Rozdział 56
LILIANA
Staję w progu salonu. Pomieszczenie rozświetlają dwie zawieszone na ścianie lampy oraz projektor gwiazd ulokowany w rogu. Kajetan tasuje karty, a uczepiony jego boku chłopak cmoka z dezaprobatą. Kamizelka, którą ma na sobie, jest różowa i ma wyhaftowane z przodu truskawki. Chłopak przeczesuje dłonią niebieskie, sięgające ramion włosy i woła:
– Koleś, robisz to totalnie źle. – Wyrywa Kajetanowi talię i zaczyna przetasowywać ją po swojemu. Pomalowane na srebrno paznokcie mienią się w kolorowym świetle. – Rozgrywka znowu byłaby do dupy.
Jedna z trzech siedzących na kanapie kobiet podnosi się i rzuca w niego poduszką.
– Wyrażaj się, Fifi! – krzyczy.
– Jasne, jasne – mamrocze w odpowiedzi. – Dolej sobie jeszcze winka, a zaraz wszystkie słowa i tak zamienią się w szum.
Po chwili każdy z graczy ma przed sobą siedem kart. Blondynka w kucyku ostentacyjnie przewraca oczami.
– Źle je rozdałeś.
Chłopak posyła jej szeroki uśmiech. Na przednich zębach błyszczą się kryształki.
– Bullshit – mówi bezgłośnie, po czym celuje we mnie palcem i puszcza oczko. – Ona to widziała, co nie? Mam sprawne ręce, jak dotąd jeszcze nikt nie narzekał na moje umiejętności.
Dziewczyna odchyla głowę i patrząc w stronę sufitu, jęczy:
– Litości. Nikt nie chce o tym słuchać.
– Ty musiałaś – wytyka jej wyraźnie zadowolony.
– Pieprzone cienkie ściany. – Blondynka przewraca oczami. Taksuje swoje karty wzrokiem i nie odrywając się od nich, rzuca: – Będziesz tak stała w przejściu czy do nas dołączysz? Nie mamy całego wieczora.
Chłopak bezradnie rozkłada ramiona.
– Sama rozumiesz, mamy napięty grafik. Zapytasz co potem? – Kiwa głową w kierunku kanapy. – Obstawiamy, która z nich jako pierwsza odpadnie.
Zauważam, że jedno z krzeseł przy stole jest wolne. Kupka kart, która najwyraźniej należy do mnie, pozostaje nietknięta przez resztę graczy. Zajmuję miejsce pomiędzy Kajetanem a obcym chłopakiem.
– Jestem Filip – mówi. – A ta jędza naprzeciwko ciebie to Gabriela.
Dziewczyna zagryza policzki, co dodatkowo podkreśla ostre rysy twarzy. Unosi cienkie brwi i uderza Filipa w ramię.
– Wszyscy jesteście spokrewnieni? – pytam. – Kajetan wspominał, że przyjeżdżają do niego kuzyni.
Gabriela wybucha niepohamowanym,
głośnym śmiechem. Łapie się za brzuch i patrzy na Filipa, który również wygląda na rozbawionego.
– Nigdy w życiu – odpiera wreszcie, ocierając łzy. – Z Fifim znamy się od dziecka, a dodatkowo jestem jego byłą dziewczyną. Rozstaliśmy się niecałe dwa lata temu, ale nasze matki się zaprzyjaźniły, więc w święta muszę oglądać jego paskudną gębę.
Filip chwyta się teatralnie za serce. W tym czasie z kanapy dobiega do nas krzyk:
– Fifi! Przynieś z auta jeszcze jedną butelkę wina!
– Oczywiście, mamacita – odpowiada. – Jak tak dalej pójdzie, to wszyscy postawią na ciebie i przegram – dodaje znacznie ciszej. – W tym roku zaskoczę wszystkich, bo celuję w matkę Kaja!
– Jesteś obrzydliwy. Specjalnie mówisz takie rzeczy, żeby brzmiały dwuznacznie – komentuje Gabriela. Upija łyk napoju z wysokiego kieliszka. Bąbelki osadzają się po bokach szkła. Jako jedyna z naszej czwórki pije alkohol, więc domyślam się, że musi być najstarsza.
Kajetan wzdycha.
– Specyficzne towarzystwo. Powinienem cię uprzedzić.
– Nie szkodzi. – Posyłam mu półuśmiech. – Uno? – Macham w powietrzu kartami. – To jakaś wasza tradycja?
– Zawsze gramy we wszystkie gry po kolei – informuje mnie. – Zostały nam Twister i Monopoly...
– Nie gram w żadne Monopoly – wtrąca Gabriela. – Rok temu tak się pożarliśmy, że nie odzywaliśmy się do siebie przez kilka miesięcy.
Kajetan wybucha śmiechem.
– Fifi oszukiwał – informuje. – Kradł pozostałym pieniądze.
– I nie chciał odsprzedać mi pieprzonego dworca w Olsztynie. Głupi, niedojrzały dzieciak. To jeden z powodów, przez które się rozstaliśmy.
Za moimi plecami rozlega się stukot. Filip wchodzi do środka z dwoma butelkami wina pod pachą.
– Nie, kochana. – Całuje Gabrielę w policzek. – Twoja monogamia nim była.
Dziewczyna prycha.
– Masz szczęście – rzuca w moją stronę – że Kajtek jest wierny jak pies.
– Hej! – Kajetan w okamgnieniu robi się czerwony. Poprawia się na siedzeniu, chcąc wcisnąć się w nie jak najgłębiej. – Nie wiem, o czym mówisz – mamrocze niewyraźnie i zasłania się kartami. – Gramy?
Ignoruję dudniące w klatce piersiowej serce. Nieoczekiwane ciepło rozlewa się w moim brzuchu. Mogłabym przyzwyczaić się do tego uczucia.
Pierwszą rundę wygrywa Filip, któremu ponownie przypada potasowanie i rozdanie kart.
– Makao! Te karty jedzą mi z ręki.
– Gramy w Uno, kretynie.
– Gdybyśmy nie byli po rozstaniu, za takie słownictwo właśnie bym z tobą zerwał.
– Widzisz te łzy? To ze szczęścia, że nie muszę się z tobą użerać.
Druga kolejka przebiega podobnie. Wygrywa Filip. Kajetan wściekle zgarnia ze stołu wszystkie karty i wręcza je mi. Przechodzi mnie dreszcz, kiedy nachyla się nade mną i szepcze do ucha:
– Potasuj tak, żebym wygrał.
– Zrobię co w mojej mocy – odpieram cicho.
– Wiem, że zrobisz. W końcu jesteś niezastąpiona.
Dziesięć minut później Kajetan uderza czołem o stół.
– Jesteś fatalna! Przez ciebie odpadłem jako pierwszy.
– Przegrałeś, bo jesteś beznadziejny – wytykam.
Filip zasysa powietrze, po czym wybucha śmiechem i klepie Kajetana po plecach.
Błękitne oczy skupiają się jednak tylko i wyłącznie na mnie.
– Przykro mi – dodaję na widok smutnego spojrzenia – ale nie można być dobrym we wszystkim.
Gdy wypowiadam te słowa, dziwny błysk przemyka po twarzy Kajetana. Chłopak dumnie prostuje plecy i składa dłonie w wieżyczkę, którą następnie przytyka do ust.
– Proszę, proszę – mówi powoli. – Komplement z ust Liliany. Nie zdarza się to zbyt często.
– Nigdy! Nie zdarza się to nigdy! – woła dramatycznie Filip. – Sorki, ale Kaj nieco nam wspominał o waszej sytuacji. Chyba chciał się poradzić.
Gabriela teatralnie odkasłuje.
– Ciebie? – Unosi brew. – Nic dziwnego, że nadal... – urywa. Odwraca głowę w moją stronę. – Nieważne. Miło cię wreszcie poznać, to wszystko. Słyszeliśmy o tobie wiele dobrego.
Nie komentuję tego, co powiedział Filip. Nie muszę też pytać, o czym rozmawiali. Zawstydzone, błąkające się po ścianach spojrzenie Kajetana i jego czerwone policzki są dla mnie wystarczającą odpowiedzią.
Odgłosy z kanapy stają się coraz głośniejsze, aż wreszcie przeradzają się w donośny śpiew.
Filip staje na równe nogi i zaczyna przeszukiwać kieszenie spodni.
– Dobra, koniec tego dobrego. Przejdźmy do biznesów, panienki. – Wyjmuje telefon i kładzie odblokowane urządzenie na blacie. Na tapecie widzę go w objęciach rudowłosej dziewczyny i chłopaka o ciemnej karnacji.
Ukradkiem zerkam na Gabrielę, ale ten widok nie wywołuje w niej żadnych emocji.
– Niestety z bólem serca – odzywa się, obejmując długimi palcami kieliszek – obawiam się, Fifi, że twoja mama będzie idealną kandydatką na tegoroczne zakłady.
Chłopak mruży oczy. Odwraca się w stronę kluczowej części salonu, która obejmuje telewizor, kanapę i wolną przestrzeń robiącą za parkiet dla trzech wstawionych kobiet.
– Puść jej hiszpańskie piosenki, a zapomni o całym świecie. Nieważne! – Wznosi do góry palec wskazujący. – Ważne jest to, że stawiam stówę na mamę Kaja. Zobaczycie. Nie odmawia, gdy chcę dolać jej alkoholu.
Jestem jedyną osobą przy stole, która nie bierze w tym udziału.
Kolejne godziny płyną pod znakiem gry w Twistera. Siedzę poza matą z tarczą w dłoniach. Nie gram, bo nie chcę ryzykować, że z Kajetanem znajdziemy się w niezręcznym położeniu. W mojej głowie wciąż odtwarzam nasz niedoszły pocałunek.
Kręcę strzałką i czekam, aż się zatrzyma.
– Filip, prawa noga na czerwone – mówię.
– Oglądałam twój tyłek wystarczającą ilość razy – jęczy Gabriela. – Dlaczego muszę robić to też w święta?
Filip pokazuje jej język.
– To czas, żebyś przyznała, że za nim tęsknisz, bo nie znalazłaś jeszcze godnego następcy.
Kajetan co chwilę rzuca w moją stronę zmartwione spojrzenie, ale za każdym razem kręcę głową na boki i uśmiecham się, by wiedział, że wszystko gra.
Dwadzieścia minut po północy żegnam się ze wszystkimi i idę do pokoju Kajetana, by się przebrać. Moje ubrania leżą na łóżku. Są suche i pachną kwiatowym płynem do płukania. Zmieniam jedynie spodenki. Sweter, który mam na sobie, jest ciepły i mam pewność, że dzięki niemu nie zmarznę w drodze powrotnej.
Kajetan czeka na mnie w korytarzu. Z salonu płynie powolna, instrumentalna muzyka. W milczeniu wkładam buty, po czym narzucam na siebie kurtkę.
– Dziękuję za wszystko. Dobrze się bawiłam.
– No i nie wylosowałaś pieroga z migdałem.
– Wiesz, że gdybym na niego trafiła, podrzuciłabym go tobie?
Kajetan zagryza uśmiech.
– Nie oczekiwałem niczego innego. Mogę zadać ci pytanie? – wypala nagle.
Wzruszam ramionami.
– Skoro musisz. Jedno – podkreślam dobitnie. – Niech to będzie twój prezent świąteczny.
– Pokłóciłaś się z mamą?
Parskam pod nosem.
– Naprawdę tracisz swoje jedyne pytanie na rzeczy tak absurdalnie oczywiste?
– Próbowałaś się z nią dogadać?
Och na litość wszystkich gwiazd w kosmosie.
– A czy ty marnowałbyś swoją energię na kogoś, kto nawet cię nie lubi? Jestem dla matki jedynie problemem. Wolałaby, żebym nie wracała do domu. Przypominam jej tylko o przeszłości i błędach, jakie popełniła. Nigdy nie chciała mieć dzieci i wcale mnie to nie dziwi. Kompletnie się do tego nie nadaje. – Kajetan otwiera usta, ale uciszam go machnięciem dłoni. – Mógłbyś stworzyć relację z kimś, kto wiecznie wypomina ci, że jesteś błędem? Matka od zawsze stara się wpasować mnie w jakąś dziwną formę, którą uroiła sobie w głowie, a do której zupełnie nie pasuję. Więc nie, nie próbowałam się z nią dogadać.
Zapada niezręczna cisza przerywana moim ciężkim oddechem.
– No dobra – mówię wreszcie. – Skoro wykorzystałeś już swoje pytanie, mogę już iść.
– Dwa pytania – poprawia z ustami wywiniętymi w zadowolonym uśmieszku. – Czy gdyby Oliwier nam nie przeszkodził, odepchnęłabyś mnie?
Och.
Och.
– To już trzecie – śmieję się nerwowo. – Mogłeś lepiej to rozegrać.
Wychodzę na zewnątrz. Mróz szczypie mnie w policzki.
Chyba nie miałabym nic przeciwko.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro