Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 28

KAJ

– Zamierzam zaprosić Lilianę na randkę.

Fabian i Tobiasz patrzą na mnie, jakbym wyjął z oczodołów własne gałki oczne i zaczął nimi żonglować.

– Opanujcie ten entuzjazm, panowie – mówię z przekąsem.

Opadam na ławkę przed szkołą. Mój plecak ląduje na trawniku. W tle słyszę okrzyki zwycięstwa dobiegające ze szkolnego boiska. Kapitan drużyny wyrzuca do góry zaciśnięte w pięści dłonie i klepie każdego z zawodników po plecach. Obserwuję ich szerokie plecy i postawne sylwetki.

Fabian i Tobiasz niepewnie przystają obok ławki. Zerkają na mnie z góry, co jakiś czas wymieniając porozumiewawcze spojrzenia. Ignoruję to, że jawnie mnie oceniają.

Mimi obiecała, że po skończonych lekcjach przyprowadzi Lilianę. Wszyscy zgodnie stwierdziliśmy, że jest najbardziej odpowiednią osobą do wymyślenia i przedstawienia nam planu działania. No, prawie wszyscy, bo Fabian miał wiele obiekcji, którymi od razu się z nami podzielił.

– Nie będę słuchał jakiejś przybłędy – stwierdził wówczas. – Zróbmy głosowanie. Kto jest za tym, żebym to ja wszystkim się zajął? – Wraz z końcem zdania jego ręka od razu wystrzeliła do góry. Tobiasz pod naciskiem surowego spojrzenia również uniósł swoją. Fabian otrzymał dwa głosy.

Odgarniam pojedyncze pasma loków z czoła.

– To nie jest taki zły pomysł, prawda? – upewniam się, chociaż decyzję podjąłem kilka dni temu. – Przecież nic złego się nie stanie.

Fabian krzywi się i zaczyna sunąć przenikliwym wzrokiem po mojej twarzy.

– To... – zaczyna i oblizuje wargi. Mruży oczy, dokładnie analizując następne słowa. – Cóż za fantastyczna nowina! – dodaje nieoczekiwanie.

Nie przesłyszałem się. A może mam halucynacje? Czyżby Fabian doznał udaru i nie ma pojęcia, że bredzi? Przyglądam mu się, ale nie dostrzegam żadnych niepokojących oznak. Wygląda zupełnie normalnie.

– To wspaniale – ciągnie zaskakująco miłym tonem. – Akurat, gdy zacząłem się do niej przekonywać!

– Naprawdę? – Nie potrafię ukryć swojego zaskoczenia. Uśmiecham się szeroko, aż zaczynają boleć mnie policzki.

– Tak, Kaj! – Fabian klaszcze w dłonie. – Akurat, gdy się do niej przekonałem, ty to wszystko zniszczysz i dziwaczka przestanie się do nas odzywać. Jaka jest pierwsza zasada postępowania z bezpańskimi zwierzętami? Nie naruszaj ich przestrzeni i pozwól im żyć na własnych zasadach.

– Hej! – Tobiasz łokciem uderza w ramię Fabiana. – Liliana wcale nie musi się spłoszyć.

– Czyżby? – Głos Fabiana ocieka sarkazmem. – A więc uważasz, że skończy się inaczej? Wiemy, jakie Liliana ma podejście do ludzi. Wiemy też, jak zachowywała się w stosunku do Kaja, kiedy się poznali. Dlaczego uważasz, że istnieje jakiekolwiek prawdopodobieństwo, że rozważy jego propozycję? A może wy dwaj – palec Fabiana przeskakuje pomiędzy mną a Tobiaszem – myślicie, że rzuci mu się na szyję i będą żyli razem długo i szczęśliwie?

Zastanawiam się nad tym, co powiedział. Liliana nie rzuci mi się na szyję, tego jestem pewien. Opcję z zachwytem również odrzucam. Wątpię, by twarz Liliany była zdolna do okazywania tak złożonych emocji. Może delikatnie się uśmiechnie? Nie, to też odpada.

– Kaj! – Tobiasz pochyla się nade mną i kładzie dłonie na moich ramionach. Szarpie mną na boki, mówiąc: – Nie rób nam tego, proszę, nie zapraszaj jej na randkę! Tak dobrze zaczęliśmy ze sobą współpracować. Już przyzwyczaiłem się do jej obecności. Spójrz, nawet Fabian ją zaakceptował!

Chłopak stoi z boku z założonymi na piersi rękoma. Kiedy docierają do niego słowa Tobiasza, lekceważąco unosi brew. Uśmiecha się kpiąco i oczyszcza gardło, gotowy do kąśliwego komentarza.

– Widzisz? – ciągnie Tobiasz. – Nie rób nam tego, proszę. Nie chcemy, żeby odeszła.

Przewracam oczami.

– Nie musisz być tak dramatyczny. Liliana na pewno by tego nie zrobiła.

– Niby czego?

Obracam się w kierunku, z którego dobiega szorstki ton. Dwie dziewczęce sylwetki zbliżają się w naszą stronę. Rozpoznaję Mimi, która na nasz widok od razu promienieje. Mógłbym przysiąc, że ptaki zaczynają głośniej śpiewać, niebo staje się jeszcze bardziej niebieskie, a gałęzie drzew wypuszczają nowe pąki. Dokładnie taki wpływ na otoczenie ma Mimi. Nie znam osoby, która czułaby się źle w jej towarzystwie.

Obok Mimi wlecze się ktoś ubrany w dres. Kroki, które stawia, są flegmatyczne i niedbałe. Gdyby nie fryzura, byłbym przekonany, że słyszałem głos Liliany. Przecieram oczy. Mrużę powieki, by skupić się na tajemniczej postaci. Gdy dociera do mnie, kto to jest, rozdziawiam usta. Z pozoru niewielka zmiana w wyglądzie dziewczyny pozbawia mnie tchu. Nigdy wcześniej nie widziałem, żeby Liliana miała warkocze. Od dziś będę się modlił, by każdego dnia zaplatała włosy w ten sposób. Wygląda wspaniale i szybkie bicie serca jedynie podtrzymuje to, co podpowiada mi umysł.

– No wiesz... – zaczynam, drapiąc się po potylicy. – Chciałem zapytać...

– Kaj chciał zapytać, czy byłabyś w stanie zjeść garść glonów! – wtrąca Tobiasz.

– Co? – Liliana krzywi się i przychyla głowę na bok. – Glonów?

– No i ja mówię mu, że na pewno byś to zrobiła. Co to dla ciebie, nie? To tylko jakieś obślizgłe, mokre glony, mam rację?

Język Tobiasza nie nadąża za chaotycznymi myślami i muszę przyznać, że to dość zabawny widok. A przynajmniej Mimi i Fabian bawią się doskonale, szepcząc coś pomiędzy sobą.

– No, ale wiesz, Kaj mówi, że nigdy byś tego nie zrobiła! – Tobiasz przemierza kolejny krok w stronę Liliany i zmniejsza dzielący ich dystans. – Więc jak? – Obejmuje ją i przyciąga do siebie. – Co powiesz?

Widzę, jak Liliana walczy z chęcią odepchnięcia Tobiasza. Kładzie dłoń na jego torsie, ale chłopak uznaje to za zwykły, przyjacielski dotyk. Od razu chwyta ją za rękę i zamyka w szczelnym uścisku.

Wybucham śmiechem, widząc błagające o pomoc brązowe oczy skierowane prosto na mnie.

– Zjadłabyś glony? – pytam, powstrzymując następny napad śmiechu.

– Chyba wolałabym tego nie robić – odpowiada cicho Liliana i cudem wyplątuje się z uścisku Tobiasza.

– Widzisz, Kaj? – Tobiasz promienieje dumą. – Miałeś rację.

Kiwam głową.

– Tak, miałem. – Moje usta wykrzywiają się w półuśmiechu.

– Mamy z Tobiaszem pewien pomysł – mówi nagle Mimi. – Co wy na to, żebyśmy zrobili coś szalonego?

– Och, nie... – Fabian zakłada ramiona na piersi. – Wiem, dokąd to zmierza. Nie zgadzam się. Mam dość szaleństw w wykonaniu waszej dwójki.

– No dalej! – Mimi nie odpuszcza. Najwyraźniej zależy jej na realizacji tajemniczego pomysłu. – Tobiasz, jesteś za tym, żeby lekko nagiąć zasady Fabiana, prawda?

Tobiasz przełyka ślinę.

– Proszę. –  Staje obok Fabiana i szarpie go za koszulę. – Jedna złamana reguła.

– Nie – protestuje Fabian. – Złamiemy jedną, potem kolejną, a potem już...

– Ty już to zrobiłeś – przerywa ostro Tobiasz i wciska dłonie do kieszeni. – Nie zmuszaj mnie, żebym powiedział to przy wszystkich. Wymyśliliśmy z Mimi miły wieczór. Nie psuj tego i postaraj się dobrze bawić, w porządku?

Fabian prycha pod nosem. Odwraca spojrzenie i z udawanym zainteresowaniem ogląda pomarańczowe korony drzew.

– Niech będzie – odzywa się wreszcie. – Zgadzam się. – Schyla się i dodaje ciszej: – Robię to tylko dla ciebie, jasne?

– Przecież wiesz, że nie zdradziłbym twojego sekretu. – Tobiasz niewinnie wydyma wargi i splata ręce za plecami. – Jestem dobrym przyjacielem.

– Jesteś idiotą – odpowiada mu Fabian. Dogania Lilianę i Mimi, zostawiając nas w tyle. Nie słyszę, o czym rozmawiają, ale nie mam zamiaru podsłuchiwać. Wystarczy mi widok cienia uśmiechu, który błąka się na twarzy Liliany.

Nie pytam, dlaczego z powrotem idziemy do szkoły i wchodzimy do klubu fotograficznego. Fabian kuca przed szafką, wpisuje ciąg cyfr i otwiera kłódkę. Wyciąga ze środkowej szuflady regulamin, który po wyjęciu z teczki drze na naszych oczach. Kawałki papieru opadają na ziemię.

– Już do niczego nam się nie przyda – stwierdza dramatycznie. – Skoro i tak macie gdzieś moje zasady.

Drzwi ciemni zatrzaskują się za nami. Tobiasz odkręca kratę wentylacyjną. Odgłos uderzającego o siebie metalu dociera do moich uszu.

– Powinniśmy zrobić jakieś wspólne zdjęcia i skorzystać z tego, że możemy wywołać je w szkole – sugeruję.

– Czyli nikt nie sprawdza tego, co dokładnie tu robimy? – rzuca nagle Liliana. – W końcu to klub fotograficzny. Powinniśmy mieć jakieś dowody, że po lekcjach robimy coś związanego z fotografią.

– Rok temu mieliśmy – odpowiadam. – Mamy mnóstwo wspólnych fotek z zeszłego semestru. Pamiętaj, że propozycja portretów jest nadal aktualna. – Mrugam do Liliany i dodaję: – Wybrałem nawet miejsce, które idealnie będzie do ciebie pasowało.

– Masz na myśli cmentarz czy prosektorium? – parska Fabian i znika pochłonięty przez szyb wentylacyjny. – A może zakład dla obłąkanych? Myślę, że akurat to... – Reszta jego paplaniny ginie w metalowym labiryncie.

Wchodzę jako ostatni. Upewniam się, że krata zasłania wejście i nikt nie zorientuje się, gdzie jesteśmy. Przy drugim skręcie słyszę za sobą trzask.

– Słuchajcie – szepczę, wyglądając do tyłu. – Chyba nie jesteśmy sami.

Odczekuję chwilę, ale wbrew temu, co powiedziałem, nikt się nie pojawia. Krata wentylacyjna na pewno jest na swoim miejscu. Przecież sam ją odkładałem.

– Nieważne, dzięki za zainteresowanie! – parskam pod nosem, ale gdy ponownie patrzę przed siebie, okazuje się, że korytarz jest pusty. – No i dzięki, że na mnie zaczekaliście – kończę z frustracją.

Czołgam się, czując narastającą złość. Nie mogę uwierzyć w to, że moi przyjaciele postanowili pójść beze mnie. Mam wrażenie, że chłód metalowej podłogi wbija drobne igiełki w moje dłonie. Wzdrygam się. Wydaje mi się, czy w szybie robi się coraz zimniej i zimniej?

Coś ponownie stuka za zakrętem. Nie przesłyszałem się i mogę przysiąc na własne życie, że ktoś jest tu razem ze mną.

A może wcale nie zasłoniłem wejścia?

– Halo?

Zatrzymuję się i nasłuchuję odpowiedzi, która ostatecznie nie nadchodzi.

– Halo? – powtarzam. – Fabian, jeżeli to ty, to twoje żarty nie są zabawne. Pewnie z Lilianą zwijacie się właśnie ze śmiechu. Ha, ha. – Ruszam do przodu. – Naprawdę nie jesteście śmieszni.

Wzdłuż mojego kręgosłupa przebiegają dreszcze. Zimny pot oblewa moje ciało. Przełykam ślinę. Robi mi się sucho w ustach i żałuję, że nie zabrałem wody. Może to zwykłe halucynacje? Pewnie tak, uspokajam sam siebie, nawet na chwilę się nie zatrzymując. Jestem okrutnie przemęczony i zestresowany. To wszystko.

Skręcam w prawo. Droga wydaje mi się dłuższa niż zazwyczaj. Krew buzuje w mojej głowie. Obraz staje się niewyraźny, a mój oddech przyspiesza, podobnie jak bicie serca. Opieram czoło o zimną ścianę i liczę do dziesięciu. Moje uda zaczynają drżeć. Muszę jak najszybciej się stąd wydostać. Wypuszczam powietrze, a spomiędzy moich ust wydobywa się przerywany świst. Wszystko dookoła mnie wiruje. Jeszcze pięć minut w tej ciasnej puszce i oszaleję.

Nie wiem, jak długo idę, ale powoli tracę czucie w nogach. Dotykam kolana i syczę. Pod opuszkami czuję postrzępioną skórę.

Kolejny stukot.

Nie. Przesłyszałem się. To jedyne wytłumaczenie. Zaciskam oczy i czołgam się na oślep.

Coś upada. Dźwięk wcale nie jest głupim wytworem mojej wyobraźni, a rzeczywistością.

Sam nie wiem, czy zamknąłem drzwi, czy zgasiłem światło w ciemni i czy zastawiłem kratą wejście do szybu. Nie jestem w stanie przypomnieć sobie, żebym którąkolwiek z tych czynności wykonywał, a jednocześnie jestem pewien, że wszystko zrobiłem tak, jak zwykle.

Na pewno zamknąłem drzwi do klubu, powtarzam jak mantrę. Po prostu zwariowałem. To wszystko nie dzieje się naprawdę.

– Halo? Jest tu ktoś? – pytam, niepewnie uchylając powieki.

Po policzkach zaczynają spływać łzy, które od dłuższego czasu zbierały się w kącikach. Nie mogę oddychać. Jeśli zaraz stąd nie wyjdę, umrę w tym ciasnym korytarzu. Gula w moim przełyku zaczyna mnie dusić. Zupełnie jakby niewidzialne, obślizgłe macki zacisnęły się dookoła mojej szyi.

– Laura – chrypi coś zza zakrętu.

Czołgam się, nie otwierając oczu. Moje kolana suną po zimnej posadzce z prędkością światła. Po chwili zaczyna lecieć z nich krew, a ja zaczynam krzyczeć. Krzyczę i krzyczę, krzyczę tak intensywnie, że tracę głos i zaczynam charczeć, i ostatkami sił wykrztuszam „kim jesteś?", aż w końcu wypadam z szybu na podłogę, a wszyscy członkowie klubu fotograficznego patrzą na mnie jak na obłąkanego.

– Zwariował. – Słyszę kpiący głos Fabiana, a potem tracę kontakt z rzeczywistością.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro