Rozdział 7
LILIANA
Jest kilka rzeczy, których dowiaduję się w ciągu ostatnich godzin. Przejrzałam chyba wszystkie artykuły, jakie były dostępne w internecie. W moich słuchawkach rozbrzmiewa radosny głos: „To by było na tyle kochani, do usłyszenia za tydzień w następnym podcaście!"
Jest poniedziałek. Za pięć godzin usłyszę irytująco znajomą melodię budzika. Zamiast spać, leżę w łóżku i w jednej ręce trzymam kubek z zimnym już kakao. Na podłodze leży termos z resztką kawy, którą wspomogę się później, kiedy moje powieki staną się zbyt ciężkie, bym mogła oprzeć się pokusie drzemki. Sunę palcem po ekranie tabletu. Odnajduję kolejny filmik, który postanawiam włączyć. Mężczyzna monotonnym tonem opowiada o losach zaginionej pięćdziesiąt lat temu dziewczyny.
Miała siedemnaście lat i chodziła do naszej szkoły. Niewiele wiadomo o jej rodzinie oraz najbliższych. Ciało zmarłej wyłowiono z rzeki. To tyle. Z irytacją opadam na miękką poduszkę. Włączam aplikację notatnika. Śledzę wzrokiem tekst, który skrupulatnie zapisywałam przez ostatnie kilkadziesiąt minut.
Dziewczyna miała na imię Laura.
Laura M. Nazwisko nie zostało podane do informacji publicznej. Domyślam się, że poznanie go nie będzie aż tak skomplikowane. Zatajone dane są zachowane gdzieś w murach naszej szkoły. Muszą być.
Zanim ją znaleziono, minęło kilka miesięcy. Podobno całe miasto było zaangażowane w jej poszukiwania, ale przeszukanie rzeki na tamten moment było kosztowne i władze z nadzieją czekały, aż sprawa rozwiąże się sama. Przyjęła się wersja, że dziewczyna uciekła z domu i wróci po jakimś czasie. Niestety rzeczywistość okazała się zupełnie inna.
Jedna rzecz nie daje mi spokoju. Dlaczego nagle postanowiono wyłowić ciało z rzeki? Ktoś za to zapłacił? Milicja zgodziła się pod wpływem nacisków rodziców i mieszkańców miasta, którzy uparcie twierdzili, że Laura nie uciekła? Stawiam znak zapytania przy wytłuszczonym napisie: ciało.
Dopisuję pod spodem: przyczyna zgonu:?, ślady na ciele: brak info.
Fabian kazał mi zagłębić się w sprawę zaginięcia Laury, ale nie rozumiem po co. Nie widzę żadnego powiązania pomiędzy dziewczyną a klubem fotograficznym. Nieważne, jak wiele map myśli sporządziłam i próbowałam połączyć wszystkie kropki w spójną całość, nic do siebie nie pasuje. Albo faktycznie nie istnieje wspólny punkt zaczepienia, albo ja coś pomijam.
Mam nadzieję, że Kajetan odpowie na gnębiące mnie pytania.
Z taką myślą wyłączam budzik przed czasem. Dopijam resztki zimnej kawy. Jest za dziesięć siódma i jeśli mam zamiar skorzystać z toalety, powinnam wstać teraz. Chcę uniknąć kłótni z matką, zwłaszcza jeśli nie zmrużyłam oka przez całą noc i najmniejsza iskra będzie mogła wzniecić pożar.
Idę do łazienki, pod pachą dzierżąc świeżo wyprany komplet dresowy. Przemywam twarz zimną wodą i spoglądam w lusterko. Próbuję uśmiechnąć się do swojego odbicia. Na litość wszechświata. Nie pamiętam, żeby moje sińce pod oczami kiedykolwiek były tak ogromne i tak fioletowe, jak dziś. Gdybym w tej chwili spotkała gromadkę dzieci, pewnie uciekłyby z krzykiem. Moje spojrzenie wręcz błaga o koniec tej żałosnej egzystencji. Oblizuję spierzchnięte, popękane wargi. Moja skóra na twarzy jest w podobnym stanie, ale nie trudzę się nakładaniem na nią kremu. Woda w zupełności wystarczy, myślę, zakręcając kurek. Wycieram twarz w koszulkę, którą mam na sobie. Wilgotną dłonią uklepuję włosy, ale nie mija sekunda, a karcę się za to, bo to tylko głupia rozmowa z Kajetanem i wcale nie muszę się starać, by wyglądać lepiej niż na co dzień. Zniesmaczona zerkam na Lilianę w lustrze, a ona odpowiada mi tym samym. Zupełnie jakby wiedziała, co myślę o rozmowie z obcymi mi ludźmi.
Piżama ląduje w koszu z brudnym praniem. W pośpiechu ubieram się i gdy zbiegam schodami, nasuwam na uszy słuchawki. Zauważam, że jestem pierwsza. Pusta kuchnia wita mnie w progu spokojem oraz ciszą. Jasne promienie słoneczne przedzierają się przez niewielkie okno. Na beżowych panelach wiją się cienie drzew. Zasuwam rolety, bo na boga, nie ma jeszcze ósmej, a słońce już agresywnie razi mnie w oczy. Najchętniej zaszyłabym się w piwnicy. Podchodzę do lodówki. Być może zdążę zjeść śniadanie i wyjść z domu, zanim matka do mnie dołączy. Do litrowego kubka nalewam mleko, dosypuję garść czekoladowych płatków i siadam przy stole. Odblokowuję telefon. Po chwili dudni melodia dobrze znanego mi podcastu.
Styczniowy poranek. Jest rok tysiąc dziewięćset osiemdziesiąty piąty. Bliscy zauważają, że w domu Państwa M. brakuje jednej osoby. Laura M., uczennica jednego z krakowskich liceów, wychodzi na noworoczną imprezę ze znajomymi. Czwartego stycznia wciąż nie ma z nią kontaktu. Jest to piątek, a impreza z okazji Nowego Roku odbywała się w poniedziałek. Mija czwarty dzień, od kiedy dziewczyna była widziana po raz ostatni. Jej bliscy zgłaszają zaginięcie na policję, jednak sprawa początkowo traktowana jest z przymrużeniem oka. „Na pewno się upiła i wróci, jak wytrzeźwieje. Sam mam dzieci, wiem, jak to jest", komentował sprawę jeden z funkcjonariuszy. Matka Laury była, jak możemy się domyślać, zdruzgotana i nie dawała za wygraną. Nie chciała wierzyć w to, że jej córka mogła być tak nieodpowiedzialna. Niewiele wiemy o relacjach w rodzinie, nikt poza matką nie skomentował publicznie tego, co się stało. Ja również przyznam wam się, że nie mogłam dotrzeć do informacji na temat pozostałych członków rodziny Laury M. Nie wiadomo, co dzieje się z nimi teraz. Wiem jednak, że zaginięcie Laury to nie był przypadek i zaraz powiem wam, dlacze...
Podskakuję, kiedy słuchawki zsuwają się z mojej głowy i szybują w powietrzu nad ladą. Trzymająca je w dłoni mama uśmiecha się do mnie. Zaciskam dłoń wokół trzonu łyżki, którą następnie wbijam z całej siły w udo.
– Jak się spało? – pyta przesłodzonym głosem.
Wolną ręką zgarniam leżący obok kubka telefon i pauzuję podcast. Niech gwiazdy na niebie powstrzymają mnie przed rzuceniem w nią miską.
– Świetnie – odpowiadam przez zaciśnięte zęby. – Jestem zajęta. Pozwolisz, że dokończę to, co robiłam?
– Nowa zasada. Podczas posiłków rozmawiamy ze sobą i spędzamy wspólnie czas.
– Przeczytałaś to w jakimś poradniku? Książka pod tytułem: jak naprawić nieistniejące relacje z córką?
– Nie rozumiem, dlaczego tak się zachowujesz.
Och, na litość wszechświata i migoczących na niebie gwiazd. Proszę, nie zaczynajmy tego tematu. Nie mam na to siły. Przynajmniej nie dziś.
– Odkąd twój ojciec odszedł...
– Nie – przerywam, a trzon łyżki wchodzi jeszcze głębiej. Moje udo zaczyna pulsować tępym bólem. – Nie obwiniałam cię o odejście taty. To jego decyzja i to on musi ponosić jej konsekwencje. – Matka otwiera usta, żeby coś wtrącić, ale nie pozwalam jej na to. – Ale ty zawsze miałaś swoją wizję tego, jak mam wyglądać, jak powinnam się zachowywać i jaka powinnam być. Odkąd jestem dużą dziewczynką – przedrzeźniam ją – sama decyduję, jak wyglądam, jak się zachowuję i jaka jestem. Ty nawet nie próbowałaś mnie zrozumieć. Dlatego nie oczekuj, że nasze stosunki się zmienią, jeśli ty nie wkładasz w nie żadnego wysiłku. – Wszystkie słowa, jakie z siebie wypluwam, są pełne frustracji.
Gdy już mam nadzieję, że mama zrozumiała, co chcę jej przekazać, bo jej oczy robią się wilgotne, a uśmiech blednie, mówi:
– Dlaczego znowu ubrałaś powyciągane dresy? Kupiłam ci tyle sukienek. Uczesz się i zakryj czymś te wory pod oczami, zanim wyjdziesz.
Niech mnie ktoś zastrzeli, błagam.
– Ty nigdy się nie zmienisz – stwierdzam beznamiętnie i wstaję.
Wylewam do zlewu resztki mleka. Nie proszę matki o zwrot słuchawek. Poradzę sobie bez nich. Zabieram z przedpokoju torbę z książkami. Wsuwam na nogi adidasy, jednocześnie rozmasowując palące udo. Może to zachowanie było głupie, ale uchroniło mnie przed powiedzeniem ostrzejszych słów. Ból po łyżce zniknie, a to, co miałam ochotę powiedzieć, pozostawiłyby bliznę na sercu zarówno moim, jak i mamy.
*****
Niech mnie ktoś zabije, myślę, idąc szkolnymi schodami. Zabije lub zakopie żywcem, bo w tej chwili jest mi wszystko jedno. W ostateczności mogłabym zostać spalona na stosie i wciąż byłoby to lepsze niż to, co dzieje się dookoła mnie.
Wpatruję się w bezkształtną, kolorową masę. Ludzie mkną od sali do sali, z jednego kąta do drugiego, z dworu do środka budynku i na odwrót. Istny chaos, którego na co dzień nie widzę, bo chowam się w szkolnej toalecie i którego nie słyszę, kiedy przeciskam się korytarzem ze słuchawkami na uszach. Teraz żałuję, że najzwyczajniej w świecie nie zabrałam ich mamie, ale moja duma była silniejsza. Hałas na korytarzu staje się coraz bardziej nieznośny. Z każdym kolejnym krokiem odnoszę wrażenie, jakby moja czaszka miała wybuchnąć od nadmiaru bodźców.
Czuję uderzenie w ramię. Jakaś blondynka spogląda na mnie ze skruchą.
– Przepraszam!
Odwracam się od niej bez słowa. Nigdy nie wybaczę matce tego, że zrezygnowała z pomysłu edukacji domowej.
Według zegarka do lekcji pozostało piętnaście minut. Zaglądam do klasy na parterze, ale nie widzę nikogo z klubu fotograficznego. Wchodzę głębiej i otwieram drzwi prowadzące do ciemni. Tutaj również jest pusto. Z ociężałym sercem i uczuciem zawodu wychodzę. Trzy minuty przed dzwonkiem zajmuję miejsce w ostatniej ławce. Dźwięk szurających po podłodze krzeseł pobrzmiewa w tle. Dołącza trzask starego drewna, szum rozmów i śmiechów. Naciągam kaptur. Irytacja wręcz pulsuje w moich gałkach ocznych i wnika w głąb ciała. Płynie żyłami prosto w kierunku serca, które sprawia wrażenie, jakoby miało lada moment wybuchnąć. Zatykam uszy dłonią i zgarbiona studiuję bohomazy na biurku. Brakuje mi słuchawek, które zagłuszyłyby ten zamęt. Zaciskam powieki coraz mocniej, aż obraz nie zamienia się w pulsującą biel. Ktoś szturcha mnie palcem w ramię, a ja orientuję się, że to okularnik. Jego irytacja jest podobnej wielkości, co moja.
– Lekcja już się zaczęła – mówi i odchodzi, nim zdążę mu odpowiedzieć.
Rozglądam się. Nauczyciel kręci z politowaniem głową. Byłam tak skupiona na ignorowaniu tego, co dzieje się dookoła, że nie zauważyłam, kiedy wszedł. Wszyscy patrzą w moją stronę, a ja unoszę jedną brew. To zawsze działa. Ten lekceważący wyraz twarzy, który przybieram, by ludzie dali mi spokój. Ale jedna para oczu wyraźnie śledzi każdy mój ruch. Odnajduję błękitne tęczówki, które z tego, co pamiętam, mają kilka szarych plamek na lewym oku. Usta Kajetana wykrzywiają się w delikatnym uśmiechu, ale jedyne, o czym jestem w stanie myśleć, to jak wyrzucił mnie z klubu fotograficznego.
Nie wiem dlaczego, się tym przejmuję. Przecież to nie pierwszy i z całą pewnością nie ostatni raz, gdy ktoś ze mnie zrezygnował.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro