Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 53

KAJ

W wigilijny poranek krajobraz za oknem wygląda czarująco. Śnieg padał przez całą noc. Przykrył domy i podwórka sąsiadów grubą warstwą puchu.

Narzucam koc na ramiona i otwieram drzwi balkonowe. Rześkie powietrze otula moje nozdrza. W złotych promieniach słońca ziemia wygląda, jakby ktoś obsypał ją drobnym brokatem. Biorę głęboki wdech, napawając się widokiem.

Jest jednak pewna osoba, która zaprząta moje myśli i nie pozwala w pełni delektować się tą chwilą.

Myślę o niej, biorąc prysznic. Myślę o niej, ubierając się w stary, wyciągnięty dres. Myślę o niej nawet podczas marnych prób odrabiania pracy domowej, a także, gdy zbiegam na dół, by pomóc mamie w przygotowaniach do kolacji.

Siadam na szczycie schodów.

Czy to, co planuję zrobić, jest słuszne? Co, jeśli moja propozycja zostanie źle odebrana? Co, jeśli się zbłaźnię?

Przypominam sobie rozmowę z Lilianą. Wiem, że jej relacje z mamą nie wyglądają tak, jak powinny.

Ostatecznie pozwalam uczuciom zagłuszyć każdą z obaw.

Zaciskam usta.

Wzdycham głośniej, niż powinienem.

– Czemu jesteś takim idiotą, Kaj? – szepczę.

Wpatruję się w jedną strzałkę, która szybko zamienia się w dwie, świadczące o tym, że Liliana odczytała wiadomość.

Moje serce przyspiesza wraz z pojawieniem się wielokropka.

No dalej, poganiam dziewczynę w myślach.

Czy brzmiałem jak desperat?

Zamykam oczy, czekając, aż w telefon w mojej dłoni zacznie wibrować. Nic takiego jednak się nie dzieje.

Moje nadzieje na wspólny wieczór znikają, podobnie jak trzy kropki przy imieniu dziewczyny.

Dudniąca muzyka staje się coraz głośniejsza z każdym pokonanym stopniem. Przystaję w progu i obserwuję mamę, która kołysze się w rytm świątecznych piosenek. Miesza chochlą w pięciolitrowym garze pełnym zupy grzybowej. Na jej twarz buchają kłęby pary. Ma rumiane policzki, a uśmiech nie schodzi jej z ust.

– Gotujesz dla wojska? – pytam.

Mama unosi spojrzenie.

– Tak się czuję. Jak tylko wpadną tu twoi kuzyni, będę musiała założyć kłódkę na lodówkę. No i na wszelki wypadek oblec ją łańcuchami.

– Myślę, że wtedy wynieśliby ją w całości – podsuwam ze śmiechem.

Dociera do mnie zapach cynamonu, kardamonu i czarnej herbaty. W jednym z garnków mama przyrządza zimowy napar. Na powierzchnię wypływają plastry pomarańczy.

– Co mam zrobić?

Mama sugestywnie kiwa głową w stronę stołu. Blat obsypany jest mąką. Na drewnianej desce leży wałek. Zaraz obok zauważam ogromną miskę z serowym farszem.

– Tylko nie to – jęczę. – Co roku to samo.

Oliwer siedzi na krześle, machając w powietrzu nogami.

– Czekałem na ciebie, braciszku – chichocze. – Mama pozwoliła mi pracować razem z tobą!

Szerokim uśmiechem odwzajemniam jego entuzjazm.

– To dobrze, że mam pomoc! – Klaszczę w dłonie. – Ale miejmy to już za sobą – dodaję znacznie ciszej.

Osiemdziesiąt cztery pierogi później palce odmawiają mi posłuszeństwa.

– Dobrze się spisałeś – stwierdza mama. – W nagrodę możesz zjeść dwa krokiety na śniadanie.

Wydymam usta.

– I sałatkę?

Mama reaguje śmiechem.

– Środkowa półka, metalowa miseczka.

Wychodząc z kuchni, zlizuję z krawędzi garnka żurawinową marmoladę. W ostatniej chwili uchylam się przed chochlą i w akompaniamencie głośnego śmiechu Oliwera biegnę do pokoju.

Kładę telefon na biurko. W ciszy wpatruję się w czarny ekran, zupełnie jakbym wzrokiem był w stanie zmusić Lilianę do odpowiedzi. W odbiciu widzę jedynie swoją zawiedzioną twarz.

Dochodzi godzina piętnasta. Telefon wciąż milczy. Odsuwam go na bok i zaczynam przygotowania do wieczora. Jeśli Liliana do tej pory nie odpowiedziała na żadną z moich wiadomości, już tego nie zrobi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro