwożdżona przez niego do ściany. Gdzie jeszcze dzisiaj całował moje usta w namaszczeniem, jakby jutra miało nie był, gdzie nasze języki uparcie toczyły walkę o dominację. Było tutaj całkowicie cicho. Muzyka i rozmowy już tutaj nie docierały. Echem odbijał się jedynie dźwięk uderzania moich wysokich obcasów o marmurową podłogę. Chłopak szedł pierwszy, oświetlając nam drogę swoim telefonem, a ja podążałam tuż za nim. Chwilę później przed nami wyrosły, duże czarne drzwi, które brunet mocno pchnął. Ustąpiły od razu.

Dosłownie kilka sekund później szliśmy już chodnikiem wzdłuż ulicy. Nasze ramiona ocierały się o siebie, a dłonie wciąż były splecione. Było pusto. Od czasu do czasu mijaliśmy jedynie nastolatków pędzących na imprezę, spacerujących dorosłych z psami, czy ludzi wracających z pracy. Zapewne wyglądałam komicznie w długiej, wieczorowej sukience i męskiej marynarce, która również mogłaby mi służyć za sukienkę. Ale nie obchodziło mnie to. Liczył się fakt, że byłam tutaj razem z Matt'em, że nasze dłonie były splecione. Mimo, że nie rozmawialiśmy to między nami nie panowała ta niezręczna cisza. Raczej byliśmy pogrążeni w swoich myślach. Nie chciałam nawet myśleć jak bardzo rodzice będą zdenerwowani, gdy tylko zauważą, że mnie nie ma. Wiedziałam, że oberwę, ale chyba będzie warto. Skręciliśmy do małego, pobliskiego parku, który oświetlony był przez latarnie. Nie szliśmy długo, ale jednak przez cały wieczór miałam na sobie cholernie niewygodne buty, więc ból nóg od razu dał o sobie znak.

–Matt, nogi mnie bolą– jęknęłam przerywając panującą między nami ciszę, a następnie zatrzymałam się w miejscu, wyplątując swoją dłoń z Matt'a

–To po co zakładałaś takie buty?– zapytał, marszcząc brwi

–Żeby ładnie wyglądać– odpowiedziałam jakby była to najoczywistsza rzecz na świecie. Brunet spojrzał na mnie z niezrozumieniem, a następnie westchnął głośno, przecierając rękoma twarz

–Nie rozumiem po co ci to wszystko– zaczął, stając w świetle latarnii– Ty nie potrzebujesz kilograma tapety, żeby wyglądać ślicznie. Nie musisz zakładać na siebie tych cholernych sukienek. Nie potrzebne ci są te gównane buty. To nie jesteś ty, Ashy. Te włosy, cały twój dzisiejszy wygląd. Ty nosisz workowate bluzy i czarne jeansy. Chodzisz w kapciach jednorożcach, a włosy wiążesz w to śmieszne coś, przypominające ptasie gniazdo na czubku głowy. Nie potrzebujesz makijażu, bo jesteś naturalnie piękna. To jesteś ty. Razem z tą całą otoczką sarkazmu i kpiny. Nie poznaje cię dzisiaj. Jesteś jak nie ty. I ja chcę swoją Ashy, nie jej marną podróbkę. Bo moja Ashy jest cholernie nieidealnym ideałem i chyba właśnie to najbardziej w niej uwielbiam.

Spoglądałam na niego z szeroko otwartymi oczami. Poczułam jak na moje policzki wpływa gorący rumieniec, którego mam nadzieję, nie zauważył. Nie wiedziałam co się ze mną działo. Byłam w cholernym szoku. Nie potrafiłam chociażby ruszyć palcem. Byłam jak zaczarowana. I wtedy Poczułam, że muszę coś powiedzieć, że muszę wyrzucić to siebie. Chciałam pozbyć się tego ciężaru. To był impuls. Jedna chwila zanim otworzyłam usta i wypowiedziałam te dwa cholerne słowa, które nigdy nie miały opuścić moich ust.

–Kocham cię

***

To ten, właśnie mi się ziemniaki w pralce przypalają...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro