Rozdział 28
KAJ
– Zamierzam zaprosić Lilianę na randkę.
Fabian i Tobiasz patrzą na mnie, jakbym wyjął z oczodołów własne gałki oczne i zaczął nimi żonglować.
– Opanujcie ten entuzjazm, panowie – mówię z przekąsem.
Opadam na ławkę przed szkołą. Mój plecak ląduje na trawniku. W tle słyszę okrzyki zwycięstwa dobiegające ze szkolnego boiska. Kapitan drużyny wyrzuca do góry zaciśnięte w pięści dłonie i klepie każdego z zawodników po plecach. Obserwuję ich szerokie plecy i postawne sylwetki.
Fabian i Tobiasz niepewnie przystają obok ławki. Zerkają na mnie z góry, co jakiś czas wymieniając porozumiewawcze spojrzenia. Ignoruję to, że jawnie mnie oceniają.
Mimi obiecała, że po skończonych lekcjach przyprowadzi Lilianę. Wszyscy zgodnie stwierdziliśmy, że jest najbardziej odpowiednią osobą do wymyślenia i przedstawienia nam planu działania. No, prawie wszyscy, bo Fabian miał wiele obiekcji, którymi od razu się z nami podzielił.
– Nie będę słuchał jakiejś przybłędy – stwierdził wówczas. – Zróbmy głosowanie. Kto jest za tym, żebym to ja wszystkim się zajął? – Wraz z końcem zdania jego ręka od razu wystrzeliła do góry. Tobiasz pod naciskiem surowego spojrzenia również uniósł swoją. Fabian otrzymał dwa głosy.
Odgarniam pojedyncze pasma loków z czoła.
– To nie jest taki zły pomysł, prawda? – upewniam się, chociaż decyzję podjąłem kilka dni temu. – Przecież nic złego się nie stanie.
Fabian krzywi się i zaczyna sunąć przenikliwym wzrokiem po mojej twarzy.
– To... – zaczyna i oblizuje wargi. Mruży oczy, dokładnie analizując następne słowa. – Cóż za fantastyczna nowina! – dodaje nieoczekiwanie.
Nie przesłyszałem się. A może mam halucynacje? Czyżby Fabian doznał udaru i nie ma pojęcia, że bredzi? Przyglądam mu się, ale nie dostrzegam żadnych niepokojących oznak. Wygląda zupełnie normalnie.
– To wspaniale – ciągnie zaskakująco miłym tonem. – Akurat, gdy zacząłem się do niej przekonywać!
– Naprawdę? – Nie potrafię ukryć swojego zaskoczenia. Uśmiecham się szeroko, aż zaczynają boleć mnie policzki.
– Tak, Kaj! – Fabian klaszcze w dłonie. – Akurat, gdy się do niej przekonałem, ty to wszystko zniszczysz i dziwaczka przestanie się do nas odzywać. Jaka jest pierwsza zasada postępowania z bezpańskimi zwierzętami? Nie naruszaj ich przestrzeni i pozwól im żyć na własnych zasadach.
– Hej! – Tobiasz łokciem uderza w ramię Fabiana. – Liliana wcale nie musi się spłoszyć.
– Czyżby? – Głos Fabiana ocieka sarkazmem. – A więc uważasz, że skończy się inaczej? Wiemy, jakie Liliana ma podejście do ludzi. Wiemy też, jak zachowywała się w stosunku do Kaja, kiedy się poznali. Dlaczego uważasz, że istnieje jakiekolwiek prawdopodobieństwo, że rozważy jego propozycję? A może wy dwaj – palec Fabiana przeskakuje pomiędzy mną a Tobiaszem – myślicie, że rzuci mu się na szyję i będą żyli razem długo i szczęśliwie?
Zastanawiam się nad tym, co powiedział. Liliana nie rzuci mi się na szyję, tego jestem pewien. Opcję z zachwytem również odrzucam. Wątpię, by twarz Liliany była zdolna do okazywania tak złożonych emocji. Może delikatnie się uśmiechnie? Nie, to też odpada.
– Kaj! – Tobiasz pochyla się nade mną i kładzie dłonie na moich ramionach. Szarpie mną na boki, mówiąc: – Nie rób nam tego, proszę, nie zapraszaj jej na randkę! Tak dobrze zaczęliśmy ze sobą współpracować. Już przyzwyczaiłem się do jej obecności. Spójrz, nawet Fabian ją zaakceptował!
Chłopak stoi z boku z założonymi na piersi rękoma. Kiedy docierają do niego słowa Tobiasza, lekceważąco unosi brew. Uśmiecha się kpiąco i oczyszcza gardło, gotowy do kąśliwego komentarza.
– Widzisz? – ciągnie Tobiasz. – Nie rób nam tego, proszę. Nie chcemy, żeby odeszła.
Przewracam oczami.
– Nie musisz być tak dramatyczny. Liliana na pewno by tego nie zrobiła.
– Niby czego?
Obracam się w kierunku, z którego dobiega szorstki ton. Dwie dziewczęce sylwetki zbliżają się w naszą stronę. Rozpoznaję Mimi, która na nasz widok od razu promienieje. Mógłbym przysiąc, że ptaki zaczynają głośniej śpiewać, niebo staje się jeszcze bardziej niebieskie, a gałęzie drzew wypuszczają nowe pąki. Dokładnie taki wpływ na otoczenie ma Mimi. Nie znam osoby, która czułaby się źle w jej towarzystwie.
Obok Mimi wlecze się ktoś ubrany w dres. Kroki, które stawia, są flegmatyczne i niedbałe. Gdyby nie fryzura, byłbym przekonany, że słyszałem głos Liliany. Przecieram oczy. Mrużę powieki, by skupić się na tajemniczej postaci. Gdy dociera do mnie, kto to jest, rozdziawiam usta. Z pozoru niewielka zmiana w wyglądzie dziewczyny pozbawia mnie tchu. Nigdy wcześniej nie widziałem, żeby Liliana miała warkocze. Od dziś będę się modlił, by każdego dnia zaplatała włosy w ten sposób. Wygląda wspaniale i szybkie bicie serca jedynie podtrzymuje to, co podpowiada mi umysł.
– No wiesz... – zaczynam, drapiąc się po potylicy. – Chciałem zapytać...
– Kaj chciał zapytać, czy byłabyś w stanie zjeść garść glonów! – wtrąca Tobiasz.
– Co? – Liliana krzywi się i przychyla głowę na bok. – Glonów?
– No i ja mówię mu, że na pewno byś to zrobiła. Co to dla ciebie, nie? To tylko jakieś obślizgłe, mokre glony, mam rację?
Język Tobiasza nie nadąża za chaotycznymi myślami i muszę przyznać, że to dość zabawny widok. A przynajmniej Mimi i Fabian bawią się doskonale, szepcząc coś pomiędzy sobą.
– No, ale wiesz, Kaj mówi, że nigdy byś tego nie zrobiła! – Tobiasz przemierza kolejny krok w stronę Liliany i zmniejsza dzielący ich dystans. – Więc jak? – Obejmuje ją i przyciąga do siebie. – Co powiesz?
Widzę, jak Liliana walczy z chęcią odepchnięcia Tobiasza. Kładzie dłoń na jego torsie, ale chłopak uznaje to za zwykły, przyjacielski dotyk. Od razu chwyta ją za rękę i zamyka w szczelnym uścisku.
Wybucham śmiechem, widząc błagające o pomoc brązowe oczy skierowane prosto na mnie.
– Zjadłabyś glony? – pytam, powstrzymując następny napad śmiechu.
– Chyba wolałabym tego nie robić – odpowiada cicho Liliana i cudem wyplątuje się z uścisku Tobiasza.
– Widzisz, Kaj? – Tobiasz promienieje dumą. – Miałeś rację.
Kiwam głową.
– Tak, miałem. – Moje usta wykrzywiają się w półuśmiechu.
– Mamy z Tobiaszem pewien pomysł – mówi nagle Mimi. – Co wy na to, żebyśmy zrobili coś szalonego?
– Och, nie... – Fabian zakłada ramiona na piersi. – Wiem, dokąd to zmierza. Nie zgadzam się. Mam dość szaleństw w wykonaniu waszej dwójki.
– No dalej! – Mimi nie odpuszcza. Najwyraźniej zależy jej na realizacji tajemniczego pomysłu. – Tobiasz, jesteś za tym, żeby lekko nagiąć zasady Fabiana, prawda?
Tobiasz przełyka ślinę.
– Proszę. – Staje obok Fabiana i szarpie go za koszulę. – Jedna złamana reguła.
– Nie – protestuje Fabian. – Złamiemy jedną, potem kolejną, a potem już...
– Ty już to zrobiłeś – przerywa ostro Tobiasz i wciska dłonie do kieszeni. – Nie zmuszaj mnie, żebym powiedział to przy wszystkich. Wymyśliliśmy z Mimi miły wieczór. Nie psuj tego i postaraj się dobrze bawić, w porządku?
Fabian prycha pod nosem. Odwraca spojrzenie i z udawanym zainteresowaniem ogląda pomarańczowe korony drzew.
– Niech będzie – odzywa się wreszcie. – Zgadzam się. – Schyla się i dodaje ciszej: – Robię to tylko dla ciebie, jasne?
– Przecież wiesz, że nie zdradziłbym twojego sekretu. – Tobiasz niewinnie wydyma wargi i splata ręce za plecami. – Jestem dobrym przyjacielem.
– Jesteś idiotą – odpowiada mu Fabian. Dogania Lilianę i Mimi, zostawiając nas w tyle. Nie słyszę, o czym rozmawiają, ale nie mam zamiaru podsłuchiwać. Wystarczy mi widok cienia uśmiechu, który błąka się na twarzy Liliany.
Nie pytam, dlaczego z powrotem idziemy do szkoły i wchodzimy do klubu fotograficznego. Fabian kuca przed szafką, wpisuje ciąg cyfr i otwiera kłódkę. Wyciąga ze środkowej szuflady regulamin, który po wyjęciu z teczki drze na naszych oczach. Kawałki papieru opadają na ziemię.
– Już do niczego nam się nie przyda – stwierdza dramatycznie. – Skoro i tak macie gdzieś moje zasady.
Drzwi ciemni zatrzaskują się za nami. Tobiasz odkręca kratę wentylacyjną. Odgłos uderzającego o siebie metalu dociera do moich uszu.
– Powinniśmy zrobić jakieś wspólne zdjęcia i skorzystać z tego, że możemy wywołać je w szkole – sugeruję.
– Czyli nikt nie sprawdza tego, co dokładnie tu robimy? – rzuca nagle Liliana. – W końcu to klub fotograficzny. Powinniśmy mieć jakieś dowody, że po lekcjach robimy coś związanego z fotografią.
– Rok temu mieliśmy – odpowiadam. – Mamy mnóstwo wspólnych fotek z zeszłego semestru. Pamiętaj, że propozycja portretów jest nadal aktualna. – Mrugam do Liliany i dodaję: – Wybrałem nawet miejsce, które idealnie będzie do ciebie pasowało.
– Masz na myśli cmentarz czy prosektorium? – parska Fabian i znika pochłonięty przez szyb wentylacyjny. – A może zakład dla obłąkanych? Myślę, że akurat to... – Reszta jego paplaniny ginie w metalowym labiryncie.
Wchodzę jako ostatni. Upewniam się, że krata zasłania wejście i nikt nie zorientuje się, gdzie jesteśmy. Przy drugim skręcie słyszę za sobą trzask.
– Słuchajcie – szepczę, wyglądając do tyłu. – Chyba nie jesteśmy sami.
Odczekuję chwilę, ale wbrew temu, co powiedziałem, nikt się nie pojawia. Krata wentylacyjna na pewno jest na swoim miejscu. Przecież sam ją odkładałem.
– Nieważne, dzięki za zainteresowanie! – parskam pod nosem, ale gdy ponownie patrzę przed siebie, okazuje się, że korytarz jest pusty. – No i dzięki, że na mnie zaczekaliście – kończę z frustracją.
Czołgam się, czując narastającą złość. Nie mogę uwierzyć w to, że moi przyjaciele postanowili pójść beze mnie. Mam wrażenie, że chłód metalowej podłogi wbija drobne igiełki w moje dłonie. Wzdrygam się. Wydaje mi się, czy w szybie robi się coraz zimniej i zimniej?
Coś ponownie stuka za zakrętem. Nie przesłyszałem się i mogę przysiąc na własne życie, że ktoś jest tu razem ze mną.
A może wcale nie zasłoniłem wejścia?
– Halo?
Zatrzymuję się i nasłuchuję odpowiedzi, która ostatecznie nie nadchodzi.
– Halo? – powtarzam. – Fabian, jeżeli to ty, to twoje żarty nie są zabawne. Pewnie z Lilianą zwijacie się właśnie ze śmiechu. Ha, ha. – Ruszam do przodu. – Naprawdę nie jesteście śmieszni.
Wzdłuż mojego kręgosłupa przebiegają dreszcze. Zimny pot oblewa moje ciało. Przełykam ślinę. Robi mi się sucho w ustach i żałuję, że nie zabrałem wody. Może to zwykłe halucynacje? Pewnie tak, uspokajam sam siebie, nawet na chwilę się nie zatrzymując. Jestem okrutnie przemęczony i zestresowany. To wszystko.
Skręcam w prawo. Droga wydaje mi się dłuższa niż zazwyczaj. Krew buzuje w mojej głowie. Obraz staje się niewyraźny, a mój oddech przyspiesza, podobnie jak bicie serca. Opieram czoło o zimną ścianę i liczę do dziesięciu. Moje uda zaczynają drżeć. Muszę jak najszybciej się stąd wydostać. Wypuszczam powietrze, a spomiędzy moich ust wydobywa się przerywany świst. Wszystko dookoła mnie wiruje. Jeszcze pięć minut w tej ciasnej puszce i oszaleję.
Nie wiem, jak długo idę, ale powoli tracę czucie w nogach. Dotykam kolana i syczę. Pod opuszkami czuję postrzępioną skórę.
Kolejny stukot.
Nie. Przesłyszałem się. To jedyne wytłumaczenie. Zaciskam oczy i czołgam się na oślep.
Coś upada. Dźwięk wcale nie jest głupim wytworem mojej wyobraźni, a rzeczywistością.
Sam nie wiem, czy zamknąłem drzwi, czy zgasiłem światło w ciemni i czy zastawiłem kratą wejście do szybu. Nie jestem w stanie przypomnieć sobie, żebym którąkolwiek z tych czynności wykonywał, a jednocześnie jestem pewien, że wszystko zrobiłem tak, jak zwykle.
Na pewno zamknąłem drzwi do klubu, powtarzam jak mantrę. Po prostu zwariowałem. To wszystko nie dzieje się naprawdę.
– Halo? Jest tu ktoś? – pytam, niepewnie uchylając powieki.
Po policzkach zaczynają spływać łzy, które od dłuższego czasu zbierały się w kącikach. Nie mogę oddychać. Jeśli zaraz stąd nie wyjdę, umrę w tym ciasnym korytarzu. Gula w moim przełyku zaczyna mnie dusić. Zupełnie jakby niewidzialne, obślizgłe macki zacisnęły się dookoła mojej szyi.
– Laura – chrypi coś zza zakrętu.
Czołgam się, nie otwierając oczu. Moje kolana suną po zimnej posadzce z prędkością światła. Po chwili zaczyna lecieć z nich krew, a ja zaczynam krzyczeć. Krzyczę i krzyczę, krzyczę tak intensywnie, że tracę głos i zaczynam charczeć, i ostatkami sił wykrztuszam „kim jesteś?", aż w końcu wypadam z szybu na podłogę, a wszyscy członkowie klubu fotograficznego patrzą na mnie jak na obłąkanego.
– Zwariował. – Słyszę kpiący głos Fabiana, a potem tracę kontakt z rzeczywistością.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro