Rozdział 62
LILIANA
Panujący w stodole półmrok rozświetla żółte światło lampy zwisającej z belki pod sufitem. Płynąca z głośników muzyka trzeszczy, jednak nie przeszkadza to bawiącym się nastolatkom, którzy cisną się na niewielkiej przestrzeni i wykonują ruchy mające imitować taniec. Ich ramiona ocierają się o siebie, trzymane w dłoniach puszki z piwem kołyszą, przez co bursztynowy napój kapie na ziemię. Powietrze jest lepkie i gęste. Odór potu i duszący dym tytoniowy tworzą mieszankę, od której aż kręci mi się w głowie.
Rozglądam się dookoła i dostrzegam stojącego w rogu Adama. Osoba, z którą rozmawia, zwrócona jest do mnie tyłem, ale natychmiast rozpoznaję czarne, krótko przystrzyżone włosy. Postać wygląda za ramię. Nasze spojrzenia krzyżują się na ułamek sekundy. Jej mina świadczy o tym, że mogłaby rozszarpać mnie tu i teraz. Czuję, że zamiast puszki z piwem, wolałaby zaciskać palce na mojej szyi.
Szturcham Fabiana.
– Chodźmy.
Kajetan nie był zadowolony, kiedy oznajmiłam, że zamiast niego, wolę zabrać ze sobą Fabiana. W tamtej chwili wydawało mi się to najbardziej logicznym posunięciem. Sarę i Fabiana połączyła dziwna nić porozumienia. Dodatkowo Kajetan przez swój wygląd skupiłby na sobie całą uwagę, a to ostatnia rzecz, jakiej tego wieczora potrzebujemy.
Przeciskam się pomiędzy spoconymi, cuchnącymi alkoholem i papierosami ludźmi. Powstrzymuję odruch wymiotny i pomagając sobie ramionami, dopycham się do Adama i Sary.
– Cześć! – Chłopak od razu mnie przytula. – Ciebie chyba jeszcze nie znam! – Wyciąga rękę, jednak Fabian ignoruje ją i skupia wzrok na najbliższej ścianie.
– Nie jesteś tu mile widziana – rzuca z pogardą Sara. – Idź stąd, zanim wywlekę cię siłą.
– Sara – przerywa jej Adam. – To ja ją zaprosiłem.
Sara parska, nie dowierzając tym słowom.
– A niby po co?
– Bo... – Adam drapie się po skroni. – Liliana nie wraca po przerwie zimowej do klubu i chciała się z nami pożegnać.
– Albo szuka kolejnej ofiary, której może włamać się do domu. Pomyślałeś o tym?
– Sara... – W oczach Adama tli się nadzieja. – Odpuść jej, proszę.
Posyłam Adamowi półuśmiech, który ten nieśmiało odwzajemnia. Wiele dla mnie znaczy, że ponownie mnie obronił.
Staję na palcach i krzyczę Sarze do ucha:
– Możemy pogadać? Byłam u Leona, o wszystkim mi powiedział.
Sara mruży oczy. Wygląda, jakby analizowała wszystkie za i przeciw. Po chwili wzrusza ramionami.
– Bez twojego przydupasa – odpowiada.
Powietrze na dworze jest mroźne i pachnie lasem. Biorę głęboki wdech, delektując się tym, że wreszcie mogę swobodnie oddychać.
– Wiem, że jesteś zakochana w Laurze – rzucam do stojącej naprzeciwko Sary.
Dziewczyna nie przerywa naszego kontaktu wzrokowego. Unosi puszkę i nabiera do ust łapczywy łyk piwa.
– Nie wiem, o czym mówisz. Brałaś coś przed przyjściem tu?
Zaciskam pięści. Paznokcie wbijają się w wierzch dłoni. Niech wszechświat powstrzyma mnie przed zdrapaniem cwanego uśmieszku z twarzy Sary.
– Nie podoba ci się jej związek – kontynuuję. – Leon powiedział mi o wszystkim. O siniakach i waszej szarpaninie.
– Co to za brednie? Nigdy nie tknęłam Laury!
– Ale Leon powiedział...
– Leon? – Sara niespodziewanie wybucha śmiechem. – Ten sam Leon, który zdradza swoją żonę z jej rodzoną siostrą? Nie ma co, ostoja moralności.
– W takim razie kto jej to zrobił? – Pytanie zawisa nad naszymi głowami.
Sara patrzy na mnie, a w jej oczach dostrzegam zrezygnowanie. Wygląda na zmęczoną, jakby cała sytuacja z Laurą ją przerosła.
– Róża. Jak tylko dowiedziała się, co wyrabia jej siostrzyczka, wściekła się. Pożarły się, trochę poszarpały, Róża spakowała swoje rzeczy i kilka tygodni temu się wyprowadziła. Laura wspomniała, że jedyne, co po sobie zostawiła, to kilka sukienek i połowę ich wspólnej fotografii, którą zrobił im Leon. Laura wiedziała, że Róża zrobiła to specjalnie, żeby jeszcze bardziej jej dopiec. W międzyczasie wzięli ślub, a Laura nie została zaproszona. Obiecała Róży, że to koniec i nigdy więcej nie wda się w romans z Leonem, skoro są małżeństwem i planują założyć rodzinę.
– Nie dotrzymała obietnicy – mówię.
– Nie – odpowiada Sara. – Wytrzymała jakiś tydzień i od razu do niego pobiegła. Wiedziała, gdzie pracuje. Nie miała zamiaru odpuścić, nawet jeśli oznaczało to skrzywdzenie osoby, która zawsze przy niej była.
– A co z testem ciążowym?
– Wcześniej myślałam, że to niemożliwe, żeby Laura była w ciąży, ale... Może chciała wrobić Leona w dzieciaka? Kto wie, co siedzi jej w głowie. Powoli przestaję ją rozumieć.
– Czyli może być w ciąży?
Sara wzdycha.
– No – przyznaje niechętnie. – Możliwie. Nie wiem. Nie gadam z nią od dłuższego czasu. Przynajmniej nie tak, jak kiedyś. Nie chcę się już wtrącać. Ciężko patrzeć na to, jak osoba, którą kochasz, rujnuje sobie życie.
– Laura miała tu przyjść razem z Leonem. Gdzie są?
– Leona nie widziałam w ogóle, ale Laura przyszła, pokręciła się chwilę i wyszła jakieś dwadzieścia minut temu. Pytałam, czy zdąży na zimne ognie, bo odpalamy je co roku.
– Wiesz, gdzie mogła pójść?
– Wspomniała coś o jeziorze. Miała coś załatwić i wrócić przed północą.
Wymijam Sarę i wchodzę do stodoły. Odnajduję podpierającego ścianę Fabiana i wyciągam go na zewnątrz.
– Jezioro – rzucam.
Skręcamy za budynek. Głośne śmiechy i muzyka powoli się rozmywają.
Na środku ścieżki, która prowadzi do oddzielonej części jeziora, dostrzegam cień. Postać porusza się niespokojnie, a po chwili odwraca w naszą stronę. Kiedy jej twarz wyłania się z mroku, otwieram usta.
– Chyba śnię – wyduszam drżącym głosem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro