Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 13 - Lustro

Drugiego dnia nie zaatakował ich nikt podejrzany i bezpiecznie przemierzyli pewien odcinek drogi. Jednak trzeciego dnia ktoś przeszkodził im w podróży, blokując im drogę, stojąc na środku szlaku, którym podążali na koniach do miasta Crocus, a dokładnie do Zamku. Osoba, która zaklinowała im dalszą część trasy, była najprawdopodobniej płci męskiej i na oko wyglądał jak dwudziestolatek. Twarz miał przykrytą czarną chustą, że widać było tylko intensywny niebieski kolor oczu i wypadające spod chusty białe kosmyki włosów. Zatrzymali konie i oczekiwali na ruch nieprzyjaciela. Sensei przygotowany, nawet gdyby zaatakowałby ich w najmniej niespodziewanym momencie. Postać stała tak z kilka minut nic nie mówiąc, po czym wystawiła krok do przodu. Ni stąd, ni zowąd wyskoczyli wojownicy. Uzbrojeni na dodatek. Stanęli za czarnym zamaskowanym osobnikiem, a było ich około dwudziestu. Juvia zamarła, ale czuła pewną radość z tego, że w końcu będzie mogła się z kimś zmierzyć twarzą w twarz, a nie oglądać jak jeden członek drużyny walczy, a reszta kryje się za drzewami. Uśmiech sam wkradł się na jej promienną buzię, a Sensei zastanawiał się, czy wszystko z nią w porządku. Zakapturzona postać wysunęła się do przodu o jeszcze jeden krok i przemówiła dość przekonującym głosem:

— Nie chcemy walki ani rozlewu krwi — upewniał ich, a Juvia zasmuciła się nagle. — Pochodzimy ze wschodu. Jesteśmy obrońcami pewnej wioski, na którą natraficie, gdy będziecie jechali tą ścieżką.

— I co to ma do tego? — Gajeel dawał po sobie poznak znudzenie.

— Gdy przekroczycie granice wioski... — zawiesił się, a Juvia dałaby sobie rękę uciąć, że gdzieś słyszała podobny, a raczej taki sam głos. — odnajdziecie miejsce, którym ginie rocznie tysiące ludzi.

— Dlaczego? — zainteresowała się niebieskowłosa.

Mężczyzna podniósł na nią wzrok, a ją oblał zimny dreszcz. Była niemal stuprocentowo pewna, że te oczy widziała już setki razy. Te nieskazitelne, promienne i mrożące krew w żyłach oczy. Uśmiechnął się w jej stronę.

— Miejsce to nie należy do bezpiecznych, pomimo to, gdy nie jesteście gotowi na tak wielkie poświęcenie, należy jechać drogą okręgową na zachód, ale przedłuży wam jazdę o trzy dni.

Gajeel wymienił z towarzyszem porozumiewawcze spojrzenia.

— Nie możemy pozwolić o przedłużenie jazdy  dodatkowe dni. Musimy być na czas. — Odparł nauczyciel Juvii.

Sensei znał tego osobnika, który krył się pod czarnym materiałem, ale w pobliżu kompanów pozostawał nieugięty i odpowiadał mu tak, jakby rozmawiał z kimś zupełnie obcym, a wyraz twarzy miał taki jakby pierwszy raz go na oczy widział. Można powiedzieć, że obydwoje zachowywali się w nieznajomy dla siebie sposób. Przeżyli  tyle chwil (większość składała się z przemocy i rozlewem krwi), ale bywały też takie gdzie obrażali się na siebie nawzajem i nie współpracowali ze sobą przez jakiś czas. Potem zazwyczaj godzili się i pili napoje procentowe. Błękitnooki jest wdzięczny mu za to, a dokładnie za wszystko. Nauczył go sztuk walki, posługiwanie się kataną i samoobronę. Tak wiele dla niego zrobił, a on próbował spłacać te długi w taki sposób, że chodził z nim na wiele bitew (które zresztą zawsze wygrywali). Sensei był z niego dumny, bo to on nosił miano jego pierwszego ucznia. Później nie widzieli się kilka tygodni i napotykają się w tym miejscu. Na kamiennej drodze i patrzą na siebie, a w ich oczach widać ogromną i niepożądaną chęć walki tak jak za dawnych czasów. Juvia nie miała o tym bladego pojęcia.

— Naszym zadaniem jest tylko ostrzeżenie podróżników, a więc szerokiej drogi i omińcie śmierć szerokim łukiem! — krzyknął radośnie i „armia" wojowników wycofała się na pobocze.

Podziękowali z grzeczności, a Juvia wlepiała wzrok w niebieskie tęczówki tajemniczego mężczyzny. Sensei lekko chwycił jej policzki w obie dłonie i obrócił głowę do przodu i upomniał ją, że droga znajduje się z przodu. Odpowiedziała mu niezadowolonym wyrazem twarzy, który jakby mówił „przecież wiem".

Odjechali, a zamaskowana postać odprowadziła ich wzrokiem, dopóki nie zniknęli mu z oczu.

„Dziękuję, że się nią zaopiekowałeś, Gray" — przeleciała mu myśl po głowie i odszedł.

~*~

Tymczasem w Królestwie Fiore, a dokładniej w Zamku rodziny Mcgarden, gdzie ma się odbyć za kilka dni uroczysty bal z okazji zaręczyn córki królowej. Księżniczka Levy siedziała na rzeźbionym drewnianym krześle, czesząc złotym grzebieniem swe niebieskie włosy do ramion. Nagle ktoś dwukrotnie zapukał do jej pokoju.

— Proszę — rzekła tak słodkim głosem, że otuliłoby każde nawet najzimniejsze serce.

Do pokoju wszedł jej narzeczony z ogromnym uśmiechem na ustach.

— Dzień dobry, kochana Levy — położył rękę na jej promiennym policzku i ucałował ją w czoło.

— Dzień dobry — odpowiedziała lekko zawstydzona wcześniejszym gestem.

Chłopak poprawił swe brązowe włosy i podszedł do okna, aby podziwiać przyrodę.

— Piękna pogoda — skomentował.

— Słuszna racja. — Levy pojawiła się obok niego i przypatrywała się białym obłokom. Dla niej zawsze będą one przypominały watę cukrową.

— Zabieram cię na spacer — zaproponował, a Levy powiedziała, żeby poczekał na nią minutkę.

Wyszedł z pokoju, aby mogła się w spokoju przebrać i oparł się o ścianę.

„Oby to durne kółko miłości zakończyło się szybciej" — pomyślał ironicznie, bo miał już tego dość.

— Już jestem! — uśmiechnął się w jej stronę i trzymając się za ręce, poszli zwiedzić ogród dookoła zamku.

~*~

Drużyna Senseia sprawnie ominęła wioskę i teraz pozostało przejść przez miejsce, w którym ginie tyle trupów. Juvia miała do tego źle przeczucia.

— A co jeśli będą tam złe potwory i będą chciały mnie zjeść? — dramatyzowała.

Gajeel zaśmiał się z głupoty towarzyszki.

— Wtedy je zabije — powiedział stanowczo, lecz trochę z rozbawieniem Sensei.

— A nie lepiej byłoby się z nimi zaprzyjaźnić, Juvia? — zapytał Gajeel, a ona skarciła go wzrokiem.

Przed sobą zauważyli las. Nie taki tam zwyczajny gdzie wszędzie jest zielono, tylko gdzie wszystko zostało spalone, a dróżka prowadziła w jego głąb. Każda gałąź czy pień drzew były czarne, a w środku panowała gęsta mgła. Scena jak z horroru. Juvia przestraszyła się na amen.

— Wygląda na to, że... — zawiesił się Gajeel, szukając odpowiedniego słowa. — niezbyt ładna ta okolica.

Sensei lekko uderzył lejcami o konia, aby szedł spokojnym krokiem. Rozglądali się bardzo dokładnie. Wszędzie panowała głucha cisza. Nie było słychać niczego oprócz stukotu ciężkich kopyt. Życie umarło w tym lesie. Nie było ani zwierząt, ani roślinności. Wszystko umarło. Jednak musieli być ostrożni i niezwykle czujni. Nigdy nie wiadomo, co zdarzy się tym razem. Przykuły ich uwagę szczątki i pozostałości kości. Juvia przestraszyła się. Należały do człowieka. Zapewne znajdą więcej takich skarbów. Sensei czuł jakąś dziwną energię. Tak jak grawitacja ciągnęła ich w głąb lasu. Im bardziej szli naprzód tym coraz dziwniejsze rzeczy się działy. Gajeel nadstawił uszu.

— Słyszycie to? — szepnął i drużyna nadsłuchiwała.

— Jakby szepty — wyjaśniła Juvia.

— Spróbujcie zrozumieć co mówią — nakazał Nauczyciel. Przytaknęli mu i każdy pogrążył się we własnych myślach.

Sensei usłyszał pierwszą część zdania.

— Pierwsze dwa słowa to „Chodźcie do".

Gajeel spojrzał na niego.

— Ja usłyszałem „mnie". — Odparł dumny. — „Chodźcie do mnie" — powtórzył Gajeel, a potem zwrócił się do Juvii. — Masz coś, Juvia?

Ona tylko przełknęła głośno ślinę i wypowiedziała całe i całkiem sensowne zdanie:

— „Chodźcie do mnie, śmiertelnicy".

~*~

— Kapitanie! — zawołał jeden z wojowników.

— Co jest? — zapytał niebieskooki, zdejmując czarną chustę z głowy. Noszenie czarnego ubrania, gdy pali słońce to nie najmądrzejszy wybór, ale chociaż nie ma widać na nim krwi.

— Czemu nie ostrzegliśmy ich o „lustrze"? — podkreślił ostatnie słowo.

— Nie było takiej potrzeby. Ich dowodzący nie wyglądał na tchórza. Poza tym myślę, że szybko się odnajdą w tym lesie — odparł i zauważył kolejnych przejeżdżających dróżką. — Idziemy, Dick! Zawołał resztę!

„Taka gówniana robota mi się trafiła" — zasmucił się lekko swym teraźniejszym losem i wspomniał stare czasy, gdy zabijał razem ze swoim partnerem łotrów i innych bandziorów oraz wymierzali im kary.

~*~

— Jak myślicie, co to jest? — zapytał Gajeel, patrząc na złoty przedmiot, który znajdował się kilka metrów przed nimi.

— Wygląda jak lustro — przyznała Juvia. — Ogromne, złote i bardzo drogie lustro.

— I to ono nas wołało? — zakpił Sensei.

— Bierzemy je? — palnął Gajeel bez zastanowienia.

— Zgłupiałeś?! — odparła zirytowana przyjaciółka.

Wpatrzeni byli w swoje odbicia, gdy pewna rzecz nie zgadzała się. Juvia szturchnęła Senseia, a on próbował się domyśleć o co jej właściwe chodzi.

— Tam! — wskazała na lustro. — Tam ktoś jest!

Przyjrzał się i zauważył białe postacie. Nie miały twarzy, a głowy zakryte czarnymi chustami. Było ich całkiem sporo. Czterdzieści mniej więcej. Czarnowłosy dopiero teraz pojął sytuację. Zagapili się w lustro.

— Cholera! — krzyknął i wyciągnął katanę. — To pułapka!

— Co? — spytali równocześnie.

Odbicie wskazywało nadchodzących wrogów, którzy tak naprawdę strzegli i lasu i lustra. Gdyby tylko wpadli na to wcześniej. Odwrócili głowy do tyłu i zamarli. Teraz miała się zacząć walka, a Juvia z tego powodu bardzo się cieszyła. 

Oby Juvia nie straciła zapału ani wiary w towarzyszy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro