Rozdział 13 - Lustro
Drugiego dnia nie zaatakował ich nikt podejrzany i bezpiecznie przemierzyli pewien odcinek drogi. Jednak trzeciego dnia ktoś przeszkodził im w podróży, blokując im drogę, stojąc na środku szlaku, którym podążali na koniach do miasta Crocus, a dokładnie do Zamku. Osoba, która zaklinowała im dalszą część trasy, była najprawdopodobniej płci męskiej i na oko wyglądał jak dwudziestolatek. Twarz miał przykrytą czarną chustą, że widać było tylko intensywny niebieski kolor oczu i wypadające spod chusty białe kosmyki włosów. Zatrzymali konie i oczekiwali na ruch nieprzyjaciela. Sensei przygotowany, nawet gdyby zaatakowałby ich w najmniej niespodziewanym momencie. Postać stała tak z kilka minut nic nie mówiąc, po czym wystawiła krok do przodu. Ni stąd, ni zowąd wyskoczyli wojownicy. Uzbrojeni na dodatek. Stanęli za czarnym zamaskowanym osobnikiem, a było ich około dwudziestu. Juvia zamarła, ale czuła pewną radość z tego, że w końcu będzie mogła się z kimś zmierzyć twarzą w twarz, a nie oglądać jak jeden członek drużyny walczy, a reszta kryje się za drzewami. Uśmiech sam wkradł się na jej promienną buzię, a Sensei zastanawiał się, czy wszystko z nią w porządku. Zakapturzona postać wysunęła się do przodu o jeszcze jeden krok i przemówiła dość przekonującym głosem:
— Nie chcemy walki ani rozlewu krwi — upewniał ich, a Juvia zasmuciła się nagle. — Pochodzimy ze wschodu. Jesteśmy obrońcami pewnej wioski, na którą natraficie, gdy będziecie jechali tą ścieżką.
— I co to ma do tego? — Gajeel dawał po sobie poznak znudzenie.
— Gdy przekroczycie granice wioski... — zawiesił się, a Juvia dałaby sobie rękę uciąć, że gdzieś słyszała podobny, a raczej taki sam głos. — odnajdziecie miejsce, którym ginie rocznie tysiące ludzi.
— Dlaczego? — zainteresowała się niebieskowłosa.
Mężczyzna podniósł na nią wzrok, a ją oblał zimny dreszcz. Była niemal stuprocentowo pewna, że te oczy widziała już setki razy. Te nieskazitelne, promienne i mrożące krew w żyłach oczy. Uśmiechnął się w jej stronę.
— Miejsce to nie należy do bezpiecznych, pomimo to, gdy nie jesteście gotowi na tak wielkie poświęcenie, należy jechać drogą okręgową na zachód, ale przedłuży wam jazdę o trzy dni.
Gajeel wymienił z towarzyszem porozumiewawcze spojrzenia.
— Nie możemy pozwolić o przedłużenie jazdy dodatkowe dni. Musimy być na czas. — Odparł nauczyciel Juvii.
Sensei znał tego osobnika, który krył się pod czarnym materiałem, ale w pobliżu kompanów pozostawał nieugięty i odpowiadał mu tak, jakby rozmawiał z kimś zupełnie obcym, a wyraz twarzy miał taki jakby pierwszy raz go na oczy widział. Można powiedzieć, że obydwoje zachowywali się w nieznajomy dla siebie sposób. Przeżyli tyle chwil (większość składała się z przemocy i rozlewem krwi), ale bywały też takie gdzie obrażali się na siebie nawzajem i nie współpracowali ze sobą przez jakiś czas. Potem zazwyczaj godzili się i pili napoje procentowe. Błękitnooki jest wdzięczny mu za to, a dokładnie za wszystko. Nauczył go sztuk walki, posługiwanie się kataną i samoobronę. Tak wiele dla niego zrobił, a on próbował spłacać te długi w taki sposób, że chodził z nim na wiele bitew (które zresztą zawsze wygrywali). Sensei był z niego dumny, bo to on nosił miano jego pierwszego ucznia. Później nie widzieli się kilka tygodni i napotykają się w tym miejscu. Na kamiennej drodze i patrzą na siebie, a w ich oczach widać ogromną i niepożądaną chęć walki tak jak za dawnych czasów. Juvia nie miała o tym bladego pojęcia.
— Naszym zadaniem jest tylko ostrzeżenie podróżników, a więc szerokiej drogi i omińcie śmierć szerokim łukiem! — krzyknął radośnie i „armia" wojowników wycofała się na pobocze.
Podziękowali z grzeczności, a Juvia wlepiała wzrok w niebieskie tęczówki tajemniczego mężczyzny. Sensei lekko chwycił jej policzki w obie dłonie i obrócił głowę do przodu i upomniał ją, że droga znajduje się z przodu. Odpowiedziała mu niezadowolonym wyrazem twarzy, który jakby mówił „przecież wiem".
Odjechali, a zamaskowana postać odprowadziła ich wzrokiem, dopóki nie zniknęli mu z oczu.
„Dziękuję, że się nią zaopiekowałeś, Gray" — przeleciała mu myśl po głowie i odszedł.
~*~
Tymczasem w Królestwie Fiore, a dokładniej w Zamku rodziny Mcgarden, gdzie ma się odbyć za kilka dni uroczysty bal z okazji zaręczyn córki królowej. Księżniczka Levy siedziała na rzeźbionym drewnianym krześle, czesząc złotym grzebieniem swe niebieskie włosy do ramion. Nagle ktoś dwukrotnie zapukał do jej pokoju.
— Proszę — rzekła tak słodkim głosem, że otuliłoby każde nawet najzimniejsze serce.
Do pokoju wszedł jej narzeczony z ogromnym uśmiechem na ustach.
— Dzień dobry, kochana Levy — położył rękę na jej promiennym policzku i ucałował ją w czoło.
— Dzień dobry — odpowiedziała lekko zawstydzona wcześniejszym gestem.
Chłopak poprawił swe brązowe włosy i podszedł do okna, aby podziwiać przyrodę.
— Piękna pogoda — skomentował.
— Słuszna racja. — Levy pojawiła się obok niego i przypatrywała się białym obłokom. Dla niej zawsze będą one przypominały watę cukrową.
— Zabieram cię na spacer — zaproponował, a Levy powiedziała, żeby poczekał na nią minutkę.
Wyszedł z pokoju, aby mogła się w spokoju przebrać i oparł się o ścianę.
„Oby to durne kółko miłości zakończyło się szybciej" — pomyślał ironicznie, bo miał już tego dość.
— Już jestem! — uśmiechnął się w jej stronę i trzymając się za ręce, poszli zwiedzić ogród dookoła zamku.
~*~
Drużyna Senseia sprawnie ominęła wioskę i teraz pozostało przejść przez miejsce, w którym ginie tyle trupów. Juvia miała do tego źle przeczucia.
— A co jeśli będą tam złe potwory i będą chciały mnie zjeść? — dramatyzowała.
Gajeel zaśmiał się z głupoty towarzyszki.
— Wtedy je zabije — powiedział stanowczo, lecz trochę z rozbawieniem Sensei.
— A nie lepiej byłoby się z nimi zaprzyjaźnić, Juvia? — zapytał Gajeel, a ona skarciła go wzrokiem.
Przed sobą zauważyli las. Nie taki tam zwyczajny gdzie wszędzie jest zielono, tylko gdzie wszystko zostało spalone, a dróżka prowadziła w jego głąb. Każda gałąź czy pień drzew były czarne, a w środku panowała gęsta mgła. Scena jak z horroru. Juvia przestraszyła się na amen.
— Wygląda na to, że... — zawiesił się Gajeel, szukając odpowiedniego słowa. — niezbyt ładna ta okolica.
Sensei lekko uderzył lejcami o konia, aby szedł spokojnym krokiem. Rozglądali się bardzo dokładnie. Wszędzie panowała głucha cisza. Nie było słychać niczego oprócz stukotu ciężkich kopyt. Życie umarło w tym lesie. Nie było ani zwierząt, ani roślinności. Wszystko umarło. Jednak musieli być ostrożni i niezwykle czujni. Nigdy nie wiadomo, co zdarzy się tym razem. Przykuły ich uwagę szczątki i pozostałości kości. Juvia przestraszyła się. Należały do człowieka. Zapewne znajdą więcej takich skarbów. Sensei czuł jakąś dziwną energię. Tak jak grawitacja ciągnęła ich w głąb lasu. Im bardziej szli naprzód tym coraz dziwniejsze rzeczy się działy. Gajeel nadstawił uszu.
— Słyszycie to? — szepnął i drużyna nadsłuchiwała.
— Jakby szepty — wyjaśniła Juvia.
— Spróbujcie zrozumieć co mówią — nakazał Nauczyciel. Przytaknęli mu i każdy pogrążył się we własnych myślach.
Sensei usłyszał pierwszą część zdania.
— Pierwsze dwa słowa to „Chodźcie do".
Gajeel spojrzał na niego.
— Ja usłyszałem „mnie". — Odparł dumny. — „Chodźcie do mnie" — powtórzył Gajeel, a potem zwrócił się do Juvii. — Masz coś, Juvia?
Ona tylko przełknęła głośno ślinę i wypowiedziała całe i całkiem sensowne zdanie:
— „Chodźcie do mnie, śmiertelnicy".
~*~
— Kapitanie! — zawołał jeden z wojowników.
— Co jest? — zapytał niebieskooki, zdejmując czarną chustę z głowy. Noszenie czarnego ubrania, gdy pali słońce to nie najmądrzejszy wybór, ale chociaż nie ma widać na nim krwi.
— Czemu nie ostrzegliśmy ich o „lustrze"? — podkreślił ostatnie słowo.
— Nie było takiej potrzeby. Ich dowodzący nie wyglądał na tchórza. Poza tym myślę, że szybko się odnajdą w tym lesie — odparł i zauważył kolejnych przejeżdżających dróżką. — Idziemy, Dick! Zawołał resztę!
„Taka gówniana robota mi się trafiła" — zasmucił się lekko swym teraźniejszym losem i wspomniał stare czasy, gdy zabijał razem ze swoim partnerem łotrów i innych bandziorów oraz wymierzali im kary.
~*~
— Jak myślicie, co to jest? — zapytał Gajeel, patrząc na złoty przedmiot, który znajdował się kilka metrów przed nimi.
— Wygląda jak lustro — przyznała Juvia. — Ogromne, złote i bardzo drogie lustro.
— I to ono nas wołało? — zakpił Sensei.
— Bierzemy je? — palnął Gajeel bez zastanowienia.
— Zgłupiałeś?! — odparła zirytowana przyjaciółka.
Wpatrzeni byli w swoje odbicia, gdy pewna rzecz nie zgadzała się. Juvia szturchnęła Senseia, a on próbował się domyśleć o co jej właściwe chodzi.
— Tam! — wskazała na lustro. — Tam ktoś jest!
Przyjrzał się i zauważył białe postacie. Nie miały twarzy, a głowy zakryte czarnymi chustami. Było ich całkiem sporo. Czterdzieści mniej więcej. Czarnowłosy dopiero teraz pojął sytuację. Zagapili się w lustro.
— Cholera! — krzyknął i wyciągnął katanę. — To pułapka!
— Co? — spytali równocześnie.
Odbicie wskazywało nadchodzących wrogów, którzy tak naprawdę strzegli i lasu i lustra. Gdyby tylko wpadli na to wcześniej. Odwrócili głowy do tyłu i zamarli. Teraz miała się zacząć walka, a Juvia z tego powodu bardzo się cieszyła.
Oby Juvia nie straciła zapału ani wiary w towarzyszy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro