Rozdział 45
KAJ
Słońce powoli znika za szarzejącym horyzontem. Siedzący na gałęzi ptak porusza się niespokojnie, prostuje skrzydła i odlatuje. Śnieg spada na mój zaczerwieniony nos. Wszystkie mięśnie sprawiają wrażenie skostniałych. Szczękając zębami, pocieram ramiona, ale nie przynosi to upragnionego efektu.
Nie tak planowałem spędzić wolne popołudnie, ale uciekając z domu Laury, moją uwagę przyciągnęły gęsto rosnące krzaki po drugiej stronie ulicy. Od razu rzuciłem się pomiędzy nie i kucnąłem, przerażony, że dziewczyna wybiegnie za mną. Nic takiego jednak się nie stało.
Nie chcę, żeby ktokolwiek mnie zauważył, dlatego nie poruszam się nawet o centymetr. Zdaję sobie sprawę z tego, że wystarczy jeden niewłaściwy ruch, aby pogorszyć całą sytuację.
Pierwsze gwiazdy rozbłyskują na atramentowym niebie. Nie wiem, ile godzin dokładnie minęło. Zegarek i telefon zostawiłem w ciemni, nie chcąc kusić losu.
Niespodziewanie w oddali rozlega się trzask. Odgarniam dłonią zamarznięte gałęzie. Przez niewielką szparkę obserwuję poruszającą się w oddali postać. Gdy wychodzi na ulicę, orientuję się, kim jest.
Laura zatrzymuje się przed ogrodzeniem. Poprawia pasek zawieszonej na ramieniu torebki i wrzuca do niej klucze. Upewnia się, że tym razem furtka na pewno jest zamknięta i zaczyna spacerować wzdłuż chodnika. Przechodzi kilka metrów, obraca się i równie wolnym tempem wraca do początkowego punktu. Mijają kolejne minuty nerwowego krążenia w miejscu, aż wreszcie zjawia się czerwony samochód. Laura bez najmniejszego zawahania od razu wsiada do środka.
Byłem wściekły na Lilianę, ale teraz wiele bym oddał, żeby siedziała obok. Ona wiedziałaby, co robić.
Kiedy pojazd odjeżdża, postanawiam poczekać. Liliana zrobiłaby to samo. Nie odpuściłaby takiej okazji.
Na kolanach wyczołguję się spomiędzy krzaków. Mokry materiał spodni przykleja mi się do nóg. Mam wrażenie, jakby setki drobnych igiełek przebijało się przez skórę. Prostuję plecy i poruszam nogami. Wbijam stopy w śnieg, kołysząc się na boki. Kości w moim kręgosłupie strzelają jedna po drugiej, gdy robię skłon. Pomimo temperatury panującej na dworze, robi mi się gorąco. Moje policzki pulsują. Rozsuwam kurtkę i rozluźniam zaciśnięty wokół szyi szalik.
Nie wiem, ile czasu dokładnie mija, kiedy dostrzegam wyłaniające się z mroku dwa jasne światła. Rzucam się w zaspę śniegu, żeby mieć pewność, że nikt mnie nie zauważy.
Samochód parkuje dwa domy dalej. Jako pierwszy wysiada mężczyzna. Wygląda jak mój sobowtór i nie potrafię myśleć o nim inaczej. Czuję, jakbym patrzył w lustro i widział kilka lat starszą wersję siebie.
Mężczyzna okrąża pojazd i otwiera drzwi od strony pasażera. Wyciąga przed siebie dłoń. Laura natychmiast ją ujmuje i przelotnie całuje go w policzek. Kiedy chce odejść, on chwyta ją za ramię i przyciąga do siebie.
Czuję się nieswojo, oglądając pogrążoną w czułych gestach parę. Na szczęście nie trwa to długo i Laura nareszcie odchodzi w stronę domu.
Mężczyzna natomiast opiera się bokiem o maskę samochodu. Wyciąga z kieszeni płaszcza niewielki przedmiot, który przerzuca w dłoniach, a następnie nasuwa na palec.
Przełykam ślinę. Ta informacja zmienia wszystko.
W słabym świetle ulicznej latarni mieni się złota obrączka.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro