Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 1.

Część pierwsza - ląd


38 LAT PÓŹNIEJ :

      ATLANTA

 -Ha, teraz ty szukasz! - Wykrzyczał Fang. Nim usłyszał odpowiedź zaczął szybko uciekać.

Omijał trawiaste półki skalne z zawrotną prędkością. W oddali słyszał tylko ciche odliczanie. Zostało mu mało czasu, przyspieszył nieco. Wypatrywał miejsca, w którym mógł by się schować przed swoją siostrą.

Zaczął dokładnie skanować miasto, gdy przepływał przez ceglany most, na którym kupcy przetransportowywali towar.

Obejrzał się za siebie, a promienie przebijające się przez taflę wody, padały na jego wąski pysk.Podskoczył przerażony, a jego  źrenice natychmiast się zwężyły, z chwilą kiedy zauważył różano-lazurową kulę, płynącą w prost na niego. Zaczął panicznie machać smukłymi szarymi  łapami. Skrzela energicznie przepompowywyały wodę. 

W głębi duszy liczył na to, że Mpira go nie zauważyła. Nie znosił kiedy siostra zawsze wygrywała. Za każdym razem, urażało to jego dumę. Teraz, chciał aby wyglądało to inaczej, ale chyba się przeliczył.

Potrząsnął łbem i powrócił do eksplorowania terenu. Dał nura obok rozpościerającej się kładki, którą niemal w całości pokrywały chowające się w szczelinach algi. Zanurzając się coraz głębiej Fang zbliżał się do obsydianowej wyrwy, dziękował w myślach zbiorowisku meduz dającą jasną neonową poświatę. Od zawsze bał się ciemności, gdy tylko mrok osłaniał Atlantę, odczuwał napierającą presję. Nienawidził tego uczucia. 

Wytężył wzrok, by nie wpaść w kłąb olbrzymiej trawy rosnącej na dnie. Co prawda, struże prawa zadeklarowali się, iż większość z nich została wyrwana. Najwidoczniej tę część zostawili sobie na koniec. 

Homeryczne grynszpanowe pnącza  delikatnie kołysały się w wodzie. 

Fang nie zatrzymał się ani na minutę, przecież musiał znaleźć kryjówkę. 

Gwałtownie wlepił oczyska w liliowe iskierki chowające się pod pierzyną potężnych wodorostów. 

- Jakie śliczne... - Powiedział jak zahipnotyzowany przedzierając się przez chmarę chwastów.

Gdy walczył z żywiołem zwanym matką naturą, małe kolorowe ogniki zaczęły wtulać się w jego myszowate futro. Teraz wyglądał jak wielki podmorski świetlik.

Zawahał się przez moment. Przez ułamek sekundy zapomniał po co tu jest, lecz te fiołkowe rozbłyski tak go zafascynowały,że odsunął zabawę na drugie miejsce. 

Niepokój i lęk narastały z momentem, gdy brnął w głąb  krateru. Wmawiał sobie że łypnie okiem na świetliste cudo i natychmiast odpłynie w poszukiwaniu skrytki. Taki był plan.

Odsłonił malachitowe zasłony krasnorostów. Płomyk światła oświecał fioletowo-turkusowy pysk Fanga. Jego oczy pod wpływem żaru nabrały bursztynowego odcieniu.

Meduzy które wciąż wypływały strumykiem z otchłani kierowały się ku górze, kompletnie nie zwracając uwagi na jasnopopielatą postać  grzebiącą w ogromnych pnączach. 

Jego oczy pożerały wzrokiem, obiekt znajdujący się tuż przed nim. Bezkresna kolonia kamieni szlachetnych przypominała mu drogę do innego świata. Na przodzie rozrastały się purpurowe aleksandryty, które nachodziły na siebie, jak by chciały się ogrzać. Za nimi górowały równolegle ułożone do porośniętego glonami starego filaru, słupy krysztalików. Akwamaryny w głębi przybierały błękitno-zielonkawą barwę.

Przybliżył pyszczek  do bezbarwnego stożkowatego kamienia który wyróżniał się na tle swych pobratymców. Widział w nim siebie samego. Fang , spośród całej trójki swego rodzeństwa, był tak jak ten kryształ. Nijaki. 

Kadi najstarszy z nich był bardzo odważny i dla tego jak mniemał Fang, należał do faworytów ojca. Mujaj (czyt.Mudżaj) widział w nim przyszłego wojownika, obrońce Atlanty i całej rasy Pangen. Jednym słowem ujmując Kadi był ideałem, perełką rodziny. Mimo to Fang i tak go uwielbiał.

 Następny był Chai (czyt.Czaj) drugi najstarszy po Kadim. Dorównywał ilorazem inteligencji do starszego o pięć wiosen brata. Fangowi wydawało się że potrafi przechytrzyć każdego mieszkańca podwodnej oazy. Często upokarzał osoby, które go irytowały. Kiedyś, Fang przyłapał go na "podrywie" dwóch Pangen, ten widok wypaczył jego pogląd iż, brat posiada urok osobisty.

Po Chai'u był on sam. Niewiele starszy od młodszej o zaledwie dwa miesiące siostry. Rodzeństwo zawsze stawało zanim murem. Wiedział, że jest tchórzliwy, a może raczej potulny? Trudno było samemu mu to zdefiniować.

Od zawsze podziwiał starszych braci, byli dla niego wzorem. Kiedy był młodszy, postanowił że będzie taki jak oni, lecz z wiekiem upewniał się, że tak się nie stanie. 

Jako szczenię, Fang był bardzo wyczulony na najcichsze dźwięki. Mama powtarzała, że jest wyjątkowy, a jego "dziwność" kiedyś go ocali. "Bo ten, kto jest czujny za dnia jak i w nocy,przeżyje najdłużej"- przypomniał sobie jej słowa,które utkwiły jak drzazgi w jego pamięci.Bardzo ją kochał, okazywał to najmocniej z całej czwórki.Czasami jednak powątpiewał w to, że jego bardziej wytężone zmysły w czymkolwiek by mu pomagały. Co noc przeszkadzały mu cichutkie szmery przez które nie mógł zasnąć, a lekki dotyk wywoływał u niego dreszcze.

Najwięcej czasu spędzał z Mpirą - silniejszą, odważniejszą młodszą siostrą. Od kiedy tylko pamiętał była od niego wyższa, ale przez ostatni rok Fang strasznie urósł. Z małej puszystej kulki  zmienił się w szczupłego "łowcę".

Przyglądał się teraz grupce heliodorów  z których wypływały ciurkiem nieco większe ogniki. Obrał na cel jedną z iskierek, która krążyła przed jego wąskimi nozdrzami. Wystraszone ślepia spoglądały na ogon z rozwidloną na końcu płetewką. Był nimi cały oblepiony. Potrząsnął ciałem myśląc że odejdą. Na marne, wciąż pozostawały przyklejone do jego futra. Jednak płomyki miały parę zalet. Ogrzewały Fanga. W ciemnej otchłani było mroźno, a one otulały jego zmarznięte ciało. 

Znów patrzył na ścieżkę kryształów. Od początku myśl, o zabraniu migotek ze sobą mieszkała w jego głowie.

- Chyba nic się nie stanie, jak parę zabiorę - rzekł, po czym wysunął wąskie pazury i zaczął zachłannie ciąć kryształy. 

Gdy jego łapa, zetknęła się z twardą skorupą jednego z aleksandrytów, poczuł przeszywający ból. Zaklął w myślach. Marblit ani drgnął, a przednia kończyna zaczęła pomału pulsować.

Musiał mieć te cuda. 

Świecące przedmioty przyciągały Fanga. Za  każdym razem,  gdy widział promieniste obiekty jego  źrenice rozszerzały się w ogromną kulę, przykrywającą niemal całą tęczówkę. 

Przytrzymał  aleksandryt pazurami i gwałtownie rozszerzył paszczę z ostrymi kłami na przodzie. Zaczął zatapiać się nimi w twardy kryształ. Szpony, po bokach kamienia zaczęły robić dość głębokie ślady.

Do uszu Fanga dotarł głośny trzask. Udało mu się. Odgryzł kawałek liliowego, wciąż migoczącego strasu. Zrobił do samo z błękitnym akwamarynem i cytrynowym heliodorem. Trzymał ich lekko pokruszone części w paszczy. Zerknął ostatni raz w ich stronę i odpłynął.

Fang znów musiał przedzierać się przez gąszcz wodorostów. Gdy płynął ku górze, mijał kolonię meduz. Gorączkowo kalibrował długim ogonem. Po czasie spędzonym w kraterze odechciało mu się zabawy z siostrą.Chciał jak najszybciej znaleźć się w domu.

                                                                                                      ***

Atlantę pochłonął mrok. Jedyne co oświetlało drogę Fangowi, to małe zawijające się roślinki, które promieniały w blasku księżyca. Pod dotykiem, te niewielkie kłącza, z pozoru bez użyteczne, w ciemnościach zamieniały się w lampy oświecające całe królestwo. 

Fang pośpiesznie mijał stożkowe góry, składające się z grot i półek skalnych, na których mieszkały Pangeny. 

Kierował się na północny-wschód. Był ostrożny, wiedział że jego siostra nie odpuści i prędzej czy później go dopadnie.Na samą myśl o tym przechodziły go ciarki po całym ciele. 

Uniósł lekko głowę. Spoglądał własnie na wierzę obserwacyjną - ogromne wzgórze porośnięte szczątkami poległych, które z czasem zaczęły przypominać zwęglone kamienie. Był to element odstraszający napastników. Atlantę otaczały trzy takie osypiska. Wieże od wieków chroniły królestwo Pangen, przed światem z zewnątrz. Matka nigdy nie pozwalała wyjść im po za teren oazy, mówiła, że zanim rozpościerają się gruzowiska -pozostałości po wojnie, ale nic po za tym. Wydawały się całkiem niegroźne.

Nim się zorientował omijał dwie góry, u podnóży których neonowe olbrzymie grzyby, oplatały się wokół wzniesień - wyglądem przypominały wspinające się pnącza.

W net, poczuł jak coś wbiło się w jego ciało, a po chwili ktoś przyszpilił go do podłoża. Czuł, jak jego cenne kamyki przewracają się w paszczy, a jeden z nich niebezpiecznie podchodził do przełyku.

                                                                                            ~~~~~~~~

Witam, mam nadzieję że pierwszy rozdział was zaciekawił i że pozostaniecie na dłużej. (⊙ᗜ⊙)

Standardowo link do moich postaci zamieszczony jest na moim profilu. Serdecznie zapraszam.(spokojnie, postacie dodawane są po publikacji rozdziałów w którym się pojawiają, więc ci, którzy śledzą na bieżąco książkę, nie zrobią sobie spoilera )   (♡'౪'♡)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro