Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Deszcz

- Tutaj naprawdę jest pięknie, prawda?- słowa przerwały ciszę ciepłego wieczoru.

Zamrugał oczami i pochylił głowę w bok, w stronę tak dobrze znanemu mu głosu. Wiatr poruszał gałęziami wiekowej wierzby spoczywającej kilka metrów w górę wzniesienia, przy okazji wplątując się i w jego włosy. Jasne smugi czerwonego już światła raziły go w oczy, oświetlając gorące policzki. Zapach trawy i delikatnych kwiatów, który zwykle denerwował go aż za bardzo, teraz wydawał się przyjemny. Wyjątkowo.

-No a jak ma niby być, idioto?- chciał wcisnąć do słów odrobinę ironii, ale nie za bardzo mu wyszło- przecież po to tu przyszliśmy.

Tak, ostatnimi czasy strasznie zmiękł. Wiedział o tym aż za dobrze. Przez tego głupiego, wkurzającego chłopaka z irytująco czerwonymi włosami, które od pewnego czasu nie chwiały się postawione na głowie właściciela. 

Spoczywały za to grzecznie rozczochrane po bokach, układając się we wzory na czole i ramionach. Wcale nie od czasu kiedy to Bakugo mimochodem rzucił, że lubi je w takiej właśnie postaci. Wiecznie śmiejącego się delikwenta, zawsze znajdującego dla niego czas, znoszącego jego humory, jego chamskie odzywki. Tego, który go rozumiał, a przynajmniej starał się zrozumieć. Tego, którego rzęsy rzucały właśnie długie cienie na twarz, w którą mógł patrzeć i patrzeć. Twarz, którą kochał. Jej właściciela właściwie też. I jego dłonie i smukłą szyję i miękkie usta... Bo choć powiedział te słowa tylko jeden raz, wieczoru kiedy pocałowali się po raz pierwszy, nie oznaczało to, że uczuciu ubyło coś na wartości. Oboje dobrze to wiedzieli.

Miło było gładzić szkarłatne kosmyki i patrzeć w horyzont. Taka tam zwykła kreska, a jednak pełna tylu barw, szczególnie o zachodzie. Tak jak teraz.

-Właściwe czemu chciałeś tu przyjść?- Bakugo zadał pytanie, nad którym właśnie rozmyślał.

-Dlaczego?-Kiri uniósł brwi z namysłem- Hmm, wiesz tutaj przecież przychodzą tacy jak my. Pary.

-No, co ty nie powiesz- I mimo, że ukradkiem rozejrzał się na boki czy nikt nie przysłuchuje się ich rozmowie, to zrobiło mu się jakoś tak lekko na sercu. Z Kirishimą wszystko było łatwiejsze i milsze. Nawet leżenie na zwykłej trawie było czymś na co warto było poświęcić trochę czasu.

-Wiesz, w sumie mieliśmy się uczyć- czerwonowłosy machnął z uśmiechem ręką w stronę rzuconych opodal toreb z podręcznikami- no wiesz, egzaminy końcowe i tak dalej. Zostały tylko dwa miesiące z kawałkiem.

-Jutro. Nie zrzędź mi tu teraz.

- Ej no, obiecałeś pomóc mi z pierwiastkami, wiesz, że z tym całym liczeniem gorzej mi idzie.

-Gorzej ci idzie? Kiri, jesteś beznadziejny w matmie, w każdym znaczeniu tego słowa. Gdybym nie dawał ci ściągać na każdym sprawdzianie u tego dziada, to już dawno powtarzałbyś klasę.

-Ha ha, bardzo śmieszne, a kto ci niby napisał te wszystkie wiersze ? No, dawaj pochwal się, profesorze Katsuki, twoje umiejętności układania zwrotek są doprawdy godne pożałowania.

- Qui amant ipsi sibi somnia fingunt- Bakugo wyrecytował jeden z zadanych im wcześniej tekstów, wymachując rękami do rytmu- Amo te...

Eijirou przerwał mu ze śmiechem przybliżając się tak, aż ich nosy się zetknęły. Delikatnie musnęli się wargami smakując wszystkimi zmysłami ulotną chwilę, czując ją, każdą komórką ciała. Wszystkie głosy w okolicy ucichły i zostali tylko oni, we dwójkę. Razem w cichej bańce bez zmartwień i kłótni. Po prostu byli, tyle wystarczyło.

-Mówiłem, że jesteś okropny w rymowaniu- Kirishima swobodnie zakończył spontaniczny pocałunek- w całowaniu też powinieneś się podszkolić, jeśli już jesteśmy przy tym temacie- dodał ze śmiechem.

Blondyn w odpowiedzi walnął go w ramię. W końcu jednak pozwolił by chłopak położył mu głowę na kolanach. Poczochrał mu włosy i wdychał jego zapach ciesząc się bliskością najdroższej mu osoby.

Palce bezradnie wbijające się w chropowatą powierzchnie. Ciało ciężkie jak z ołowiu, kosmyki lepiące się twarzy. Płuca ściskające się z braku tchu.

Cisza.

Światła palące w oczy. Zimne, białe, brudnej żółci. Czerwone. 

Cisza.

Czy to deszcz? Powieki ma ciężkie jak nigdy, dusi go powietrze, popiół. Ciemne kłęby, czarne jak smoła. Mgła czy..? Głowa mu ciąży, myśli ulatują jak ptaki. Ściskają go, palą, duszą...

Cisza i...

                 ból?

Słońce powoli znikało za linią horyzontu, a cienie wydłużały się coraz bardziej i bardziej. Bakugo uznał, że gdyby siedział tu sam nastrój byłby złowieszczy, ale na całe szczęście sam nie był. Czas płynął, on dalej bawił się włosami Eijirou wykręcając je na różne strony i nawijając na palce. Za to Kirishima patrzył w niebo najwyraźniej zajęty własnymi myślami. Ludzie wokoło zbierali swoje rzeczy i powoli schodzili ścieżkami na dół, w stronę rzeki lub do góry na wyłożony chodnikiem wał. Było bardzo spokojnie, jak na tak ogromne miasto, w którym zazwyczaj przewijały się tłumy.

Gdy tylko czerwonowłosy przymknął powieki Bakugo wlepił oczy w jego twarz. Lubił go obserwować. Nie sądził by kiedykolwiek miał spotkać drugą tak samo ciekawą osobę. Nagle przyszła mu do głowy pewna myśl.

-Kirishima?

-Kirishima..?

Dłonie wplecione w wilgotne kosmyki drżały. Otwarte szeroko oczy wpatrywały się w woskową skórę, a palce delikatnie zmywały smugi sadzy z policzków. Gęsta ciecz rytmicznie kapała o asfalt, chłonąc kolor z ognistych kosmyków, wysysając szkarłatną barwę i brudząc nią deszcz. 

-Co?- Chłopak nie otworzył oczu, ale dał znać, że go słucha.

-Wiesz tak sobie pomyślałem..- blondyn zawahał się- No w końcu za niedługo będą twoje urodziny i... znaczy nie myśl sobie nie wiadomo czego, czy coś- dodał szybko- ale czy jest może, jakaś rzecz, którą chciałbyś dostać? Teoretycznie, rzecz jasna.

Jego rozmówca parsknął śmiechem i wreszcie uchylił powieki.

- Wiesz, nie sądziłem, że wyskoczysz z czymś takim- uśmiechnął się szeroko- ale jak już spytałeś to mam coś na oku.

Pomoc... musi wezwać pomoc.

Zrozpaczony szybko obrócił się w tył. Obraz zamazał mu się przed oczami, a hałas przytłumił jeszcze bardziej, jakby wpadł pod wodę. Złapał się za głowę. Jego wzrok padł na plątaninę metalowych rur i żarzącego się metalu. Wszystkie części zostały rozrzucone w odległości kilkunastu metrów, jednak największe ściśnięte były razem. Wgniecione w karoserię poturbowanego tira, osmalonego płomieniami benzyny.

-Powariowałeś?- Bakugo parsknął- skąd ja ci niby wytrzasnę hajs na motor? Że niby ze mnie jakiś walony miliarder, czy co?

Kirishima skrzywił się naśladując jego minę.

-No wiesz, mam mnóstwo oszczędności- powiedział w końcu Eijiro- w sumie dobrałbyś tylko jakąś wstążkę i viola! prezent gotowy.

- A wydaje ci się, ułomie że będę latać za jakimiś wstążkami po babskich straganach?

-Dokładnie tak mi się wydaje- Kirishima ledwo powstrzymywał się od wybuchnięcia śmiechem. W końcu nie wytrzymał, gdy Bakugo dźgnął go w bok i rozchichrał się na całego. Wyciągnął dłonie i zaczął łaskotać blondyna, który w odpowiedzi zaczął się drzeć:

-Ten facet jest niebezpieczny- wysapał w przerwach między histerycznym śmiechem- zostaw mnie debilu, hahaha, przestań bo ludzie się gapią, ty cholero. Kiri!

Przyciskał dłonie do jego boku z całej siły.

-Boże, ile krwi- wyjąkał gdy zwinięta kurtka zaczęła przemakać.- Kiri, błagam obudź się. – głos miał zachrypnięty, jakby gardło oblano mu kwasem.

-Pomocy!- wrzasnął przez ramię- Pomocy! Niech ktoś nam pomoże, błagam!

Palce mu zdrętwiały, nie mógł ich rozprostować nie puszczając boku chłopaka. Pochylił się nad nim chcąc choć odrobinę ochronić go przed ulewą.

-Kirishima, do cholery, mógłbyś mi choć trochę pomóc- jęknął patrząc na białą jak kreda twarz z nadal zamkniętymi oczami.

-Otwórz chociaż te cholerne oczy!

-To co, zbieramy się? Otwieraj te oczy, miernoto- Bakugo szturchnął chłopaka palcem w ramię- Chodź, robi się już ciemno.

Wstał i podał Eijirou dłoń. Zarzucili na ramiona torby i ruszyli w drogę powrotną. Szli ramię w ramię w stronę szkolnego akademika. Wdrapali się po schodach gadając o jutrzejszych zajęciach i stanęli na korytarzu. Ich pokoje znajdywały się na skos, prawie naprzeciwko siebie. Bakugo stał chwile naburmuszony, w końcu pochylił się i mocno przytulił czerwonowłosego. Taki ich codzienny rytuał przed pójściem spać.

- Fajnie dzisiaj było.- odezwał się niespodziewanie Kirishima.

-Przez ciebie zacząłem rymować łaciną, nie jestem pewny, czy to aby na pewno dobrze- odparł Bakugo- Ale fakt, było fajnie.
Kirishima uśmiechnął się swoim zwyczajnym uśmiechem, takim jak uśmiechał się każdego dnia.

-Dzięki, że jesteś- powiedział.

-Co ty taki ckliwy nagle się zrobiłeś?- zapytał zdziwiony Bakugo.

W odpowiedzi Kirishima pomachał mu tylko ręką i zniknął zamykając za sobą drzwi.






Czerwone tęczówki wpatrywały się w burzowe chmury. 

Prosto w górę, pozwalając by deszcz niczym łzy spływał po policzkach wraz z sadzą i pyłem. Wijące się języki ognia, tańczące między powyginanymi szczątkami wymarzonego prezentu padały na rzęsy, rzucając długie cienie na nieruchome oblicze. Biała skóra kontrastowała z brudnym betonem. Potargane, szkarłatne włosy zwijały się wokół szyi i twarzy w łagodne wzory. Światła migały kojąco i pomimo krzyków panował spokój. 

Chaos.

Bakugo siedział na szorstkiej drodze i otępiały patrzył na rozszerzającą się plamę gęstej krwi. Sięgała już jego kolan i wciąż nie przestawała płynąć.

A w samym jej środku leżał on.

Wyglądał jak wtedy, gdy razem obserwowali zachodzące słońce. Odrętwiałe palce rozluźniły się, a przesiąknięty na wskroś materiał uderzył o grunt. Lekko dotknął wilgotnych kosmyków w nadziei, że Kirishima odwróci się i popatrzy na niego, tak jak zwykle. Złapie go za rękę i zacznie mu opowiadać o czymś głupim, co chwilę zanosząc się śmiechem. Tak jak co dzień. Tylko, że jego znieruchomiałe usta już nigdy więcej nie miały się poruszyć. Już nigdy nie miały się uśmiechnąć. Już nigdy nie miały nic powiedzieć.

-Dzięki, że jesteś.


Przyciągnął go do siebie, pragnąc by bezwładne dłonie objęły i jego drżące ciało. Czuł jak ciepło, które było dla niego pocieszeniem niezliczoną ilość razy, teraz powoli ulatuje w niebo, a on zostaje zupełnie sam.

Już nie było kogo ratować, nie było komu spieszyć z pomocą.

Bo przecież Kirishimy już nie ma.

Wtulił się w jego szyję kurczowo zaciskając ramiona, a przeszklone szkarłatem spojrzenie zastygło nieruchomo wpatrując się w dal.





















Qui amant ipsi sibi somnia fingunt~  Ci, którzy kochają, sami sobie tworzą sny.

Dziękuję Ci za przeczytanie.
















Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro