Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 14

TOBIASZ

Trzymam w dłoniach czasopismo. Siedzący w zielonej budce mężczyzna patrzy na mnie oraz Fabiana, a w jego oczach tli się podejrzliwość. Drapie się po brodzie i udaje, że powraca do czytanej książki, ale ja widzę, jak jego wzrok ucieka w naszą stronę.

Przyglądam się delikatnym, pożółkłym kartkom. Papier nie jest najlepszej jakości. Matowy i szorstki w dotyku, jednak gazety są znacznie większe niż te, które mamy w naszych czasach.

– To kiosk, panowie – odzywa się chrapliwym głosem mężczyzna – a nie targowisko. Bierzecie albo nie bierzecie. Szybka decyzja i spadać mi stąd. – Stuka nieodpalonym papierosem w blat.

Przewracam oczami.

– Przyjemniaczek – szepcze mi do ucha Fabian, a jego oddech łaskocze moje ucho.

– Widzisz datę? – pytam. – Nie mogę jej znaleźć.

Fabian wzdycha i kręci głową. Mogę przysiąc, że teraz czuje się lepszy, bo oczywiście on wie, gdzie szukać jej pod dzisiejszym dziennikiem.

– Tutaj – odpowiada łagodnie. – Dokładnie tak, jak myśleliśmy. Tysiąc dziewięćset osiemdziesiąty piąty! – krzyczy do Kaja oraz Mimi, ale to nie oni odpowiadają.

– Możesz powtórzyć?

Otwieram szerzej oczy. Fabian zamiera i zauważam, jak jego usta uchylają się w zdumieniu. Nie robię nic, poza zaciśnięciem powiek. Może Liliana odejdzie, jeśli dostatecznie dobrze będziemy udawać, że jest niewidzialna? Nie wiem, jak długo stoimy w miejscu, starając się ją ignorować.

– Możecie powtórzyć? – pyta ponownie, nie dając za wygraną.

Fabian zagryza wargi i marszczy czoło. To nie wróży niczego dobrego. Zasysa policzki i domyślam się, że zaraz wybuchnie. Na twarzy ma wypisaną niechęć do dziewczyny.

Kaj odchrząkuje.

– Co ty robisz? – pyta. – Nie powinnaś się tutaj znaleźć. Nie powinno cię tu być! – Sytuacja najwyraźniej zaczyna go przerastać. Drżą mu ramiona i zaczyna mówić coraz ciszej i ciszej, aż słowa zamieniają się w niewyraźny szmer. Łapie Lilianę za dłoń i ciągnie w kierunku najbliższego drzewa, wokół którego nie ma żywej duszy. Zaczynają machać na siebie rękoma, Kaj bardziej przerażony niźli zły, natomiast Liliana z całą pewnością jest wściekła. Jej zwężone oczy wyglądają, jakby zaraz miały wystrzelić laserami prosto w Kaja. Niestety stoję za daleko, żeby mógł słyszeć, o czym rozmawiają.

Fabian również odchodzi. Chcę iść za nim, ale zatrzymuje mnie huk. Podskakuję i odwracam się. Mężczyzna siedzący w kiosku trzyma pięść na blacie. Zaciśnięte na papierosie palce złamały go na pół. Przechodzą mnie dreszcze. Wygląda na kogoś, kto jedynym ciosem mógłby wprowadzić mnie w stan śpiączki. Przysuwa się bliżej. Jego wściekłe spojrzenie wygląda na mnie zza niewielkiego okienka. Dociera do mnie smród papierosów, a spomiędzy jego wąskich ust, nad którymi rośnie szary wąs, wydostaje się odór czarnej kawy.

– To nie jest miejsce, gdzie możesz wziąć sobie gazetę za darmo, dzieciaku.

– Jasne, jasne – odpowiadam. Nie gorączkuj się tak, dopowiadam w myślach, przeszukując kieszenie spodni. Uśmiecham się szeroko, kiedy znajduję pomięty banknot dziesięciozłotowy. – Reszty nie trzeba.

– To jakieś żarty? – Mężczyzna obraca w dłoniach pieniądze. – Nie jest prawdziwy. Wytrzasnąłeś skądś fałszywki i chcesz mnie obrabować? Oddawaj gazetę.

Niewiele myśląc, spełniam jego rozkaz. Nachylam się nad okienkiem po raz ostatni.

– Nie żartuję sobie z pana – oświadczam drżącym głosem. – Czy mógłbym je odzyskać? – Celuję palcem w pozostałości moich kieszonkowych. Nie mogę ich stracić.

– Spadaj stąd, zanim zadzwonię na policję!

Biegnę tak szybko, jak nigdy dotąd. Moje płuca palą żywym ogniem. Wszyscy patrzą na mnie, gdy przebiegam przez ulicę i mknę w stronę ławki, na której siedzą. Kaj wraz z Lilianą zajęli miejsce na oparciu, opierając buty na siedzeniach. Mimi siedzi obok Kaja, podpierając łokieć o jego udo. Fabian grzeje się na trawie. Połowę jego twarzy oświetlają złociste promienie słoneczne, na drugiej natomiast wiją się rozmaite cienie, rzucane przez gałęzie drzew. Wygląda na zrelaksowanego. Ma na wpół uchylone wargi, których kąciki nieśmiało wywijają się ku górze. Palcem w górze obrysowuje kontury chmur. Chciałbym spojrzeć na niebo oczami Fabiana. Musi być niesamowicie piękne.

– Tobiasz, słyszysz?

Mrugam kilkukrotnie. Patrzę na Kaja, który rozkłada przede mną ramiona.

– Gdzie masz gazetę? – pyta.

– Zostałem okradziony – informuję i słyszę parsknięcie Fabiana. – To nie jest śmieszne! – Celuję palcem w chichoczącego chłopaka. – Oskarżył mnie o to, że dycha, którą chciałem zapłacić za...

– Chciałeś zapłacić za gazetę dziesięć złotych? – przerywa mi Liliana, a Fabian otwiera oczy i szczerzy się, nie przestając kręcić z politowaniem głową.

– No nie wiem, ile kosztuje gazeta w cholernych latach osiemdziesiątych! – Ich głupie miny doprowadzają mnie do szału. Gdybym tylko miał ze sobą deskorolkę, natychmiast bym stąd odjechał.

– Cena zawsze jest na pierwszej stronie, tuż pod nazwą czasopisma – odzywa się Mimi – zazwyczaj obok daty, jeśli się nie mylę.

– Chwila, chwila... – Liliana unosi ręce, żebyśmy wszyscy zamilkli. – Chciałeś zapłacić naszymi pieniędzmi? Nominałami, które ważne są tylko w naszych czasach?

– Nieważne! – krzyczę, machając lekceważąco dłonią. – Ważne jest to, że zostałem okradziony! Ten stary dziad powiedział, że na pewno chcę go okraść, więc kazał mi oddać tę głupią gazetę. A kiedy ja powiedziałem, że chcę odzyskać pieniądze, zaczął straszyć mnie policją! Dacie wiarę? Zostałem okradziony! To ja powinienem ich wezwać. Wisicie mi żarcie. Straciłem kieszonkowe na ten miesiąc, a raczej to, co z nich zostało.

Głośny śmiech Fabiana towarzyszy nam do końca podróży. To jedna z niewielu dobrych rzeczy, które mnie spotkały tego pechowego dnia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro