Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 21

LILIANA

Jest jedna rzecz, o której nie pomyślałam, decydując się na poszukiwanie Laury wraz z Kajetanem. Zapomniałam, że jest okropnie głośnym i irytującym stworzeniem.

– Wow, zobacz! – Ciągnie mnie za rękaw bluzy w kierunku zdjęć wiszących na ścianie. Wszystkie oprawione są w ramki. Kilka z nich wygląda, jakby wypadły komuś z rąk. Szkło w rogach przypomina pajęczynę. – Niesamowite. Być może zobaczymy tych ludzi na żywo!

– Wątpię – odpowiadam, przewracając oczami. Stukam palcem w datę na fotografii, która jest najmniej uszkodzona. – Zrobiona prawie dziesięć lat temu.

– Masz rację. Barwne negatywy. Nie wiem, jak mogłem to przeoczyć – mówi Kajetan. – Powszechnie używane w tych czasach. Wiedziałaś, że pojawiły się dopiero w latach czterdziestych? Wcześniej tylko z nimi eksperymentowano.

– Nie wiedziałam – przyznaję.

Kajetan cieszy się jak małe dziecko na widok lizaka. Ogląda wszystkie fotografie po kolei, a jego usta są nieznacznie uchylone.

– Normalnie takie zdjęcia były w formie rolki. Musieli po jakimś czasie zdecydować się na odbitki, żeby wywiesić je w większej formie. Spójrz na kolory – szepcze i pochyla się nad witryną. Podążam jego śladami i oboje wpatrujemy się w grupowe zdjęcie uczniów. Szyba paruje od naszych oddechów. – Nie mogli wywołać ich jakoś niedawno. Kolory są przesycone, ciepłe, czerwone. Ściana jest bardzo niebieska, w rzeczywistości na pewno nie była tak intensywna. To wszystko wynika z technologii, jakie stosowano w tamtych czasach. Widzisz mocne kontrasty? – Przejeżdża palcem po szkle, zaznaczając kolejne osoby siedzące na ławce. – Zdjęcia w tamtych czasach były bardzo ostre, a wszystkie detale bardziej widoczne. No i mamy błyszczący papier.

– To wszystko pozwoliło ci stwierdzić, że nie zrobiono ich w ostatnich latach?

– Aha – przytakuje z szerokim uśmiechem. – Gdyby zrobili je w okolicach lat osiemdziesiątych, kolory byłyby naturalniejsze, kontrast nie byłby tak nasycony, no i jeszcze rozmiar. Byłyby zdecydowanie większe. Te maleństwa na pewno były wywołane w latach siedemdziesiątych.

– Dużo wiesz o fotografii – mówię.

Kaj prostuje się i zakłada ramiona na piersi, ale uśmieszek ani na chwilę nie schodzi mu z ust.

– W końcu jestem założycielem klubu fotograficznego.

Wzruszam ramionami.

– Myślałam, że po prostu tak go nazwałeś i nie ma to większego znaczenia.

– Jak śmiesz! – Celuje we mnie oskarżycielsko palcem, a na jego twarzy maluje się udawane oburzenie. – Jestem fotograficznym geniuszem.

– Nie wątpię – odpieram z przekąsem i wymijam go, by skręcić korytarzem w lewo. Musimy dostać się do głównego wejścia przed dzwonkiem na lekcje.

– Wiesz...  – odzywa się, przeskakując co drugi stopień, gdy pniemy się schodami na pierwsze piętro. – Mogę zrobić ci kiedyś parę zdjęć. Wydaje mi się, że będziesz fotogeniczna. Nie, wróć. Na pewno jesteś. Masz idealne rysy. Twoja twarz jest pociągła, masz niewielki nos i duże oczy... Wpadłem nawet pomysł, jaki portret moglibyśmy ci zrobić.

– Dzięki – odpowiadam niepewnie, bo nie mam pojęcia, co mówi normalny człowiek, gdy ktoś prawi mu chyba komplementy. Patrzę na zadowolonego z siebie Kajetana i nie widzę niczego, co mogłoby wskazywać na to, że chciał mnie w jakiś sposób obrazić lub wyśmiać.

Mijają nas tłumy ludzi, ale nigdzie nie dostrzegam Laury. Nastolatka na zdjęciu miała na głowie niebieską opaskę. Do samego końca żywiłam ogromną nadzieję, że pierwsza osoba, na którą się natknę, będzie wyglądała dokładnie jak zaginiona dziewczyna z ogłoszenia. Zalewa mnie fala rozczarowania, kiedy wśród zbiorowisk głupich dzieciaków nigdzie jej nie dostrzegam.

Wygładzam plisowaną spódniczkę. Jeansowa kurtka na moich ramionach staje się coraz cięższa. Szarpię za jej poły.

– Wypchałeś ją kamieniami? – pytam Kajetana. – Jest cholernie niewygodna.

– Nie narzekaj – odpowiada ze śmiechem i, o drogi wszechświecie, obejmuje mnie w talii. – Wyglądamy zaje...

– Bierz łapsko – wtrącam szybko. Kajetan odsuwa się ode mnie na odległość metra. – Powiem to po raz ostatni. Przestrzeń osobista. Fantastyczna rzecz, którą chcę zachować jedynie dla siebie, jasne?

Kiwa powoli głową, a jego oczy robią się szkliste. On naprawdę jest jak głupiutki szczeniak i jeśli spędzę z nim jeszcze więcej czasu, zacznę wyprowadzać go na spacery, a potem będziemy wspólnie uczyć się komend. Ten dzieciak jest niemożliwy. Nie sądziłam, że kiedykolwiek poznam kogoś takiego.

– Przepraszam – mamrocze. – Ja po prostu... Nie wiem... Lubię dotyk, dziwnie to brzmi, wiem, ale...

Tuż przede mną rozlega się pisk. Otwieram usta, bo czuję, jak moja koszulka z każdą upływającą sekundą robi się coraz bardziej mokra. Zerkam w dół i widzę czerwoną plamę. Wącham ją. Truskawkowy zapach drażni moje nozdrza.

– Mój jogurt!

Zadzieram głowę. Przede mną stoi dziewczyna o krótkich, czarnych włosach. Na skórzanej kurtce, którą ma na sobie, zostały resztki truskawkowej brei.

– Wisisz mi jogurt.

Zaciskam pięść. Przecież jedno, zupełnie niewinne uderzenie nie powinno mieć dużych konsekwencji w przyszłości, prawda? Najwyżej zostanie siniak. Albo blizna, jeżeli rzucę się na nią i nie będę mogła powstrzymać się przed kolejnymi ciosami.

– Hej! – Dziewczyna przeczesuje dłonią krótkie, czarne włosy. – Poczekaj na mnie, no. Jakaś idiotka we mnie wbiegła. Laura, czekaj...

Nie przesłyszałam się, widzę to po zaskoczonej minie Kajetana. Opuszki moich palców zaledwie muskają ramię dziewczyny, ale to wystarczy, by zaczęła się szarpać. Patrząc na mnie, cedzi:

– Wisisz mi jogurt.

Odchodzi, jednak nie zabiera ze sobą sztucznego zapachu truskawek. Po raz ostatni obrzucam przelotnym wzrokiem mokrą plamę na koszulce.

– Cóż, niezwykle urocza – szepczę sama do siebie z przekąsem. Zamaczam palec w czerwonej mazi, a następnie oblizuję go. Miałam rację, smakuje tak samo ohydnie, jak pachnie.

– Zawsze coś – odpowiada Kajetan. – Przynajmniej wiemy, że Laura faktycznie chodzi do naszej szkoły.

– Wiedzieliśmy to już wcześniej, geniuszu.

Mój głos załamuje się wraz z końcem zdania. Przyciskam obie dłonie do skroni, które próbuję rozmasować, ale tępy ból jedynie zyskuje na sile. Zatykam uszy rękoma. Marszczę nos i ściągam brwi, bo kolory również stają się okropnie wyraziste i w oczach gromadzą się pierwsze łzy. Zaciskam powieki. Kajetan stojący obok musi widzieć, że coś jest nie tak. Staje za mną, jak gdyby to miało mnie ochronić przed wszelakimi bodźcami.

Jego oddech otula moją szyję. Reaguję na to w dziwny, nieoczekiwany sposób. Moje ciało się odpręża, mięśnie rozluźniają. Dotychczas nie wiedziałam, jak przyjemna może być troska drugiego człowieka. Delikatne ciepło rozlewa się w okolicach mojego żołądka. Przypominam sobie, że nie powinnam się do tego przyzwyczajać.

– Hej. – Słyszę, a następnie ramiona Kajetana suną po moich plecach. – Chodźmy stąd. Znaleźliśmy Laurę. Wrócimy następnym razem.

Przytakuję.

Odnaleźliśmy Laurę i kolejną rzeczą, jaką musimy zrobić, to zapobiec jej śmierci.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro