Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 7.

  Zaczęła rozrywać pazurami bordowe drzewo, aż żywica zaczęła cieknąć ciurkiem. Umazała się w niej praktycznie cała. Wystarczyły tylko dwie czy trzy krople ,by Romus powrócił.  

Po wykonaniu zadania, natychmiast pognała w kierunku wyjścia.

 Zielone oczy stały się krwiste.

Z impetem wyleciała z lasu, nadal trzymając w paszczy pogniłe specyfiki. Tishio wciąż biegła, a jej malutki czarny ogonek leciał za nią.

 Gdy znacznie oddaliła się od zagajnika, wypluła korzenie i zaczęła kasłać. 

- Pffu, ble - Jęczała wysuwając język próbując zgarnąć maź łapami, tylko pogorszyła sprawę. 

Z obrzydzeniem wzięła składniki do paszczy.

 Płuca i nozdrza nieco mniej piekły.

Kierowała się w stronę ujścia jeziora, do swojej platformy. Przyśpieszyła gdy była już blisko.

 Stąpała po wysuszonej pomarańczowej trawie, położonej na skalistych wzniesieniach. Obłoki właśnie przysłoniły słońce, a wiatr na pustej przestrzeni prerii stawał się coraz bardziej natarczywy. Uderzał falami w pysk Tishio, ta tylko przymykała pistacjowe ślepia.

 Strumień płynął zwartą strugą, obijając się o kamienie stojące mu na drodze.

 Poczuła jak chmara kamyczków wciśnięta w glebę , wbijała się w jej poduszki na łapach. Gwałtownie zahamowała, odrzuciła zalążki i wparowała pyskiem do rzeczki. Szorowała język, by tylko zmyć ten okropny smak. Po chwili rozluźniła się gdy maź zaczęła schodzić płatami. 

Te korzonki były najohydniejszą rzeczą jaką jaką kiedykolwiek spróbowała. Przebiły nawet żyjące robaki, które kiedyś w ramach wyzwania musiała połknąć i wydmuchać nosem. Pamiętała jak Magira (Czyt. Madzira) udawała wymioty przez cały tydzień mówiąc każdemu, że pomyliła czyjeś odchody, gdyż wyglądały jak smaczny, soczysty, brązowy listek. Niestety te czasy już nigdy nie wrócą...

Wynurzyła łeb z orzeźwiającej cieczy, otrzepała się i natychmiast rozpromieniła. Podeszła do pagórka, z którego kaskadami wyciekała woda, rozbryzgując się o skały. Tishio nadal cała lepiła się od żywicy, przynajmniej nie musiała martwić się jej ilością.  Na dobrą sprawę mogła by użyć jej całej, może w końcu by poskutkowało. 

 Małe rozbryzgi światła wychodzące leniwie spod chmur, padały na wodospady tworząc na nich barwną tęczę.

 Patrzyła uważnie na glebę. Wypatrywała małego zawiniątka, które tu schowała. Cynamonowa trawa i mech osadzający się na  skałkach, wcale jej tego nie ułatwiał. Kolor brązowawego zielska zlewał się ze skórzanym woreczkiem, ukrytym pod jedną z małych półek skalnych. Woda co chwile chlapała łeb Tishio, z którego glutowata ciecz powoli znikała. Zostały tylko rdzawe smugi. 

Wiatr wciąż kołysał gęstą czarną grzywę, zamieniającą się przy samym jej końcu w ciemny fiolet. Przekrwione oczy powracały do swojej naturalnej barwy. Z mokrego pyska skapywał woda, krople płynęły po dość długich kremowych uszach. Potrząsała nimi co jakiś czas. 

Jej mina zmieniła się diametralnie w pełną skupienia. Źrenica przypominała kreskę, poruszającą się w zawrotnym tępię. Zdziczałymi ślepiami odnalazła swoją zgubę. Leżała ciut przemoczona przy głazie przyległym do ścianie pagórka, z którego wylatywały dwa wodospadziki. Pierwszy łączył się z drugim w połowie swojej drogi, przypominały przeplatające się ścieżki.

Wzięła delikatnie skórzany worek i ostrożnie przyłożyła go do piersi. Jej twarz była spokojna, tak jak jezioro otaczające samotną prerię. Odwinęła paczuszkę, z której wyleciała mała ropuszka. Tyle, że te kruche stworzenie było martwe. Leżało do góry napuchniętym jasnym brzuchem. 

- Romus, nie strasz mnie tak - Westchnęła- Przez chwilę pomyślałam, że odłożyłam cię w całkiem inne miejsce, o którym zapomniałam .

- Zaraz mój drogi poczujesz zastrzyk energii - Powiedziała po chwili szczerząc się.  

Zagarnęła korzonki, które zaczęła zgniatać i trzeć o kamień, odłożyła je, po czym przednią łapą zgarnęła wciąż spływającą po jej brzuchu posokę drzewa. Wysunęła pazur, na który zleciła lepka żywica, parę kropel opadło na korzenie.

 Tishio cała przesiąkła zapachem drzew, a szum wody rozbrzmiewał w jej uszach.  

Nie zastanawiając się ani chwili dłużej,szponem przejechała wzdłuż wychodzącej żyły. Strużka szkarłatnej krwi była bardzo widoczne na śmietankowym futrze. W zaledwie parę sekund posoka zdążyła nasiąknąć, robiąc sporą plamę mieszająca się z bursztynową żywicą. Gdy trzy krople krwi skapnęły wprost na wymemłane korzenie z mazią, wydobył się potężny odór. Wraz z dymem unosił się z nad mikstury. 

Fetor natychmiastowo powalił Tishio. Śmierdziało jeszcze gorzej niż w lesie. Zasłoniła łapami nozdrza i zaczęła powoli wdychać powietrze paszczą. Powoli zbierało się jej na wymioty. Wydawało się jak gdy by "smak" korzeni wyleciał w czystej postaci jako gaz zmieszany z rozkładającym się mięsem.

 Oddychając buzią Tishio odłożyła łapy i szybko zaczęła nabierać nimi papki. Jej mina była zdegustowana - to ją obrzydzało. Spojrzała na Romusa, momentalnie zrobiło się jej przykro. Chciała odzyskać swojego przyjaciela.

 Czarna wyblakła pręga przepływała po boku przez całe jego tułowie, a niegdyś pełne blasku zielone oczy teraz świeciły pustką - naznaczyła je śmierć. Gdyby mogła odwrócić czas, nie eksperymentowała by tak na nim. 

Rozszerzyła pazurem jego paszcze i wsypała breje do środka. Spoglądała na niego i wyczekiwała cudu z uśmiechem. Lecz minuty mijały, a on nadal nie odżył. 

Nekromancja była skomplikowana, sama się o tym przekonała. Od ponad miesiąca próbuje przywrócić go do życia, ale tylko sprawia kłopoty mieszkańcom wioski.

Mina z czasem zaczęła blednąć.

- Na pewno mi się uda - Szepnęła mu do ucha i znów owinęła go w skórę, odłożyła zawiniątko na miejsce i poczłapała w kierunku osady.

***

Czerwona trawa rozlewała się na pustkowiu, co jakiś czas przemijały się pomarańczowo żółte kępy suchych krzaków. Niekiedy pojawiały się małe głazy, a wysokie skaliste wzniesienia dawały cień Tishio, która dostrzegła zarys miasteczka. 

W blasku słońca jej kości stały się bardzo wyraźne. Ubrudzone futro wżynało się w kręgosłup, kręgi były bardzo widoczne - dosłownie wychodziły z skóry. 

Wyszczerzyła się, gdy zobaczyła znajomą sylwetkę siedzącą na jednej ze skał. 

Brunatny samiec uważnie obserwował osadę. Dwie złote obręcze na jego tułowiu błyszczały, odbijając promienie. Jego długie fioletowe rogi były bardzo widoczne, a na jednym z nich widniała miodowa bransoleta. Rudawa sierść na pysku połyskiwała.

 Podbiegła do niego. 

Smoliste futro okalające jej szyje i grzbiet rozproszyło się a roześmiane pistacjowe oczy wpatrywały się w Drywa. 

Uszy podniosły mu się do góry, gdy Tishio nadepnęła na suchą gałązkę. Odwrócił pysk - jego mina była poważna. Westchnął gdy ją zobaczył - znajdowała się koło niego. 

Żywica uschła od parzącego słońca - które wyszło z pod obłoczków - zostawiając po sobie leśny zapach i skorupę na ciele . Bordowo-czarna krew na łapie zakrzepła, a sierść, która ją nasiąkła stawała się sztywna i szorstka. Na różowym pysku wciąż widniała rdzawa smuga.

Pomarańczowe oczy spojrzały na ubrudzoną uczennice. Pokręcił łbem, a jego fiołkowy pysk powoli nabierał śliwkowej barwy. 

- Co znów narozrabiałaś - Powiedział znudzony. 

Brunatna grzywa przechodziła w sierść po opalowych łapach. Dryw położył się na głazie przymykając jedno oko, wciąż obserwował swoją podopieczną, która rozsiadła się obok. 

Ta nie odpowiedziała tylko spoglądała na wioskę. 

Skórzane domki utrzymywały się na grubych kościach, każdy z nich był w innej barwię. Stragany rozpinały się po osadzie, dostrzegła jak sprzedawczyni gawędziła ze starszą ilawrą.

 Chichot maluchów poniósł się po prerii.

 Ten widok zawsze zdawał się być Tishio dziwny, małe miasteczko położone na roztaczającym się pustkowiu wydawało się być jeszcze mniejsze. 

- Jadłaś coś ? - Spytał Dryw wpatrując się w jej wystające z pod skóry gnaty. 

- Zależy o jaki dzień pytasz - Odparła obserwując  Ajtiłę bawiącą się z małym Kiu. 

Nie odczuwała głodu, przez co nigdy nie wiedziała kiedy ma zjeść. Z resztą nie obchodziło ją to, uważała, że ma ciekawsze rzeczy do robienia niż jedzenie. Nauczyciel jako jedyny dbał o to, kiedy ma się pożywić, ale czasem nie miał na to wpływu. Nie mógł jej do tego zmusić. Bynajmniej inni mieszkańcy byli zadowoleni - mniej głów do wykarmienia. Było im naprawdę ciężko, zawsze dla kogoś brakło. 

- Ile razy ci mówiłem, wyglądasz jak wór kości - Odparł, a ogromne srebrne poroża okalające jego żuchwę zaklekotały.

 Dodatek ten dostawali tylko szamani z jej plemienia. Ona też kiedyś miała je dostać , w końcu była jego jedyną uczennicą. 

- Próbowałam pomóc przyjacielowi - Uśmiechnęła się odpowiadając na pierwsze pytanie. 

- Znów męczysz tą martwą ropuchę ?! Tishio na boga, nikt nigdy nie odkrył skutecznej nekromancji. 

- Zobaczysz , uda mi się - Powiedziała nadąsana. 

- Tak, doszczętnie rozwalić naszą osadę.

Po chwili ciszy odezwała się.

- Czego tak wypatrujesz Dryw ? - Zapytała mrużąc zielone ślepka. 

Podmuch wiatru zdmuchnął ich grzywy na drugą stronę. 

Jego twarz była spokojna i opanowana. Była jego kompletnym przeciwieństwem: nie poważna, zawsze uśmiechnięta psuja, która została anomalią całej wioski. 

~~~~~~~~

Witam wszystkich, z góry przepraszam za opóźnienie w dodawaniu. 

Z tego powodu, iż wyjeżdżam jutro rano na wycieczkę nie wiem czy będą pojawiały się rozdziały. Postaram się dodać jeden góra dwa. Gdy wrócę harmonogram rozdziałów powróci razem z moją aktywnością.

Dzisiaj pojawią się nowe postaci na deviantarcie.(`・ω・)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro