Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 63

LILIANA

Odgarniam z twarzy splątane pasma włosów.

– Czyli Tobiasz nie kłamał – mówię. – To pana słyszał.

– Włamaliście się do szkoły – odpowiada ostro woźny – więc polazłem za wami. Musiałem wiedzieć, co kombinujecie. W waszym małym klubiku wypadły mi tabletki na serce. Opakowanie pękło i wszystkie pigułki rozsypały się na podłodze.

– Czyli... jest pan tu, bo widział, jak zakradamy się do klubu? – upewniam się.

Mężczyzna wzdycha. Wygląda na naprawdę wściekłego.

– A po co innego miałbym włazić za wami do tego ciasnego szybu? – Klepie się po brzuchu. – Ledwo się tam zmieściłem!

Przełykam ślinę. Fabian krzyżuje ramiona i nie spuszcza spojrzenia ze stojącego naprzeciwko mężczyzny.

– Coś tu nie gra – zaczyna, jednak woźny z głośnym jękiem chwyta się za klatkę piersiową.

– Ciśnienie mi skoczyło – informuje, ciężko dysząc. Jego twarz robi się czerwona. – Potrzebuję leków.

– Cholera – mamroczę, rozmasowując bruzdę pomiędzy brwiami. – Zostanę z nim. Idź po tabletki. Ostatnia rzecz, jakiej potrzebujemy, to woźny w szpitalu. Nie wygląda najlepiej, a nie możemy ryzykować. Nie tutaj – dodaję znacznie ciszej.

– Mam cię z nim zostawić? – pyta, a ja kiwam głową na znak zgody.

Fabian unosi brew.

– Samą? – upewnia się, na co znowu przytakuję. – Chyba zwariowałaś! – Jego szept w końcowych sylabach zamienia się w przytłumione parsknięcie.

– Cicho, bo usłyszy. – Odwracam się za siebie, by upewnić się, że woźny dalej stoi w tej samej odległości. – Nic mi nie będzie. Też mi się to nie podoba, ale może jak zostanę sama, to...

– Też uważasz, że to podejrzane – stwierdza Fabian. – Wcale nie wylądował tu przez przypadek.

– Oczywiście, że nie. Masz mnie za idiotkę? Nigdy w życiu bym nie uwierzyła, że ot tak wlazł do tego szybu. Odejdź, odczekaj chwilę, a potem wróć tu i kieruj się w stronę jeziora bocznymi dróżkami. My pójdziemy główną. Jestem ciekawa, czy moje przypuszczenia się potwierdzą.

Fabian waha się przez krótką chwilę, ale ostatecznie zgadza się i rusza biegiem w kierunku szkoły.

– Możemy się przejść – proponuje mężczyzna, nie opuszczając ręki. Jego dłoń nadal spoczywa w okolicy serca. – Spacer dobrze mi zrobi. To jedno z zaleceń lekarza.

Rozglądam się dookoła. Nie ma tu nikogo, z kim mogłabym go zostawić. Muszę uratować Laurę, więc wzruszam ramionami i przystaję na propozycję.

– Ja prowadzę – mówię i wymijam mężczyznę, kierując się w stronę oblodzonej ścieżki. – Jakby się pan gorzej poczuł, zatrzymamy się i poczekamy na Fabiana. Często się tak dzieje?

– Co? – Mężczyzna patrzy na mnie, po czym potrząsa głową. – Ach, to. – Rozmasowuje swój tors. – Czasem, gdy się zdenerwuję.

– Nie chcieliśmy pana zdenerwować – przyznaję. – Miał pan się nie dowiedzieć o tym, co robimy. To tylko głupia zabawa.

Ostrożnie kroczę stromą drogą w dół wzniesienia. Jeżeli dobrze pamiętam, jezioro znajduje się jakieś dwadzieścia minut stąd. Biorąc pod uwagę stan woźnego, spacer zajmie nam ponad pół godziny. Nie wiem jeszcze, jak wyjaśnię to, co tam znajdziemy.

Wyglądam za ramię. Połowa twarzy woźnego, na którą pada srebrzysty blask księżyca, wygląda niepokojąco. Widziałam już ten uśmiech, który mi posyła.

– Jako dzieciak często chowałem się w tym szybie – odzywa się po kilku minutach. – Odkryłem go zaraz po tym, jak starsi chłopcy zamknęli mnie w szatni. Siedziałem tam przez godzinę. Znalazła mnie nasza wychowawczyni. Zawsze była dla mnie miła. Tydzień później, kiedy natknąłem się na tych samych chłopców, krzyczeli coś o wsadzeniu mi głowy do kibla i spuszczeniu wody. Wystraszyłem się i zacząłem uciekać. Przypadkiem trafiłem do starego pokoju. Otworzyłem kolejne drzwi i zacząłem rozmontowywać kratę. Okazało się, że śrubki wcale nie są jakoś mocno przymocowane. Wlazłem do środka, zastawiłem wejście i czekałem. Nie znaleźli mnie. Wyszedłem dopiero pod koniec dnia. W domu ojciec złoił mnie po tyłku, ale nie to było ważne. Liczyło się dla mnie tylko to, że wreszcie znalazłem swój azyl. Swoje bezpieczne miejsce. – Leon uśmiecha się pod nosem.

– Nigdy nie znalazł pan tam niczego dziwnego?

– Wy, dzieciaki, wszystko musicie wiedzieć. Czasem warto nie zadawać pytań, bo odpowiedzi mogą ci się bardzo nie spodobać, Liliano. Niektóre rzeczy lepiej pozostawić w przeszłości.

Moje kroki stają się coraz wolniejsze, jednak czuję, jak woźny kładzie dłonie na moich plecach i pcha mnie do przodu.

– Nie zatrzymujmy się. Chcę zdążyć na główną część wieczora. Mówiłem ci, że założyłem klub fotograficzny w latach osiemdziesiątych? Tak bardzo spodobał mi się ten pokój, że za zgodą nauczycielki postanowiłem go przerobić. Fotografia nigdy nie była moją pasją, ale chcieliśmy połączyć robienie zdjęć z pisaniem artykułów. Planowałem założyć szkolną gazetkę. Potem zacząłem pracę w drukarni, ale klub dalej funkcjonował.

– Jesteś Leonem – szepczę drżącym głosem. Miałam rację.

– Zostałem kierownikiem drukarni – ciągnie dalej. – Ojciec mi obiecał, że przejmę posadę dyrektora, kiedy odejdzie na emeryturę, ale po tym, co stało się z Laurą, postanowił zabrać mi jedyną okazję na bycie kimś wielkim. Wiesz, kto nim został? Daniel. Tak, ten sam Daniel, którego musiałem bronić i ratowałem mu tyłek niejeden raz. Stary zobaczył, że łobuz wyszedł na ludzi. Daniel był moim dłużnikiem, bo w końcu to dzięki mnie pewnego dnia skargi i zażalenia na niego zniknęły. Kiedy drukarnia zbankrutowała, załatwił mi fuchę jako woźny. Wasz dyrektor wiele mi zawdzięcza. Namówiłem go, żeby nie dawał kary chłopakom za włamanie. Potem przestałem mu mówić, że szwendacie się o późnych godzinach po szkole. Przyznam szczerze, że zaczęłaś mnie intrygować, Liliano.

Śnieg skrzypi pod naszymi butami. Odgarniam dłonią zmarznięte gałązki, które zagradzają nam drogę.

– To ty zabiłeś Laurę? – pytam.

– Skąd. Róża to zrobiła. Ja tylko... widziałem wszystko i nie pomogłem. Laura błagała mnie, żebym coś zrobił. Patrzyłem, jak robi się sina, a po chwili jej oczy zastygają w przerażeniu. Ciekawe co musiała czuć, kiedy ręce jej siostry zadawały kolejne ciosy nożem... Wybrałem żonę, przy której przysięgałem trwać na dobre i na złe. Wiem, że pewnie tego nie rozumiesz, bo ją zdradzałem, ale właśnie wtedy, kiedy zrobiła coś tak okrutnego, zostałem przy niej i pomogłem jej pozbyć się ciała. Być może łączył nas układ, ale w tamtej chwili postanowiłem być mu wierny.

Połykam kwaśną ślinę, która pali mój przełyk.

– Skąd w tamtych czasach wziąłeś nieistniejący model zegarka?

Mężczyzna wzdycha.

– Sam go sobie wręczyłem. Za wykonanie zadania – przypomina – ale przecież coś o tym wiesz.

– Powiedziałeś mu, że ktoś włamał się do szkoły. Chciałeś, żeby nas przyłapano. Dlaczego?

– Bo tylko jedna osoba miała się tu znaleźć. Nie przewidziałem tego, że wciągnie resztę swoich głupich przyjaciół. Nawet nie wiesz, jak bardzo się ucieszyłem, kiedy po wakacjach podsłuchałem, że członkowie klubu nie chcą tam wracać.

– Kajetan – szepczę. – To ty podłożyłeś plakaty i zostawiłeś mu wiadomość na jednym z nich.

Leon wydaje z siebie bliżej nieokreślony dźwięk. Coś, co brzmi jak śmiech, od którego robi mi się niedobrze. Jest jeszcze jedna sprawa, która mnie dręczy.

– Jakim cudem Laura tak długo ukrywała ciążę? – pytam. – Przecież ktoś musiał się domyślić, że coś jest na rzeczy.

– Liliano, Liliano. – Leon cmoka z dezaprobatą. – Jesteś mądrą dziewczyną. Chyba sama w to nie wierzysz.

Słyszę trzask dochodzący z tyłu. Przystaję i uważnie nasłuchuję. Czy to Fabian? Pomimo moich nadziei, dźwięk nie powtarza się po raz drugi. Leon odchrząkuje. Poruszam skostniałymi palcami u stóp i ruszam dalej.

Myśl, Liliana, myśl, poganiam sama siebie i wtedy...

Och.

– Kajetan nie należy do naszej czasoprzestrzeni. To Róża jest jego matką. To był jej test ciążowy.

– Brawo. – Nie wydaje się, żeby Leon był pod wrażeniem. – Szkoda, że tak długo ci to zajęło – dodaje kąśliwie – ale lepiej późno niż wcale. Róża Mrozko, panieńskie nazwisko mojej żony. Urodziła kilka tygodni po zabójstwie Laury. Pozbyłem się ciała, zanim ktokolwiek je znalazł, a potem włamałem do szkoły i wlazłem do tego przeklętego szybu. Nie potrafiłem przestać płakać. Tylko ta metalowa puszka pozwalała mi się uspokoić. Czołgałem się tak długo, aż natknąłem się na kolejne wyjście. A potem... trafiłem do przyszłości. Wszedłem do gabinetu dyrektora. To był pierwszy raz, kiedy zobaczyłem komputer. Byłem przerażony. Znalazłem kalendarz. Rok się nie zgadzał. Wróciłem do szybu i przeanalizowałem na szybko całą sytuację. To był portal! Pieprzony portal, który mógł uratować moje życie. Pewnego dnia, gdy Róża spała, wyjąłem niemowlę z łóżeczka. Nie mogłem na niego patrzeć. Nie, kiedy miłości mojego życia już nie było, a on jedynie mi o niej przypominał. Zabrałem dziecko i uciekłem. Musiałem mieć pewność, że nikt nigdy go nie znajdzie. Potem kilkukrotnie wracałem do gabinetu mojego ojca, zwłaszcza po jego śmierci. Przepraszam – Leon oczyszcza gardło i dodaje ociekającym sarkazmem głosem: – do gabinetu Daniela. Nigdy nie pozbył się zdjęcia, na którym stoję razem z ojcem. Raz upiłem się i potrzaskałem je, bo nie mogłem patrzeć na obłudną twarz starego.

Zapada cisza. Analizuję wszystko, co powiedział Leon, nie mogąc uwierzyć, że cały czas sprawca był o krok przed nami.

– Nie bałeś się, że ktoś się domyśli, że to ty pozbyłeś się niemowlęcia?

– Byłem przerażony. Kupowałem każdą możliwą gazetę, żeby zobaczyć, czy nie ma w niej żadnej informacji o odnalezionym dziecku. Róża zgłosiła sprawę na milicję. Bardzo chcieli nam pomóc. To było ogromne wyzwanie, grać zatroskanego ojca, który jest zrozpaczony po stracie upragnionego syna.

– Jak udało wam się przekupić rodziców Laury?

– Przekupić? Liliano, daj spokój. – Ton Leona jest lekki, wydawałoby się wręcz, że rozbawiło go moje pytanie. Nie muszę widzieć jego twarzy, by wiedzieć, że się uśmiecha.

Kolejny puzzel wskakuje na swoje miejsce.

– Doskonale wiedzieli, co stało się z ich córką – mówię słabym głosem – ale bronili tej, która im pozostała i była w ciąży. – Zakładam włosy za ucho. Uśmiecham się pod nosem. Wszystko zaczyna mieć sens. – Dlatego tak rzadko udzielali wywiadów i dlatego nie można znaleźć wielu informacji na temat tej sprawy. Wszystko zdaje się enigmatyczne, ale takie miało być od samego początku. Zaplanowaliście to!

Leon wydaje z siebie zadowolony pomruk.

– Róża miała wyrzuty sumienia – odpiera. – Prawie od razu im się wygadała. Celina, ich matka, stwierdziła, że nie może stracić drugiej córki. Powiedziała, że nie możemy dopuścić do siebie prasy, bo jak sępy zaczną żerować na naszej tragedii i kto wie, czy nie domyślą się wszystkiego. Wspomniała też, że dobrze zrobiłem, bo Laury nikt nie będzie szukać na dnie rzeki. Niestety wyłowili ciało. Musiałem udać się na identyfikację zwłok. Widok był przerażający. Wtedy przysiągłem sobie, że naprawię przeszłość. Nie sądziłem, że Kajetan zacznie chodzić do szkoły, w której pracuję. Mogłem się tego domyślać, bo sierociniec, do którego go podrzuciłem, był niedaleko. Nie mogłem nie skorzystać z takiej okazji. Musiałem tylko poczekać, aż dzieciak podrośnie.

Moje serce pęka na samą myśl o Kajetanie, który tak desperacko chce odnaleźć swoich biologicznych rodziców z nadzieją, że z nimi porozmawia i usłyszy, że w głębi duszy żałują podjętej decyzji.

– On zrobi wszystko, żeby uratować Laurę. Myśli, że to jego matka.

– Wiem – odpiera z lekkością Leon. – Taki był mój plan. Jak myślisz, co zrobi, kiedy zobaczy, że Róża atakuje Laurę? Ja jestem w stanie poświęcić kilka żyć za to, żeby wreszcie odzyskać miłość swojego życia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro