Rozdział 44
LILIANA
Zatrzymujemy się przed jednorodzinnym domem. Beton od strony północnej porośnięty jest dziwną naroślą, wyglądającą tak, jakby zgniła lata temu. Kładę rękę na siatce, która kołysze się pod moim dotykiem. Podążam wzdłuż ogrodzenia, aż docieram do furtki. Wciskam rękę pomiędzy pręty i majstruję przy słabo wykonanym zabezpieczeniu. Przekręcam górną wajchę zgodnie z ruchem wskazówek zegara i tyle wystarcza, aby klamka odskoczyła.
Wchodzimy na podwórze. Na drzwiach wisi złota kołatka w kształcie lwiego pyska. Nagie gałęzie drzew kołyszą się na wietrze, a złowrogie świsty, które temu towarzyszą, mrożą krew w żyłach. Z komina buchają kłęby dymu. W powietrzu unosi się swędzący smród spalenizny.
– Co teraz? – pyta Kaj. – Musimy się jakoś dostać do środka.
– Plan jest prosty – Z moich ust wydobywa się para. – Dzwonimy, czekamy, aż ktoś wyjdzie i...
– Przepychamy go i włazimy? – wtrąca z niedowierzaniem Kaj. Odciąga mnie na bok, jednak nie opuszczamy podwórka, a jedynie skręcamy za budynek. Chłopak kładzie rękę na mojej głowie i przyciska do ziemi. Wzdycham, nie ukrywając irytacji, i kucam, a on zaraz za mną.
– Myślałem, że masz dokładny plan! – rzuca.
Rozglądam się dookoła. Taras i niewielki fragment zieleni za domem oddzielony jest dodatkowym, drewnianym płotem. Obok stoi niewielka altanka i zamarznięte oczko wodne, wokół którego zasadzono krzewy.
– Jest tylko jedna droga, którą można dostać się na tę część ogrodu – zauważam i zwilżam językiem dolną wargę. Celuję palcem w przestronne drzwi wyjściowe. Kajetan zauważa błysk w moich oczach.
Wiem, że to, co chcę zrobić, jest nieodpowiedzialne, ale jakoś musimy prześlizgnąć się do pokoju Laury. Nasz cel wymaga poświęcenia. A mówiąc poświęcenie, mam na myśli konkretną osobę.
– Będziesz udawał, że zgubiłeś psa.
Kajetan mruga.
– Słucham?
– Zgubiłeś psa – powtarzam spokojnie – i chcesz zapytać, czy rodzice Laury przypadkiem nie widzieli go w pobliżu i, hej... widzę, że macie ogród! – udaję przejętą. – Czy moglibyśmy tam pójść i sprawdzić, czy Sarcia nie ukrywa się w krzakach? Robi to, gdy ucieka. Proszę, naprawdę bardzo ją kocham i nie chcę, żeby stała się jej krzywda. – Ścieram z policzka wyimaginowaną łzę.
Kajetan uchyla usta.
– Sarcia?
– No co? – Wzruszam ramionami. – Chyba nie wybrałam najgorszego imienia, co?
– Czy to jakieś nawiązanie?
Uśmiecham się niewinne w ramach odpowiedzi.
– Nie wierzę, że to twój pomysł... – Kajetan chwyta się za głowę. – Stoimy na podwórku Laury i będziemy udawać, że mój wymyślony pies...
– Sarcia – wtrącam, nie kryjąc rozbawienia. W przeciwieństwie do Kajetana bawię się fenomenalnie. – Daj spokój. Nic złego się nie stanie.
– Nie mamy pewności.
Przytakuję.
– Ale chyba chcemy ją uratować, prawda? – Odgarniam włosy za ucho. – Nie pamiętasz już, co było napisane na jednym z plakatów?
Kajetan pociąga czerwonym od zimna nosem. Jego policzki także są zaróżowione, podobnie jak broda i skóra na dłoniach.
– Idź. – Kładę ręce na plecach chłopaka i wypycham go zza rogu. – Jak teren będzie czysty i nikogo nie będzie w środku, powiedz coś o niebie.
– A co, jeśli Laura jest w domu?
– Nie ma. Zaufaj mi. Jest umówiona na imprezę, pamiętasz? Dawno temu wyszła. Do mieszkania Sary jest jakieś pięć kilometrów, sprawdziłam to. To minimum trzydzieści minut marszu.
– Skąd będziesz wiedziała, kiedy wyjść?
Przechylam głowę.
– Poradzę sobie. – Moja czaszka zaczyna pulsować z kumulującej się irytacji. – Idź już.
Kajetan obraca się i patrzy prosto w moje oczy. Macham dłonią.
– Idź – mówię bezgłośnie.
Chłopak kiwa głową i znika za zakrętem. Podskakuję na dźwięk donośnego dudnienia. Chwilę później do moich uszu dociera zatroskany, damski głos.
– Tak? W czym mogę pomóc?
Kajetan odchrząkuje.
– Ja... Chciałem... Wie pani...
– Zbladłeś. Wszystko w porządku?
– Pies! – rzuca nagle Kajetan. – Zgubiłem psa.
– Dobrze – odpowiada powoli kobieta. – Jak wygląda?
– Jamnik. Czarny jamnik. Myślę, że pobiegł do ogrodu. Mógłbym to sprawdzić? Sarcia to... pies – mówi powoli – którego dostałem na urodziny. Wiele dla mnie znaczy. – Kajetan pociąga nosem. Uśmiecham się, bo najwyraźniej wziął do serca moje rady. – Bardzo ją kocham i nie chcę, żeby stała jej się krzywda.
– Tak, tak, oczywiście.
Zawiasy w drzwiach skrzypią. Ktoś zaczyna tupać z całych sił. Domyślam się, że to Kajetan, który otrzepuje buty ze śniegu.
– Mamy dziś piękne niebo, prawda?
Nie wiem, co odpowiada kobieta, bo w tym samym momencie drzwi zamykają się z donośnym trzaskiem.
Kiedy słyszę stłumione głosy dochodzące z tyłu budynku, podbiegam w stronę wejścia i naciskam klamkę.
Bingo.
Matka Laury zostawiła otwarte drzwi. Pewnie myśli, że wizyta Kajetana nie będzie trwała długo.
Spoglądam na wycieraczkę. Szybko otrzepuję buty, żeby nie zostawić po sobie śladów i przemykam do środka. Domyślam się, że to właśnie na górze znajdę sypialnię Laury.
Z każdym krokiem nasłuchuję, czy schody nie skrzypią pod naciskiem mojego ciężaru. Nic takiego się nie dzieje, a ja mogę odetchnąć z ulgą, bo to oznacza, że zejście będzie równie bezpieczne, co dostanie się na piętro.
Zaglądam po kolei do każdego z pokojów. Pierwszym z nich jest sypialnia rodziców Laury. Na środku stoi łóżko z dzierganą narzutą w stokrotki.
Kolejne drzwi prowadzą do składzika.
Trzecie pomieszczenie jest opustoszałe. Nie wygląda jak miejsce, w którym na co dzień przebywa nastolatka. Na regałach stoją pojedyncze egzemplarze książek. Zaglądam pod łóżko, jednak nie znajduję tam niczego podejrzanego. Otwieram szafę. Wisi w niej kilka letnich sukienek. Na czerwonej szafce nocnej dostrzegam roztargane zdjęcie. Na ostałej połowie widnieje Laura, druga pozostaje dla mnie niewiadomą.
Na końcu korytarza znajduje się toaleta oraz pokój, którego szukałam. To na pewno sypialnia Laury, myślę, wchodząc głębiej. Na parapecie stoi dopalające się kadzidełko. Ciężki, dymny zapach kumuluje się w okolicy okna, dlatego jedynie zerkam na podwórze, by upewnić się, że Kajetan dalej tam jest. Chodzi wzdłuż żywopłotu, nawołując nieistniejącego psa, co oznacza, że mam jeszcze trochę czasu, aby przeszukać azyl Laury.
Od smrodu kadzidła zaczyna drapać mnie w gardle. Odkasłuję i z wielką ulgą odsuwam się od parapetu.
Siadam na krawędzi łóżka. To jest miejsce, w którym Laura codziennie się budzi. O czym myśli, gdy wślizguje się pod kołdrę i pozwala opaść ciężkim powiekom? Jakie troski nie pozwalają jej zasnąć? Z jakimi pragnieniami rozpoczyna nowy dzień? Odrzucam kołdrę i zaglądam pod poduszkę. Pusto. Dokładnie taka sama sytuacja maluje się pod łóżkiem.
Zatrzymuję się przed podłużnym lustrem, by z bliska przyjrzeć się fotografiom, które wetknięte są za białą ramę. Oblewa mnie zimny pot. Na jednej z nich dostrzegam chłopaka z lokami. Blondyn unosi oba kciuki, a Laura ściska go za policzek, w którym widnieje dołeczek. Na kolejnym zdjęciu stoją blisko siebie. Blondyn całuje Laurę w czoło. Dziewczyna ma przymknięte powieki. Najwyraźniej tak bliski kontakt nie jest dla niej czymś dziwnym.
To jego widzieli Fabian i Tobiasz przed szkołą. To jego portret wisiał w oryginalnym klubie fotograficznym.
Wyciągam telefon. Potrzebuję dowodu.
Na biurku walają się sterty notatek, kilka rysunków, aparat i klisze. Rozwijam jedną z nich i przystawiam w stronę okna. Martwa natura, zdjęcia znajomych, kilka fotografii zrobionych w szkole. Nic, co w kontekście śledztwa byłoby wartościowe.
Skórzana torebka leży pod biurkiem. Schylam się i odsuwam zamek, który zacina się w połowie. Szarpię, żeby się odblokował. Zanurzam dłoń i wyjmuję kosmetyczkę. Zawartość nie jest imponująca, są to zaledwie dwa błyszczyki, czarna konturówka i w połowie pusta paczka chusteczek. Portfel natomiast okazuje się ciekawym znaleziskiem. Kilka banknotów, kolejne zdjęcie tajemniczego mężczyzny i zwinięta karteczka. Rozwijam ją, a moim oczom ukazuje się znajomy charakter pisma.
Lepiej przestań się z nim spotykać!
Przełykam ślinę. Doskonale wiem, kto napisał wiadomość z pogróżkami. Robię zdjęcie i chowam zmięty skrawek papieru z powrotem do przegródki.
Pospiesznie opuszczam pomieszczenie i przechodzę przez ostatnie drzwi.
Przeszukuję łazienkę. Otwieram szafkę za lusterkiem i chwytam pierwszą rzecz, jaką zauważam. Potrząsam buteleczką. Tabletki grzechoczą, ale słyszę, że nie zostało ich wiele. Ostatnie sztuki obijają się o ciemne szkło. Wygląd opakowania różni się od tego, które mam w swoim pokoju, ale nazwa pozostała niezmieniona. Dostałam takie same po odejściu taty. Stres, który wówczas odczuwałam, uniemożliwiał mi normalne funkcjonowanie. Nie mogłam spać, jeść, chodzić do szkoły. Leżałam w łóżku tak długo, że zaczęły boleć mnie plecy, a za każdym razem, gdy próbowałam się podnieść, kręciło mi się w głowie. Odkładam tabletki uspokajające z powrotem na ich miejsce.
Z dołu dobiega stłumiony hałas. Drzwi frontowe zamykają się z trzaskiem.
– Bardzo mi przykro, że nie znaleźliśmy twojego psa – mówi wyraźnie zasmucona kobieta.
Szlag.
Staję w progu i kiedy mam opuścić łazienkę, moje oko ucieka w stronę niewielkiego kosza. Kucam i zaczynam nurkować w śmieciach, bo może skrywają coś jeszcze. Przegrzebuję się przez stado mokrych wacików i wilgotnych chusteczek oraz pojedyncze opakowania po zużytych kosmetykach. Na samym końcu dotykam czegoś twardego.
– Mam cię – szepczę, obracając przedmiot w dłoniach. Robię kolejne zdjęcie dowodowe.
– Mogę skorzystać z toalety? – pyta donośnym głosem Kajetan.
– Ależ oczywiście! Jest na górze na samym końcu korytarza. Wyglądasz... znajomo – dodaje niepewnie kobieta. – Nie masz może brata?
– Nic mi o tym nie wiadomo – odpowiada uprzejmie.
Rzucam się na rolkę papieru toaletowego. Odwijam kolejne listki i staram się zakryć moje znalezisko w koszu.
Czuję ruch za swoimi plecami.
– Co robisz? – szepcze Kajetan i zamyka za sobą drzwi. – Powinnaś być już na zewnątrz!
– A jak niby miałam stąd wyjść? Po co przylazłeś do środka? Tego nie było w planie! – przypominam ostrym tonem.
– Chciałem... – Kajetan kiwa sugestywnie w stronę sedesu. – No wiesz.
– Na litość wszechświata. – Przykładam palce do tętniących tępym bólem skroni i staram się je rozmasować. – Naprawdę w takiej sytuacji o tym myślisz?
– A co innego miałem zrobić? Potrzebuję skorzystać z chwili samotności, więc jakbyś mogła...
– Mamo! – Przerywa nam krzyk Laury. – Znowu zostawiłaś otwartą furtkę!
Kajetan chwyta mnie za łokieć i wygląda, jakby lada moment miał zemdleć.
– Uspokój się – szepczę i podchodzę do drzwi. Naciskam klamkę i nieznacznie je uchylam.
– Pies? – pyta Laura.
– Pies – odpowiada jej matka. – Nie mogliśmy go znaleźć.
– Wpuściłaś kogoś obcego do domu, a potem zapytałaś, czy wypije z tobą herbatę? – Laura podnosi głos i wcale nie dziwię się, że jest wściekła.
– Ale on wygląda jak...
Coś upada na podłogę. Zatrzaskuję drzwi i obracam się za siebie. Kajetan patrzy w turlającą się w moim kierunku butelkę.
– Wyjaśnisz mi, co ty odwalasz? – cedzę przez zaciśnięte zęby.
– Nudziło mi się – wyjaśnia powoli – więc czytałem etykietę.
– Czytałeś etykietę żelu pod prysznic – precyzuję, na co Kajetan zawstydzony kiwa głową.
Mam ochotę podejść i uderzyć go z otwartej dłoni w tę pustą łepetynę, jednak moje zamiary niweczą coraz głośniejsze kroki. Ktoś zmierza w naszą stronę.
Laura przystaje przed drzwiami. Widzę, że jej cień jest niespokojny. Rozlega się pukanie.
– Hej, wszystko w porządku? – pyta. – Słyszałam, że coś upadło.
– T-tak – wystękuje Kajetan. – Strąciłem żel pod prysznic.
– Jasne – odpowiada niepewnie Laura. – Poczekam tutaj. Potrzebuję pomadki. Wybieram się na imprezę, więc jakbyś mógł się pospieszyć...
– Cholera – klnę bezgłośnie. Rozglądam się dookoła, nie widząc żadnej szansy, by móc się gdziekolwiek ukryć.
– Masz może skarpetki? – wypala nagle Kajetan.
Patrzę na niego i uchylam usta.
Co ty wyprawiasz? – rzucam mu pytające spojrzenie, które ignoruje.
– Przemokły mi buty – dodaje. – Byłbym wdzięczny za dodatkową parę skarpet. Moje są mokre.
– Och. – Laura zaczyna się wycofywać. – Sprawdzę, czy mój tata ma jakieś. Poczekaj.
– Uwierzysz, że wpuściła do domu kogoś nieznajomego? – pytam, kiedy rozmyty cień na podłodze zupełnie znika. – Jeśli zawsze była taka łatwowierna, nie dziwi mnie, że... – urywam i podążam za spojrzeniem Kajetana.
– Test – mamrocze pod nosem. – Laura jest w ciąży.
– To nic nie znaczy... – próbuję wyjaśniać, ale wygląda na to, że obłęd zawładnął całym ciałem Kajetana.
Pozytywny test ciążowy wystaje spomiędzy rzuconego do kosza papieru toaletowego.
– Naprawdę jestem jej synem.
Nie powiedziałeś tego, myślę, wpatrując się w mokre od łez policzki.
– Nie jesteś – mówię twardo. – Nie ma szans, że Laura jest twoją matką, rozumiesz? Zginęła w grudniu.
– Może ukrywa ciążę od kilku miesięcy.
– Czy ty siebie słyszysz? Myślisz, że Laura jest głupia? Raczej nie chciałaby ryzykować przyłapaniem przez rodziców. Zostawiłaby test na widoku?
– A pomyślałaś o tym, że oni doskonale wiedzą, że jest w ciąży i nie mają nic przeciwko?
Kajetan zaciska dłonie w pięści. Jego nozdrza z każdym wdechem stają się coraz większe.
– Nie jest twoją matką – mówię. – To ostatni raz, kiedy tu przyszedłeś. Nie pozwolę, żebyś wszystko zepsuł.
– To ty wszystko psujesz! – wybucha. – Poznałem dziś swoją babcię, ha! Nawet rozmawiałem z nią, przeurocza kobieta, i jeśli tylko będę miał okazję...
– Kajetan... – Łapię go za nadgarstek, jednak on wyszarpuje się z uścisku i zaczyna krążyć po pomieszczeniu.
– To ty wszystko psujesz – powtarza, zaciskając zęby. – Nie bierzesz pod uwagę tak prostych rozwiązań!
– To jest według ciebie proste rozwiązanie? – Doskakuję do niego. – Coś sobie uroiłeś i dopóki nie zmądrzejesz, nie masz prawa...
– Nie możesz mi tego zabronić!
– Z kim rozmawiasz?
Cień pod drzwiami niespokojnie się porusza. Laura odkasłuje i pyta ponownie:
– Wszystko gra? Słyszałam, że coś mówiłeś.
– Chrzanię to – warczy Kajetan i zanim zdążę chwycić go za rękę i zatrzymać, otwiera z impetem drzwi. – Mam to wszystko gdzieś. – I wychodzi.
Oczy Laury błądzą po mojej sylwetce. Dziewczyna mruga kilka razy, aż początkowy szok zamienia się w mieszankę strachu i czegoś na kształt złości.
Laura upuszcza skarpetki.
– Co ty tu robisz?
– Mogę ci to wszystko wyjaśnić. – Robię krok do przodu, co spotyka się z natychmiastową reakcją ze strony Laury, która zaczyna się wycofywać.
– Jesteś świruską. – Kiedy zderza się ze ścianą, jej ciałem wstrząsa dreszcz. – Sara miała rację. Masz jakąś obsesję na moim punkcie.
– Obsesję? – powtarzam, nie mogąc uwierzyć własnym uszom.
– Dołączyłaś do klubu fotograficznego, na każdym spotkaniu siadałaś naprzeciwko mnie... – wymienia, nie spuszczając ze mnie spojrzenia. – Włamałaś się do mojego domu z tym chłopakiem... Zadzwonię na milicję.
Telefon wisi po mojej stronie. Sądząc po minie dziewczyny, decyzja o podbiegnięciu i wykręceniu numeru alarmowego jest zbyt ryzykowna. Zajęłoby to za dużo czasu, a na dodatek Laura wyraźnie się mnie boi.
– Mamo? – Laura wali pięścią w ścianę. – Mamo!
Rzucam się do ucieczki. Trzymając się barierki, by nie upaść, zbiegam ze schodów. Nie obracam się za siebie i ignoruję wyglądającą zza ściany kobietę. Laura krzyczy coś o milicji, włamaniu i o tym, że ją prześladuję i mogę być niebezpieczna.
Wybiegam na zewnątrz, ciężko sapiąc. Śnieżyca przybrała na sile. Ulice pokryte są lodem. Odgarniam z twarzy kosmyki włosów, którymi targa wiatr.
Nigdzie nie dostrzegam Kajetana. Wygląda na to, że rozpłynął się w powietrzu.
Kiedy ląduję w opuszczonej ciemni po drugiej stronie, okazuje się, że nikt na mnie nie czeka.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro