Rozdział 2
Nim sobie uświadomiłem co się dzieje, ten ktoś szybko złapał mnie, nie pozwalając mi upaść.
Podniosłem zaskoczony oczy i napotkałem niesamowity kolor tęczówek, które się zdziwione we mnie wgapiały.
Ich błękit był niesamowity... Tonąłem w nich... Zapadałem się...
Przez chwilę miałem wrażenie, że zmieniają kolor, ale pewnie mi się to tylko wydawało.
Nie byłem zdolny zrobić jakikolwiek ruch, bo miałem wrażenie, że sparaliżowało mnie.
Poczułem się głupio, gdy dotarło do mnie, że wciąż mnie obejmuje, a ja nawet nie próbuje protestować.
- Przepraszam... -wydukałem zawstydzony, wyplątując się z jego ramion.
Ten uśmiechnął się lekko, mrużąc przy tym oczy.
Jego ciemne włosy były w lekkim nieładzie, co dodawało mu tylko uroku. Szczupły, wysoki o nienagannym wyglądzie. Jego ciało było idealne...
Miał nieskazitelną cerę, piękne oczy, dobrze zbudowany, ciało jak wyrzeźbione. Normalnie chodzący ideał! Gdzie on się uchował?
Naprawdę jeszcze tacy istnieją?
Ja choćbym całe życie chodził na w-f lub wyciskał siódme poty na siłowni, to nie będę tak wyglądać.
Pierwszy raz go tu widziałem, pewnie jest tu od niedawna.
- Co się tak śpieszysz? Musisz uważać, bo w końcu nabijesz sobie guza na tej ślicznej główce -odezwał się nagle.
Zrobiłem wielkie oczy.
Zaśmiałem się głupawo, bo wtedy nic innego nie przyszło mi do głowy.
Normalnie zapomniałem języka w gębie, choć zazwyczaj gadam jak nakręcony! I jeszcze durnowato się śmieje, jak jakaś zakochana nastolatka! Co ja wyprawiam?!
- Hej mały? -zawołał -co tobie?
- Yyy... -jęknąłem -wszystko gra...
- Na pewno? -przyjrzał mi się uważnie, a ja czułem jak mi płoną policzki.
- Tak... -próbowałem unikać jego wzroku -muszę... już iść...
Z tego wszystkiego zapomniałem o najważniejszym...
Odruchowo spojrzałem na zegarek na ręce i...
Cholera! Znowu...
i puściłem się pędem przed siebie.
~~÷÷÷÷~~
Na przerwie siedziałem z Mattem w stołówce i dłubałem widelcem w sałatce.
Przyjaciel dziwnie mi się przyglądał.
- Co się dzieje, Keoki?
- Nic... -odłożyłem widelec i popatrzyłem na niego.
- Znów zdołowała cię pani Simpson? Nie przejmuj się...
- Ona mnie chyba nie cierpi... -oparłem brodę na rękach lekko załamany.
- Co ty gadasz? -zaśmiał się -ciebie nie da się nie lubić.
- Ona uważa inaczej -skrzywiłem się.
Nagle poczułem czyjeś intensywne spojrzenie na sobie, rozglądnąłem się i mój wzrok zatrzymał się na... brunecie, na którego wpadłem rano.
Dlaczego on mi się tak przygląda?
Coś w jego wzroku było takiego... trudnego do ogarnięcia...
Gdy przypomniała mi się moja reakcja, czerwony jak pomidor obróciłem głowę. Dlaczego się tak zachowuje? Przecież my się nawet nie znamy, a poza tym reaguję tak jakby mi się... spodobał?
Nie to niemożliwe! Widzę gościa pierwszy raz na oczy... no dobra, drugi, ale to jeszcze nic nie znaczy.
- Przepraszam Matt... -wydukałem i zerwałem się z miejsca, zanim zareagował.
Wpadłem do toalety, na szczęście nikogo w środku nie było.
Zamknąłem drzwi od środka i zacząłem nerwowo oddychać.
Co się dzieje?
Ale długo nie miałem czasu się nad tym zastanowić, bo odezwał się dzwonek na lekcję.
No pięknie, akurat teraz!
Otworzyłem powoli drzwi, wyjrzałem i rozglądnąłem się wokół, badając teren. Na szczęście nikogo nie było, pewnie wszyscy w klasie, tylko ja jak głupi chowam się w kiblu!
Ruszyłem dziarsko przed siebie, gdy poczułem mocne szarpnięcie za rękaw bluzy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro