Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 16

MIMI

Po skończonych lekcjach wbiegam do domu i podążam schodami, które prowadzą na poddasze. Mój pokój jest niewielki, ale zawsze panuje w nim porządek. Jedynym wyjątkiem są dni, kiedy odwiedza mnie Kaj i pod kołdrą oglądamy głupie komedie romantyczne, zajadając się popcornem.

Ściągam ubrania, które miałam na sobie w szkole. Różowa sukienka z falbanami w truskawkowy print ląduje w pralce, a zaraz za nią białe rajstopy. Przebieram się w spodenki do biegania. W osobnej szufladzie znajduję stanik sportowy oraz top. Przed wyjściem z pokoju przystaję przed lustrem. Przełykam ślinę, bacznie obserwując wystającą fałdkę na brzuchu. Ściskam uda i krzywię się, kiedy cellulit staje się jeszcze bardziej widoczny.

Przed założeniem słuchawek i włączeniem muzyki, zerkam ukradkiem na dom sąsiadów. Nigdzie nie zauważam chłopaka, którego miałam nadzieję zobaczyć. Ze ściśniętym z żalu sercem ruszam i pokonuję kolejne metry.

Po pierwszym kilometrze staję i opieram się o drzewo. Chcę sięgnąć po wodę, ale okazuje się, że zapomniałam zabrać ze sobą bidon. Postanawiam skrócić dystans i trasa tego dnia wynosi marne trzy kilometry. W głowie kalkuluję, co powinnam zjeść na kolację, żeby nie przekroczyć wyznaczonych kalorii.

Wymijam grupkę nastoletnich chłopców, którzy się śmieją. Nie muszę ściągać słuchawek ani czytać z ruchu ich warg. To oczywiste, że obiektem żartów jestem ja, bo nie ma tu nikogo innego. Obraz przed oczami zaczyna mi się rozmazywać, ale mrugam szybko, żeby odgonić niechciane łzy. Na pewno śmieją się ze mnie. To jedyny, prawdopodobny scenariusz.

„Patrz, jaki grubas wyszedł pobiegać".

„Widzicie? Wszystko się trzęsie".

„Tacy ludzie nie powinni wychodzić z domu w krótkich spodenkach".

„Obrzydliwe. Spójrzcie na te fałdy".

Pociągam nosem. Na pewno mówili o mnie. Może nawet coś krzyczeli, ale na szczęście muzyka dudni mi w uszach i zagłusza wszystkie myśli, które chcą zepsuć mi humor.

Wybiegam z lasu i truchtam ulicą. Od domu dzielą mnie ostatnie metry. Dostrzegam syna sąsiadów. Jak na złość stoi przed płotem i wygląda wspaniale. Półdługie włosy Gabriela okalają jego roześmianą twarz. Jest chodzącym ideałem i bez żadnych problemów mógłby zostać modelem. Ja natomiast stanowię jego przeciwieństwo. Cała czerwona, spocona, śmierdząca z klejącymi się do czoła kosmykami. Ledwo czuję nogi, a serce bije mi tak szybko i mocno, że wypełnia wibracjami całe ciało. Nie wiem, czy przyczyną pulsującej głowy jest głód, zmęczenie, czy stres.

Gabriel śmieje się z jakiegoś żartu, który powiedziała stojąca naprzeciwko niego blondynka. Widzę jej lśniące włosy, szczupłe nogi, płaski brzuch i robi mi się niedobrze. Drobne ramiona drżą, gdy również zaczyna chichotać i, oczywiście, jej uśmiech też jest piękny. Równe, białe zęby lśnią jak najdroższe perły. Dziewczyna klepie Gabriela po nadgarstku. Staje na palcach i składa na jego opalonym policzku nieśmiały pocałunek.

Jeśli nie znajdę się jak najszybciej w domu, chodnik sąsiadów ozdobią moje wymiociny.

– Cześć, Mimi! – Gabriel macha w moim kierunku. – Widzę, że dzisiejsze bieganie zaliczyłaś beze mnie.

Bo ty jesteś zajęty czymś innym, myślę i coś zapada się w mojej klatce piersiowej, miażdżąc wszystkie wnętrzności. Ślina napływa mi do ust. Jeszcze chwila i będzie mi naprawdę ciężko ukryć formujące się w kącikach oczu łzy.

– Tak – wykrztuszam i przechodzę obok Gabriela oraz jego idealnej dziewczyny. – Dzisiaj potrzebowałam samotnego wieczoru.

– Ale jutrzejsze bieganie jest aktualne? – dopytuje, nie pozwalając mi odejść.

Ucieczka to jedyna rzecz, której aktualnie potrzebuję. Wstyd płynie w moim organizmie. Zaczynam drapać się po dłoni, która niedługo potem zaczyna mnie szczypać. Zatapiam paznokcie głęboko w skórze, mając nadzieję, że rozszarpię ją do krwi. Bo ręka jest częścią mnie. Jest obrzydliwa i podobnie jak ja nie zasługuje na szacunek. Wiem to, wie to Gabriel i z całą pewnością wie to również dziewczyna, która obserwuje go swoimi wspaniałymi, niebieskimi oczami. Mruga, jej długie rzęsy trzepoczą, a ja wciągam brzuch, chociaż nie ukryje to dodatkowych kilogramów.

– Chyba nie powinno się tak często biegać, prawda? – odzywa się blondynka melodyjnym głosem, który jest o dziwo łagodny, zupełnie tak, jak jej spojrzenie, którym lustruje moją sylwetkę. I chociaż obrzydzenie nie jest widoczne na pierwszy rzut oka, ja wiem, co sobie myśli.

„Przecież i tak nic ci nie pomoże. Odpuść. Nigdy nie będziesz mną".

– Mimi jest bardzo zaangażowana w nasze wspólne treningi – wyjaśnia Gabriel. – Biegamy średnio pięć razy w tygodniu.

Nie poprawiam go, bo prawda jest nieco inna. Biegam rano i wieczorem, a dodatkowo ćwiczę jeszcze w swoim pokoju. Dopiero kiedy jestem zbyt zmęczona, żeby podnieść rękę, kiedy pali mnie całe ciało, kiedy mój oddech świszczy, a pot spływa mi strużkami po twarzy – wtedy wiem, że zasłużyłam na jedzenie.

– Rozumiem – odpowiada dziewczyna i zaczyna bawić się swoimi włosami. – Chciałabym mieć tyle motywacji, co ty.

Innymi słowy: gdybym była taka gruba, też byłabym zmuszona do treningów.

– Lubię biegać – wysapuję. Moje policzki pulsują, jestem cała czerwona. Pewnie myślą, że wyglądam jak mały prosiak. – Muszę się zbierać. Do zobaczenia.

– Do jutra! – woła za mną Gabriel, ale nie odpowiadam ani nie odwracam się, by mu odmachać.

Wbiegam do domu i zatrzaskuję za sobą drzwi. Zerkam na zegarek. Ustalona na pięć kilometrów trasa wynosi niecałe cztery. Złość rozsadza mi żyły i dostaje się prosto do mojego umysłu, który podsuwa dobrze mi znany sposób na ukaranie się. Szybkim krokiem wchodzę do kuchni. Wybucham płaczem, otwierając lodówkę. Znajduję blachę ciasta, które upiekła mama. Biorę łyżkę. Pierwszy kęs przechodzi z trudem. Mam wrażenie, że ogromna gula w gardle rozrasta się z następnymi łyżkami ciasta, które próbuję przełknąć.

Jestem obrzydliwa.

Kolejna porcja ląduje w moich ustach. Policzki mam pełne serowej masy.

Nikt mnie nie pokocha.

Mam ochotę wypluć to, co z trudem zapijam wodą.

Zawsze będę nieszczęśliwa i zawsze będę się nienawidzić.

Mija dwadzieścia minut. Blacha jest pusta. Patrzę na nią, a ona, gdyby tylko potrafiła mówić, powiedziałaby, że zasłużyłam na to. Że to moja kara. Że jestem odpychająca i powinnam zjeść jeszcze jedną taką porcję, żeby udowodnić samej sobie, że nie przestanę być ohydztwem, nieudolnie próbującym stać się kimś innym.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro