Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 32

MIMI

Śledzenie Laury nie jest spełnieniem moich marzeń. Co prawda sama to zaproponowałam i powinnam cieszyć się z okazji do spędzenia czasu z Lilianą, ale nie potrafię skupić się na śledztwie. Liliana wręcz przeciwnie. Zabrała ze sobą niewielki notes i maleńki ołówek.

Oplatam talię ramionami. Tego dnia, w ubraniach, które przylegają do mojej sylwetki, czuję się gorzej niż na co dzień. Otaczające mnie ręce tworzą bezpieczną bańkę. Nie chcę z niej wychodzić.

– Trzynasta dwadzieścia trzy – mówi Liliana, szorując rysikiem po papierze. Koślawe notatki wypełniają kartkę.

Od wyjścia na wrotki minął tydzień. Kaj nie wspomniał o tym, by Liliana zmieniła do niego nastawienie. Pęka mi serce, gdy widzę smutne ślepia przyjaciela za każdym razem wypatrujące jej w tłumie.

Wychylam głowę zza ściany. Za drzwiami prowadzącymi do toalet znika szczupła sylwetka dziewczyny ubranej w sprane jeansy.

– Okropieństwo. – Liliana odciąga od szyi wełniany golf mojej mamy. Nosiła go, gdy była mniej więcej w naszym wieku. Oczywiście, że Lilianie udało się w niego wcisnąć.

To nie ja noszę ulubiony top mamy. To nie ja wyglądam w nim wspaniale. Ja mogę jedynie pomarzyć, że cokolwiek, co należało do niej w młodości, będzie na mnie pasowało.

Zaciskam palce na brzuchu. Kwaśny smak gromadzi się w moich ustach. Fałdy, których dotykam są miękkie. Robi mi się niedobrze.

– Strasznie gryzie – mówi Liliana, dalej szarpiąc się z golfem.

Szturcham ją łokciem, po czym kiwam brodą w kierunku łazienek.

– Laura wychodzi – szepczę.

Ponownie rozlega się skrobanie ołówka. Jestem ciekawa, czy będziemy zapisywać każdą wizytę Laury w szkolnej toalecie.

– Musimy z nią pogadać – oznajmia Liliana.

– Wygląda na miłą. Myślę, że rozmowa z nią nie będzie problemem.

Liliana wzdycha.

– Nie możemy opierać się na przypuszczeniach. Być może Laura okaże się największą zołzą na świecie, ale to nie ma znaczenia. Nikt nie zasługuje na śmierć, nieważne, jak okropny by był. Mam nadzieję, że osoba odpowiedzialna za to, co jej się stało, smaży się w piekle.

Liliana szarpie mnie za rękaw pstrokatej koszuli, którą zabrałam tacie. Jedyne ubrania, które mogę nosić, należą do mojego ojca. Łzy zbierają się w kącikach moich oczu.

– Idzie na dwór – rzuca Liliana, nie spuszczając wzroku z Laury. – A to oznacza, że my również.

Nasze kroki są powolne. Suniemy korytarzem, trzymając się blisko ścian. Widzę, że Liliana najchętniej wystrzeliłaby do przodu, podbiegła do Laury i zadała wszystkie spędzające sen z powiek pytania. Musimy być ostrożne. Jedna wpadka i Fabian wpisze nas na czarną listę.

– Hej, przepraszam! – woła Liliana i odskakuje na bok.

Ściskając za plecami notes oraz ołówek, staje przed przypadkowym chłopakiem. Jego zaczesane do tyłu włosy świecą się od nadmiaru żelu. Sprawia wrażenie, jakby w pośpiechu opuścił dom. Wymięte spodnie, źle zapięta koszula i resztki pasty do zębów na policzku.

– Słyszałam coś o klubie fotograficznym – mówi Liliana.

Sili się na uśmiech i muszę przyznać, że całkiem nieźle jej to wychodzi.

Chłopak wyszczerza zęby.

– Ta, mamy tu klub fotograficzny – odpowiada szelmowsko. – Ale to miejsce dla dziwaków! Poza elitarną grupką nikt tam nie dołącza. Nikogo nie wpuszczają do swojego tajemnego kręgu. Szkoda czasu, dziewczyno! – Uderza Lilianę z otwartej ręki w ramię. – Dołącz do nas. Muzyka, piwo, piękne panienki... – Zaczyna żuć gumę, nie przerywając z Lilianą kontaktu wzrokowego. – Klub muzyczny do najlepsza rzecz, jaka przytrafi ci się w tej nudnej dziurze.

Liliana wbija paznokcie w wierzch dłoni. Podejrzewam, że to nie skończy się dobrze. Przysuwam się bliżej i wtrącam:

– Bardzo zależy nam na klubie fotograficznym. Wiesz o nim coś więcej?

Chłopak taksuje mnie spojrzeniem od góry do dołu. Odsuwa się i zaplata ramiona na piersi.

– A ty to kto?

– Nikt ważny – odpieram, zmuszając się do sztucznego uśmiechu. Chwytam Lilianę za nadgarstek. Na odchodne wołam jeszcze: – Dzięki za pomoc! Głupi bucu – dodaję, kiedy mam pewność, że chłopak mnie nie słyszy.

– Dzięki. – Liliana wypuszcza ze świstem powietrze. – Myślałam, że mu przywalę.

Kiwam głową. Obie wiemy, że mogło się tak skończyć. Przemierzamy korytarz ze spuszczonymi głowami, by nie skupiać na sobie niepotrzebnej uwagi. Kątem oka zauważam Laurę znikającą za rogiem szkoły.

Wychodzimy głównymi drzwiami. Kamienie chrzęszczą pod naszymi stopami. Zapinam kurtkę. Ciszę pomiędzy nami zagłusza szelest ortalionu i zamka błyskawicznego.

– Sorki – szepczę. – Zrobiło się strasznie zimno.

Liliana przytakuje. Odgarnia za ucho pasmo loków. Cały poranek siłowałyśmy się z jej prostymi włosami. Okrążałam ją z lokówką w dłoni, dbając o to, by każdy kosmyk był idealny. Około godziny ósmej zgodnie stwierdziłyśmy, że odpuścimy lekcje i pójdziemy do szkoły jedynie w celu dostania się do ciemni.

Żałuję, że nie zabrałam ze sobą telefonu. Kaj padłby z zachwytu, gdyby ją teraz zobaczył.

– Wygląda jak szopa – stwierdziła Liliana około dziewiątej, patrząc z przerażeniem w lustro. Piętnaście minut później mój pokój wypełnił się smrodem lakieru do włosów. Liliana kaszlała, odgarniając od siebie duszące opary. Wiem, że to był prawdopodobnie ostatni raz, kiedy mogłam pobawić się jej wyglądem.

Jej szok powiększył się, gdy przyniosłam do pokoju niebieskie cienie do oczu, cukierkowy róż do policzków i czerwoną pomadkę.

– Czas na makijaż – oznajmiłam zadowolona. – Jeszcze nigdy nikogo nie malowałam. No, dobra... Kaj raz mi na to pozwolił. Mam gdzieś zdjęcia, pokażę ci później.

Liliana nie odezwała się w trakcie malowania. Jej usta nie wykrzywiły się ani razu, kiedy pokrywałam je czerwoną pomadką. Wzdrygnęła się, czując, jak wciskam w sam środek burzy loczków zieloną opaskę, ale z jej gardła nie wydobył się ani jeden uszczypliwy komentarz. Liliana dostała też starą spódnicę mojej mamy. Ja swoją musiałam uszyć, bo niestety moje uda były zbyt duże, podobnie jak brzuch i cała reszta ciała.

Zdecydowałyśmy się na krótkie spódniczki w kratę. Mój tata, słysząc, że szykujemy się na dzień tematyczny w szkole, pobiegł na strych po swoje kurtki i marynarki.

– Dzień tematyczny? – wyszeptała Liliana. – Poważnie?

– Musiałam coś wymyślić. Potrzebujemy czegoś na górę.

– To coś w kolorze wymiocin chyba mi wystarczy – wymamrotała w odpowiedzi, odsuwając od szyi golf.

Tata przyniósł dwa ogromne worki z ubraniami, dlatego gotowe byłyśmy dopiero na długą przerwę. Równo o dwunastej opuściłyśmy mój dom.

– Cieszę się, że miał marynarkę – powiedziała z dosłyszalną ulgą w głosie Liliana.

Posłałam jej pełne zrozumienia spojrzenie. Musiała czuć się dziwnie, skoro na co dzień chodzi w luźnych ubraniach, a teraz kazałam jej ubrać coś, co kompletnie odbiega od jej stylu.

Liliana zasłania się obszerną marynarką. Wiatr bucha prosto w nasze twarze, ale szybko skręcamy w odgrodzoną murami szkoły ślepą uliczkę, gdzie kolejne podmuchy nie są w stanie nas dosięgnąć. Stajemy przed Laurą oraz jej koleżanką o czarnych, krótkich włosach i wyrazistym makijażu.

– A wy tu czego? – pyta nieznajoma dziewczyna, odpalając papierosa. – Nie mamy ani fajek, ani ognia. Możecie stąd spadać.

Posyłamy sobie z Lilianą pełne konsternacji spojrzenie. Nie tak to sobie wyobrażałyśmy.

– Nie chcemy papierosów – chrypi Liliana i pochodzi bliżej.

Koleżanka Laury mierzy ją wściekłym wzrokiem. Zatrzymuje się na zakurzonych glanach i czerwonych sznurówkach. Na ich widok jej wyraz twarzy łagodnieje.

– Ta? – pyta, trzymając papierosa pomiędzy zębami. – To czego chcesz?

– Klub fotograficzny. Chcę do niego dołączyć. Słyszałam, że... to miejsce dla dziwaków. –Wzrusza ramionami. – Myślę, że to coś dla mnie.

– Tak myślisz? No nie wiem... Spójrz, Laura, co ona ma na sobie... Ta kiecka, co to ma być...

– Daj jej spokój, Sara – odpowiada Laura i opiera dłonie na biodrach.

– Bardzo chciałybyśmy dołączyć – rzucam niemal błagalnie.

Sara przenosi ostre spojrzenie prosto na mnie. Czuję, jak wypalała dziurę w mojej czaszce. Nie wygląda na kogoś, z kim mogłabym się dogadać. Co więcej, wcale tego nie chcę. Mam ochotę uciec i nigdy tu nie wracać.

– Możesz dołączyć – mówi Sara, gwałtownie obracając się w stronę Liliany – ale bez niej. – Celuje dwoma palcami, którymi trzyma odpalonego papierosa prosto we mnie. Resztki popiołu porywa nagły podmuch wiatru. – To nie jest jakieś schronisko dla zbłąkanych duszyczek. – Klnie pod nosem, gdy papieros gaśnie, i wyciąga z kieszeni zapalniczkę.

Liliana parska śmiechem.

– No jasne. I tak chciałam się jej pozbyć – dodaje niby szeptem, ale wystarczająco głośno, bym to usłyszała.

Liliana mruga do mnie porozumiewawczo, a ja kiwam głową, chociaż smutek na mojej twarzy nie jest udawany. Odwracam się na pięcie. Do budynku szkoły odprowadza mnie głośny śmiech i kaszel Sary.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro