Rozdział 59
KAJ
Śnieg skrzypi pod naszymi stopami, gdy wraz z Lilianą chodzimy dookoła stodoły. W trakcie trzeciego okrążenia zatrzymuję się i opieram dłonie na udach. Spuszczam głowę i ciężko dyszę, próbując unormować oddech. Kiedy ponownie ją unoszę, ostre słońce razi mnie w oczy. Wyjmuję z kieszeni kurtki okulary przeciwsłoneczne i nasuwam je na nos. Liliana spogląda przez ramię i parska śmiechem.
– Wyglądasz przekomicznie – stwierdza. – No, dalej, rusz się – pogania. – Nie mamy czasu.
Posyłam jej błagalne spojrzenie.
– Pięć minut przerwy – proszę.
– Dam ci dwie i ani sekundy dłużej.
Pełne ulgi westchnienie opuszcza moje usta.
– Czego konkretnie szukamy?
Liliana odezwała się do mnie dziś rano i poprosiła, abym jak najszybciej zjawił się w szkole. Po raz kolejny okazało się, że jest otwarta. Idąc wzdłuż korytarzy, nie usłyszałem niczego podejrzanego. Wydawało się, że w budynku jesteśmy tylko ja i Liliana, czekająca na mnie w klubie fotograficznym.
– Czegokolwiek – odpowiada dziewczyna. – Czegoś, co pozwoli nam uratować Laurę. Może leżą tu jakieś wskazówki.
– Tak, słyszałem, że mordercy zostawiają na miejscu zbrodni dokładny plan, żeby później się nie pogubić.
Liliana przewraca oczami. Widzę, jak stara się opanować drżące kąciki warg.
– Musimy się sprężać, jeśli chcemy wrócić przed zmierzchem.
– Jest dopiero południe – przypominam.
– A my nie mamy żadnych poszlak. Jeśli chcemy uratować Laurę, musimy wziąć poszukiwania na poważnie.
– Byłoby łatwiej, gdybyśmy wiedzieli, czego szukamy.
Liliana wzrusza ramionami.
– Nie można mieć wszystkiego – odpiera lekkim tonem, po czym uderza mnie w ramię. – Gotowy?
Zanim się odsunie, chwytam ją za nadgarstek.
– Jest jeszcze jedna kwestia, którą chciałbym z tobą przegadać.
– Wiedziałam, że tak będzie – wzdycha. Zmarszczka na jej czole pogłębia się. – Pogadamy o tym, jak uratujemy Laurę.
– Obiecujesz?
– Nie bądź dzieckiem. – Ton Liliany jest nieco ostrzejszy, ale wycelowany we mnie wzrok nadal określiłbym mianem łagodnego.
– Obiecaj. Inaczej nie pójdę dalej.
Brakuje jeszcze tego, żebym tupnął nogą jak rozwydrzony dzieciak.
Dziewczyna zagryza cisnący się uśmieszek i spuszcza głowę. Rozsypane włosy zakrywają większość jej twarzy.
– Obiecuję – mamrocze niechętnie pod nosem.
Nie zastanawiam się nad tym, co robię. Kładę dłonie na jej policzkach, tym samym zmuszając ją do spojrzenia w górę. Pochylam się i całuję Lilianę w czoło. Kiedy się odsuwam, jej skóra jest zaróżowiona.
– Podobało ci się – stwierdzam lekko. Wypinam pierś i krzyżuję ramiona. Nie mam zamiaru ukrywać swojej dumy.
Liliana przełyka ślinę.
– Nie wydurniaj się. – Dotyka swoich policzków i krzywi się. – To przez to, że jest zimno. Nie schlebiaj sobie.
Unoszę brew.
– Podobało ci się – powtarzam.
– Ostatnie okrążenie. – Liliana rusza przed siebie. – Potem zobaczymy, co skrywa się dookoła.
Stodoła jest zamknięta. Nie udaje nam się znaleźć zapasowego klucza. Zaglądamy do wszystkich pustych doniczek. Miejsce pod wycieraczką ku naszemu niezadowoleniu również okazuje się błędnym trafem.
Liliana zakłada ramiona na biodrach i rozgląda się dookoła. Wodzi wzrokiem po terenie otaczającym szopę.
– Widzisz coś podejrzanego?
– Nie – odpowiadam, ściągając brwi. – A ty?
Liliana wymija mnie i idzie w stronę gęsto rosnących krzewów. Odgarnia gałęzie rękoma. Topniejący śnieg kapie na ziemię.
– Ścieżka. – Odwraca się i posyła mi zwycięski uśmiech. – Nie jest widoczna na pierwszy rzut oka, ale cała woda zebrała się w wydeptanym zagłębieniu. Widzisz? – Tupie nogami. Wodniste błoto bryzga na jej buty. – Prawdopodobnie biegnie od wejścia do stodoły aż tutaj, ale z racji, że budynek postawiono na wzniesieniu, śnieg stopniał i to, co po nim pozostało, spłynęło tutaj. Stąd ta kałuża.
– Imponujące – przyznaję.
Liliana posyła mi szeroki uśmiech.
– No raczej. Idziesz? Musimy sprawdzić, co się tam kryje.
Obrzucam spojrzeniem teren wokół, ale nie wydaje się, żeby ktoś nas obserwował. Odkąd Liliana opowiedziała nam o rozmowie z Leonem, wszyscy jesteśmy uważni bardziej niż zwykle. Nie chcę popadać w paranoję, kiedy słyszę odgłos za sobą. Szybko wyglądam za ramię i zauważam grzebiącego w resztce śniegu wróbla.
To nic takiego, uspokajam sam siebie i doganiam Lilianę.
Ścieżka, którą odkryliśmy, jest stroma i skierowana do dołu. Musimy uważać, aby się nie poślizgnąć i nie upaść.
– Jak myślisz – zaczynam, gdy droga ponownie staje się płaska – ktoś specjalnie ją ukrył?
Liliana rzuca mi spojrzenie z ukosa.
– Możliwe, że ktoś specjalnie chodził właśnie tędy.
– Ale niby co chciał ukryć? – zastanawiam się na głos. Nie ma tu niczego poza wysokimi krzewami, iglastymi drzewami i ścieżką prowadzącą wgłąb lasu.
– Tego musimy się dowiedzieć.
Im dalej zapuszczamy się w nieznane nam tereny, tym większa jest ilość pluchy, która pokrywa ścieżkę. Poruszam palcami u stóp i odkrywam, że przemokły mi buty. Krzywię się, uświadamiając sobie, że mam mokre skarpetki, które przylegają do spoconej skóry.
Nagle zderzam się z plecami Liliany.
– Co jest? – pytam.
Ku mojemu zaskoczeniu, docieramy do najbardziej wysuniętego brzegu jeziora, które otoczone jest siatką. Liliana bez zastanowienia opiera na niej dłonie.
– Oszalałaś? – krzyczę i odciągam ją. – Mogła być pod napięciem!
– Sam jesteś pod napięciem. Jakoś nie widzę tu żadnej tabliczki. – Liliana nie obdarzając mnie spojrzeniem, ponownie dotyka ogrodzenia. – Musimy iść wzdłuż niego i dowiedzieć się, dokąd prowadzi. Szybciej będzie, jeśli ja pójdę w jedną stronę, a ty w drugą.
Cóż za fantastyczny pomysł, myślę po upływie kilkudziesięciu minut nieprzerwanego marszu. Doskonały. Czapki z głów. Liliana to urodzony geniusz. Posłała mnie, być może, na pewną śmierć, bo niewykluczone, że morderca Laury stale nas obserwuje.
Chwila.
Gwałtownie się zatrzymuję i odwracam za siebie.
A co jeśli to Liliana stanie się jego celem?
Biję się z myślami, czy powinienem wrócić. Podejrzewam jednak, że jeśli Lilianie nie grozi niebezpieczeństwo, to prędzej sama mnie zabije, bo przerwałem nasze śledztwo.
Spomiędzy moich rozchylonych warg ucieka drżące westchnięcie. Wspinam się na niewielkie wzniesienie. Przyciskam plecy do siatki i przedzieram się wąską, zalesioną dróżką. Po chwili marszu udaje mi się wydostać na otwartą przestrzeń. Stodoła znajduje się jakieś pięćdziesiąt metrów przede mną.
Czarna sylwetka po drugiej stronie porusza się niespokojnie, po czym zaczyna machać.
– Liliana! – wołam i zaczynam biec. Pieką mnie policzki. Mój oddech staje się coraz szybszy. Usta mam suche jak wiór, a gdy przystaję przed Lilianą, nie jestem w stanie wydusić zdania. Zachłystuję się powietrzem.
– Masz okropną kondycję – stwierdza dziewczyna.
– Ja... – ciężko dyszę. – Ta.
– Dobra robota. – Liliana wciska dłonie do kieszeni. – Przestań się tak szczerzyć – dodaje, widząc mój szeroki uśmiech. – Ty naprawdę zachowujesz się jak pies, który posłusznie wykonał komendę.
– Czyli zasługuję na nagrodę – droczę się.
– Niech będzie nią kolejna poszlaka, którą właśnie zdobyliśmy.
Drapię się po głowie.
– Chyba nie bardzo rozumiem.
– Powiedz mi, co odkryliśmy.
Mrużę podejrzliwie oczy. Czyżbym coś przegapił, czy Liliana naprawdę jest geniuszem?
– Stodoła oraz najbardziej wystający fragment jeziora są otoczone siatką – mówię.
– Dokładnie. Co pozwala nam myśleć, że...? – Liliana gestykuluje dłońmi, chcąc naprowadzić mnie na właściwy tor.
Wzruszam ramionami.
– Poddaję się. Oświeć mnie.
– Żeby znaleźć się po tej stronie jeziora trzeba albo przejść obok głównego wejścia do stodoły i zaryzykować, że ludzie cię zauważą, albo przepłynąć całkiem spory dystans. Zimą jest to raczej niemożliwe.
– Czyli...?
– Załóżmy, że idziesz w takie miejsce. Jest na uboczu, wszędzie rosną drzewa, jest cicho. Z kim byś poszedł?
– Z tobą – wypalam od razu. – Albo kimś innym z klubu – dodaję nieco ciszej pod naciskiem ostrego spojrzenia dziewczyny.
– Dobrze. Wybrałbyś kogoś zaufanego.
Kiwam głową. Słowa Liliany wiszą nad nami. Przetwarzam je, aż w końcu uchylam usta. Na jednym wdechu mówię:
– To oznacza, że Laura znała swojego mordercę. Teraz wiemy to na pewno.
– To nie był ktoś przypadkowy – przyznaje. – To Laura miała zginąć tamtego wieczora. Ktoś, kto to zrobił, musiał wiedzieć o tym przejściu i zaciągnął ją tam, by się jej pozbyć.
– To genialne! – Chwytam Lilianę za ramiona. – Wywnioskowałaś to po jakimś głupim ogrodzeniu?
– To nie jest jakieś tam ogrodzenie, Kajetan. – W oczach Liliany migocze podekscytowanie. Nie odsuwa się ode mnie ani nie wyszarpuje z uścisku. – Laura znała swojego mordercę. Ba! Ufała mu, bo pozwoliła się zaciągnąć w odludne miejsce. Czemu miałaby coś podejrzewać? Nie spodziewamy się, że nasi bliscy mogą nas zdradzić i wbić nóż prosto w serce.
– Podejrzewasz Leona?
– Podejrzewam każdego, ale... czuję, że coś przeoczyliśmy. Nie jestem tylko pewna, co dokładnie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro