Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 8

KAJ

Równo z dzwonkiem Mimi chwyta mnie za rękę i ciągnie w kierunku szatni. W pośpiechu narzucam na ramię plecak. Patrzę, jak gumka z wiśniami, którą oplecione są włosy Mimi podryguje, gdy zbiegamy schodami piętro niżej.

Szatnie znajdują się po lewej stronie. Zazwyczaj na drugiej i trzeciej przerwie są opustoszałe. Większość osób wychodzi do sklepu lub gromadzi się na tyłach szkoły w pobliskich krzakach, z dala od wścibskich oczu nauczycieli. Całe szczęście nasza grupka nigdy nie zaczęła palić papierosów i nie musieliśmy rozdzielać się w trakcie przerw. Przynajmniej tak było rok temu, bo ta jest pierwszą, którą spędzimy wspólnie po powrocie z wakacji. Moje serce na samą myśl o piętnastu minutach w gronie bliskich ludzi dudni w klatce piersiowej i robi radosnego fikołka.

Skręcamy w prawo.

– Nie idziemy przypadkiem do szatni? – pytam.

Mimi w odpowiedzi kręci głową. Zamiast tego robimy kolejny ostry zakręt. Prawie zderzam się ze ścianą. Dziewczyna otwiera drzwi klubu fotograficznego. Wchodzę za nią i orientuję się, że w środku już czekają na nas Tobiasz z Fabianem.

Wpatrujemy się w siebie, ale nikt nie odważa się odezwać. Mój wzrok przeskakuje pomiędzy trójką moich przyjaciół, którzy z kamiennymi twarzami stoją przede mną.

– Spotkanie klubu jest dopiero za kilka dni – śmieję się nerwowo.

– Dokładnie – odpowiada wyraźnie zirytowany Fabian, a ja nie mogę go za to obwiniać. To przeze mnie znaleźliśmy się w patowej sytuacji. To ja wpadłem na pomysł odnowienia klubu fotograficznego i to ja namawiałem ich do dołączenia. „To będzie świetna zabawa", argumentowałem, kiedy wydawali się nieprzekonani i wymyślali coraz to nowsze wymówki. Najwyraźniej mieli rację.

– Musimy opracować plan – wtrąca Tobiasz.

Fabian oczyszcza gardło krótkim, lecz sugestywnym kaszlnięciem.

– Już się tym zająłem. – Zsuwa z ramienia plecak, z którego wyjmuje czarną teczkę i spięty  spinaczem arkusz.

– Serio? – parskam.

– Chcesz, żebyśmy ci pomogli i wrócili do klubu? – Fabian marszczy brwi i wygląda na urażonego. Zapomniałem o najważniejszej zasadzie: nigdy nie wyśmiewać jego pomysłów, nieważne, jak durne mogą się wydawać. – Musimy trzymać się tego. – Macha kartkami niemalże przed moim nosem.

– Zignorujmy pedantyczną stronę Fabiana – mówi ze śmiechem Tobiasz. Kitka z tyłu jego głowy wypluwa z siebie kilka pojedynczych pasm, które spływają wzdłuż okrągłej buzi. – Chciałem mu wytłumaczyć, że nie będzie to potrzebne, ale wiecie jak jest... – Kończy zdanie niechlujnym wzruszeniem ramion, a następnie ugina nogę w kolanie i opiera stopę o ścianę.

– Ułożoną stronę – poprawia go z fałszywym półuśmieszkiem Fabian, a ja chichoczę. – Ułożoną stronę, Tobiaszu, ale wiem, że jest ci to obce. I zdejmij buta ze ściany, bo nie po to malowaliśmy ją w zeszłym semestrze. Nie mam zamiaru spędzić moich cennych godzin w towarzystwie pędzla i farby.

Otwieram szerzej oczy i staram się nie roześmiać. Moje ciało nagle jest lekkie i mam wrażenie, że lada moment mógłbym odfrunąć na wyimaginowanych skrzydłach. Oni naprawdę chcą wrócić. C h c ą  w r ó c i ć!, piszczy głos w moim umyśle.

– W porządku. – Rozczesuję dłonią loki i nieudolnie ukrywam uśmieszek błądzący po mojej twarzy. – Pokaż mi, co tam masz.

Zabieram od Fabiana coś, co okazuje się planem działania.

Zasady podróży na Drugą Stronę, głosi staranny, wytłuszczony napis.

Unoszę spojrzenie. Gdyby oczy Fabiana były laserem, już dawno temu miałbym dziurę w czaszce. Wiem, że czeka na jakąkolwiek uwagę, by móc cisnąć we mnie lawiną ripost.

– To aby na pewno koniecznie? – pytam, machając w powietrzu kartkami. Mój palec przesuwa się wzdłuż punktu szóstego.

– A co? Chciałeś sprowadzić sobie tu jakąś dziewczynę?

Moje policzki zaczynają płonąć. Powracam do czytania.

– Czy wszystko na tej kartce musi być pisane dziwnym szyfrem?

– Kaj, Kaj, Kaj... – Fabian cmoka i zakłada ręce na piersi. Stoi wyprostowany, wyraźnie dumny z poczynionego planu. – Uznam to za pytanie retoryczne.

Pomijam to, że zwrot działka dziadków już sam w sobie sugeruje, gdzie jesteśmy i jeśli ktoś, jakimś tajemniczym zbiegiem okoliczności wejdzie w posiadanie dokumentów, bez większych trudności nas znajdzie. Kto jak kto, ale Fabian powinien to wiedzieć.

– To... – Zwilżam wargi koniuszkiem języka. – ... Naprawdę dramatyczne zakończenie.

– Odwróć na drugą stronę.

– Czy to miejsce na nasze podpisy?

– Przecież widzisz. – Fabian wyciąga z piórnika swoje pióro i kreśli parafkę na trzymanym przeze mnie dokumencie. Jego podpis, nawet wykonany w powietrzu, jest równy i każdy zawijas znajduje się w odpowiednim miejscu. Zastanawiam się, czy Fabian należy do tych osób, które w ramach praktyki w swoim wolnym czasie ćwiczy rozdawanie autografów, ale jedno spojrzenie w jego kierunku mi wystarcza. Oczywiście, że jest.

– Co miałeś na myśli, pisząc zabawy z czasem? – pytam, kiedy stosik ląduje na ławce, czekając, aż każdy z nas zostawi na nim cząstkę siebie.

– To znaczy – odzywa się Tobiasz, bawiąc się zatyczką pióra – że wszystko, co tam zrobimy, może mieć wpływ na to, co stanie się tutaj. Rozumiesz?

Kręcę głową na boki. Ukradkiem zerkam na Mimi. Zagryza wargi i okręca wokół palca pasma włosów, które wypadły z koka. Ona również wygląda na zdezorientowaną. Fabian z Tobiaszem wręcz przeciwnie. Ich miny wyrażają mnóstwo emocji, ale nie ma wśród nich niepewności. Na ich buziach mieszają się ekscytacja i arogancja, dopełnione nutką rozbawienia. Jak długo myśleli nad tym, co planują nam przekazać?

Tobiasz chrząka.

– Słyszeliście o paradoksie dziadka? Jest to ekstremalny przykład, ale chcę wyjaśnić wam, że wszystkie czyny mogą mieć wpływ na to, co dzieje się tutaj.

– Powtarzasz się – wtrąca Fabian. – W dużym skrócie: mężczyzna cofa się w czasie i zabija swojego dziadka. Wnioski?

Odpowiada mu cisza. Trawię słowa, które wypowiedział z niezwykłą lekkością.

– Nie ma szans, żeby się urodzić? – podsuwa płochliwie Mimi.

– Pytasz, czy odpowiadasz? – Fabian wywraca oczami. – Ale masz rację. Zabija swojego dziadka, więc jego ojciec nigdy nie zostaje poczęty. A skoro jego ojciec nie zostaje poczęty, on również. Oboje przestają istnieć.

– Powstrzymuje swoje własne narodziny – podsumowuje Tobiasz, po czym zostawia swój podpis na kartce i przekazuje pióro Mimi. Ona odpycha się dłońmi od ściany i podąża jego śladami. W powietrzu unosi się zapach atramentu.

Nadchodzi moja kolej. Z szybko bijącym sercem zastygam nad śnieżnobiałą kartką.

– Ale co z plakatem? – Odwracam się, by móc spojrzeć na resztę. – To nie jest przypadek.

– Nie jest – potwierdza Tobiasz. – Zbadamy to, ale musimy trzymać się tych zasad.

– Nie uratujemy jej?

Fabian wzdycha cierpiętniczo. Najwyraźniej kończy mu się cierpliwość, ale ja nie mam zamiaru odpuścić.

– Skąd pewność, że ona tam jest? – mówi przez zaciśnięte zęby. Na pewno planował spędzić przerwę inaczej. Pewnie uważał, że wszyscy bez zbędnych pytań podpiszemy się na tym świstku i wrócimy do swoich codziennych obowiązków.

– Musimy ją uratować – odpowiadam stanowczo.

– Musimy trzymać się planu. A teraz podpisuj to, co masz podpisać, bo nie mamy całego dnia. Chcę iść jeszcze do biblioteki, żeby wypożyczyć książkę, a jeśli tego nie zrobię przez ciebie, to...

Pozwalam słowom Fabiana okręcić się wokół moich uszu i zamienić w niewyraźny szum, na który nie zwracam już uwagi. Ma rację. Wszystko pójdzie dobrze, jeśli będziemy zachowywać się zgodnie z zasadami.

Odkręcam zawleczkę pióra. Niebieski tusz brudzi mi palce.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro