Rozdział 57
MIMI
Dwa pierogi, nalewka zupy rybnej, łyżka sałatki jarzynowej, kawałek bezy z bitą śmietaną i duża kawa ze spienionym mlekiem.
Do tej pory kolacja przebiega spokojnie, ale jak tylko rodzice wychodzą z pomieszczenia, rzucam się na półmiski. Mam policzki pełne jedzenia. Wpycham do buzi jeszcze więcej i więcej. Sos tatarski cieknie mi po brodzie i kapie na stół. Pospiesznie ścieram go nadgarstkiem, aby nie pozostawić po sobie żadnych śladów.
Każdy kolejny kęs jedynie pogłębia moją wewnętrzną pustkę.
Biegnę do swojego pokoju. Otwieram na komputerze plik nazywany przypadkowym ciągiem znaków. Na ekranie ukazuje się tabelka. W okienku z dzisiejszą datą opisuję wszystkie potrawy. Jeżeli nie jestem pewna dokładnej gramatury, zawyżam ją. W ten sposób łatwiej obliczyć mi ile dodatkowych kilogramów mogło mi przybyć.
Poprawiam się na siedzeniu. Czy tylko mi się wydaje, czy krzesło nagle zrobiło się ciaśniejsze? Mam wrażenie, że wbija się w moje obślizgłe cielsko.
Rozbieram się do samej bielizny i staję przed lustrem.
Jedna z łez płynie wzdłuż dekoltu prosto na wielki bebech. Ściskam go palcami i staję bokiem. Mój wzrok prześlizguje się po obrzydliwych fałdach skóry, które przypominają o tym, że nie posiadam samokontroli. Terapia pomogła, ale tylko na chwilę, bo teraz nienawiść do samej siebie wydaje się silniejsza niż kiedykolwiek.
Mój oddech drży, kiedy próbuję go unormować. Siłą powstrzymuję się przed wybuchnięciem. Chwytam za leżący na biurku kubek i wykonuję zamach, jednak moja ręka zamiera w powietrzu. Widzę swoje przerażone spojrzenie w lustrzanej tafli. Odwracam głowę, nie chcę na to patrzeć. Szloch przedziera się moimi uchylonymi wargami.
Po co w ogóle zaczynałam jeść, skoro nie potrafię się pohamować?
Dobrze wiesz, co powinnaś zrobić, szepcze cichutki głos w mojej głowie.
Ukarać się, odpowiadam mu.
Wygrzebuję z plecaka tabliczkę czekolady i wślizguję się pod kołdrę. Jem kawałek po kawałku. Roztopiona czekolada brudzi moje palce. Zachłannie je oblizuję.
Zasłużyłam na ten palący wstyd, który rozlewa się w mojej klatce piersiowej.
Mój telefon wibruje. Wpatruję się w wyświetlacz, po czym odrzucam połączenie od Gabriela. Kiedy zaczynają przychodzić wiadomości tekstowe, wyłączam urządzenie i chowam je pod poduszkę.
Po godzinie owijam się w szlafrok i schodzę na dół. Moi rodzice siedzą w salonie. Kolorowe migawki świateł tańczą na podłodze. Po cichu wchodzę do kuchni i otwieram lodówkę. Chciałabym pochłonąć wszystko, aby wreszcie poczuć, jak mój brzuch wybucha z przejedzenia.
– Mimi?
Cichy głos sprawia, że zamieram. Z szybko bijącym sercem zaciskam palce na uchwycie.
Mama opiera się o framugę drzwi i przeciera oczy.
– Wszystko w porządku? – pyta, chociaż po jej minie widzę, że wie o wszystkim.
Przełykam ślinę.
– Czy mogłabyś umówić mnie na dodatkową wizytę jeszcze przed nowym rokiem?
Mama wbrew temu, czego się spodziewałam, nie wygląda, jakby się mną brzydziła. Mierzy mnie troskliwym spojrzeniem, po czym wyciąga ręce i przyciąga do siebie.
– Pamiętaj, nie jesteś sama – szepcze, gładząc moje włosy. – Będziemy walczyć razem.
Musi dobrze ukrywać swoje prawdziwe uczucia, bo nie wiem, kto z własnej woli chciałby dotykać kogoś takiego.
Na terapii dowiaduję się, że to normalne, chociaż trudno mi w to uwierzyć. Podobno każdy z nas miewa gorsze dni i nie powinnam przejmować się drobnymi niepowodzeniami.
Chcę zapytać, co zrobić, kiedy twoje życie obfituje głównie w nie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro