Rozdział 27
LILIANA
Upewniam się, że wszystkie kabiny w szkolnej toalecie są puste. Mimi oparłszy ręce na biodrach, wpatruje się we mnie, jakbym była co najmniej kosmitką.
– Nie jestem wariatką – mówię, kopiąc drzwi. Zaglądam do środka i okazuje się, że tu również nikogo nie ma.
– Nie – odpowiada powoli Mimi – ty po prostu dokonujesz dewastacji szkolnych łazienek. Niewinne hobby.
Patrzę na nią z kamienną twarzą.
– Brzydzę się dotykać klamek. Nigdy nie wiesz, kto wcześniej miał na nich swoje brudne łapska.
Mimi przechyla głowę.
– Zawsze myślałam, że to Fabian będzie unikał zarazków jak ognia i okaże się hipochondrykiem. To coś nowego. – Stuka się palcem w brodę. Na jej paznokciach lśni warstwa wiśniowego lakieru.
– Porównujesz mnie do Fabiana? – Rzucam jej spojrzenie z ukosa, szorując dłonie pod kranem. – Och, dajcie spokój! To mydło się nie pieni! – Wyrzucam do góry ręce, a resztki obrzydliwej mazi rozbryzgują się na podłodze.
– Masz rację. Lepiej unikać szkolnych zarazków.
Mimi wchodzi do jednej z kabin i podaje mi kilka listków szarego papieru. Jest okrutnie szorstki i moja skóra od razu się czerwieni.
Słyszę chrząknięcie. Zamykam oczy, bo wiem, co zaraz nastąpi. Błoga cisza, która unosi się nad nami, zostanie zniszczona. Czy nawet w szkolnym kiblu nie mogę mieć chwili wytchnienia? Zakręcam kurek z wodą i wycieram dłonie w resztki postrzępionego, wilgotnego papieru. Zgniatam go w kulkę i celuję do kosza. Trafiam i w tym samym momencie Mimi postanawia się odezwać.
– Więc... – Bawi się pasmem włosów, które uciekło z ciasno splątanego koka. – Uznałam, że obie możemy porozmawiać z Laurą. Kaj nieco wspominał o waszej ostatniej podróży. Laura to dziewczyna i myślałam, że, no wiesz...
– Że nie poradzę sobie z nią? – podsuwam.
Mimi splata ramiona za sobą i mogę przysiąc, że bawi się pierścionkiem, przerzucając go z ręki do ręki.
– Nie zrozum mnie źle... – zaczyna. – Jesteś dość... wyjątkową osobą?
– Pytasz mnie, czy starasz się załagodzić sytuację?
Nie potrafię powstrzymać prychnięcia. Widząc skrzywioną minę Mimi, wybucham śmiechem. Chyba jako jedyna z niewielu osób nie patrzy na mnie z pogardą, kiedy rozmawiamy. Mam wrażenie, że w jej oczach jestem zupełnie normalna.
– Wyluzuj – mówię. – Wiem, że to nie byłby najlepszy pomysł. Plus Kajetan... Robi się nieco dziwny. Zawsze taki był, ale ostatnio jest nieco przerażający. Jest jak... szczeniak. Rozumiesz, co mam na myśli?
Mimi rozpromienia się na samą wzmiankę o chłopaku.
– Doskonale cię rozumiem. Kaj to dosłownie nasz szczeniaczek, którym musimy się opiekować. No, może nie dosłownie, ale jest bardzo... – zacina się, szukając odpowiedniego określenia, po czym kończy znacznie ciszej: – towarzyski. Podejrzewam, że w poprzednim wcieleniu mógł być psem. Wszędzie go pełno i uwielbia powodować uśmiech u drugiej osoby. Nie przestanie gadać, nawet jeśli mu każesz.
– Co ty nie powiesz? – pytam, a mój głos topi się w morzu sarkazmu. – Plus nie ma pojęcia, czym jest przestrzeń osobista – mamroczę. – Możesz mu to przekazać. – Uklepuję dłonią włosy, co nie wychodzi mi najlepiej, bo pojedyncze strąki wciąż odstają. Poprzedniego wieczora nie miałam siły na prysznic, czego efektem są tłuste pasma okalające moją zmęczoną twarz. – Powiedz mu, że Liliana skarży się na brak swojej prywatnej strefy.
– Myślę, że to nie zadziała. Czekaj. – Mimi zaczyna szperać w torebce. Zanim dokopuje się do zagubionego przedmiotu, szkolną umywalkę zdobią kolejno: pudełko tamponów, wiśniowy błyszczyk, malinowy krem do rąk, różowa kosmetyczka, paczka nawilżanych chusteczek i skarpetki.
– Nosisz ze sobą skarpetki?
– Nie wiadomo, kiedy się przydadzą. Mam też dodatkową bieliznę. W zeszłym miesiącu uratowałam jedną z bliźniaczek z rozszerzonego angielskiego. Dostała okresu, a miała jedynie białe stringi! Wyobrażasz to sobie? – Chwyta za szczotkę do włosów i ustawia mnie bliżej lustra. – Nie chcę myśleć, co czuła. Zauważyłyśmy to na wuefie. Od razu odciągnęłam ją na bok. Miała szczęście, że nie ćwiczyłam, bo skręciłam kostkę i mogłam pożyczyć też spodenki. Co prawda były za duże, ale... – Mimi wzrusza ramionami i kończy zaplatać warkocz po prawej stronie mojej głowy. – Lepsze to niż nic.
Po kilku minutach moje włosy splecione są w dwa ciasne warkocze. Ich końce zdobią różowe wstążki.
– Wyglądasz przeuroczo!
Krzywię się, oglądając swoje odbicie. Wyglądam jak dziewczyna. Matka byłaby zachwycona. Jedno muszę przyznać – moje włosy nie wyglądają już na brudne.
– Dzięki – wykrztuszam, obracając w palcach jeden z warkoczy. – To... coś niecodziennego.
Mimi chichocze. Chowa wszystkie rzeczy z umywalki z powrotem do torebki.
– Wracając do Laury – zaczyna – myślę, że to dobry pomysł. Pójdziemy tam we dwie i może jakoś uda nam się ją zagadać.
– Jesteś dobra w te klocki – stwierdzam. – Możliwe, że dzięki temu zdobędziemy jakieś nowe informacje.
– Może. – Posyła mi ciepły uśmiech. Opiera dłonie o umywalkę i dodaje szeptem: – Myślę, że Kaj chce się z tobą umówić.
Odchylam szyję tak mocno i gwałtownie, że jestem w stanie przysiąc, że słyszę trzeszczące w kręgosłupie kości. Otwieram szerzej oczy, ale Mimi wcale nie wygląda, jakby żartowała.
– Co? – wyduszam.
– Kaj chce się z tobą umówić – powtarza.
Na litość wszystkich gwiazd w kosmosie. Czyli nic mi się nie przesłyszało. Ona naprawdę to powiedziała.
– Nie możesz mówić poważnie.
– Och, jestem poważna jak... Fabian wymądrzający się na temat swoich książek – kończy ze śmiechem. – Daj mu szansę. Jest najcudowniejszą osobą, jaką poznałam.
– Kajetan nie chce się ze mną umówić – oznajmiam ostro. – Jesteśmy co najwyżej kolegami z klasy, którzy podróżują w czasie i próbują rozwikłać zagadkę morderstwa. To tyle. Nie ma kompletnie żadnych przesłanek, żebym mu się podobała, okej? – Zerkam na swoje odbicie. Ono zdaje się potwierdzać to, co powiedziałam. Gdyby moja matka to usłyszała, dusiłaby się ze śmiechu. – Między nami nic nie ma.
– Skoro tak twierdzisz.
Mimi głaszcze mnie po ramieniu, po czym wychodzi. W pomieszczeniu zostaję tylko ja i moje głośne myśli.
Nie ma takiej opcji, powtarzam. Kajetan wcale nie zamierza zaprosić mnie na randkę. Prędzej zostanę pochłonięta przez czarną dziurę, niż do tego dopuszczę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro