Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

01. Kiedy Harry patrzy, ale nie mówi

Nienawidziłem śniadań w Wielkiej Sali. Było zbyt głośno, za dużo strzępek rozmów dochodziło do mnie z zbyt wielu stron, a mlaszczący Ron i Hermiona, która mamrotała pod nosem materiał z ostatnich lekcji wcale nie pomagało mi się skupić.

– Harry, zjedz coś.

Spojrzałem na Hermionę, która na chwilę oderwała się od księgi zaklęć i spojrzała na mój prawie pusty talerz gdzie leżał jeden tost, plasterek boczku, a obok stał kubek z kawą.

– Nie chcę – odpowiedziałem.

Po sześciu latach moi przyjaciele mogli nauczyć się, że ja prawie nie jem nic rano. Może zostało mi to po jedenastu latach życia z Dursley'ami gdzie zjedzenie pełnowartościowego śniadania było cudem. Może po prostu sam zapach tylu potraw i widok opychającego się Rona, był dla mnie wystarczający. A może po prostu wolałem patrzeć w tym czasie na Draco niż udawać, że dbam o własny organizm. Wolałem nasycić się jego widokiem niż zapełnić żołądek.

– Został tydzień do Przyjęcia Bożonarodzeniowego u profesora Slughorna – zaczęła Hermiona, a ja sięgnąłem po kubek z kawą i upiłem łyk. Nie chciałem po raz kolejny o tym rozmawiać. Analizować tego jak świetnie będzie poznać tylu sławnych i mądrych czarodziei, których zaprosił Slughorn. Nie miałem ochoty myśleć o tym jak będę musiał się męczyć ubrany w oficjalną szatę i uśmiechać do zdjęć. Wolałbym w tym czasie polatać na miotle lub po raz kolejny przeglądać Mapę Huncwotów w poszukiwaniu kropki z podpisem Draco Malfoy. – I tak się zastanawiałam czy wiesz może jak ubierze się twoja partnerka, Harry? Bo widzisz, dobrze by było gdybyś może dobrał dodatki pod kolor jej stroju? To zawsze robi dobre wrażenie, a jak wiesz...

W tym momencie przestałem słuchać Hermiony. I wcale nie dlatego, że Draco właśnie wstawał od stołu Ślizgonów, wcale. Absolutnie nie. To wszystko przez to, że nadal nie powiedziałem przyjaciołom z kim idę na to cholerne Przyjęcie Bożonarodzeniowe. Wybór Luny był totalnie przypadkowy i dopiero po fakcie zorientowałem się, że w sumie była to całkiem dobra decyzja. Krukonka na pewno nie pomyśli, że to coś innego niż przyjacielskie wyjście i będzie robić odpowiednie duże zamieszanie swoimi uwagami czy po prostu sposobem bycia, a ja będę mógł pozwolić sobie na chwilowe stanie w cieniu, a nie błysku chwały Chłopca-Który-Przeżył. Bardzo dobry wybór, powinni mi dać za niego medal.

Draco chyba wyczuł, że ktoś się na niego patrzył, bo odwrócił się nagle, a ja szybko odwróciłem wzrok z powrotem na swój talerz i nietknięte jedzenie. Hermiona nadal coś mówiła, a ja nie miałem już nawet pojęcia na jaki temat. Miałem tylko nadzieję, że darowała sobie już ten o mojej partnerce.

Kiedy ukradkiem spojrzałem na Draco, ten właśnie przechodził przez drzwi Wielkiej Sali. Szedł wyprostowany, a jego szata falowała w rytm jego kroków. Nie wydawał się spięty, ani bardzo zmęczony chociaż wiedziałem, że był bledszy niż zwykle. Hermiona w zeszłym tygodniu powiedziała, że wydaje się być jakby chory. Dodała też, że za bardzo się na niego patrzę, ale to akurat wolałabym przemilczeć. Nie widziałem twarzy (którą i tak znałem na pamięć, a kilka rysunków, które posiadałem nadal nie oddawało jej w pełni), ale za to platynowe kosmyki jak zwykle błyszczały i wydawały się bardzo miękkie. Przełknąłem głośno ślinę. Torba rytmicznie uderzała o jego biodro. Sekundę później zniknął mi z oczu.

– ... Harry czy ty mnie w ogóle słuchasz? – Nieco piskliwy głos przyjaciółki przebił się do mnie. Spojrzałem na nią nieco nieprzytomnie i pierwsze co zobaczyłem to jej usta zaciśnięte w cienką linię i ściągnięte brwi. – Mówię do ciebie od dłuższego czasu.

Czy warto było zaryzykować i powiedzieć, że tak? A jeśli będzie chciała bym powtórzył jej ostatnie słowa?

Kalkulowałem wszystko w głowie dość szybko i żeby zyskać kilka cennych sekund, wziąłem szybko tost w rękę i ugryzłem spory kawałek. Nazywałem to metodą Rona - zapchanie sobie ust jedzeniem, by się nie odezwać. Chociaż Weasley i tak często mówił nawet wtedy kiedy miał coś w buzi.

– Och, nie męcz go Hermiona – zaczął mnie bronić Ron. Byłem mu za to naprawdę wdzięczny i zdołałem nawet wysilić się na uśmiech w jego stronę. Ron nawet na chwilę nie przestał jeść, ale najwyraźniej słuchał tego co mówiła Hermiona. Może to miało jakiś związek z tym, że Lavender Brown siedziała z swoimi przyjaciółkami kawałek dalej i nie była uwieszona na ramieniu Weasley'a. – To tylko głupie przyjęcie u starego Ślimaka...

– Na, które przypominam ci Ronaldzie, że chciałeś iść.

– Musiałem chyba mocniej dostać wtedy tłuczkiem w głowie, żeby się tam pchać – wzdrygnął się teatralnie i wziął duży gryz kiełbaski, która do tej pory była nabita na widelec. – Bo... nafrawdę... trza ubrhać... satę... wyjściową...

– No tak, bo ubranie szaty wyjściowej to dla ciebie prawie powód do żałoby narodowej. – Miałem wrażenie, że Hermiona była zła. I dlatego milczałem dalej, bo wejście między tą dwójką podczas kłótni, był misją samobójczą. A w takich misjach miałem niestety duże doświadczenie i wiedziałem o czym mówiłem. – Nie bądź dziecinny Ron.

Niestety drugi kęs tostu nie przeszedł mi przez gardło, ale ratunkiem do dalszego milczenia okazał się kubek z kawą, znad którego mogłem śledzić wzrokiem i słuchać wymiany zdań przyjaciół.

– Nie jestem dziecinny! – obruszył się. – Po prostu nie podniecam się jak ty na wieść, że będę mógł pławić się w śmietance towarzyskiej u boku McLagenna!

– Och, a więc chodzi ci o Cormaca?

Wszystkim chodzi o Cormaca, Hermiono. Bo to dupek.

– Myślałem, że po prostu nie polecisz na pierwszego lepszego mięśniaka, który się do ciebie uśmiechnie!

– Ty za to wcale nie wybrałeś ładnej i chichoczącej blondynki! – Hermiona fuknęła wściekle i założyła ręce na piersi. Dzięki Merlinowi, że dzielił nas stół i dziewczyna nie mogła nam przyłożyć książką. Mocniej pewnie oderwałoby się Ronowi, ale ja dostałbym dla zasady. I za to, że nie pomagałem. – Lavender jest poza to, nieprawdaż?

– Nie mieszaj do tego, Lav!

Och, czy to jest ten moment kiedy powinienem się odezwać?

– Eeee... nie powinniśmy iść na lekcje? – zapytałem szybko kiedy widziałem jak Hermiona bierze głęboki wdech, by zacząć kolejną tyradę. Zmrużone, brązowe, oczy zwróciły się w moją stronę i byłem pewien, że zaraz mi się oberwie. Starałem się udawać, że wcale nie bałem się przyjaciółki w takim wydaniu.

– Tak, idziemy – wręcz warknęła i szybko się zerwała od stołu. Do ręki przyciskała podręcznik od Zaklęć i właśnie męczyła się z paskiem od pewnie, ciężkiej torby. Ron wykorzystując ostatnie sekundy śniadania i robił sobie kanapkę, którą najwyraźniej zje w drodze. Zagapiłem się na lądujący na serze kolejny plaster boczku i aż mnie skręciło na myśl, że można coś takiego jeść i to jeszcze w biegu. – Idziecie?! Spóźnimy się na Eliksiry.

Poderwałem szybko głowę na ostatnie słowo dziewczyny. Mieliśmy dzisiaj pierwsze Eliksiry? Naprawdę?

Och, ten dzień nagle nie wydawał się taki zły. I może gdybym tak pomyślał jeszcze rok temu, to prosiłbym Rona żeby przedzwonił do Munga, ale teraz sprawy wyglądały ciut inaczej. I nie dlatego, że zaczął nas uczyć Slughorn, ale przez to, że to była nieliczna lekcja jaką miałem z Draco. I może to trochę żałosne. Bo przez ostatnie pięć lat dziękowałem Merlinowi, że nie mamy lekcji ze Ślizgonami, a teraz wręcz ich wyczekiwałem.

Podniosłem się szybko z ławki i uśmiechnąłem się do Hermiony, która zaraz znowu wydawała się na nowo zirytowana i patrzyła gdzieś za mnie. Czy to będzie kolejny tydzień lawirowania między dwojgiem przyjaciół? Świetnie.

– Zjadłeś już śniadanko, Mon-Ron? – usłyszałem za sobą głos Lavender. Tak, to tłumaczy zachowanie Hermiony. I całkowicie ją rozumiałem.

To nie tak, że nie lubiłem Lavender. Ale odrobinę mnie przerażała. Była taka... dziewczyńska w tym co robiła i jak się zachowywała. Za dużo błyskotek, słodkiego chichotania i czułych słówek. Za mało gracji, chłodnej kalkulacji i sarkastycznych uwag.

– Ooo cześć, Lavender.

Ron uśmiechnął się szeroko i w końcu wstał od stołu, trzymając w ręku naładowaną różnymi rzeczami kanapkę. Nachylił się do dziewczyny i mocno pocałował. Odwróciłem wzrok, bo naprawdę nie chciałem widzieć kolejnej serii mocno mlaszczących pocałunków kumpla z Lavender. Stałem za blisko i tak to słyszałem, ale chociaż moje oczy zostały uratowane.

– Pójdziemy razem na Eliksiry, kochanie? – usłyszałem pytanie Brown kiedy w końcu skończyli się całować.

– Jasne.

I tak właśnie wylądowałem w drodze z Ronem obejmującym ramieniem Lavender, która opowiadała mu swój sen i to jak sennik wskazywał jasno, że będzie musiała trzymać się z dala od wszystkich turkusowych (co to w ogóle za kolor?) rzeczy, a Hermioną, która nie odzywała się słowem. Szedłem koło Granger i głowiłem się czy zapytanie jej o cokolwiek będzie dobrym pomysłem.


***


Z Draco miałem tylko trzy lekcje. Obronę przed Czarną Magią, Zaklęcia i Eliksiry. Slughorn uznawał mnie za nowe wcielenie Merlina czy jakiegoś wybitnego alchemika, a to wszystko zawdzięczałem Księciu Półkrwi mimo że nie wiedziałem kto to jest. Ale w porównaniu z Hermioną nie szukałem jego tożsamości w książkach czy archiwum biblioteki. Po prostu korzystałem z jego wskazówek, uwag czy wypróbowałem zaklęcia zapisane tym nieco kanciastym pismem na brzegach kartek.

Przez to, że musiałem się starać na Eliksirach, starałem się nie patrzeć na Draco. Co było cholernie trudne jeśli ktoś by mnie spytał o zdanie. Malfoy był zawsze skupiony na wykonywanej pracy. Nie przygryzał wargi, ani nie marszczył brwi kiedy coś mu nie wychodziło. On po prostu robił wszystko tak jak trzeba, powoli i systematycznie dodawał kolejne składniki. Żaden eliksir nigdy nie wybuchł mu w twarz tak jak Seamusowi. A najbardziej uwielbiałem moment kiedy czasami ściągał szatę, by szerokie rękawy nie przeszkadzały mu w pracy i odkładał ją na swoje krzesło. Zostawał wtedy w białej koszuli, do której nosił na przemian kamizelkę lub kardigan. Spodnie wyprasowane zaklęciem w kant zawsze luźno opinały jego nogi.

– Pamiętajcie o tym, by w piątej fazie eliksiru dodać sproszkowane skrzydła nietoperza tylko przed wrzuceniem musicie zmieszać je z bławatkiem – pouczał Slughorn, a ja jak na komendę odwróciłem wzrok od pleców Draco, w które się wpatrywałem przez ostatnie kilka minut i zerknąłem na podręcznik od Eliksirów. – Nie chcemy przecież żadnych wybuchów, prawda panie Finnigan?

– Oczywiście, panie profesorze! – zasalutował Seamus. Zerknąłem na własny eliksir próbując zorientować się na jakim etapie warzenia właściwie jestem. Merlinie, nie miałem pojęcia czy przeszedłem przez trzecią fazę czy dopiero ją zaczynałem. Eliksir powinien był brązowy, ale mój był tak ciemny, że nie byłem pewien czy nie wpadał nawet w czerń, co było znakiem skończonego czwartego etapu warzenia.

Sapnąłem zirytowany i spojrzałem na eliksir Rona. Był żółty. Weasley był w jeszcze większej dupie z warzeniem niż ja. Było to chociaż jakieś minimalne pocieszenie.

Jeszcze raz przeczytałem recepturę eliksiru i ze wszystkim sił starałem się nie rzucić tego wszystkiego w cholerę. Mogłem te ostatnie piętnaście minut lekcji spędzić na obserwowaniu Malfoy'a, a nie próbie ratowania tego co było w moim kociołku. Było to dość trudne, bo nie wyrobiłem swojej porannej normy patrzenia na Draco, przez Hermionę i jej gadanie na temat Przyjęcia Bożonarodzeniowego.

Byłem po prostu żałosny.

I gdyby ktokolwiek się dowiedział o tym (gdyby Hermiona się dowiedziała będąc dokładnym), że miałem małą obsesję na punkcie Draco, pewnie zapadłbym się pod ziemię. Wiedziałem, że to nie jest do końca normalne, ale wmawiałem sobie, że skoro tylko patrzę to chyba nikomu nie działa się krzywda, prawda?

– Harry – syknęła w moją stronę Hermiona nadal mieszając swój eliksir dość szybkimi ruchami. Odwróciłem się w jej stronę ze zmarszczonymi brwiami. – Dodaj w końcu te sproszkowane skrzydła nietoperza zmieszane z bławatkiem, bo zaraz popsujesz swój eliksir. I na Merlina, przestań się patrzeć na Malfoy'a.

Och.

Modliłem się w duchu żebym nie zarumienił się przez to, że Hermiona wiedziała że patrzyłem się na Draco zamiast skupić się na wykonywanej pracy. Nie moja wina, że Ślizgon był dużo ciekawszy niż jakaś mikstura.

W końcu zebrałem się na tyle i dodałem ostatnie składniki, a potem zaczął mieszać eliksir. Slughorn właśnie zaczął podchodzić do każdego ucznia i oceniać zrobione eliksiry. Patrząc na zapisane instrukcje w książce i na to co miałem w kociołku, mogłem mieć nadzieję, że dostanę Powyżej Oczekiwań.


***


Umiałem patrzeć. Nauczyłem się tego u Dursley'ów. Wujostwo uświadomiło mi, że jedyne co mogę to patrzeć. Jak idealną rodziną są. Mogłem tylko patrzeć na ich wspólne śniadania, oglądanie popołudniami telewizji i kolejne wycieczki, na które nigdy mnie nie zabierali. Mogłem jedynie się przypatrywać i zazdrościć im tego wiedząc, że nigdy nie będę mógł się przyłączyć. Byłem kimś kto miał wiecznie stać z boku.

Dlatego kiedy zakochałem się w Draco wiedziałem, że jedyne co będę mógł to patrzeć, bo nigdy nie dostanę zgody na nic więcej. W sferze moich pragnień była wizja tego jak dotykam Malfoy'a (moment kiedy szturchał mnie na korytarzu czy bijatyki nie były czymś o czym myślałem. Chodziło mi o dotyk, który wręcz jasno mówił, że dana osoba jest ci bliska, lubisz ją, daje ci poczucie bezpieczeństwa i szczęście. Chodziło mi o sposób w jaki dotyka się ukochanej osoby, nie wroga) czy go całuję.

Mogłem jedynie to sobie wyobrażać.

I patrzeć.

Zawsze tylko patrzyłem. 





****

I oto właśnie pierwszy rozdział. Jak wrażenia? Jak Harry? 

I okej, to może zabrzmi dziwnie, ale lubię tutaj Lavender. Będzie jej mało i nie mam zamiaru za bardzo analizować jej zachowania, ale po prostu podoba mi się, że ona w ogóle tutaj jest i pełni jakąś rolę i w życiu Rona i Harry'ego przy okazji. I wywołuje jakieś reakcje u bohaterów. To jest fajna postać drugo/trzecioplanowa. 

Do następnego, 

Demetria1050 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro