ROZDZIAŁ 6.
Widziała je kiedyś z rodzicami, kiedy jeszcze z nią byli...
- Przepiękne - wymamrotała.
Wgapiały się na niego, aż nie zniknął im z oczu. Prema ocknęła się pierwsza. Zerknęła na połyskujący łeb Mpiry, który nadal śledził znikającego tycjanowego giganta.
- Hej ! nasz plan, pamiętasz ? - Zapytała przyjaciółkę, machając jej czarną łapą przed pyskiem. Ta wybudziła się z transu i odepchnęła delikatnie kończynę z przed twarzy.
- Jak mogłam bym o tym zapomnieć...hmm ?
- Na pewno nikogo u ciebie nie będzie ? - Mówiąc Prema spojrzała w jej fiołkowe oczy.
- Na pewno. Rodzice znowu idą na patrol, Chai'a nie obchodzi gdzie i z kim chodzę, Fanga spławię.
- A co z kadim ? - Spytała
- Spokojnie, ma praktyki w pałacu. Dzisiaj też na nich jest, a gdyby nawet na nie poszedł to zniknął by gdzieś ze znajomymi. Zawsze tak robi.
- To dobrze. Jutro o świcie przy skale, będę czekać - Odparła z podekscytowaniem Prema, spoglądając na podmorski zachód słońca. Pomarańczowo czerwone lśniące promienie rozbiegały się w kobaltowej cieczy, która w niektórych miejscach zaczęła przybierać ultramarynowy odcień. Towarzyszka podążyła za nią wzrokiem.
- Muszę już iść - Wydukała z żalem Mpira, nadal spoglądając na promyki.
- Uważaj na siebie - Odparła z troską Prema, ocierając się o głowę swej przyjaciółki.
***
Mrok rozpostarł się nad zatokom, świecący głaz nadawał wodzie jasny połyskujący odcień. Przejrzysta woda oddalona od głazu, stała się granatowa pod przykrywą nocy. Zimne powietrze rozwiewało zwilżone futro rozłożonej na kamieniu Premy. Poobijana leżała przyglądając się księżycowi dającym nikłą poświatę. Cała drżała, ale postanowiła nie wracać do pieczary, nawet po koc od Mipiry.
To co wcześniej jej powiedziała było dosłowne. Zamierzała czekać tam na nią, od samego rana. I tak nie mogła by zasnąć, w końcu tyle lat minęło odkąd ostatni raz była na lądzie.
Musi się dowiedzieć czy oni wciąż tam są. Nigdy nie przestała wierzyć że odeszli, trzymała małą iskrę nadziei w sercu. Strasznie za nimi tęskniła.
Gdy zamknęła szklane ślepia, mignęła przed nimi Mpira.
Rozpromieniła się.
Przypomniała sobie ich pierwsze spotkanie, obie miały w tedy siedem wiosen. Kadi próbował ją unieść, a przyjaciółka stała przed nią i wrzeszczała o pomoc, była przerażona, łzy spływały po jej policzkach. Pamięta dokładnie jej krzyk, gdy spojrzała na rozerwane udo z którego było widać kawałek kości.
Prema powoli umierała, blada jak ściana, leżąc w plamie własnej posoki. Tak strasznie bolało. Jej futro ubrudzone było od rdzawej cieczy i glonów. Wokół niej zbierało się stadko ptaków, które jadło mięso z otwartej rany. Wleciały przez otwór w suficie jaskini, zwabione zapachem krwi.
Modliła się każdego dnia o śmierć, dopóki nie zjawiło się rodzeństwo.
W net fala uderzyła skałę, na której leżała drżąca z zimna. Krople wody ochlapały jej pysk, a ona otworzyła szmaragdowe oczy pełne bólu, rozwiewając wspomnienia.
Spojrzała się na odległą krainę. Morze zlewało się z linią brzegu, a puszyste drzewa ruszały się z powiewem wiatru. Jedna myśl utkwiła w jej głowie. Musi ich odnaleźć. Odnaleźć rodziców.
***
Wschód słońca, odsłaniał z ciemności rozchodzącą się prerię. Pomarańczowa łuna wymieszała się z resztką odchodzącej mgły. Słońce wyłaniało się leniwie z widnokręgu, a podmuch wiatru rozwiewał sierść Ilawry leżącej na platformie otoczonej przepływającą wodą.
Wgapiała się seledynowymi oczyma w ciecz. Czarna przeplatająca się z fioletem grzywa na karku i skrawku szyi zostawała rozganiana przez mocniejszy pęd powietrza. Małe skrawki kującej żółtawej trawy wbijały się w jej kościsty kremowy brzuch. Słyszała szum spadającego wodospadziku wylatującego ze ściany pagórka.
Nadal zawieszonym wzrokiem Tishio (czyt. Tisio ) obserwowała ujście jeziora. Gwałtownie jej ślepia wybudziły się - wstała.
- Już wiem ! - Krzyknęła zafascynowana, a krew dudniła w jej żyłach. - O cie kocie, przecież wystarczyło dodać odrobinę żywicy, papki z korzeni, a na końcu mojej krwi ! to takie oczywiste ! - Wrzeszczała biegnąc w stronę pozostałości po lesie.
Brunatno-kremowe tylne łapy odbijały się o podłoże, gdy przednie biało-ziemiste kończyny wisiały w powietrzu.
Na jej pysku pojawił się rozszalały uśmiech.
Omijała małe czerwone kupki gałązek, które razem tworzyły krzaki przepełnione zielenią, żółcią i szkarłatem. Podniosła piaskowy łeb, a przed sobą ujrzała zgliszcza lasu. Nie minęła chwila a do jej nozdrzy dobiegł duszący, zbutwiały odór unoszący się małym dymkiem nad koronami drzew, odruchowo się skrzywiła.
- Matko, nadal tak zalatuje - Mruknęła - Ile to coś może tu sterczeć.
Tishio żałowała w tej chwili, że zaczęła cokolwiek wyprawiać w zagajniku, ale chciała przecież zadbać o dobrobyt wioski.
Nie wiedziała, że zamienienie zdechłej ryby w wieloryba jest takie trudne. Przecież wszystko zrobiła dobrze, w końcu rozcinanie martwej płotki i nalewanie naparu do jej rozkładających się trzewi nie jest trudne, a była pewna że eliksir zrobiła doskonale, chociaż prawdę mówiąc zastanawiała się nad konsystencją, ale to nie było istotne. Papkowate czy nazbyt wodniste i tak by to wlała, o tyle, że zmieniła by położenie swojego eksperymentu, nie zostawiła by go w lesie i nie odeszłaby...
Przez tą niemiłą sytuacje prawie cała osada się zatruła. Tishio chciała tylko udowodnić swoją wartość, ale kolejne doświadczenie sprzeciwiło się jej samej.
Potrząsnęła głową. Spojrzała na grube pnie drzew porośniętych lianami, gdy wkraczała do środka. Odór nasilił się, musiała działać szybko. Rozglądała się podniecona w poszukiwaniu wystających korzeni.
Oszalałe ślepia w oka mgnieniu wypatrzyły schowane zalążki, rosnące obok skały. Kaszląc podeszła i machnęła łapą w locie wysuwając pazury i rozdarła otulająca rdzawą skorupę, do której były przymocowane. W net otoczka pękła a maź uwięziona w niej rozbryzgnęła się na różowy początek pyska, z czymś na kształt kłów po bokach paszczy.
Krople padły także na dość małe, zakrzywione do środka szpiczaste rogi, po bokach głowy.
Potrząsnęła przednią kończyną, by pozbyć się klejącej, glutowatej cieczy. Lekko obrzydzona otarła ją o podłoże i energicznie wyrywała korzonki, które potem wzięła w pysk.
Tishio błyskawicznie poczuła ich pogniły smak, a jej twarz wykrzywiła się w grymas. Po mimo ich "smaczku" nie miała zamiaru ich puścić.
Płuca jej płonęły, musiała jak najszybciej pobiec do drzewa i nabrać żywicy. Obrała na cel młode drzewko, które miało ciupkę delikatniejszą korę od pozostałych.
Promienie przebijały się przez dym unoszący się nad gajem i padały na fuksjowe rogi i pysk z plamami rdzawej mazi.
Zaczęła rozrywać pazurami bordowe drzewo, aż żywica zaczęła cieknąć ciurkiem. Umazała się w niej praktycznie cała. Wystarczyły tylko dwie czy trzy krople ,by Romus powrócił.
~~~~~~~~
Witajcie, dziś rozdzialik trochę krótszy, ale za to na deviantarcie pojawią się nowe postacie, a mianowicie Mpira oraz Prema .
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro