Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 6

TOBIASZ

Pierwsze spotkanie po przerwie nie poszło nam najlepiej. Spodziewałem się kłótni, wzajemnego obwiniania może nawet jakiejś bójki, chociaż nie do końca wiem, kto z kim miałby się bić, bo nikt z nas nie należy do agresywnych osób. No, może poza Fabianem, ale jedyne, do czego jest się w stanie posunąć, to agresja słowna.

Zwiastujący nadchodzącą jesień podmuch wiatru bucha prosto w moją rozgrzaną twarz. Pieką mnie policzki, ale nie zwalniam kroku. Kamienie chrzęszczą pod moimi stopami. Dookoła roznosi się zapach lasu, grzybów oraz deszczu. Podwijam nogawki spodni, żeby ich nie zmoczyć. Wilgotna trawa łaskocze moje odkryte kostki.

Maszerujący obok Fabian żywo gestykuluje, prowadząc monolog.

– Naprawdę oczekiwał, że nikt z nas o tym nie wspomni? Przecież to jego wina! To on nas w to wciągnął. Nikt z nas się na to nie pisał. Czy on naprawdę myślał, że przyjdziemy do klubu ot tak i nie wrócimy do tego, co wydarzyło się w wakacje? Że zapomnimy o tym? Jeszcze ta głupia nowa... Jak jej było? Nie pamiętam, ale to nie jest ważne. Ważny to jest Kaj, bo to przez niego wszystko się zaczęło. Znalazł ten głupi plakat i musiał... – Jego dłoń wślizguje się we włosy, odruchowo za nie szarpiąc.

– Zostaw. – Chwytam go za nadgarstek i odciągam jego rękę od głowy. Trzymam go tak długo, aż mam pewność, że nie zrobi tego ponownie. – Nikt nie wiedział, że dołączy ktoś nowy.

Nasze palce przestają się ze sobą stykać. Czuję dziwny chłód. Wciskam zaciśnięte pięści do kieszeni i modlę się, żeby przypadkiem nie potknąć się o wystający konar.

– Klub fotograficzny – pluje z pogardą. – Kto normalny dołącza do czegoś takiego z własnej woli? Ja na przykład zapisałem się tam, bo wiedziałem, że będzie to kompletna porażka. Oczywiste było, że prawie nikt nie przyjdzie. Miałem nadzieję, że będę mógł w spokoju czytać książki, a nie włóczyć się po... Jak to w ogóle nazwać, co?

Nie odpowiadam mu, bo nie znam odpowiedzi na to pytanie. Sam mam z tym problem i spędziłem całe wakacje, próbując rozwiązać tę zagadkę. Nie mówiłem nikomu, ale zarywałem noce, oglądając kanały poświęcone fizyce kwantowej, ściągnąłem z internetu mnóstwo podręczników oraz słuchałem wykładów o czarnych dziurach, podejrzanych tunelach i nic. Kompletne zero. Nie dowiedziałem się niczego, co pozwoliłoby nam racjonalnie wytłumaczyć zjawisko, którego doświadczyliśmy. Gdybym powiedział o tym Fabianowi, pewnie wyśmiałby mnie za marnowanie cennego czasu.

– Lepiej, żeby nowa nie przyszła znowu – stwierdza z przekąsem. – Chcę tam wrócić.

Zatrzymuję się. Fabian zwalania i zerka przez ramię.

– Co? – Unosi brew, nie przestając się we mnie wpatrywać. – Nawet nie zaczynaj. Wszyscy chcemy tam wrócić.

Fabian rusza, a ja powolnym krokiem włóczę nogami po grząskim podłożu. Zrywam z drzewa mokry liść i obracam go w palcach. Gałęzie kołyszą się, a pozostałe liście szeleszczą, ocierając się o siebie. Krople deszczu spadają na mnie. Jedna z nich wpada za moją bluzę i płynie wzdłuż kręgosłupa. Przechodzą mnie dreszcze, a na skórze pojawia mi się gęsia skórka.

– Dlatego unikaliśmy Kaja przez całe wakacje? – pytam z nutą goryczy w głosie.

Mam wyrzuty sumienia. Wyciągam telefon i włączam powiadomienia na naszej wspólnej konwersacji. Ostatnia wiadomość pozostała bez żadnej odpowiedzi. Nikt nie zareagował.

Kaj nie miał bladego pojęcia, że go zignorujemy i żadne z nas nie odbierze od niego telefonu ani nie odezwie się nawet w trakcie oficjalnego apelu rozpoczynającego rok szkolny.

– Unikaliśmy go – mówi Fabian – bo każdy z nas potrzebował to przetrawić.

Wychodzimy z pobliskiego lasu i kierujemy się krętą uliczką. Każdego dnia chodzimy tą samą drogą. Zawsze razem. Nigdy nie powiedziałem tego na głos, ale gdy Fabian bywał chory, wybierałem inną trasę. Uważam, że leśne spacery zarezerwowane są tylko dla naszej dwójki. Zduszonych śmiechów i rozmów przeznaczonych jedynie dla naszych uszu.

– Kaj też tego potrzebował – odpowiadam. – Ale wiesz, czego potrzebował bardziej? Przyjaciół, którym ufa i z którymi może porozmawiać.

Fabian nie wygląda na przejętego. Wręcz przeciwnie, kręci głową i rzuca mi pogardliwy uśmieszek.

– Nie masz w sobie za grosz empatii, co? – pytam.

– Potrzebowałem czasu, ty potrzebowałeś czasu, Mimi również. – Nie patrzy na mnie. Przesuwa wzrokiem po szarych budynkach, które mijamy. – Nie mam zamiaru przepraszać za to, że postawiłem swoje potrzeby na pierwszym miejscu. Skoro czułeś się tak bardzo winny przez cały ten czas, dlaczego do niego nie zadzwoniłeś? Ba! Nawet nie odbierałeś jego telefonów.

– Wszyscy tak robiliśmy...

– Więc poszedłeś za tłumem, ignorując swoje uczucia? – kpi. – To jeszcze gorsze.

Nie wiem, jakim cudem wytrzymaliśmy ze sobą tak długo. Mieliśmy po pięć lat, a nasze mamy postanowiły nas sobie przedstawić. Zazwyczaj spotykały się same. Wieczorami pijały wino w ogródku Fabiana lub na tarasie w naszym domu. Kiedy zobaczyłem Fabiana po raz pierwszy, byłem nim oczarowany. On był cichy i skryty, ja natomiast chciałem biegać po podwórku i wskakiwać do każdej napotkanej kałuży. Byliśmy dwoma przeciwieństwami, które lgnęły do siebie jak zaczarowane. Uwielbiałem wspinać się po drzewach. Fabian wówczas siedział na kocu w ogrodzie i przyglądał mi się z osobliwą miną. Nie rozszyfrowałem, co oznaczało jego tęskne spojrzenie, gdy obserwował, jak skaczę po gałęziach, tarzam się w błocie i przeciskam się pod ogrodzeniami sąsiadów w poszukiwaniu zagubionej piłki. Nigdy o to nie zapytałem, a on nigdy mi o tym nie opowiedział.

Rzucam Fabianowi ukradkowe spojrzenie. Jego oczy błądzą po mokrym asfalcie. Poprawia torbę, która wbija mu się w ramię. Wypchana stertami książek musi być utrapieniem do codziennego noszenia. Z naszej dwójki to Fabian ma ze sobą wszystkie podręczniki. Ja nie martwię się takimi rzeczami. Do szkoły noszę tylko i wyłącznie jeden zeszyt i długopis, okazjonalnie w plecaku znajdą się też linijka i ołówek, ale muszę przyznać, że dawno ich nie widziałem.

Fabian sprawnie wymija każdą kałużę, ja nie przepuszczam okazji, by w nią wskoczyć.

– Uważaj – burczy pod nosem. – Musisz robić to za każdym razem, jak tylko zobaczysz te cholerstwa?

Z całych sił zagryzam uśmieszek, obserwując mokre plamy na szarych spodniach Fabiana.

– Wybacz – mówię i wydymam wargę, a on kręci głową.

– Dobrze wiemy, że zrobisz to ponownie. Jesteś strasznym dzieciakiem.

Kiwam głową na znak zgody. Jesteśmy zupełnymi przeciwieństwami, ale jakimś cudem stanowimy całość.

Zatrzymujemy się pod domem Fabiana. Chłopak wyciąga z kieszeni telefon i sprawdza godzinę.

– Muszę iść – oznajmia. – Mam książkę do skończenia i recenzję do nagrania.

– Dziś jest dzień lazanii – mówię, a on przewraca oczami.

– To oznacza, że się ciebie nie pozbędę, prawda?

– No raczej – odpieram ze śmiechem i nie czekając, aż Fabian wyjmie klucze, przeskakuję nad niskim płotem.

– Naprawdę mam zamiar czytać książkę! – krzyczy za mną, ale ja już pędzę w stronę ogródka.

Mijam starannie przycięte krzewy w akompaniamencie świergotu ptaków. Odgarniam włosy z twarzy i przystaję przed przestronnymi, szklanymi drzwiami prowadzącymi do salonu. Nie czekam na zaproszenie. Naciskam klamkę i wchodzę do środka. Wita mnie zapach sosu pomidorowego i bazylii.

– Fabian? To ty?

Podążam za ciepłym głosem, aż moim oczom ukazuje się mama Fabiana.

– Przypałętał się za mną – odzywa się Fabian i staje obok, a ja szturcham go łokciem. – Nie byłem w stanie go powstrzymać. Jak tylko przypomniał sobie o dniu lazanii, przybiegł tu jak zbłąkany piesek.

Uśmiecham się do stojącej przy wysepce kuchennej kobiety. Krótkie włosy w kolorze niebieskiej czerni są krótko przystrzyżone. Marszczy drobny nos, zupełnie jak Fabian, kiedy się czymś ekscytuje. Oboje mają ten tik i zastanawiam się, czy są tego świadomi. Jej duże, brązowe oczy przeskakują to na mnie, to na Fabiana.

– Tak myślałam, że to wasza dwójka. Słyszałam wasze krzyki. – Jej głos opływa szczerą radością. – Zostaniesz na obiedzie, prawda?

Kiwam głową i pomagam w przygotowaniu stołu. Rozkładam cztery talerze, ponieważ dołącza do nas ojciec Fabiana. Wszyscy zajmujemy swoje miejsca, chwytamy się za ręce i recytujemy modlitwę. W tym domu odmówienie jej przed posiłkiem to tradycja. Ukradkiem zerkam na Fabiana. Jako jedyny ma zaciśnięte usta i ze znudzeniem czeka, aż skończymy. Odkąd oznajmił, że jest niewierzący, moja dłoń jest jedyną, którą oplata długimi palcami i ściska, aż jego matka nie ogłosi, że możemy zacząć jeść.

Po skończonym posiłku wraz z mamą Fabiana stoimy przy zlewie. Ona opłukuje talerze, które następnie mi przekazuje, a szeroki uśmiech wykwita na jej twarzy. Nie spiesząc się, wycieram każdy z nich suchą szmatką i odkładam do szuflady. Towarzyszy nam odgłos kartkowanych stron. Fabian dokładnie tak, jak zapowiedział, siedzi przy stole i czyta książkę. Na marginesach notuje swoje przemyślenia, nie szczędząc sobie kolorowych zakreślaczy i zakładek. Po tym, jak wszystkie naczynia lśnią, idziemy z Fabianem do jego pokoju. Zajmuję miejsce na łóżku, a on siada przy biurku. Układa stopy na krześle. Przymknąwszy powieki, przyciąga kolana do piersi i kładzie na nich podbródek.

Złociste promienie wpadają do pokoju i osiadają na bladej twarzy chłopca. Na blacie leży pudełko z nowymi soczewkami, których ani razu nie założył. Domyślam się, że okulary stały się częścią osobowości Fabiana i ciężko będzie mu się z nimi rozstać.

– Jak myślisz – zaczynam – nowa dziewczyna pojawi się jeszcze w klubie?

– A czy ty pojawiłbyś się w nim zaraz po tym, jak zostałeś z niego wyrzucony?

Wzruszam ramionami.

– Nie wiem. Pewnie tak. Nie pozwolą jej wybrać innych zajęć.

– Pozwolą – odpowiada. Sięga po cienkopis i zapisuje coś na wolnym brzegu książki. – Rok szkolny dopiero co się zaczął. Niech pójdzie gdziekolwiek. Nie będziemy mogli tam wrócić, jeśli nowa będzie z nami.

– Nie wiem, czy to dobry pomysł, żebyśmy tam wracali.

– Jak inaczej chcesz się przekonać, że to, co widzieliśmy, było prawdziwe?

Fabian wzdycha. Odsuwa od siebie książkę i obraca się na krześle, by móc wycelować palcem prosto we mnie.

– Musimy tam wrócić – oświadcza poważnym tonem.

Kręcę głową.

– Wiesz, że to niebezpieczne, prawda?

– Lepiej powiedz mi, co myślisz. No wiesz, na temat tego, co widzieliśmy. Jeszcze nie mieliśmy okazji, by podyskutować o tym w samotności.

Odchrząkuję. Z obawą spoglądam do góry, napotykając ciekawskie oczy Fabiana. Układa dłonie w piramidę i czeka. Unosi lewy kącik ust i puszcza mi oczko. Patrzy na mnie z góry. Jego kciuki stukają o siebie. Wie, że denerwuje mnie to i odpowiem na każde pytanie, jakie mi zada. Zrobię wszystko, żeby tylko przestał zachowywać się wobec mnie jak protekcjonalny dupek.

Boję się, że tuż po wkroczeniu na tematy fizyki kwantowej, Fabian uzna, że przynudzam i wróci do czytania książki. On jednak na samą wzmiankę o tym przywołuje mnie do siebie palcem. Pochyla się, a ja wysuwam szyję i dosłownie centymetry dzielą nasze twarze. Po jego minie widzę, że jest zainteresowany. Ciężar spada z mojej klatki piersiowej, kiedy marszczy nos i stara się nie uśmiechać. Opowiadam o wszystkim, czego dowiedziałem się w trakcie wakacji. Fabian punktuje coś w zeszycie trzymanym na kolanach, ale do samego końca nie pozwala mi spojrzeć, co to takiego.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro