Rozdział 13
KAJ
Szyb wentylacyjny jest dokładnie tak samo ciasny, jak zapamiętałem. Uderzam łokciem w metalową ścianę i syczę. Spoglądam na swoje ramiona pokryte gęsią skórką. Nie jestem w stanie ukrywać ekscytacji, która rozlewa się po moim ciele.
– Uważaj – mówi do mnie Mimi, czołgającą się tuż za mną. – W końcu zrobisz sobie krzywdę.
Kiwam głową i ruszam przed siebie. Zaczynają boleć mnie kolana, ale jeśli dobrze pamiętam, zbliżamy się do celu.
– Fabian, bierz swoją wielką stopę sprzed mojej twarzy – warczy Tobiasz.
Rozlega się szelest. Fabian parska pod nosem.
– Coś wypadło ci z kieszeni – odpowiada. – Czy to batonik?
– Bałem się, że zgłodnieję po drodze.
– Po drodze? – powtarza Fabian z niedowierzaniem. – Mówiąc po drodze, masz na myśli ten pieprzony szyb... Hej! Tobiasz, nie dotykaj mojego tyłka swoim cholernym ramieniem.
– To było niechcący, już sobie tak nie schlebiaj. Ciasno tu.
– Więc idź wolniej i nie naruszaj mojej przestrzeni. Chociaż tutaj mógłbyś tego nie robić.
– Czyli mogę naruszać ją, kiedy stąd wyjdziemy? – chichocze Tobiasz.
– Hej – odzywam się, przerywając głupie przekomarzanki. – Bądźcie ciszej. Co, jeśli słychać nas na zewnątrz? Chyba nie chcemy zostać przyłapani.
– Chłopaki? – pyta Mimi niepewnie. – Zamknęliście wejście, prawda?
– Tobiasz wchodził ostatni – przypomina Fabian, na co Tobiasz wzdycha.
– Oczywiście, że zamknąłem wejście, spokojna twoja głowa, Kaj. Nikt tu nie wejdzie. Możemy iść szybciej? Boli mnie głowa. Potrzebuję tlenu.
– Potrzebuję przerwy od twojego biadolenia – przedrzeźnia go Fabian, a ja uśmiecham się pod nosem i staram się czołgać tak szybko, jak tylko jest to możliwe.
Dwa zakręty później docieramy do wyjścia. Odkręcam śruby, którymi przymocowane są srebrne kraty. Każdą z niewielkich śrubek chowam do kieszeni.
– Wiecie, co jest dziwne? – odzywa się Fabian tonem sugerującym, że za moment opowie nam coś, o czym wie tylko on. Nawet nie próbuje ukrywać dumy. – Szyby wentylacyjne nie powinny być w stanie zmieścić człowieka. To bzdura, którą wymyślono na potrzeby filmów akcji. Każdy idiota to wie.
– Dobrze, że podróże w czasie są realistyczne – odpowiada Mimi. Rozwiązuje koka, a jej falowane, lśniące włosy opadają swobodnie na ramiona.
Unoszę kratę wentylacyjną i przystawiam ją z powrotem na miejsce, aby mieć pewność, że nikt nie zauważy żadnej różnicy. Śrubki wciskam w przeznaczone do tego otwory, ale nie przykręcam ich. Wystarczy delikatne pchnięcie, by krata wypadła. Nie przejmuję się tym. Jestem przekonany, że jesteśmy jedynymi osobami, które korzystają z szybu. Wejście ma jedynie sprawiać wrażenie nietkniętego.
– Chodzi mi o to – ciągnie Fabian wręcz dyplomatycznym tonem – że to wszystko wygląda na bardzo przemyślane. Szyb wentylacyjny, do którego możemy wejść, ulotki, które prowadzą nas do portalu...
– Niewidzialnego portalu – dopowiadam. – To jest w tym wszystkim najdziwniejsze. Gdybyśmy nie poszli tak daleko, nigdy w życiu nie wiedzielibyśmy, co jest w środku.
– Najwyraźniej ktoś bardzo chciał, żebyśmy to zobaczyli.
Analizuję słowa Fabiana.
– Wiecie, to, że nie widzimy portalu, wcale nie jest takie dziwne – wtrąca się Tobiasz. – Tunele kwantowe są zbyt małe, żebyśmy dostrzegli je gołym okiem.
– Gdyby ktokolwiek wiedział o istnieniu tajemnego portalu do przeszłości, szkoła zostałaby zamknięta szybciej, niż zdążylibyśmy powiedzieć „portal do przeszłości" – stwierdzam po chwili namysłu.
– Tajemna historia tajemnego portalu – mówi Fabian wyraźnie rozbawiony. Marszczy nos, a jego uśmiech pogłębia się z kolejnymi sekundami. – Och, dajcie spokój. Nawet nie staracie się udawać, że zrozumieliście. Ten żart był wybitny. Muszę znaleźć znajomych, którzy docenią moje poczucie humoru.
–Słuchajcie... – szepcze Mimi. – Ostatnio nie byliśmy pewni, bo ten pokój wyglądał nieco inaczej, ale teraz... To musi być klub fotograficzny.
Przechylam głowę i rzucam jej porozumiewawcze spojrzenie. Oboje wybuchamy śmiechem i chwytami się za dłonie.
– Nie wierzę, że naprawdę tu jesteśmy! – krzyczę, skacząc dookoła. Pokój zaczyna wirować. Chyba tylko adrenalina chroni mnie przed nudnościami i upadkiem. W normalnych warunkach już bym wymiotował. To jeden z powodów, przez które do tej pory nie dałem namówić się Tobiaszowi na wycieczkę do wesołego miasteczka.
– Ja też w to nie wierzę – odkrzykuje Mimi.
– Oryginalny klub fotograficzny! Ciekawe, jakich aparatów używają?
– Myślisz, że pozwolą nam do niego dołączyć?
Powoli tracę oddech, ale nie przestaję skakać.
– Nie wiem! – Włosy kleją mi się do spoconego czoła. – Ale bardzo chciałbym zobaczyć ich ciemnię.
– Skończyliście pajacować? – pyta Fabian.
Wraz z Mimi zatrzymujemy się. Oboje ciężko sapiemy, a nasze policzki są czerwone. Resztkami sił posyłamy sobie szerokie uśmiechy. Podążam wzorkiem za Fabianem i śledzę, jak ciągnie cieniutką żyłkę, do której przymocowane jest czarno-białe zdjęcie.
– Jak to możliwe, że nikt z nauczycieli nie wspomniał, że klub fotograficzny już istniał? – zastanawiam się na głos.
Fabian pstryka palcem w coś, co okazuje się portretem jakiegoś chłopaka. Zdjęcie odskakuje i przez krótką chwilę faluje w powietrzu. Naliczyłem dwanaście linek zwisających z sufitu. Do każdej z nich przymocowana jest fotografia. Niektóre z nich są czarno–białe, niektóre są żółte i wyglądają jak brudne, jedno ze zdjęć jest roztargane i niewiele brakuje, by rozpadło się na dwie części.
– Najwyraźniej nie jesteś tak oryginalny, jak myślałeś. Ktoś wcześniej wpadł na pomysł założenia klubu. Bardzo mi przykro – stwierdza Fabian z ironią w głosie. – Strasznie tu ciemno – dodaje.
Oślepia nas jaskrawe, żółte światło. Unoszę głowę. Nie mam pojęcia, jakim cudem żarówka jeszcze działa, skoro wisi na wystających kablach. Boję się, że lada moment z góry zaczną lecieć iskry. Jakim cudem dyrektor szkoły zgodził się, by akurat to pomieszczenie było użytkowane przez uczniów? Wygląda to niebezpiecznie i woźny powinien zająć się tym jak najszybciej.
– Przynajmniej w naszych czasach szkołę stać na normalną lampę – mówię z szerokim uśmiechem, a następnie celuję palcem w drzwi. – Idziemy? Chcę upewnić się, jaki dokładnie mamy rok.
Na szkolnym korytarzu panuje cisza. Wszystko wydaje się szare i brudne. Szare, betonowe podłogi, szare, obdrapane ściany, szare zdjęcia wywieszone w gablocie, szara twarz woźnego, który stoi bokiem i...
– Zaraz – szepczę, chwytając Mimi za rękaw koszuli. – On nie może nas zobaczyć!
– Nie dramatyzuj! – odszeptuje mi Tobiasz. Jego noga zaczyna podrygiwać. Spanikowany przeskakuje wzrokiem pomiędzy naszą grupą i woźnym, aż ostatecznie staje tyłem do mężczyzny. – Nie może nas zobaczyć, bo namieszamy w przeszłości. Nie możemy ryzykować spotkania z woźnym, bo wygoni nas na lekcje i co powiemy? Nie ma nas na liście obecności, bo przybywamy z przyszłości i weszliśmy tu szybem wentylacyjnym? – Policzki Tobiasza robią się czerwone z każdym kolejnym wypowiedzianym słowem. Nie próbuję wyjaśnić mu, że mężczyzna właśnie wyszedł z budynku i jesteśmy tu sami. Zamiast tego na mojej twarzy wykwita szeroki uśmiech. Tobiasz otwiera szerzej oczy. – Nie panikuj, Kaj! Nie ma powodów do paniki, po prostu namieszamy w przeszłości, dokonamy nieodwracalnych zmian i, no nie wiem – krzywi się – nigdy się nie urodzimy! Ale nie ma powodu do paniki, wszyscy zachowajmy spokój! To przecież nic wielkiego, my tylko...
Odgłos odbijającej się od policzka dłoni przerywa chaotyczny ciąg zdań. Prostuję się. Mimi obok mnie zamiera z palcami zatopionymi we włosach. Tobiasz przełyka ślinę, a Fabian kręci nadgarstkiem. Delikatny, butny uśmieszek wkrada się na jego twarz.
– To było... – Tobiasz rozmasowuje piekące miejsce, na którym wyraźnie widać odbite palce. – Dziękuję. Na chwilę straciłem nad sobą kontrolę.
– Do usług – odpowiada mu Fabian. – Zawsze jestem zwarty i gotowy do takiej pomocy.
Wraz z Mimi ruszamy za dwójką chłopaków, rzucając sobie ukradkowe spojrzenia. Moje nogi nadal przypominają watę. Mimi zaciska wargi i chichocze, kręcąc na boki głową, a wraz z przekroczeniem głównych drzwi oboje wybuchamy głośnym śmiechem.
– Nie mogę uwierzyć, że naprawdę go uderzył – wykrztuszam.
– Zadziałało – odpiera Mimi. Przytula się do mojego boku, a ja wdycham wiśniowy zapach szamponu do włosów.
– Tęskniłem za tobą – wyznaję, kiedy Tobiasz z Fabianem przyspieszają i biegną w stronę najbliższego kiosku.
Zielona, blaszana budka widoczna jest z odległości kilkunastu metrów i nietrudno pomylić ją z czymś innym. Czerwony maluch zatrzymuje się na przejściu dla pieszych, przepuszczając dwójkę podekscytowanych nastolatków. Fabian może i próbuje się hamować, ale widzę, jak zaskoczenie opuszcza jego twarz, ustępując podekscytowaniu. Delikatny uśmieszek błąka się na bladej twarzy, kiedy Tobiasz stuka palcem w gazetę.
– Ja za tobą też. – Mimi odgarnia splątane blond pasmo, które wpada mi do oczu. – Chodź, musimy sprawdzić, co takiego znalazł Tobiasz!
Pozwalam jej pociągnąć się na drugą stronę ulicy. Chociaż wiem, że stoimy nieopodal naszej szkoły, budynek niczym nie przypomina tego, który oglądamy na co dzień. Ma musztardowy kolor, a stara farba schodzi z niego płatami. Na jednej ze ścian widać brunatne, mokre zacieki. Pomimo tego widok jest niezwykle urokliwy, bo rosnące wokół drzewa mają odcień czerwieni, dookoła nas latają ptaki, a powietrze jest rześkie. Ulotna myśl przenika przez mój umysł, ale łapię ją dostatecznie szybko, by wiedzieć, co mój umysł chce mi przekazać. Chciałbym móc zostać tu dłużej. Mam wrażenie, że jakaś dziwna energia tego miejsca przyciąga mnie ku sobie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro