Rozdział 58
LILILIANA
Od czasu kolacji wigilijnej nie widziałam matki, ale wiem, że jest w domu. Słyszę, jak rano wstaje, idzie do kuchni zaparzyć świeżą kawę, po czym człapie do salonu i usypia na kanapie w akompaniamencie porannych wiadomości. Czasem bierze prysznic. Czasem zje obiad, zamówiony kilka godzin wcześniej. Czasem zostawi mi resztki, a innym razem położy na kuchennym blacie pieniądze z dopiskiem: na pizzę.
Jej siostra odwiedza nas dwa razy w tygodniu. Od razu idzie do sypialni, w której chowa się moja matka. Początkowe krzyki zamieniły się w rozmowę. Rozmowa w szepty, a szepty w ciszę. Nie wiem, co robią przez tyle czasu w pokoju. Ani razu tam nie zajrzałam. Gdy mijamy się na schodach, ciotka zawsze posyła mi współczujący uśmiech. Najwyraźniej ona również przejrzała na oczy. Jej siostra jest okropnym człowiekiem.
Do sylwestra pozostały cztery dni. To idealna okazja, aby wcielić w życie mój plan. Obejrzałam setki filmików instruktażowych, jak otworzyć drzwi przy pomocy śrubokrętu. Ktoś na podejrzanie wyglądającym forum wspomniał nawet, że udało mu się wyłamać zamek rozwalonym, metalowym prętem. Ktoś inny odpisał na to, że wystarczy sam wieszak i osiągnąłby taki sam efekt.
Zabieram z podłogi zwinięty w kulkę sweter Kajetana. Chociaż nie należy do najwygodniejszych, mogę być pewna, że nie zmarznę. Zbiegam na dół i zatrzymuję się w progu kuchni.
Ciotka unosi spojrzenie znad deski.
– Robię makaron z serem – informuje. – Mama mówiła, że to twój ulubiony.
– Ciekawe, że wie takie rzeczy.
– Liliana...
Wyjmuję z lodówki sok pomarańczowy. Piję prosto z kartonu, po czym z powrotem odstawiam go na środkową półkę.
– Wyprowadzi się? – pytam. – A może ty zamieszkasz z nami?
– Nie wygłupiaj się – odpiera kobieta i powraca do krojenia cebuli. Na pierwszy rzut oka są z mamą podobne. Małe oczy, cienkie brwi i proste jak drut włosy. Jednak ciotka ma pieprzyk na górnej wardze po lewej stronie, jest kilka centymetrów wyższa i szersza w pasie, a dodatkowo nie sprawia, że mam ochotę cofnąć się w czasie i powstrzymać moich rodziców przed wspólną nocą, której owocem jestem.
– To o co chodzi? Czemu nagle tu przychodzisz i bawisz się w dom? – drążę.
– Twoja mama przechodzi przez ciężki okres.
– Ciekawe. – Jedną nogą jestem już poza kuchnią. – Wszyscy je miewamy, ale niektórzy potrafią radzić sobie bez bycia skończoną suką.
Ciotka z trzaskiem odkłada nóż na drewnianą deskę.
– Liliano!
Wzruszam ramionami.
– No co? Nie gadaj, że nie wiedziałaś, jak matka mnie traktuje.
– Twoja mama potrzebuje pomocy, którą mam zamiar jej zapewnić. Zadzwoniła do mnie i zapytała, czy mogę co kilka dni do was przyjeżdżać. Martwiła się, że będziesz głodna.
Ubrana w kurtkę i buty wyjściowe zaglądam do kuchni i stwierdzam:
– Potrafię sobie gotować. Matka nie musi wzbudzać we mnie wyrzutów sumienia. Wiem, że robi to tylko po to, żebym ją przeprosiła za to, co powiedziałam podczas kolacji. Nie zrobię tego, bo miałam rację.
Wychodzę z domu, głośno trzaskając drzwiami. Kiedy odwracam się za siebie, dostrzegam wyglądającą przez okno w sypialni matkę. Najwyraźniej postanowiła zwlec się z łóżka, akurat wtedy, gdy wyszłam. Parskam pod nosem i jak najszybciej znikam z pola jej widzenia.
Przemierzam miasto z plecakiem, w którym ukryty jest śrubokręt.
Ku mojemu zaskoczeniu okazuje się, że nie muszę włamywać się do szkoły. Główne drzwi stoją przede mną otworem i tylko czekają, aż moja stopa przekroczy próg.
Tobiasz wspomniał, że Leon pracuje w drukarni. Po drugiej stronie są trzy punkty, które się tym zajmują. Pierwszy znajduje się trzysta metrów od szkoły. Niestety nikt nie zna tam żadnego Leona. Drugi jest zamknięty. Trzeci znajduje się pomiędzy sklepem wielobranżowym a kwiaciarnią. Aby tam dotrzeć, trzeba przecisnąć się zatłoczoną ulicą targową. Lawirowanie pomiędzy straganami oraz niosącymi zakupy staruszkami wysysa ze mnie większość energii.
Z szarego nieba prószy biały puch. Osłaniam twarz przed złowrogimi podmuchami. Wiatr bawi się moimi włosami i co chwilę zsuwa z głowy kaptur, który muszę przytrzymywać przy skroniach. Moje oczy wielkością przypominają szparki. Na rzęsach mam płatki śniegu.
Przystaję przed drewnianymi, zniszczonymi drzwiami. Kwadratowa szyba na środku obklejona jest wycinkami z gazet. Zielona plakietka sugeruje, że drukarnia jest otwarta. Przekręcam gałkę i wchodzę do środka. W progu uderza we mnie ostry zapach farby i rozpuszczalnika.
Trzy maszyny ustawione w rzędzie wydają z siebie rytmiczne stukanie.
– Przynieście czarny tusz! – wrzeszczy mężczyzna stojący przy pierwszej z nich. Jego włosy są siwe podobnie jak wąs i broda. Koszula w kratę opina się na wystającym brzuchu.
Otrzepuję buty i wchodzę w głąb pomieszczenia. Udaję, że kaszlę, aby zwrócić na siebie uwagę pracowników.
Zza ostatniej drukarki wyłania się ruda czupryna. Kobieta wyciąga z kieszeni materiałową szmatkę i wyciera nią dłonie. Z szerokim uśmiechem zmierza w moją stronę. Kiedy staje przede mną, muszę unieść głowę.
– W czym mogę pomóc, złociutka? – pyta przesadnie miłym tonem.
Mało dyskretnie rozglądam się dookoła. Nikt z obecnych tu osób nie wygląda jak sobowtór Kajetana.
– Nie drukujemy zamówień osób prywatnych, jeśli o to chodzi – dodaje.
– Nie. – Krzywię się. – Strasznie tu cuchnie. Rozpuszczalnik?
Kobieta kiwa głową.
– Czyścimy nim maszyny. Wałki są brudne od farby – wyjaśnia. – Skoro nie przyszłaś tu, żeby złożyć zamówienie...
– Szukam Leona – przerywam. – Jest tutaj?
Uśmiech natychmiast spełza jej z ust. Sunie oceniającym wzrokiem wzdłuż mojego ciała.
– Jesteś jego dziewczyną?
Kiwam twierdząco głową.
– Jest u siebie – odpowiada oschle i odchodzi.
U siebie, czyli gdzie?
Dziewczyna Leona na pewno zna drogę. Nie mogę popełnić żadnego błędu.
Powoli rozsuwam kurtkę. Dzięki temu zyskuję dodatkowy czas i nikt nie patrzy na mnie podejrzanie. To normalne, że najpierw chcę się rozebrać. W środku panuje przyjemne ciepło, więc nikt nie stałby tu w kurtce.
Przede mną znajdują się trzy pary drzwi i tylko jedne są właściwe.
Z kilku powodów wybieram te najbliżej mnie. Po pierwsze, ze słów kobiety wnioskuję, że Leon jest tu kimś więcej niż zwykłym pracownikiem, więc jego pokój musi być widoczny dla klientów z zewnątrz, którzy przychodzą tu po raz pierwszy. Pozostałe dwie pary drzwi znajdują się za głośno pracującymi maszynami. Przechodzenie pomiędzy hałasem byłoby dla klientów uciążliwe. Ponadto dostrzegam, że na tamtych drzwiach przyklejone są dwie plakietki. Nie jestem w stanie ich rozszyfrować, jednak biorąc pod uwagę, że nigdzie nie ma wieszaków na wierzchnią odzież, przypuszczam, że są to szatnie.
Mijam otwartą kuchnię, w której siedzi trójka innych pracowników. Obdarzają mnie znudzonym spojrzeniem i w ciszy powracają do jedzenia kanapek.
Krętymi schodami docieram na piętro. Bez pukania wchodzę do ukrytego za tajemniczymi drzwiami pokoju.
Wygląda jak gabinet. Masywne biurko ustawione w samym centrum, a zanim regał z segregatorami. Na lewo przestronne okno, przez które wpadają ostatnie promienie słońca.
Za biurkiem siedzi sobowtór Kajetana. Czarny krawat odznacza się na białej, zapiętej pod samą szyję koszuli. Mężczyzna unosi wzrok znad kartkowanych dokumentów.
– Tak?
Bez słowa zatrzaskuję za sobą drzwi i przekręcam klucz w zamku. Nie chcę, żeby ktoś nam przeszkodził.
Mężczyzna poprawia się na siedzeniu.
– W czym mogę ci pomóc? Chyba się nie znamy.
– Nie znamy się, ale wiele o tobie słyszałam.
Leon odkasłuje.
– Mam nadzieję, że same dobre rzeczy – śmieje się nerwowo.
– Nie do końca – odpowiadam sztucznie miłym tonem i siadam na obrotowym krześle naprzeciwko.
– Jesteś z prasy?
Zaprzeczam ruchem głowy.
Leon składa dłonie jak do modlitwy i przykłada je do wąskich warg. Nachyla się nad biurkiem. Jego oczy są hipnotyzująco niebieskie. Natychmiast skupiam się na lewej tęczówce, aby potwierdzić lub odrzucić moje przypuszczenia.
– Chcesz złożyć jakieś zlecenie? – dopytuje.
– Wiem o Laurze.
W pomieszczeniu zapada cisza. Leon zasysa ze świstem powietrze, po czym otwiera i zamyka usta na zmianę.
– Wiem o waszej relacji – dodaję.
– To musiało się tak skończyć... Wiedziałem, że gówniara w końcu komuś wypapla – mówiąc to, wbija wzrok w sufit. – Nigdy nie przestrzegała zasad.
– Mieliście jakieś zasady?
Leon milczy, nie przestając patrzeć w górę. Podążam jego śladem, ale na suficie poza pajęczyną i kilkoma brudnymi zaciekami nie odnajduję niczego interesującego.
Pstrykam palcami.
– Mieliście romans.
Mężczyzna prostuje plecy. Obdarza mnie znudzonym spojrzeniem, co ani trochę nie pasuje do powagi sytuacji.
– To chyba nie twoja sprawa. Nie muszę z tobą o tym rozmawiać.
– Masz rację – przyznaję niewinnie. – Ale rodzice Laury chyba chętnie to zobaczą, co? – Rzucam na biurku wydrukowaną odbitkę. Wywołałam zdjęcie, które zrobiłam w pokoju Laury. Widziałam, że kiedyś się przydadzą.
Leon mruży oczy. Przechyla fotografię i ogląda ją uważnie pod każdym kątem.
– Co to takiego?
– Zdjęcie, na którym się obściskujecie, nie widać?
– Nie o to chodzi. Jest kolorowe – szepcze. – Jakim cudem wywołałaś je w taki sposób? To jakaś technika, której nigdy nie widziałem. Kolorowe zdjęcie – powtarza zachwycony. – To niebywałe. Jakim aparatem je zrobiłaś?
– Nie udawaj. Wiesz o portalu.
Leon ściąga brwi.
– To jakiś aparat? Jak mogę go zdobyć? Zapłacę ci, jeśli mi powiesz.
Leon wygląda na naprawdę zaskoczonego. Jego reakcja jest szczera, ale coś się nie zgadza. Przecież podróżuje portalem do naszych czasów. Musi wiedzieć, że takie techniki istnieją. Pewnie niejednokrotnie z nich korzystał. Chyba że...
Tracę oddech.
To niemożliwe.
Leon obraca zdjęcie, po czym targa je na pół.
– To naprawdę ciekawe, że udało ci się wywołać je w taki sposób. Chętnie posłucham na ten temat więcej, ale sama rozumiesz... – urywa, miażdżąc w ręce pozostałości po zdjęciu. – Nie mogę pozwolić, by ktoś to zobaczył.
– Uważasz, że jestem głupia? Mam kopie i bardzo chętnie pokażę je rodzicom Laury. Możemy tego uniknąć, wystarczy, że odpowiesz na kilka moich pytań.
– Ty mała, wredna... – cedzi przez zaciśnięte zęby.
– Daj spokój, Leon. – Zakładam nogę na nogę. – Bądźmy dojrzali. Naucz się ponosić konsekwencje swoich czynów. Spotykając się z Laurą, musiałeś z tyłu głowy mieć myśl, że wreszcie ktoś was przyłapie. Poza tym nie jestem pierwsza. Zapomniałeś o Sarze?
Na samą wzmiankę o dziewczynie mina Leona tężeje. Wstaje z krzesła i zaczyna krążyć po pokoju. Stukot butów wypełnia panującą w gabinecie ciszę.
– Doskonale o niej pamiętam.
– Wydajesz się zdenerwowany – zauważam.
– Przychodzisz tu i mnie szantażujesz. To chyba normalne, że tak reaguję. A na dodatek wspominasz o tej suce.
Słusznie, ale wcale nie chodzi o to. Zdjęcia są już podarte, a Leon nie ma stuprocentowej pewności, że jestem w posiadaniu kopii. Równie dobrze mogłam blefować i nie wierzę, że mężczyzna nie zdaje sobie z tego sprawy.
– A co z kobietą na dole? Zapytała czy jestem dziewczyną Leona.
– Ach. – Leon stuka palcem w blat. – Maria przyłapała mnie jakiś czas temu z Laurą w biurze. Pukała, ale nie słyszeliśmy jej, więc weszła do środka. Przyłapała nas w nieco... – uśmiecha się pod nosem – jednoznacznej sytuacji. Zagroziłem, że mogę przyczynić się do jej zwolnienia, więc siedzi cicho. Ta praca jest dla niej bardzo ważna, bo została sama z dziećmi.
Siłą powstrzymuję się od wywrócenia oczami.
– Sarze nie podobał się wasz związek. Wspominała mi, że bywałeś agresywny. – Kłamstwo z lekkością opuszcza moje usta.
Leon zatrzymuje się w pół kroku.
– Ja? To ta stuknięta suka szantażowała Laurę. Widziałem liścik z pogróżkami, który zostawiła. Kazałem Laurze zachować go na wszelki wypadek, gdyby Sarze kompletnie odwaliło. Nie wiem, dlaczego Laura się z nią przyjaźni. Od samego początku była zazdrosna.
– Mogłaby skrzywdzić Laurę?
Leon wzrusza ramionami i siada na krawędzi biurka.
– Raz tak się poszarpały, że Laura miała siniaki na nadgarstkach i zadrapania na ramionach.
– Pokłóciły się o ciebie?
– Sara nie potrafiła zrozumieć, że Laura nie będzie poświęcała jej tak dużo czasu, jak kiedyś, bo spotyka się ze mną.
– Myślę – odpieram powoli – że wcale nie chodziło to, że Laura się z kimś spotyka. Chodziło o to, że masz żonę. Sara chciała uchronić swoją najlepszą przyjaciółkę przed błędem.
Mężczyzna spuszcza wzrok. Bawi się złotą obrączką, obracając ją na palcu.
– To była jedna z obietnic, jakie Laura mi złożyła – mówi. – Róża miała się o tym nie dowiedzieć. Nie rozwiodę się z nią. Laura to coś... innego. Kocham ją w przeciwieństwie do Róży, ale życie nie zawsze jest proste. Żyjemy w małym mieście, a ja obiecywałem wierność aż po grób.
– Czy Róża może wiedzieć o waszym romansie?
– Nie – odpowiada twardo – i lepiej, żeby tak zostało. Nie kocham Róży, ale nie chciałbym, żeby stała się pośmiewiskiem. Tak jak wspomniałem, żyjemy w małym mieście. Każdy wie o tym, co dzieje się w domu sąsiada. Nie pozwolę na to, żeby stała się obiektem plotek. Nie zasłużyła na wytykanie palcami.
– Nie zasłużyła na męża oszusta.
Brew Leona drga. Wpatruje się we mnie nieodgadnionym spojrzeniem. Trudno jest mi odczytać jego myśli.
– Może masz rację – odpiera w końcu. – Ale nie potrafię kontrolować swoich uczuć. Gdybyśmy wszyscy byli w stanie to robić, życie byłoby łatwiejsze, nie sądzisz?
Leon siedzi wystarczająco blisko i mogę policzyć każdą bruzdę na jego czole.
– Wybieracie się na imprezę sylwestrową Sary?
– Słuchaj. – Leon rozmasowuje zmarszczkę pomiędzy brwiami. – To nie jest twoja sprawa. Pobawiłaś się w złego policjanta, postraszyłaś mnie, ale wystarczy. Przesłuchanie zakończone.
– Ktoś chce...
– Wystarczy!
Wściekłe spojrzenie Leona ląduje na mojej twarzy. Spuszczam spojrzenie i zauważam ciążący na nadgarstku zegarek.
– Ładny. – Kiwam brodą w jego stronę. – Dużo kosztował?
– Dostałem. – Leon dźwiga się z biurka i siada z powrotem na swoim miejscu.
– Szukam podobnego. Wiesz, gdzie został kupiony?
Błękitne oczy uważnie śledzą moje ruchy, gdy mozolnie również staję na równe nogi i rozciągam się. Leon złapał przynętę, ponieważ posyła mi niewyraźny uśmiech.
– Nie mam pojęcia. Przykro mi.
– Myślisz, że mógłbyś o to zapytać? Szukam podobnego na prezent dla ciotki. Chcę się jej odwdzięczyć za pomoc.
– Interesujące. – Uśmiech Leona powiększa się. – Ja też dostałem go za pomoc. Pewien koleś przyszedł do mnie i powiedział, że ktoś chce włamać się do szkoły. Miałem przepędzić stamtąd dwójkę chłopaków.
Och.
Och.
Musi chodzić o Tobiasza oraz Fabiana. To oni zastali Leona przed szkołą podczas jednego z pobytów tu.
– Pamiętasz, jak wyglądał?
– A bo ja wiem? Stary, gruby, siwe włosy... Nie jestem pewien. Nie pamiętam. Kazał mi tylko przyjść pod szkołę o umówionej godzinie.
– Czemu akurat tobie? To trochę dziwne.
– Dlaczego? Muszę dbać o rodzinny biznes. Staruszek jest dyrektorem, a mi obiecał posadkę, kiedy będzie już stary i przejdzie na emeryturę. Co prawda dostałem tu awans, ale chcę pracować w szkole. Lubię mieć kontakt z dzieciakami.
Świat dookoła mnie zaczyna wirować. Muszę przytrzymać się oparcia krzesła, aby nie upaść. Słyszę zmartwione: „Hej! Wszystko gra?", na co niemrawo kiwam głową i mówię coś, ale sama do końca nie wiem, jakie słowa opuszczają moje usta. Unoszę głowę. Błękitne oczy wpatrujące się we mnie nie posiadają charakterystycznych, szarych plamek.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro