Rozdział 5
LILIANA
Podobno czas płynie inaczej, gdy czekasz na coś, co masz nadzieję, że przenigdy się nie wydarzy. Jak na złość wszystkie lekcje i przerwy mijają szybciej niż zwykle. Nawet podcasty kryminalne nie są w stanie mnie uspokoić, choć przecież zawsze odnajdywałam w nich ukojenie.
Siadam na podłodze w rogu i obserwuję tłumy ludzi wychodzących z klas na przerwę. Naciągam na głowę kaptur i odgarniam niesforne kosmyki włosów wpadające mi do oczu. Z kieszeni dresów wyciągam ulotkę. Wytłuszczony napis OBOWIĄZKOWE ZAJĘCIA POZALEKCYJNE DO WYBORU przyprawia mnie o mdłości. Dyrektor wymyślił sobie, że w tym roku każdy ma znaleźć coś, co go interesuje i rozwijać się w tym kierunku. Czasy, kiedy zajęcia dodatkowe były nieobowiązkowe, minęły. Nie do końca wiem, jak mężczyzna zareagowałby, gdybym powiedziała, że moją największą pasją są nierozwiązane, zagadkowe morderstwa. Wolę tego nie sprawdzać, bo podejrzewam, że skończy się telefonem do mamy.
Zgniatam brzoskwiniowy świstek w dłoniach. Bawię się kulką papieru i podrzucam ją, w głowie spisując wszystkie wymówki, którymi mogłabym uraczyć matkę, gdybym przypadkiem nie pojawiła się w klubie fotograficznym. Ostatecznie ulotka ląduje w koszu, podobnie jak moje nadzieje na uniknięcie spotkania z obcymi ludźmi.
Nie potrafię skupić się na lekcjach. Nie mam pojęcia, jakim cudem czterdzieści pięć minut mija, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Słyszę dzwonek. Żołądek podchodzi mi do serca. Nie wiem, dlaczego wymykam się z klasy, unikając spojrzeń. Chyba boję się, że w końcu ktoś mnie zaczepi i zapyta, jakie zajęcia pozalekcyjne wybrałam. Mam nadzieję, że klub fotograficzny ma na tylu uczestników, że jeden nowy nie zrobi im żadnej różnicy. Najlepiej by było, gdyby w ogóle nie zauważyli, że do niego dołączyłam. Mogłabym wtopić się w tłum, a potem uciec przy pierwszej lepszej okazji.
Na parterze poza szatniami, kantyną woźnego i jedną toaletą, znajdują się drzwi bez numeru. Domyślam się, że musi być to pokój członkowski, bo nie ma tu innego miejsca, w którym klub fotograficzny mógłby się spotykać. Naciskam klamkę. W progu wita mnie mrok. Oddaję się w jego objęcia i wchodzę w głąb pomieszczenia. Po omacku szukam na ścianie przełącznika, a gdy go naciskam, mrużę powieki. Chłodne światło żarówki razi mnie w oczy.
Na środku stoi podłużny stół, a dookoła niego ustawione są cztery krzesełka. Domyślam się, że szansa na pozostanie niezauważoną, nową dziewczyną, właśnie legła w gruzach. Usadawiam się więc na ławce, nie chcąc zajmować miejsc prawowitych członków.
Czekam ponad dziesięć minut, aż słyszę szczęk przekręcanej klamki, a moim oczom ukazuje się roześmiana trójka. Spoglądają na mnie, a ja wpatruję się w nich z nie mniejszą ciekawością od tej, którą uraczyli mnie na wejściu.
Pulchna dziewczyna w kraciastej sukience na szelkach robi dwa kroki w przód.
– Przyszłaś na spotkanie klubu fotograficznego?
Gryzę się w język, bo kto, na litość boską, mógłby wpaść na tak głupie pytanie. Czy to nie jest oczywiste?
– Tak – odpowiadam, siląc się na krzywy uśmiech.
Dwójka chłopców z tyłu nie odzywa się, ale również nie przestaje się we mnie wpatrywać. Jeden z nich ubrany jest w odcienie czerni, przełamane bielą. Eleganckie, garniturowe spodnie splecione są skórzanym paskiem, a z ciemnej, dzierganej kamizelki wystaje biały T-shirt z krótkim rękawkiem. Czarne pasma włosów są równo oddzielone pośrodku głowy. Lśniąca grzywka spływa po bokach czaszki i podkreśla gęste brwi szybujące do góry na mój widok.
Drugi z nich natomiast jest jego kompletnym przeciwieństwem. Nogawki obszernych jeansów są postrzępione. Spodnie zdecydowanie są za duże i zsuwają mu się z bioder, ale nie mogę być tego pewna, bo obszerna bluza w kolorze pudrowego różu sięga mu do połowy ud. Przenoszę spojrzenie na jego twarz. Jego kasztanowe włosy przypominają puch i jak gdyby czytając w moich myślach, zsuwa z nadgarstka gumkę i splata je w krótką, niechlujną kitkę.
Oni stoją, a ja nadal siedzę na ławce i przez chwilę czuję się głupio, bo może nie powinnam zachowywać się aż tak swobodnie, skoro dopiero co dołączyłam do ich głupiutkiego stowarzyszenia? Może powinnam im się przedstawić? A potem uśmiechnąć się, żeby pomyśleli, że zależy mi na to tym, by miło mnie przyjęli?
Parskam w myślach śmiechem i siłą powstrzymuję się przed przewróceniem oczu. Gdyby tylko wiedzieli, jak obojętne jest mi to, czy będą zadowoleni, czy nie.
– Nie tego się spodziewaliśmy – mamrocze dziewczyna, bardziej do chłopaków niźli do mnie, ale to ja jestem osobą, która ostatecznie jej odpowiada.
– Myślałam, że przyjdzie więcej osób.
Chłopak w okularach parska pod nosem.
– Do klubu fotograficznego? Nie słyszałaś, że to miejsce dla odludków? – Podchodzi bliżej i ostrożnie odkłada torbę na stół obok mnie. Jego czekoladowe oczy wwiercają się w moją czaszkę. – Jeśli chciałaś znaleźć sobie jakichś przyjaciół, powinnaś dołączyć... – zawiesza głos, a na jego twarzy pojawia się grymas. – Zapomnij. W tej szkole nie ma osób, z którymi można nawiązać głębsze relacje.
– To nie jest dobra wizytówka tego miejsca – oświadczam.
Mierzymy się spojrzeniami. Jeżeli to walka o to, kto pierwszy odpuści, muszę przyznać, że trafił mi się wytrwały zawodnik.
– Chodziło mi o to, że w tej szkole są prawie sami idioci.
– Poza wami? – pytam, a w moim głosie płynie nutka ironii.
Okularnik rozumie. Uśmiecha się kpiąco i podobnym tonem odpiera od niechcenia:
– To chyba oczywiste?
Kręcę głową, a on odwraca się i odchodzi do drugiego chłopaka. Szepczą coś między sobą, ale nie jestem w stanie usłyszeć, o czym dokładnie rozmawiają. Nie, żeby mi to przeszkadzało. Mogę być duchem klubu fotograficznego. Jest mi to na rękę.
Nie cieszę się błogą ciszą przerywaną szmerami, bo do pomieszczenia wpada jak burza trzeci chłopak. Ten wyróżnia się najmniej. Zwykłe, nudne jeansy, nudna koszulka, nudna bluza i nudne, jasne loki. Uśmiecha się, a w jego policzkach pojawiają się dołeczki. Kiedy mnie zauważa, jego usta automatycznie opadają. Moje natomiast unoszą się, bo ta reakcja jest przezabawna.
– Dziewczyna ze stołówki – mówi.
– Chodzimy razem do klasy – przypominam mu, choć wygląda na kompletnie zbitego z tropu. Chłopak drapie się po głowie. – Liliana.
– Ach. – Wyciąga w moją stronę dłoń. – Tak, masz rację.
Udaje, że mnie kojarzy. Ja wiem, jaka jest prawda. Nie ma pojęcia, kim jestem. Ignoruję wiszącą w powietrzu rękę, aż robi mu się głupio i chowa ją w kieszeni.
– Jesteś nowym członkiem? – pyta z entuzjazmem, a ja zastawiam się, czy udaje, czy naprawdę się cieszy. Jeśli to drugie, jest jedyną osobą o takich odczuciach w promieniu najbliższych dwudziestu metrów.
– Jak widać – odpieram obojętnie. – Musiałam coś wybrać.
Szepty ustały i teraz cała czwórka przeprowadza w głowach rozległą analizę. Pozwolić dziwaczce zostać? Odprawić ją z kwitkiem? Powiedzieć, że nie mają wystarczającej ilości sprzętu, a może bez słowa uciec i zostawić ją samą?
– Fantastycznie! – Blondyn klaszcze w dłonie. Ładuje się na ławkę i po chwili stykamy się udami. Odsuwam się. – Jestem Kajetan, ale przyjaciele mówią mi Kaj. Ten tutaj – wskazuje palcem na okularnika – to Fabian. Prowadzi swoje książkowe social media, więc lepiej nie zaczynaj tego tematu, no, chyba że chcesz zostać nazwana literackim ignorantem, bo nie czytałaś ani jednej powieści Dostojewskiego.
– „Zbrodnia i kara" była naszą lekturą – przerywam mu. – Podejrzewam, że każdy w szkole to czytał.
Okularnik przewraca oczami.
– Zdziwiłabyś się. Tylko ty w tym pomieszczeniu, poza mną oczywiście, wiesz, że „Zbrodnia i kara" została napisana przez Dostojewskiego.
– Ja myślałem, że to malarz – odzywa się rozbawiony chłopak w jeansach, a okularnik ciska w niego politowanym spojrzeniem.
– Nie masz się czym chwalić.
Blondyn szturcha mnie łokciem. Walczę z ochotą oddania mu. Powinnam chodzić z naklejką na czole: przestrzeń osobista, nie naruszać, grozi pogryzieniem.
– To Tobiasz. – Palec przesuwa się w stronę drugiego stojącego naprzeciwko mnie chłopca. – Jest miły, ale lepiej przy nim nie jeść.
Tobiasz na te słowa otwiera usta. Stoi z rozdziawioną buzią przez krótką chwilę i burczy pod nosem:
– Ja tylko lubię testować nowe smaki.
– Dlatego wyżarłeś mi dziś prawie całe drugie śniadanie? – wtrącą się dziewczyna z kokiem. – Ja jestem Mimi. Witaj w klubie fotograficznym.
Ukradkiem zerkam na blondyna siedzącego obok mnie i próbuję przypomnieć sobie, jak miał na imię. Zaciskam usta, ale kompletnie nic nie przychodzi mi do głowy.
– A ty byłeś? – pytam w końcu, a pozostała trójka parska śmiechem.
On nie wydaje się urażony. Uśmiecha się szeroko. Jego oczy błyszczą w podekscytowaniu, że ktoś w końcu zwrócił na niego uwagę. Jest jak mały, irytujący szczeniak, który sika na dywan, bo ktoś go wreszcie pogłaskał.
– Kajetan. Dla przyjaciół Kaj.
– Więc, Kajetanie. – Jego uśmiech gaśnie, a ja już wiem, że przenigdy nie znajdziemy wspólnego języka. – Czym się tu zajmujecie? Nie widzę żadnych zdjęć ani aparatów.
– Cóż... Zajmowaliśmy się na początku fotografią. Mamy nawet ciemnię. – Kiwa brodą w kierunku kolejnych drzwi, których nie zauważyłam. – Zrobiliśmy ją razem. Ten pokój musiał być kiedyś schowkiem, bo był strasznie zagracony. Dowiedzieliśmy się, że klub fotograficzny oryginalnie istniał kilkadziesiąt lat temu, ale został zamknięty. – Jego jadaczka się nie zamyka. Przesuwam wzrok na pozostałą trójkę, która opiera się o najbliższą ścianę. Ich miny nie podzielają entuzjazmu Kajetana. – No i odmalowaliśmy ten pokój i wywoływaliśmy tam zdjęcia. Aparat mam ja i Fabian. Cały poprzedni semestr spędziliśmy na fotografowaniu siebie nawzajem. Mamy kilka portretów, trochę martwej przyrody. A potem...
Atmosfera gęstnieje. Zapada dziwna cisza i nikt nie odważa się jej przerwać. Znowu jestem osobą, która wyłamuje się jako pierwsza.
– A potem co? – dopytuję.
– Doszło do pewnych komplikacji – odpowiada okularnik.
– Fabian... – Tobiasz łapie go za rękaw koszulki. – Nie powinniśmy...
– Przecież mieliśmy o tym porozmawiać.
– Ale nie teraz... Nie, kiedy... – Tobiasz zacina się i chyba każdy wie, co chce powiedzieć, ale nie ma jaj, żeby to zrobić.
Nie, kiedy ta nowa dziwaczka do nas dołączyła. Dokładnie to masz na końcu języka, myślę i uśmiecham się połową ust.
– Nie przeszkadzajcie sobie – oznajmiam i zakładam nogę na nogę. – Udawajcie, że mnie tu nie ma.
– Ona ma rację – wtrąca się Kajetan. – Prędzej czy później i tak dowie się o wszystkim.
Mimi wzdycha.
– Ale jej to nie dotyczy. Nie wplątujmy Liliany w to wszystko. Po tym, czego się dowiedzieliśmy...
Fabian odpycha się od ściany. Przechodzi obok mnie i zabiera ze stołu swoją aktówkę. Jego oddech łaskocze mnie w szyję, kiedy szepcze mi do ucha:
– Słyszałaś o dziewczynie z naszej szkoły, która została zamordowana?
Mrużę oczy. Jakim cudem taka sprawa uszła mojej uwadze?
– Nie – przyznaję. – Możecie powiedzieć coś więcej?
– Masz przecież internet. – Okularnik narzuca na ramię swoją torbę. – Jeżeli chcesz zostać wtajemniczona, zacznij od tego. A jeśli masz jakieś pytania, kieruj do Kaja, bo ja nie mam zamiaru brać w tym udziału.
Wychodzi, a zaraz za nim wybiega Tobiasz. Mimi jedynie posyła Kajetanowi przepraszające spojrzenie i również znika za drzwiami.
– Przepraszam za nich – wzdycha. – Zazwyczaj się tak nie zachowują. Są dość... zdenerwowani.
– Ta dziewczyna – mówię. – Jak dawno temu się to stało?
– Ponad pięćdziesiąt lat.
– Wstrząsnęła wami tak stara sprawa?
– To nie takie proste. – Kajetan przeciera powieki. Wygląda na zmęczonego. – Nie wiem, czy to dobry pomysł, żebyś tu została. Lepiej będzie, jeśli znajdziesz sobie inny klub. Zajęcia pozalekcyjne dopiero się zaczęły, na pewno będziesz mogła jeszcze je zmienić.
Te słowa kończą nasze pierwsze spotkanie. Zostaję sama, a w mojej czaszce boleśnie odbija się jedna myśl. Było lepiej, niż to sobie wyobrażałam. W drodze powrotnej znajduję podcast dotyczący zamordowanej kobiety. Nie mogę doczekać się kolejnego zebrania klubu fotograficznego.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro