Rozdział 22
MIMI
Przerywany oddech oraz stęknięcia Gabriela unoszą się w powietrzu. Las jest opustoszały. Bieganie o tej porze dnia to ukojenie po długim dniu w szkole. Palą mnie łydki, ale nie zwalniam. Nawet nie myślę o przerwie – wręcz przeciwnie, kiedy widzę, że Gabriel ściera pot bawełnianą opaską na nadgarstku, przyspieszam.
– Mimi! – woła za mną ze śmiechem. Słyszę trzask łamanych gałęzi, gdy próbuje mnie dogonić. Ścigamy się tak do jeziora.
Naszego jeziora.
To ja je tak nazywam. Dla Gabriela zapewne to zwykły zbiornik wodny z wielkim kamieniem na brzegu, na którym możemy przysiąść, żeby odpocząć. Dziś także to robimy. Ja zajmuję miejsce na kamieniu, a Gabriel siada na piasku. Jego włosy łaskoczą mnie w kolano. Napawam się tym przypadkowym dotykiem, jakby była to najlepsza rzecz, jaka przydarzyła się w całym moim życiu.
A może właśnie tak jest? Może nie czeka mnie już nic lepszego, zwłaszcza jeśli chodzi o kontakty z chłopcami? Czy Gabriel z własnej woli chciałby mnie dotknąć?
Zakładam ramiona na wysokości brzucha i poprawiam przepasaną w talii nerkę, żeby mieć pewność, że nie zauważy moich ogromnych fałd. Nie wiem, czemu próbuję oszukać samą siebie. Oczywiście, że je widzi. Ten widok nie uciekłby niczyjej uwadze, nieważne jak bardzo bym tego chciała. Kątem oka zerkam na Gabriela, ale nie wygląda na zniesmaczonego. Posyła mi ciepły uśmiech, który natychmiast odwzajemniam.
– Masz coraz lepszą kondycję – mówi. – Pamiętam nasz pierwszy wspólny bieg.
– Nie przypominaj mi – jęczę.
Przechodzą mnie ciarki. To była jedna z bardziej żenujących rzeczy, jakie mi się przydarzyły. Podczas pierwszej przebieżki udało mi się pokonać dystans dwustu metrów, po których zatrzymałam się przy najbliższym drzewie. Miałam wrażenie, że uduszę się albo dostanę ataku serca. Świat kręcił się dookoła mnie, a w uszach słyszałam głośne bicie serca. Tamtego dnia znienawidziłam bieganie, ale zaraz potem Gabriel dotknął mojego ramienia i powiedział, że następnym razem pójdzie mi lepiej. Niechęć do biegania zajęła mi równe trzydzieści sekund.
– Kocham biegać – odzywa się Gabriel i z szerokim uśmiechem kładzie się na ziemi.
Nie przejmuje się piaskiem, który będzie miał dosłownie wszędzie. Krzywię się, kiedy wyobrażam sobie skarpetki pełne piachu.
– Rozumiem, że nie podzielasz mojego entuzjazmu – śmieje się na widok mojej miny.
Kręcę głową.
– Nie o to chodzi – odpieram. – Wyobraziłam sobie, że mam ciuchy pełne piachu. Obrzydlistwo.
Perlisty śmiech Gabriela przenika pomiędzy drzewami, a śpiew ptaków jedynie podkreśla jego piękno. Wpatruję się w profil chłopaka, nie mogąc oderwać od niego wzroku. Wygląda jak anioł, który zstąpił na ziemię, by nakłonić mnie do grzechu. Jabłko Adama na szyi Gabriela porusza się, gdy przełyka ślinę. Śledzę żyły wijące się na ramionach i umięśnionych barkach. Po opalonej, złotej skórze spływają strużki potu.
– Słyszysz? – pyta, a ja mrugam zaskoczona, bo najwyraźniej kompletnie odpłynęłam.
– Co? – odpowiadam. – Wybacz, zamyśliłam się.
Gabriel posyła mi półuśmiech i dostrzegam, że walczy z ochotą roześmiania się. Instynktownie kulę się i próbuję zasłonić rękoma brzuch. Na pewno to widział. Z całą pewnością uważa, że jestem żałosna.
– Pytałem – mówi powoli – czy wracamy?
Skupiam uwagę na turkusowej tafli wody. Mimo zmęczenia moje serce wypełnia ogromna satysfakcja. Unoszę nadgarstek, a na ekranie zegarka rozbłyska mój cel na dzisiejszy bieg. Udało mi się wyrobić normę.
Po raz ostatni obrzucam wzrokiem jezioro. Jest zadziwiająco czyste, a przynajmniej na takie wygląda. Na brzegu nie dostrzegam żadnych śmieci, co niezmiernie mnie cieszy. Widziałam wiele biegających pomiędzy drzewami wiewiórek. Nie chciałabym, żeby któraś skaleczyła się metalową puszką.
– Odnoszę wrażenie, że bardzo chciałabyś wejść do wody – stwierdza Gabriel. – Czyżbyśmy myśleli o tym samym?
Jeżeli Gabriel ma na myśli obściskiwanie się w wodzie, to tak, zdecydowanie myślimy o tym samym.
– Nie ma opcji, że do niej wejdę – odpieram zamiast tego. – Musi być strasznie zimna.
– Tak – chichocze. – Tak, musi być cholernie zimna. – Wstaje i otrzepuje spodenki z piasku. – Jeśli zaczniemy wracać teraz, będziemy mogli zatrzymać się w kawiarni. Zabiłbym kogoś za kawę.
Posyłam mu szeroki uśmiech. W obecnej sytuacji, kiedy kleję się od potu i kurzu, moje łydki palą, a uda drżą, marzenie o całowaniu się z Gabrielem spływa na drugi plan. Również byłabym skłonna do morderstwa za americano z kostkami lodu i dokładnie to zamawiam, gdy zatrzymujemy się przed moją ulubioną kawiarenką.
Po kilku minutach odbieramy nasze napoje.
– To profanacja pysznej, mrożonej kawy – komentuje Gabriel. – To – mówi, potrząsając swoją mochą z bitą śmietaną, dwoma gałkami lodów waniliowych i sosem karmelowym – nazywa się prawdziwa mrożona kawa.
– Nie chcę wiedzieć, ile to ma kalorii.
– Zasłużyliśmy – odpowiada, oblizując papierową słomkę. Otwiera wieczko kubeczka i wyrzuca je wraz z wiotką, przesiąkniętą słomką. – Wiesz, ile spaliliśmy ich w trakcie biegu?
Przystawiam pod twarz nadgarstek, a następnie macham nim, dopóki na ekranie zegarka nie pojawi się nasza trasa.
– Dokładnie trzysta dziewięćdziesiąt siedem. To pewnie nie jest połowa twojej kawy, biorąc pod uwagę ilość cukru, którą właśnie w siebie pakujesz.
– Cóż. – Wzrusza ramionami i bierze ogromny łyk. Nad jego górną wargą zostaje wąs z bitej śmietany i muszę walczyć z chęcią, by nie zastrzec go palcem. – Jak mówiłem, zasłużyliśmy.
– Twoja dziewczyna nie będzie zła, że spędziłeś ze mną całe wolne popołudnie? – wypalam, nim zdążę ugryźć się w język. Oczywiście, że ostatnie dni rozmyślałam o pięknej, złotowłosej dziewczynie, która towarzyszyła Gabrielowi przed jego domem, ale nie planowałam zapytać o to w tak bezpośredni sposób.
– Dziewczyna? – powtarza, nie kryjąc zaskoczenia. – Mimi, czyżbyś przewidywała przyszłość i wiedziała o czymś, czego nie wiem?
O boże, nie powinnam zwracać uwagi na to, że nasze ramiona się stykają. Czuję lepką, gorącą skórę na swojej i nie przeszkadza mi to ani trochę.
– No wiesz – próbuję wybrnąć z udawaną obojętnością – widziałam was ostatnio razem.
– Ach, tak! – Gabriel na samo wspomnienie o dziewczynie promienieje. – Zoja. Widziałaś mnie z Zoją.
– Śliczne imię – odpowiadam, zmuszając się do uśmiechu. – Naprawdę cieszę się, że w końcu kogoś poznałeś. Odkąd się znamy, nie widziałam cię z żadną dziewczyną.
Tak blisko, dodaję w myślach, a gorycz osadza się na moim języku i bynajmniej nie jest to posmak kawy.
– Zoja to moja najlepsza przyjaciółka – mówi Gabriel. – Jest dla mnie jak siostra. Nigdy w życiu nie mógłbym spojrzeć na nią inaczej.
Brawo, Mimi. Teraz przez ciebie zacznie się nad tym zastanawiać i dojdzie do wniosku, że przecież to idealna kandydatka i do tej pory jakimś cudem tego nie zauważył. Urocza Zoja, którą będzie mógł przyprowadzić na niedzielny obiad i przedstawić rodzicom. Nikt nie wyśmieje szczupłej, wysportowanej Zoi za to, że poprosi o dokładkę kurczaka lub zje podwójną porcję sernika.
W ciszy siorbiemy resztki kawy. Gabriel wylizuje śmietanę z krawędzi kubka. Uśmiecham się pod nosem, a motyle w moim brzuchu dwoją się i troją, robią fikołki i podchodzą mi do gardła. Mam wrażenie, że świat dookoła nas robi się jeszcze bardziej kolorowy, że ptaki śpiewają głośniej, że promienie słoneczne padają pod odpowiednim kątem, bym mogła obserwować cienie tańczące na policzkach Gabriela, które rzucają długie rzęsy.
Przystajemy przed moim domem. Gabriel nonszalancko opiera się o ogrodzenie i rzuca mi spojrzenie, którego za nic w świecie nie potrafię rozszyfrować.
– Chcesz spotkać się w sobotę?
– Zazwyczaj wtedy nie biegasz.
– Byłaś kiedyś w kinie plenerowym?
Marszczę brwi.
– Nie przypominam sobie.
– Odpuść bieganie w weekend – mówi. – Przyjdę po ciebie w sobotę o osiemnastej. Zawsze chciałem zobaczyć film, który grają. Kino plenerowe jest o niebo lepsze! Możesz gadać w trakcie i raczej nikomu nie będzie to przeszkadzało.
Po pierwsze, ja będę miała z tym problem, bo nienawidzę osób, które nie potrafią milczeć podczas oglądania filmów. Po drugie, walczę z chęcią zapytania o to, czy Zoja nie miała dla niego czasu i dlatego postanowił zaprosić akurat mnie.
– To... brzmi całkiem nieźle – stwierdzam zamiast tego.
Gabriel mnie nie przytula, nie mówiąc już o pocałunku. Nie powinnam mieć o to pretensji, bo cała się kleję. Piach i kurz osiadł na moich ramionach i zaczyna mnie swędzieć.
Z uczuciem zawodu macham chłopakowi na pożegnanie. Kiedy docieram do pokoju, rzucam się na łóżko i piszczę w poduszkę.
Pójdę do kina z chłopakiem swoich marzeń. Zegarek pokazuje godzinę dziewiętnastą i z całą pewnością cały klub fotograficzny zdążył już wrócić. Obracam się na plecy. Przesuwam ręką po kołdrze, aż odnajduję telefon i wybieram numer Kaja.
Odbiera po drugim sygnale. Oboje krzyczymy w tym samym momencie:
– Po czym poznać, że facet zaprosił mnie na randkę?
– Jak mam wiedzieć, że dziewczyna mnie lubi?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro