Rozdział 18
LILIANA
To, że na kolejnym spotkaniu klubu fotograficznego dostaję do podpisania regulamin, nie jest dla mnie zaskoczeniem. Zerkam ukradkiem na Kajetana i mam ochotę zedrzeć jego głupi uśmieszek paznokciami.
– Wyjaśnisz mi, dlaczego tak się szczerzysz? – pytam, zakładając ramiona na piersi.
– Nie wyglądasz na osobę, która respektuje jakiekolwiek zasady. Jestem po prostu zaskoczony. Myślałem, że podczas naszej rozmowy zgadzasz się ze wszystkim, bo jesteś zaspana, ale ty naprawdę chcesz to podpisać!
A mam jakieś wyjście?, chcę wykrzyczeć mu prosto w twarz.
Zaciskam palce na długopisie.
To prawda, nienawidzę zasad i ograniczeń, które się z nimi wiążą. Nie potrzebuję niani w postaci chłopaka w okularach. Nawet jeśli te głupie reguły są nam potrzebne, nie powiem tego na głos. Fabian nigdy nie usłyszy ode mnie, że miał rację.
Sunę wzrokiem po wytłuszczonych literach, układających się w kolejne punkty.
– Wszystko ma sens – mówię niechętnie.
– Oczywiście, że ma – wtrąca Fabian.
Przewracam oczami.
– Oczywiście, że ma – przedrzeźniam go i pochylam się nad blatem. Wpatruję się w podpisy pozostałych członków. Czy mieli jakieś wątpliwości? Ja mam ich całe mnóstwo, ale nie ma to żadnego znaczenia. Jestem mniejszością. Jeśli się nie zgodzę, zostanę wykluczona i nigdy nie wrócę do przeszłości. Nie odnajdę Laury i nie uratuję jej. Przełykam gorzką ślinę. Ma smak utraconej dumy.
– Masz się na niej podpisać – informuje mnie okularnik. – Nie mamy całego dnia.
– Doskonale wiem, co mam zrobić – odpieram ostrym tonem.
Cztery imiona zajęły tak dużo miejsca, że muszę wcisnąć swoją parafkę obok tej należącej do Kajetana. Wykonuję szybki ruch dłonią, bo trzymany przeze mnie długopis staje się coraz cięższy.
Fabian nachyla się nad moim ramieniem.
– Uroczo – cmoka. – Cudowna z was parka, ale lepiej oddaj mi tę kartkę. Nie chcę, żebyś ją pogniotła.
Patrzę, jak chowa regulamin w folię na dokumenty, a następnie wyjmuje z plecaka czarną, grubą teczkę. Z kieszeni materiałowych spodni wysuwa kłódkę i niewielki kluczyk.
– To muszą być jakieś żarty... – szepczę do siebie.
– On tak serio – odpowiada równie cicho Kajetan.
Wzdrygam się. Nie mam pojęcia, jakim cudem znalazł się przy mnie. Przysuwa się w moją stronę, a ja robię krok w bok.
– Przestrzeń osobista – syczę pod nosem, nie odrywając wzroku od Fabiana, który klęczy przed drewnianą szafką. – Słyszałeś o czymś takim?
– Kompletnie nic mi to nie mówi – oznajmia ze śmiechem Kajetan, a ja zastanawiam się, czy zabicie go w przeszłości i zostawienie tam jego ciała będzie pogwałceniem regulaminu Fabiana.
Okularnik otwiera skrzypiące drzwiczki i na środkowej półeczce kładzie teczkę. Następnie zabezpiecza mebel kłódką i wpisuje kombinację, której nie widzę. Tobiasz staje na palcach i wyciąga szyję, jednak po jego minie domyślam się, że on także nie wie, jakie liczby mogą stanowić kod.
– Po co to zrobiłeś? – pytam Fabiana, kiedy stoimy przed szybem i czekamy, aż każdy po kolei do niego wejdzie. – Jeśli ktoś włamie się do klubu, od razu zauważy szafkę i kłódkę. No i zostawiłeś teczkę na widoku. Nie wspominając o tym, że cały regulamin napisany jest dziwnym szyfrem, ale nasze imiona pod spodem mówią wystarczająco dużo. Jeśli ktoś to znajdzie, jest po nas. Chyba że wcale nie uważasz, że ktoś będzie go szukać. Tak myślisz, prawda? – Zakładam włosy za ucho i zagryzam wargę. Wszystkie elementy układanki wskakują na swoje miejsce. – Nie. Ty wiesz, że nikt go nie znajdzie, bo nikt nie korzysta z tego pomieszczenia. Po co to wszystko?
– Och, Liliano, Liliano – odpiera tonem, jakby mówił do trzyletniego dziecka. Staje na krześle i nim znika w otchłani szybu, odwraca głowę. – Jeśli znajdzie to ktoś spoza klubu, i tak nie będzie miał pojęcia, co ma przed sobą i z czym się to wiąże. Nasze imiona nic mu nie dadzą. To wygląda jak jakaś głupia zabawa. I tak, masz rację, nikt nie korzysta z tego pomieszczenia, więc prawdopodobieństwo przyłapania nas na czymkolwiek jest bliskie zera. Regulamin to... głupia zabawa. Ukrycie go w swego rodzaju sejfie przypomina trochę film akcji. Każdy czasem potrzebuje odrobiny rozrywki, nie uważasz? – Wraz z końcem zdania znika pochłonięty przez mrok.
***
Siedzimy w ciemni oryginalnego klubu fotograficznego. Dookoła nas panuje półmrok. Jedyne źródło światła stanowi ustawiona na samym środku latarka, którą zabrał Tobiasz. Przyglądamy się sobie nawzajem, bo najwyraźniej nikt nie chce być pierwszą osobą, która się odezwie.
– Więc... – odchrząkuję. – Tak właściwie to... jaki mamy plan? Przydałoby się to wreszcie ustalić.
– Plan jest prosty – odpowiada siedzący naprzeciwko Kajetan. – Musimy odnaleźć Laurę. A żeby to zrobić, musimy dowiedzieć się, kiedy dokładnie mają miejsce spotkania klubu fotograficznego.
Kiwam głową. To faktycznie ma jakiś sens. Ja też uważam, że plakaty w szybie wentylacyjnym to nie był przypadek. Podobnie jak to, że po przejściu przez portal wylądowaliśmy tutaj.
– To dlatego wyglądacie jak bliźniaki syjamskie? – pytam i spoglądam na Fabiana oraz Tobiasza.
Oboje ubrani w czarne materiałowe spodnie i kolorowe, wzorzyste koszule. Na szyi mają krawaty: Fabian bordowy, a Tobiasz granatowy w żółte paski.
– Planujemy rozejrzeć się po okolicy – wyjaśnia Tobiasz.
– Czyli nasza trójka przegrywów zostaje w szkole i udaje, że nie istnieje? – rzucam wściekle.
– Gdybym wiedziała, wzięłabym ze sobą książkę – wzdycha Mimi i zakłada ramiona na piersi. Odchyla szyję, uśmiechnąwszy się pod nosem. – Widzę twoją minę, Fabian. Doskonale pamiętam o tym, że nie możemy zabierać tu żadnych rzeczy. Nie zmienia to faktu, że mogłabym robić coś lepszego. Po co wszyscy tu przyszliśmy?
– Właściwie masz rację – odpiera ku naszemu zaskoczeniu Fabian. – Nie jesteście tu potrzebni. Może ktoś powinien zostać w szkole po drugiej stronie i pilnować tego, co się tam dzieje?
Mimi i Fabian wymieniają ze sobą porozumiewawcze spojrzenia. Fabian puszcza jej oczko, a dziewczyn zagryza usta. Nie rozumiem, co ją rozbawiło i dlaczego próbuje to ukryć.
Wyjmuję z kieszeni notes i długopis. Nie interesuje mnie, co powie na ten temat Fabian. Potrzebuję skrawka papieru i czegoś do pisania, by móc rzetelnie przeprowadzić swoje własne śledztwo. Laura nas potrzebuje. Jesteśmy prawdopodobnie jedynymi osobami, które mogą jej pomóc.
– Czemu tak bardzo chcesz ją odnaleźć?
Odrywam wzrok od swoich dłoni. Zauważam, że zostaliśmy z Kajetanem we dwójkę.
– Nie wiem – odpowiadam zgodnie z prawdą. Nie mam pojęcia, dlaczego zależy mi na odnalezieniu dziewczyny. Nie ma powodu, bym mogła się z nią utożsamiać. Gdybym to ja zaginęła, nikt nie pofatygowałby się, żeby mnie szukać. Moi rodzice nie udzieliliby wywiadów. Nie mam też znajomych, którzy przejęliby się brakiem kontaktu ze mną. W moim przypadku ludzie odetchnęliby z ulgą.
Przyciągam nogi do siebie i kładę podbródek na kolanach.
– Może też traktuję to jak przygodę? – mówię szeptem. – Słucham wielu podcastów. Chyba wiem, na co powinniśmy zwrócić uwagę.
No i odwróci to moje myśli od tego, co dzieje się w domu. Nie będę musiała myśleć ani o matce, ani o ojcu.
Coś dziwnego dzieje się z moim ciałem, bo kiedy te słowa przemykają przez mój umysł, czuję ucisk w klatce piersiowej. Serce przeskakuje i zwalnia na moment, tylko po to, by ponownie zabić ze zdwojoną siłą. Zaciskam mocno powieki. Wycieram lepkie dłonie o spodnie.
– Myślisz, że znajdziemy tego, kto to zrobił? – Głos Kajetana jest przesiąknięty nadzieją.
Odwracam głowę i wpatruję się w jego kolorowe tęczówki. Zatrzymuję spojrzenie na kilku szarych plamkach na lewym oku. Są dokładnie w tym samym miejscu, jak zapamiętałam. Chłopak uśmiecha się z delikatnie. W jego policzkach pojawiają się dołeczki.
Och, na litość. Ten dzieciak zostanie skrzywdzony wiele razy, jeśli nie zostawi swojej głupiutkiej naiwności za sobą.
– Tego nie powiedziałam. Myślę, że uratujemy Laurę – mówię cicho. Opieram się o zimną ścianę, dodaję: – Fabian zabije mnie, jak przyniosę tu swój tablet, prawda? Mam kilka rzeczy, które chciałabym ci pokazać zanim podzielę się nimi z resztą.
– Wcale nie musi o tym wiedzieć – odpiera tajemniczo.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro