Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 55

TOBIASZ

Tegoroczne święta wyglądają pozornie tak samo. Siedzimy przy długim stole w rodzinnym domu Fabiana. Moja mama pije białe wino, mama Fabiana czerwone. W niskich szklankach naszych ojców brzęczy lód zalany bursztynowym płynem. Babcia Fabiana jako jedyna popija barszcz z wysokiego, świątecznego kubka.

Wszystko przebiega dokładnie tak, jak zawsze.

Nad naszymi głowami rozmywają się donośne głosy, toczące ze sobą ożywioną dyskusję, brzęk szkła, szelest serwetek i stukające o siebie sztućce.

Obrus został wykonany z białej koronki, do której gdzieniegdzie przyszyto ozdobne perły. Na blacie tańczą cienie wysokich świec. Jedna z nich stoi zaraz obok mnie i sięgając po półmisek z pierogami, muszę uważać, aby jej nie strącić. Ciasto jest grube i sprężyste. Staje mi w gardle, kiedy próbuję przełknąć pierwszy kęs. Nabijam na widelec mięsny farsz. Wtykam go sobie do ust i niemal natychmiast sięgam po kompot, bo w przeciwnym razie istnieje ryzyko, że wszystko zwymiotuję.

Jedenaście potraw zdobi stół. Brakuje tylko chlebka bananowego.

– Coś się stało, kochanie? – pyta moja mama. Jej dłoń odnajduje moje plecy i sunie na zmianę w górę i dół.

Kręcę głową.

Mama Fabiana wspomina coś o swojej koleżance, która nieoczekiwanie się zwolniła. Słucham jej, chociaż mój wzrok ucieka w stronę siedzenia obok. Krzesło Fabiana jeszcze nigdy nie wydawało się tak puste, jak tej nocy.

– To straszne – zawodzi kobieta, nabierając do ust kolejny łyk wina. – Nie zrozumcie mnie źle, nie cierpiałam tej małej... – urywa, obdarzając mnie niedyskretnym spojrzeniem. – Wybaczcie. Zapomniałam, że jest z nami Tobiasz. To jeszcze dziecko.

– Jakież to dziecko! – woła donośnie mój ojciec. – Toż to już dorosły chłopak. Nie, Tobi?

– Swoją drogą – wtrąca moja mama – bardzo nam przykro, że Fabian się rozchorował. Może zanieść mu coś do jedzenia?

Mama Fabiana macha ręką.

– Nie trzeba – odpowiada. – Wziął jakieś proszki na sen. Mówiłam mu, że to nie wypada, że przyjdzie Tobiasz, ale nagle zrobił się blady i powiedział, że chyba zwymiotuje. Wybiegł i zamknął się w łazience na dobre czterdzieści minut.

Zaciskam dłonie na obrusie. Pierwsze łzy moczą moje spodnie.

– Kochanie? – Mama dotyka mojego ramienia. – Dobrze się czujesz?

Nie podnosząc głowy, odsuwam krzesło i wstaję.

– Idę do toalety – rzucam. Choćbym starał się z całych sił, mój głos i tak drży.

Biegnę na piętro i zatrzaskuję za sobą drzwi. Robię to z całej siły, nie przejmując się tym, że mogę obudzić Fabiana. Osuwam się na podłogę i wciskam twarz pomiędzy rozchylone kolana.

Głupi, głupi, głupi.

Jak mogłem pomyśleć, że Fabian będzie chciał mnie oglądać, skoro uważa, że jestem błędem?

Połykam kolejny rozdzierający gardło szloch. Wgryzam się w zaciśniętą pięść. Moja klatka piersiowa pali żywym ogniem. Ramiona drżą, gdy walczę o oddech.

Nie wiem, jak długo siedzę w łazience. Kiedy wstaję, podchodzę do umywalki. Przeglądam się w lustrze. Moja twarz jest opuchnięta. Obmywam ją zimną wodą.

Nie chcę tu dłużej być. Marzę tylko o powrocie do domu i zatopieniu się w miękkiej, pachnącej wanilią pościeli, chociaż podejrzewam, że dzisiejszej nocy znienawidzę ten zapach.

W przejściu natykam się na Fabiana, który krzyżuje ramiona i patrzy na mnie, jakbym był intruzem.

– Jesteś taką beksą – mówi zirytowany. – Nie mogę na to patrzeć. – Odpycha się od ściany i kręcąc głową, zmierza w stronę pokoju.

– Dobrze, że czujesz się już lepiej. Szkoda tylko, że jesteś tchórzem – dodaję znacznie głośniej.

Nie wiem, co mną kieruje, kiedy pcham Fabiana prosto do jego sypialni i zatrzaskuję za nami drzwi.

– Nawet nie potrafisz powiedzieć mi, co tak naprawdę o mnie myślisz – cedzę przez zaciśnięte zęby.

– Czyżby?

– Dobrze wiem, co do mnie czujesz. Możesz przestać uciekać?

Fabian otwiera usta.

– Wiem, że się mnie brzydzisz – precyzuję, widząc jego minę.

– Brzydzę? – powtarza niemal szeptem.

Jego przerażenie szybko znika, ustępując miejsca wściekłości. Mruży oczy, po czym z impetem pcha mnie na najbliższą ścianę.

Nie próbuję się wyszarpywać.

– Widzę, jak przede mną uciekasz. W porządku, możesz myśleć sobie, że jestem jakimś głupim błędem.

Uścisk na mojej koszuli staje się lżejszy.

– Nigdy nie powiedziałem, że jesteś błędem. Stwierdziłem jedynie, że nasz pocałunek nim był. Odepchnąłeś mnie, co innego miałem zrobić?

– Odepchnąłem cię, bo wybrałeś niemagiczny moment.

Fabian odsuwa się ode mnie na odległość kilku stóp.

– Odepchnąłeś mnie, bo moment był niemagiczny? – upewnia się.

– Zawsze powtarzałem ci, że jestem niepoprawnym romantykiem.

Sięgam do tylnej kieszeni spodni i wyjmuję z niej pogiętą kopertę. Wymijam Fabiana, uprzednio wciskając mu ją do rąk. Opadam na krawędź łóżka z głośnym westchnięciem.

– Naprawdę, Tobiasz? Wyrzuciłem ją, a ty zrobiłeś nową?

We wnętrzu koperty znajduje się bransoletka. Na rzemyk nawleczone zostały koraliki w kolorze moich tęczówek.

– To ta sama. Widziałem, jak ją wyrzucasz. Podniosłem ją i zachowałem. Nawet nie wyobrażasz sobie, jak bardzo mnie to zabolało.

Fabian posyła mi kąśliwy uśmiech.

– Czyżby? – Rozkłada ramiona. – Masz rację. Nie mam pojęcia, jak bardzo zraniło cię moje zachowanie. – Z udawanym smutkiem przykłada dłoń do piersi. – Twoje biedne, delikatne uczucia... Jak mogę to naprawić?

Wypalam bez zastanowienia:

– Nie mogę żyć bez ciebie.

– O czym ty bredzisz?

Duże, ciemne oczy wpatrują się we mnie. Są zaskoczone, ale równocześnie wypełnione czymś, czego do tej pory kompletnie nie zauważałem. To sprawia, że nagle odzyskuję odwagę.

– Jesteś dla mnie najważniejszą osobą. Jesteś moją osobą, moim wszystkim. Całym moim światem – wyjaśniam, nie odrywając wzroku od zaskoczonej twarzy Fabiana. – Jesteś słońcem, a ja planetą, która krąży wokół ciebie i nie może bez ciebie funkcjonować. – Przecieram pięścią wilgotne powieki. Ignoruję to, że oczy ponownie zaczynają mnie szczypać. – Jestem taką beksą, masz rację. Na pewno to właśnie pomyślałeś.

Fabian parska śmiechem.

– Widzisz? – Moje usta rozciągają się w czułym uśmiechu. – Znam cię lepiej niż ktokolwiek inny. Wiem, że marszczysz nos, kiedy jesteś czymś podekscytowany. Wiem, że nienawidzisz tanich romansów, ale czasem oglądasz je ze mną, bo doskonale się na nich bawię. Nie obchodzi cię zdanie innych, ale dziwnym trafem zawsze pytasz mnie, co myślę na dany temat. Nienawidzisz, kiedy masz dwie różne skarpetki – urywam, wskazując palcem na swoje stopy. Jedna skarpetka jest zielona, druga żółta. – Ale to, że ja je noszę, niezwykle cię bawi. Gardzisz rodzynkami w serniku, nie cierpisz bezsensownych rozmów o niczym i jesteś moją pierwszą miłością.

Fabian chowa twarz w dłoniach i kuca przede mną. Opiera czoło o moje kolana i siedzi tak przez dłuższą chwilę. Jego ciałem wstrząsa pojedynczy dreszcz.

– Przepraszam – szepczę. – Nie chciałem psuć naszej przyjaźni. Nie potrafię żyć bez ciebie.

– Ja bym potrafił – mamrocze w odpowiedzi Fabian. – Rzecz w tym, że nie chcę. Zobaczyłem, jak wygląda życie bez ciebie i okazuje się, że to jedynie marna egzystencja pozbawiona jakiegokolwiek sensu. – Jego głos słabnie z każdym wypowiedzianym słowem. – Jesteś takim durniem – dodaje szeptem i dźwiga się z kolan tylko po to, by rzucić się na mnie i powalić na łóżko.

Leżę na plecach z Fabianem uczepionym mojego boku. Coś mokrego łaskocze mnie w szyję.

– Czy ty płaczesz? – Próbuję się odsunąć, ale ramiona chłopaka ciasno oplatają moją talię.

– Jestem taki szczęśliwy. Nie mogłem oddychać, kiedy widziałem cię i myślałem, że nie spędzę z tobą reszty życia.

Zaciskam usta.

– Przepraszam, że cię odepchnąłem – mamroczę.

Fabian obraca się na bok. Jego oczy śledzą każdy mój ruch, kiedy robię to samo.

– Magiczny moment – powtarza kpiąco.

– To był nasz pierwszy pocałunek – odpieram niewinnie.

– Parszywy gnojek.

Wybucham śmiechem. Przysuwam się jeszcze bliżej. Stykam nasze czoła razem. Ciało Fabiana tętni ciepłem.

Chłopak zjeżdża wzrokiem na moje usta. Kiedy marszczy nos, zachłystuję się powietrzem.

– Zrób to – zachęcam szeptem. – Proszę.

Fabian głośno przełyka ślinę.

– A więc to uważasz za dostatecznie magiczny moment? – rzuca z udawaną obojętnością, ale jego nerwowy śmiech zdradza wszystkie emocje.

– Tak, cóż. Właśnie po raz pierwszy powiedziałem, że cię kocham. Chyba nie znajdziemy lepszego.

– Czyli będą kolejne?

Wzdycham. Sfrustrowany czekaniem, łączę nasze usta w upragnionym pocałunku. Nasze torsy zderzają się, kiedy przewracam chłopaka na plecy i zaczynam nad nim górować.

Fabian splata dłonie na moim karku. Pomiędzy naszymi ciałami zaczyna brakować wolnej przestrzeni, ale to wciąż nie jest dla mnie wystarczające.

Pragnę więcej.

Chcę wraz z cichymi westchnieniami posiąść duszę Fabiana. Zobaczyć, jak wygląda z bliska. Poczuć jej aksamitny dotyk na swojej skórze. Chcę, żeby on też mógł dotknąć mojej i zobaczyć, że jest stworzona po to, by go kochać.

Uchylam powieki. Włosy Fabiana leżą roztrzepane na poduszce. Usta są opuchnięte i czerwone, gotowe na kolejne czułości.

Fabian posyła mi uśmiech. Ten jest inny niż wszystkie inne. Lekko wywinięty ku górze prawy kącik ust, szkliste oczy, błądzący po mojej twarzy wzrok. Lekko zawstydzony, ale pełen jak dotąd skrywanych uczyć.

– Swoją drogą, gdzie podział się mój chlebek bananowy? – pyta podejrzliwie.

– Cóż. – Opadam plecami na posłanie. – Myślałem, że mnie nienawidzisz, więc... – Wzruszam ramionami.

Fabian wywraca oczami.

– Nieprawdopodobne. Nie mogłeś się bardziej mylić.

Tego wieczora na obu nadgarstkach mienią się bransoletki w kolorach naszych oczu. Pokój wypełnia nasz chichot i słodkie pocałunki.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro