Porwany
Z dedykacją dla xxJustMeBitchxx Kocham Cię i dziękuję za każde wsparcie!
Przeczytaj notatkę pod spodem :)
Miłego czytania :*
Gdyby miłość miała kolce, wbiłaby mi się cierniem w każdy skrawek ciała. Ale jest jak drzazga. Wchodzi głęboko, albo płytko..
*Harry*
Nigdy nie miałem styczności ze światem przestępczym. Unikam łamania prawa. Jestem grzecznym i dobrze wychowanym chłopcem. Moi rodzice zawsze wybierają dla mnie wszystko, co najlepsze. Prywatne szkoły, zajęcia pozalekcyjne, korepetycje, mieszkanie, studia. Nigdy się im nie przeciwstawiam. Pozwalam, aby decydowali za mnie praktycznie w każdym aspekcie mojego życia. Nawet Lilii, moja dziewczyna, została przez nich wybrana. Nie kocham jej, a nasz związek jest tylko transakcją wiązaną. Rodzice mają nadzieję, że w przyszłości weźmiemy ślub, a ich firmy zostaną połączone. Coś jednak zaczyna się zmieniać, gdy tata startuje w wyborach na premiera naszego kraju. Nagle firma przestaje mieć dla niego znaczenie. Teraz zajmuje się nią matka, która jest milion razy gorsza od ojca. Wymaga ode mnie pełnej dyspozycji, plus muszę być przykładnym synem premiera i osiągać najlepsze wyniki na uczelni. Żyję na pełnych obrotach przez dwa lata. Mało śpiąc, zakuwając do kolejnej sesji i ogarniając sytuację firmy, dodatkowo chodząc na bankiety i różne uroczystości, gdzie wymagano, aby pokazała się cała rodzina.
Wszystko dobiega końca pewnego letniego wieczoru. Jesteśmy całą rodziną we Francji. Ojciec został zaproszony przez obecnego premiera na „obgadanie” spraw między państwami. Pewnie zapytacie, co mogło wszystko zmienić, skoro uczestniczyłem w takich uroczystościach setki razy. Tak naprawdę niczym nie różni się to od innych takich okazji, ale właśnie tam, tamtego dnia, poznaję go. Niskiego szatyna z miną mordercy. Porusza się z gracją a zarazem determinacją. Bije od niego dominacja. Kiedy wita się z innymi, można odczuć, że góruje nad nimi. Oceniając po tym, jak inni zachowują się w stosunku do niego, musi mieć wysoką pozycję, a jego mowa ciała wprost o tym krzyczy. Czarny, dopasowany garnitur ukazuje, że ciało, które skrywa, jest idealne. Moje oczy zatrzymują się na jego pupie, która jest pięć razy wypuklejsza niż ta Lilii. Muszę potrząsnąć głową, aby odgonić takie myśli. Pierwszy raz myślę w taki sposób o mężczyźnie. Jestem w lekkim szoku i może dlatego nie ogarniam tego, że wpatruję się w niego jak w ciastko, które chcę zjeść. Zdaje sobie z tego sprawę dopiero gdy odwraca głowę i nasze spojrzenia się krzyżują. Jego oczy są zimne niczym lód na Atlantyku. Bije z nich pustka, tak ogromna, że aż się cofam i wpadam na moją dziewczynę, która należy do tego kręgu kobiet, które aż przesadnie dbają o wszystko. Dlatego wprost krzyczy mi do ucha, bo lekko dotknąłem jej białych bucików. Przepraszam ją oczywiście za swoją niezdarność, co nie pomaga, i blondynka w dalszym ciągu mrozi mnie wzrokiem. Jednak ona to najmniejszy problem. Na plecach czuję, że ktoś mnie obserwuje. Znacie to dziwne uczucie, gdy przechodzą was po plecach nieprzyjemne dreszcze, a czyjś wzrok wprost wypala dziurę w waszych plecach? Właśnie z tego powodu oglądam się za siebie i widzę szatyna wpatrującego się we mnie i mówiącego coś do swojego towarzysza. Średniego wzrostu blondyn przygląda mi się z uśmiechem. Wygląda na sympatycznego. Przynajmniej tak mi się wydaje.
Znacie powiedzenie: Nie oceniaj książki po okładce? Właśnie to całkowicie pasuje do tego mężczyzny.
*cztery dni później*
Stoję właśnie na płycie lotniska i wpatruję się w stojący przede mną samolot. Wygląda jak mała puszka. Moje lęki przed małymi pomieszczeniami wprost paraliżują moje ciało. Później ogarnia mnie totalna ciemność. Kiedy się wybudzam, czuję zimny powiew powietrza z klimatyzacji i słyszę przytłumiony głos ojca. Mogę się założyć, że rozmawia przez telefon. Nie pokazując nikomu, że się obudziłem, leżę z zamkniętymi oczami i myślę nad moim życiem. Zastanawiam się, jak bardzo musi być rozpuszczona moja dziewczyna, skoro płacze nad jedną małą ryską na bucie, a w dupie ma to, że jej chłopak leży nieprzytomny. Z zamyślenia wybudza mnie osoba pochylająca się nade mną i poprawiająca mój koc. Poznaję go po zapachu. Asystent ojca szczelnie mnie otula. Chyba jako jedyny zainteresował się moją osobą.
– Wiem, że już się ocknąłeś. – Prostuje się i zmniejsza przepływ powietrza. – Chcesz coś do picia? – Nie odzywam się i dalej leżę z zamkniętymi oczami. Chcę być odizolowany od nich wszystkich. Nawet jeśli ma to oznaczać leżenie przez cały lot w bezruchu i z zamkniętymi oczami. – Przecież wiem, że ściemniasz. – Słyszę, jak coś obok przesuwa się, i wokół mnie robi się całkowicie ciemno. – Ostatni raz pytam. Chcesz się czegoś napić? – Dociera do mnie westchnienie, a jego głos robi się poważny. Marko jest ode mnie starszy o rok, ale zachowuje się jakby miał czterdziestkę.
– Wody – mruczę pod nosem na tyle cicho, aby nikt inny mnie nie usłyszał.
– Jesteś w sypialni. Nikt cię nie słyszy, a nawet jeśli to nie masz czego się bać, młody. – Mężczyzna wychodzi, a mnie przechodzą dziwne dreszcze. Otwieram oczy i zdaje sobie sprawę z tego, że coś jest nie tak. Siadam na łóżku i rozglądam się. Przełykam ślinę. Ojciec jest premierem, ale samoloty, które są do jego dyspozycji, nie wyglądają aż tak ekskluzywnie. Tu nawet pościel wydaje się być za kilka milionów. I szczerze? Boję się bardziej tego, że coś zniszczę, niż tego, co tu się dzieje. Kiedy Marko pojawia się ponownie, chcę go zapytać o to, co tu się dzieje.
– Marko? – Mój głos lekko drży, co jednak ukazuje, że się denerwuje.
– Mam na imię Liam. – Mężczyzna wzdycha i podaje mi szklankę z wodą, a ja wpatruję się w niego, jakby urosła mu druga głowa.
– Jesteś jakimś tajnym agentem, tak? – próbuję wytłumaczyć sobie wszystko. – Coś się stało, że tu jestem, prawda?
Mężczyzna, zamiast mi odpowiedzieć, śmieje się i stawia szklankę z wodą na szafce obok łóżka. Patrzy na mnie przepraszającym wzrokiem, a tak przynajmniej mi się wydaje. Wycofuje się i zamkyka za sobą drzwi. Czuję, że żołądek podjeżdża mi do gardła. Jestem zdezorientowany i powoli ogarnia mnie panika. Pierwszy raz w życiu czuję coś takiego. Żyłem pod kloszem rodziców i nigdy nie było opcji, abym był w podobnej sytuacji. A może po prostu mi się to wydaje, a omdlenie tylko wkręca mi jakiś film. Może ojciec wynajął jakiś lepszy samolot. Dlatego wstaję, poprawiam ubranie i wychodzę z sypialni. To co widzę upewnia mnie w tym, że mnie porwano. Zawartość żołądka podchodzi mi do gardła i wprost domaga się, aby wyjść. Stoję jednak bezruchu, wpatrując się w ludzi siedzących na fotelach. Ciemnowłosy mulat podobny do muzułmańskiego terrorysty siedzi po mojej prawej stronie, wpatrując się we mnie z morderczym spojrzeniem. Po mojej lewej stronie mam blondyna, którego widziałem na bankiecie. Teraz wygląda na bardziej rozluźnionego, ale także na bardziej mrocznego. Na samym przodzie widzę tylko czubek głowy wystający za fotela odwróconego tyłem do wszystkich. Chcę już zacząć krzyczeć, gdy nagle przede mną wyrasta Marko.
– Harry, wróć do sypialni. – Chce złapać mnie za ramię i prawdopodobnie wepchać do pomieszczenia, z którego wyszedłem. Spanikowany odczytuję to jako atak, i przypominając sobie szybko wszystkie chwyty z kursu samoobrony, łapię go za rękę, odwracam i rzucam w stronę przodu samolotu. Mężczyzna upada obok osoby siedzącej do nas tyłem, która nawet nie drgnęła.
– Przestań bić moich przyjaciół – rozlega się dość spokojny głos. Nie mam pojęcia, co się dzieje. – Ciężko o dobrych pracowników. – Marko podnosi się i patrzy na mnie gniewnie, a ja przybieram pozę do odparcia ataku. Mężczyzna otrzepuje swoje spodnie i spogląda na osobę siedzącą tuż obok niego. Ten tylko klepie go w udo. Na jego ręku dostrzegam dość drogi zegarek. Chcę jak najwięcej zapamiętać, jak uczył mnie mój ochroniarz. To było przeszkolenie w razie porwania. „To i tak się nie wydarzy”, prawie prycham na samo wspomnienie tego, a przecież to nie najlepszy pomysł i nie najlepsze miejsce.
– Harry – zabiera głos i nie brzmi tak jak zawsze, spokojnie. Czuję w nim lód. – Wróć do sypialni. – Jego szczeka zaciska się, a ja nawet nie drgnę. Po chwili jednak czuję przeszywający ból. Coś wbija się w moją szyję i z zimnym potokiem rozchodzi po ciele. Nim zdążam zobaczyć, co to jest, moje ciało robi się wiotkie i osuwam się na ziemię, wpadając w czyjeś ramiona. Nie mogę ogarnąć, co się dzieje. Nawet nie wiem, czy mam otwarte oczy, czy zamknięte. Świat po prostu wiruje. Dźwięki dochodzą do mnie ze zdwojoną siłą. Jestem taki senny.
– Co mu podałeś? – Głos tuż nade mną brzmi jak przesuwający się po tablicy paznokieć.
Ktoś mu odpowiada, ale nie mam pojęcia kto, i co powiedział. Wszystko zaczyna zanikać. Głosy, dotyk. Tak jakbym wpadał w jakąś otchłań.
– Nie zrób mu krzywdy, polubiłem go.
Budzi mnie coś dziwnego. Tak jakbym gdzieś płynął lub unosił się w powietrzu. Choć jedno i drugie jest bardzo możliwe. Otwieram powoli jedno oko, gdy kolejny raz zimne powietrze uderza w moją twarz. Zdaję sobie sprawę, że nade mną rozciąga się błękitne niebo, a po odgłosach można zgadnąć, że jesteśmy na wodzie. Mój żołądek ponownie podchodzi mi do gardła, i nie zwracając na nic uwagi, wstaję szybko, biegnę do burty i wychylam się za nią, a zawartość mojego żołądka wypływa ze mnie. Im bardziej buja, tym bardziej mnie mdli. Jeśli nie wyjdę na ląd, to umrę, a z tego co widać ciągle płynęliśmy.
– Liam mówił, że źle znosisz latanie jak i pływanie. Dlatego położyliśmy cię tu, abyś miał bliżej... – Patrzę na mężczyznę, który stoi obok mnie, i czuję się dziwnie. Moje ciało zalewa potworne gorąco, żołądek robi sobie spacer i postanawia wyrzucić z siebie dodatkowy balast, więc ponownie wywieszam się za burtę i wymiotuję resztki tego, co się w nim znajduje. – Widzę, że nie żartował – mruczy, jak tylko podnoszę głowę do góry. – Proszę. Powinno pomóc. – Wystawia w moją stronę szklankę z wodą i jakąś tabletkę. Nie wiem, czy jest głupi, czy takiego udaje, ale to raczej pewne, że nie ruszę niczego, co mi dadzą. Odsuwam się od mężczyzny i powoli się cofam, dając sobie czas na to, aby pomyśleć co dalej. Rozglądam się, próbując znaleźć drogę ucieczki. Jedyne, co mogę zrobić, to wskoczenie do wody. Mogłem zginąć, wpadając do niej, ale czy nie zginę nawet bez tego? Nie chcę dać im karty przetargowej, plus moja rodzina ma mnie w dupie, więc się martwić nie będą.
Rozpędzam się i jak idiota wyskakuję z łódki wprost w zimną wodę. Fale spod łódki przykrywają mnie, więc na początku ciężko mi oddychać. Jednak szybko ogarniam się i zaczynam płynąć w przeciwnym kierunku niż łódź. Modlę się w duchu, abym zdążył dopłynąć do osób pływających nieopodal. Mam nadzieję, że zanim łódka zawróci, ja uzyskam od nich pomoc. Jak to się mówi, marzenia ściętej głowy? Jestem w połowie drogi, gdy łódka moich oprawców przepływa obok mnie, zakrywając mnie wodą. Moje usta nabierają wody. Robi mi się ciemno przed oczami. Ostatnie co pamiętam, to ramiona, które mnie wyławiają i przyjemny zapach.
*Louis*
Wciągam bezwładne ciało chłopaka na „Arie” i staję nad nim. Wyciągam broń i celuję nią wprost w serce ciemnowłosego. Przejeżdżam dłonią po twarzy, aby oczyścić ją z wody.
– Louis. – Niall łapie za broń, próbując mi ją wyrwać. – On musi żyć.
– Jeszcze – mruczę i chowam broń, zdając sobie sprawę, że jej nie odbezpieczyłem. Zachowałem się jak jakiś zółtodziób.
*dwa dni wcześniej*
Poprawiam swój garnitur. Krawat wprost mnie dusi i dałbym wszystko, aby się go wyzbyć, jednak nie mogę. Wygląd jest w tej chwili najważniejszy. Nie mogę wyróżniać się z tłumu podczas bankietu. Jestem świadomy, że wszyscy wiedzą, kim jestem, ale nie mogę wiecznie wyglądać jak na co dzień. Jestem chyba jedynym biznesmen, który chodzi w dresach.
Wzdycham dość głośno, gdy do mojego pokoju wchodzi Zayn. Jednak kiedy widzę, że niesie coś, na co czekałem od kilku dni, moje oczy rozświetlają się.
– Dziś będzie odpowiedni dzień na akcję. – Wręcza mi plik papierów i wychodzi. Przeglądam kilka kartek, zatrzymując się na pewnym zdjęciu. Wpatuję się w roześmianą twarz chłopaka. Jakbyśmy byli w innej sytuacji, to zainteresowałbym się nim pod innym względem, ale niestety.
*Harry*
Powoli wraca mi świadomość. Nie wiem, co się dzieje. Leżę na czymś miękkim i pachnącym. Otwieram delikatnie oczy. Wokoło panuje mrok i czuję się przerażony. Wspomnienie ostatnich godzin (mam nadzieję, że godzin), wraca do mnie niczym bumerang. Przesuwam dłonią po gładkim materiale, mając nadzieję, że jestem na łóżku, a tuż obok stoi szafka nocna. Niestety napotykam pustkę, ale to nic złego w porównaniu z tym, że jestem przypięty do tego, na czym leżę. Dziwne uczucie ogarnia moje ciało. Szarpię rękoma i krzyczę głośno. To oczywiście zaprzeczenie tego, czego mnie uczono. Wpadam w panikę i nic nie idzie dobrze.
– Zabiją mnie i nikt nie będzie miał o tym bladego pojęcia. – Mój szept odbija się pośród pustych ścian, mrożąc mnie jeszcze mocniej. Nagle mnie totalnie paraliżuje. Strach obezwładnia moje ciało. Nie mogę oddychać. To tak, jakby coś upadło na moją pierś. Walczę z tym, próbując zaczerpnąć jak najwięcej powietrza. Muszę trzymać się na powierzchni, muszę żyć!
Jednak ciężko się walczyć z czymś, czego się nie widzi. Pomimo walki powoli odpływam. Jestem już na krawędzi, czując, że zaraz spadnę i pochłonie mnie nicość. Najgorsze w tym jest to, że nie zdążyłem tak naprawdę posmakować życia. Nigdy nie robiłem tego, co sam chciałem, zawsze ktoś podejmował za mnie decyzje. Żyłem pod szczelnym kloszem. Godziłem się na wszystko z pokorą. Kim byłem? Nikim. Wykreowaną postacią przez rodziców. Może i dobrze, że tak się dzieje. Wreszcie uwolnię się od kajdanów, które mi założylo.
Czuję nagle czyjeś usta na swoich, a moje płuca wprost nabierają powietrza. Chcę zacząć się szarpać, ale moje ciało jest bezwładne. Nie mam pojęcia, co się dzieje.
– On ma astmę, idioci! – Słyszę znajomy głos.
**
Budzę się, czując lekkie łomotanie serca. Otwieram powoli oczy. Mam wrażenie, że światło wprost wypala mi oczy. Chcę je osłonić ręką, ale okazuje się, że jest przypięta. Kiedy wraca mi ostrość, patrzę na moją dłoń. Została przypięta w trzech miejscach pasami, a w jedną z żył została wbita igła. Spoglądam do góry. Butelka z jakimś płynem wisi na stojaku. Ze strachem wpatruję się w to, jak ciecz przez rurkę spływa do mojego ciała. W przerażeniu, że szpikują mnie jakimiś środkami odurzającymi, chcię wyrwać wenflon drugą ręką, która, o dziwo, jest wolna.
– Nie radziłbym. – Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że nie jestem w pokoju sam. W rogu siedzi blondyn i wypatruje się we mnie jak w jakąś zdobycz. – To tylko witaminy, które postawią cię na nogi. Odleciałeś nam tak trochę. – Uśmiecha się, choć jego oczy w dalszym ciągu są czarną otchłanią i nie wróżą nic dobrego. Kiedy zbliża się do mnie, przechodzi mnie silny dreszcz. Ze strachu wprost robi mi się niedobrze. Jest na tyle wysoki i umięśniony, że wystarczyłoby pstryknięcie palców, a złamałby mi kark. – Od dziś jesteś pod moją opieką. – Kuca przy mnie. – Radzę nie wywijać żadnych numerów, bo ci wyrwę serce, a później je zjem. Nie mam zamiaru zostać rozstrzelany przez takiego rozpuszczonego bachora jak ty. – Wstaje i klepie mnie po klatce piersiowej. – Cieszę się, że zrozumieliśmy się, Harry. – Wzdrygam się, gdy wypowiada moje imię. – Jestem Max, spędzimy ze sobą niezapomniane chwile. – Szczerzy się i wraca na swoje miejsce, a ja przełykam ślinę, patrząc na niego w przerażeniu. Nie wiem, co miał na myśli mówiąc „niezapomniane chwile”, ale mam nadzieję, że nie uczyni ze mnie swojej dziwki, a później zabije. Postanawiam się nie odzywać i nie pogarszać sytuacji. Jeśli ma w planach mnie zabić, to na pewno to zrobi, a ja powinienem nie nadwyrężać jego nerwów, aby to odwlec jak najdłużej, bo jest duża możliwość, że mnie szybciej znajdą.
Drzwi od pokoju otwierają się i staje w nich mężczyzna, którego widziałem na balu i tuż po moim przebudzeniu na łodzi. Max wstaje od razu, wyglądając na zestresowanego. Czyli osoba, która teraz stoi kilka metrów ode mnie, jest kim ważnym. Jego zachowanie w samolocie też o tym mówiło. Przełykam ślinę, nie mając bladego pojęcia, jak to się skończy. Kiedy nasze spojrzenia krzyżują się, moje serce zaczyna bić mocniej. Nie wiem dlaczego. Może ze strachu? Jego wzrok jest lodowaty jak lodowiec, który zatopił Tytanika. Wygląda groźniej niż mężczyzna, który mnie pilnuje. Mimo swojego niskiego wzrostu bije od niego aura wyższości, dominacji. Czuję, że dostaje gęsiej skórki, a żołądek ściska się do granic wytrzymałości. Teraz już nie wiedziałem, co bardziej mnie przeraża – groźby Max'a czy sama postawa nieznajomego.
– Obudziłeś się? To dobrze. – Podchodzi do mnie i poklepuje po nodze. – Trochę nas przeraziłeś. Jesteś za cennym towarem, aby nam tu umierać. – Odczuwam napływ gorąca uderzającego z miejsca, gdzie dotknął mnie mężczyzna. To dziwne, nieznane uczucie, dlatego wzdrygam się i od razu zabieram nogę. Szatyn kręci tylko głową w rozbawieniu. – Za chwilę przyjdzie Antonio i odłączy go. Przyprowadź go od razu do mnie – zwraca się do Max'a i wychodzi, zostawiając mnie z palącym uczuciem i chęcią ucieczki. Wiem jednak, że każdy mój ruch niezgodny z poleceniami porywacza może skończyć się dla mnie źle. Dlaczego największy koszmar musiał się ziścić?
Nie wiem, ile czasu mija, zanim pojawia się facet w garniturze, z torbą lekarską w dłoni. Nawet na mnie nie patrzy. Nie odzywa się, a ja sam boję się otworzyć usta, aby o cokolwiek zapytać. Jedyne, co do mnie mówi to: "uciskaj, dopóki nie ustanie krwawienie", po tym jak wyciąga igłę. Później wycbodzi, jakby mój los w ogóle go nie interesował. Nawet mnie nie bada, aby sprawdzić, czy wszystko jest ok i czy czasem nie trzeba dalej mnie nawadniać.
– Wstawaj. – Podskakuję, gdy słyszę władczy ton w głosie blondyna.
– Daj mi chwilę – proszę, bo czuje jak wiruje mi w głowie. Czuję się, jakby ktoś mnie czymś naćpał.
– To nie koncert życzeń. – Chwyta mnie za ramię i wprost wyrywa z łóżka, a ja widzę czarne plamy, a stanie w pionie jest dla mnie nie lada wyzwaniem. – Idziemy. – Otwiera drzwi i ciągnie mnie za sobą. Czuję się osłabiony i zdezorientowany. Moje nogi się plączą i ze wszystkich pozostałych mi sił próbuję nie potknąć się o swoje nogi albo nie zemdleć. Staram się oddychać głęboko – Schody. – Patrzę przed siebie i widzę kilkadziesiąt stopni prowadzących na dół. Coś w mojej głowie krzyczy, że skręcę sobie kark. – Idź. – Zostaję popchnięty w ich stronę. Chwytając się poręczy, stawiam nogę na pierwszym stopniu. Zaciskając zęby, schodzę jak najszybciej mogę. Moje dłonie suną po gładkiej powierzchni balustrady. Chyba jednak wolałbym upaść i skręcić sobie kark. Oszczędziłoby mi to wszystko. Kiedy moje stopy dotykają posadzki u podnóża schodów, blondyn ponownie chwyta mnie za ramię i ciągnie w niewiadomym kierunku. Przystajemy przy brązowych drewnianych drzwi – Właź. – Otwiera i wpycha mnie do środka. Upadam i ląduje na czymś miękkim. Unoszę się na kolana i walczę ze łzami. Czuję się jak śmieć, który można wywalić. Jeszcze nic nie zrobili, a ja mam ochotę błagać o śmierć.
– Cholera jasna. – Moje ciało sztywnieje. Słyszę po jego głosie, że jest zły. Czyli to ten moment w filmach, gdy ofiara dostaje po twarzy lub zostaje zabita. – Czy ty dzieciaku nie rozumiesz, że trzeba to uciekać. Jeszcze mi się wykrwawisz. – Klęka obok mnie i przyciska chusteczkę do rany po wenflonie, a mi przypomina się, że mam słabą krzepliwość krwi.
– Jakby ktoś nie ciągnął mnie przez cały ten gmach, to zapewne bym to uciskał. – Unoszę na niego wzrok i zdaję sobie sprawę, z tego co zrobiłem.
– Zajmie się tobą Niall. Max jest żołnierzem. Chyba nie jest odpowiedni, aby cię pilnować. – Po tych słowach wstaje i wystawia w moją stronę dłoń, jakby proponował mi, że mi pomoże. Wstaję sam i wpatruję się w niego. Wszyscy zawsze mówili, abym nie ukazywał strachu porywaczom. Dlatego teraz stoję twardo, próbując przybrać obojętny wyraz twarzy, choć w środku cały się trzęsę. Chcę się wreszcie dowiedzieć, co się dzieje i dlaczego tu jestem. Patrząc w błękitne tęczówki, prawie się rozpadam. Mam ochotę się rozpłakać, ale wiem, że nie mogę. – Usiądźmy. – Chwyta mnie za ramię i ciągnie delikatnie w głąb pomieszczenia. Kiedy zatrzymujemy się przy kanapie, zmusza mnie do tego, abym usiadł. Odwraca się w stronę stolika i coś z niego bierze. Ogarnia mnie przerażenie, gdy klęka przede mną i podciąga nogawkę moich spodni. Zaciska na mojej kostce jakąś czarną opaskę.
– Co to?
– Nadajnik namierzający. Jeśli przekroczysz mury posiadłości, włączy się alarm i powiadomi o twojej ucieczce, a później pokaże twoją lokalizację. – Uśmiecha się. – Grzebanie przy tym też włączy alarm – mruczy.
Nie poruszam się nawet o milimetr i wpatruję się w opaskę, która ściska moją skórę. O takich rzeczach nikt mnie nie uczył. Widziałem takie opaski tylko w filmach, gdy ktoś był w areszcie domowym za jakieś przewinienia. To robiło się przerażające.
– Dlaczego to robocie? – szepczę, zaciskając dłonie w pięści, by ukryć drżenie rąk. Mężczyzna, jakby nie słysząc mojego pytania, podchodzi do drzwi i krzyczy, aby przysłali mu Niall'a. Nie wiem, kim jest ten człowiek, ale jeśli choć trochę przypomina Max'a, mogą mnie już zabić, a organy sprzedać na czarnym rynku. Chyba lepiej by na tym wyszli, bo ojciec na pewno im nie zapłaci okupu. Jestem dla niego zbędnym elementem. Mam tylko połączyć firmy. Nigdy nie było w planach, abym zasiadł za sterami. Firmy praktycznie już działają razem, a ja już nie jestem potrzebny. Mój zgon jeszcze by poprawił sytuację. Wszystkim byłoby szkoda Styles'ów, a dodając do tego to, że ojciec jest premierem, cały kraj byłby w żałobie, nawet sama Królowa złożyłaby ojcu kondolencje. Same plusy z mojej śmierci. Jestem tak zagłębiony w moich myślach, że nie zauwam, że niebieskooki zdążył wrócić na swoje miejsce i teraz przygląda mi się z zaciekawieniem. Prawie piszczę ze strachu, gdy wracam na ziemie, a on wprost wywierca mi dziurę w głowie swoim wzrokiem.
– O czym... – Nie kończy. Drzwi otwierają się i staje w nich mężczyzna, którego widziałem na bankiecie. Tym razem wygląda na bardziej wyluzowanego. Uśmiecha się szeroko i wygląda, jakby cały świat był dla niego. – Dobrze, że jesteś. Pomożesz Harry'emu wybrać pokój. Niech się umyje i coś zje. Od teraz ty go pilnujesz.
Chłopak lustruje mnie wzrokiem i uśmiecha się dość szeroko.
– W twoje łachy nie wejdzie. – Patrzy na szatyna, a później odwraca się do mnie. – Chodź, zjemy coś. – Macha ręką i rusza w stronę wyjścia. Ja nie poruszam się na centymetr. Obawiam się tego wszystkiego i nie jestem pewny, czy wyjście z blondynem to najlepsze wyjście. Chcę zostać z szatynem. Nie mam pojęcia dlaczego.
– Idź z nim. – Wskazuje mi blondynka. – Mam dużo spraw do ogarnięcia.
**
Niall okazuje się być rodowym Irlandczykiem, lubiącym dużo zjeść. Pewnie dlatego wpycha we mnie wszystko, co mają w lodówce. Nie mam pojęcia, ile czasu nie jadłem, ale wystarczająco długo, abym wprost rzucił się na jedzenie. Ślinka mi cieknie na widok wszystkiego, co można było zjeść. Mój żołądek na widok jedzenia odgrywa marsz żałobny.
– Lubię ludzi, którzy doceniają jedzenie. – Uśmiecha się, a ja odwzajemniam uśmiech, mając pełne usta, i dopiero w tym momencie uświadamiam sobie, że nie powinienem nic tu jeść. Głód jednak zwycięża nad moimi obawami. Pewnie i tak umrę.
Po zjedzeniu chłopak zabiera mnie z powrotem do góry i wskazuje ręką, że mogę wybrać sobie pokój jaki chcę. Stoję na środku korytarza, nie mając pojęcia, co tu się dzieje. Zostałem porwany, a oni zachowują się jakbym przyjechał tu na wakacje.
– Dobry wybór. – Podskakuję do góry, gdy Niall kelpie mnie po ramieniu. Później otwiera drzwi do pokoju i wchodzi. Moim oczom ukazują się zielone zasłonki i białe ściany. Wchodzę do środka i jestem lekko zdezorientowany. Przełykam ślinę i rozglądam się. – Tam jest łazienka. Zaraz przyniosę ci coś do ubrania. Czuj się jak u siebie. Możesz korzystać z całego domu. Na tyłach masz basen. Odpocznij. – Wychodzi, pozostawiając mnie samego. Może to, co przychodzi mi do głowy, jest totalnie głupie, ale szybko podchodzę do drzwi i nacikam klamkę. Są otwarte. Wychodzę na korytarz i po cichu ruszam do schodów. Schodzę powoli, aby nie narobić hałasu. Od drzwi wyścigowych dzieli mnie kilka metrów, które dość szybko pokonuję. Na moje szczęście one też są otwarte. Kiedy tylko przekraczam próg, rzucam się pędem przez ogród do bramy. Muszę tam dobiec, mam nadzieję, że po drugiej stronie będzie ktoś, kto zdoła mi pomóc. Z ulgą dopadam bramy. Nikogo przy niej nie ma, jednak kiedy tylko moje dłonie dotykają czarnego metalu odradzającego mnie od świata, słyszę przeraźliwy pisk. Mimo tego wspinam się i przeskakuję przez bramę i biegnę przed siebie. Od jakiejś drogi oddziela mnie tylko mały las. Widzę tam jeżdżące auta, więc ratunek jest bliski. Nagle czuję jak coś mnie szarpie do tyłu. Z dużym impetem uderzam w drzewo rosnące tuż obok. Przez moje ciało przechodzi dreszcz bólu. Wprost syczę. Coś przygniata moje ciało do twardej powierzchni. Otwieram oczy i napotykamy mrożący krew w żyłach błękit. Mężczyzna wygląda na dość wkurzonego. Pierwszą moją myślą jest, że ma piękne oczy, a drugą, że zaraz zginę.
– Czego nie rozumiesz w tym, że mam do załatwienia ważne sprawy? – Zaciska dłoń na moim ramieniu, przez co z bólu zjeżdżam niżej i teraz jesteśmy na tym samym poziomie. Patrzy groźnie, a ja nie wiem, co dzieje się z moim ciałem. Powinienem się bać, prawda? Zamiast strachu odczuwam elektryzujące spięcia. Z miejsc, gdzie stykamy się ciałem, rozchodzi się ogień palący mnie od środka. Małe igiełki wbijają się w moje mięśnie. Serce przyśpiesza jeszcze bardziej. To, co je napędza nie jest strachem, więc czym? Nigdy tego nie odczuwałem. – Zacznij się słuchać, bo inaczej zamknę cię w piwnicy i przywiąże do łóżka. – Pochyla się w stronę mojego ucha. – Szczury bywają bardzo okrutne. – Muska lekko wargami moje ucho, a mnie przechodzi silny dreszcz, co powoduje wydostanie się z moich ust cichego jęku. Mężczyzna odsuwa się lekko i spogląda na mnie. Nie widzę w jego oczach już złości i chęci mordu. Błękit nabiera jakby ciemniejszego koloru. Szatyn odrywa wzrok od moich oczu i przenosi go na moje usta, które automatycznie się rozchylają. Moje ciało działa bez mojego udziału. Ucisk na ramieniu znika, zaczynam szybciej oddychać, gdy przybliża swoją twarz do mojej, nie odrywając wzroku od moich ust. Czy on chce mnie pocałować? Czy ja tego chcę? Nie wiem, ale jakaś siła trzyma mnie tam i każe poddać się temu, co ma zaraz nastać. Przymykam oczy, oczekując na to jak jego wargi dotkną moich.
– Lou, masz go? – Podskakuję, słysząc głos Niall'a. Prostuję się i wpatruję w mężczyznę. Czuję się jak sparaliżowany. Właśnie dałbym się pocałować mężczyźnie, którego nie znam i widziałem raptem z pięć razy! A poza tym mnie porwał! Co ja robię?
– Jak widać. – Mężczyzna odsuwa się ode mnie. – Zabierz go do pokoju i zamknij drzwi. Skoro nie umie docenić tego, co dostał, to dostanie to, na co zasłużył. – Odchodzi, a ja nie mogą drgnąć i nie wiem, czy spowodowane jest to tym, co się przed chwilą stało, czy tym, co powiedział.
Niall łapie mnie za biceps i ciągnie za sobą w stronę budynku. Nie odzywa się ani słowem. Nawet gdy wchodzimy na teren posiadłości. Zero kontaktu wzrokowego... Po prostu nic. Domyślam się, że i on jest zły. Możliwe, że moja ucieczka narobiła mu problemów, ale ciekawe jak on by się zachował na moim miejscu. Chciałem po prostu wrócić do domu żywy.
Wchodząc do schodach widzę szatyna stojącego w wejściu do jakiegoś pomieszczenia. Mierzy mnie wzrokiem. Jego kąciki ust unoszą się lekko. Wygląda jakby miał się zaraz uśmiechnąć. Znika mi z oczu, gdy tylko wchodzimy wyżej. Niall wpycha mnie do pokoju. Posyła spojrzenie: nic nie kombinuj, i wychodzi. Od razu podbiegam do drzwi. Zamknięte od zewnątrz. Uderzam o nie kilka razy dłonią i opieram swoje rozgrzane czoło. Jestem uwięziony i nikt nie wie, gdzie jestem i co się ze mną dzieje. Podchodzę do łóżka i siadam na nim. Tuż obok mnie leżą jakieś ubrania, pewnie mam je nałożyć tuż po kąpieli.
Nie wiem, ile czasu siedzę wpatrując się w swoje dłonie, ale wystarczająco długo, aby pokój pogrążył się w mroku. Nawet nie wiem, o czym myślałem. Jestem zrezygnowany i przekonany o tym, że coraz bliżej mi do śmierci. Przejeżdżam kilka razy dłońmi po twarzy i po włosach. Wstaję gwałtownie, zastanawiając się, co dalej. Muszę jakoś zadziałać. Może dać komuś znać.
– Hazz, myśl. – Obracam się kilka razy wokół swojej osi i mój wzrok pada na okno. Niezabezpieczone żadnymi kratami. Podchodzę do niego. Odsuwam zasłonkę i otwieram okno. Wychylam się i lekko się krzywię, jest dość wysoko, ale chyba dam radę zejść. Siadam na parapecie i przekładam nogi. Ustawiam stopy na gzymsie i staję na nim. Przyciskając mocno plecy do ściany budynku, przesuwam się powoli w stronę miejsca, gdzie budowlę obrastają jakieś rośliny. Mam nadzieję, że będę mógł po tym zejść. Muszę poruszać się powoli, na tyle, aby udało mi się uciec. Przez to gówno na nodze wiedzą, że się poruszam. Kiedy tylko dopadam rośliny, zaczynam po niej schodzić i jak najszybciej rzucam się w stronę muru imitującego płot. Już nie chodzi o to, aby ktoś mnie stąd zabrał, bo nie chcę nikogo narażać. Chcę po prostu, aby ktoś powiadomił odpowiednie władze o moim położeniu. Im bliżej płotu jestem, tym głośniej pika urządzenie na mojej kostce. Mur znajduje już w zasięgu ręki, gdy przystaję i z przerażeniem wpatruję się w szatyna stojącego nad klęczącym mężczyzną. Zanim spomiędzy moich warg wydostaje się przeraźliwy krzyk, widzę jak niebieskooki bez zastanowienia skręca kark mężczyźnie. Jego ciało upada bezwładnie na ziemię. Z moich oczu wypływają łzy i dlatego nawet nie wiem, gdzie biegnę. Chcę być jak najdalej stąd. Myśl o śmierci jest przerażająca, ale ten widok był jeszcze gorszy. To uczucie nie do opisania, gdy widzisz jak z kogoś uchodzi życie zabrane przez kogoś innego.
Z dużym impetem uderzam w ścianę. Zjeżdżam po niej. Nie wiem, co mam teraz ze sobą zrobić. Prawdopodobnie jakbym miał broń, to strzeliłbym sobie w głowę. Przez ten cały mętlik w głowie nie zauważam, że ktoś nade mną stoi. Kiedy się orientuję, dostaję w żebra. Padam na twarz, nie mogąc nabrać powietrza. Czyli tak umrę? W bólu?
– Podnieś się! – Podnoszę głowę do góry i widzę ten przenikający mnie błękit. Widzę w nich złość. – Mówię do ciebie coś. – Jego ton wskazuje, że lepiej z nim nie pogrywać. Mimo bólu wstaje powoli. – Idź. – Chwyta mnie za ramię i popycha do przodu. Jęczę głośno, czując ucisk na żebrach, a obraz martwego ciała wprost mnie paraliżuje. – Rusz się. – Ponownie zostaję popchnięty i pewnie tylko dlatego poruszam się do przodu. Gdy wchodzimy do domu, nie udajemy się do góry. Omijamy schody i wchodzimy w głąb budynku. Przechodzi mnie dreszcz przerażenia. Czyżby mówił prawdę co do piwnicy i szczurów. Nie chcę jednak protestować czy zacząć uciekać. Pogorszyłoby to pewnie sytuację. Przechodzi mnie zdziwienie, gdy zostaję wciągnięty do ogromnego pokoju w kolorze czystej bieli. Na ścianach wiszą różne zdjęcia, w centralnym miejscu stoi wielkie łóżko. Po rozwalonej pościeli można zrozumieć, że ktoś tu dopiero spał. – Ściągaj koszulkę. – Podskakuję. Mężczyzna sprowadza mnie na ziemię, a ja przypominam sobie, co on przed chwilą zrobił.
– Zabiłeś człowieka. – Łzy ponownie spływają mi po policzkach.
– I zaraz zabiję ciebie, jeśli nie zrobisz tego, o co cię proszę. – Patrzę, jak wyciąga broń i celuje nią we mnie. – Ściągaj koszulkę albo odstrzelę ci głowę. – Na potwierdzenie swoich słów odbezpiecza broń. Przełykam ślinę. Czy on chce mnie wykorzystać seksualnie? Zamykając oczy, ściągam materiał z mojego ciała. Kiedy ją odrzucam, niebieskooki podchodzi do mnie, chwyta mnie za nadgarstek i zapina na nim kajdanki. Ciągnie mnie w stronę jakiegoś pomieszczenia, które okazuje się być wielką łazienką. Mężczyzna wpycha mnie do kabiny prysznica i przypina do jakiegoś metalowego uchwytu. Klęka przede mną i z pokrowca na łydce wyciąga nóż. Przechodzą mnie nieprzyjemne dreszcze. Czy on chce mnie zmasakrować nożem pod prysznicem?! Robię krok do tyłu i uderzam w ścianę. Mężczyzna, nie przejmując się niczym, chwyta mnie za kostkę, na której mam opaskę. Wsuwa pod nogawkę nóż i ciągnie go do góry, tnąc moje spodnie. Zatrzymuje się dopiero przy samym kroczu. Wstając, przejeżdża po moim penisie ukrytym pod warstwą ubrań. Wzdrygam się i patrzę na niego z przerażeniem, ale z dziwnym uczuciem. Powinienem przecież krzyczeć z powodu tego, co zrobił, a nie stać i wpatrywać się w to co robi. – Masz ręcznik. Zawołaj mnie, jak skończysz. – Z tymi słowami wychodzi, zostawiając lekko uchylone drzwi. Stoję, wpatrując się w swój nadgarstek przypięty do uchwytu. Szarpię ręką, mając nadzieję, że się uwolnię. Metal nawet nie drga, a kajdanki wbijają mi się w skórę. Zaciskam zęby i pochylam głowę. Cichy szloch wydostaje się spomiędzy moich ust. Spod zamkniętych powiek wypływają łzy. Moje ciało zaczyna drżeć. Jestem bardzo bliski wypadnięcia w czarną rozpacz. Zostałem porwany i jestem na łasce kogoś, kto z zimną krwią zabijał. Nie chcę umierać. Przecież przyrzekłem sobie, że pewnego dnia wydostanę się ze szpon rodziców i zacznę żyć tak, jak tego chciałem. Teraz już wiem, że to nie będzie mi dane. Umierając, nie będę miał co wspominać.
Czuję, jak budzi się we mnie niepewność i tracę bezpieczeństwo. Moje ciało reaguje na to uczucie, wywołując dreszcze, sprawiając, że zaczynam trzęść się jak galareta, a serce bije, jakby chciało wyskoczyć z piersi. Doprowadza mnie to teraz do prawdziwego płaczu. Łkam, próbując dłonią zagłuszyć to, co wydostaje się z moich ust, ale chyba za słabo, bo po chwili drzwi otwierają się i staje w nich on. Wygląda na złego.
– Kurwa. – Trzask drzwi wprost sprowadza mnie na ziemię. Przymkam oczy i próbuję się uspokoić. Ryczenie i lamentowanie nic tu nie dadzą. Jeśli chcę to przetrwać, muszę być twardy, nie ukazywać strachu i słuchać się ich. To chyba najlepszy plan na odwleczenie śmierci, mieć nadzieję, że uratują mnie wcześniej, nim postanowią pozbawić mnie funkcji życiowych.
Odpinam to, co zostało z moich spodni, i ściągam je razem z bielizną. Wyrzucam wszystko za kabinę i zamykam szklane drzwi. Odkręcamm wodę i ustawiam odpowiednią temperaturę. Stoję tak dość sporo czasu, pod jej strumieniem układając plan działania, próbując wyrzucić z głowy obraz martwego człowieka. Sięgam po żel i otwieram go. Zaciągam się jego zapachem i wprost zapominam o tym, co się działo.
Myję się jedną ręką. Chwytam za ręcznik i przecieram twarz. Zasłaniam przednią części moich dolnych partii ciała. Nabieram dużo powietrza, nakładam obojętny wyraz twarzy i krzyczę.
– Już!
Nie muszę długo czekać. Drzwi otwierają się i staje w nich mężczyzna. Przystaje i wpatuje się we mnie, jakby widział coś, czego by chciał. Moja siostra tak patrzyła się na sukienki za witrynami sklepów. Kręci głową i pochodzi do mnie, odpina kajdanki i wyciąga mnie z kabiny. Ciągnie mnie za sobą do pokoju. Sadza na stołku w rogu pokoju i przypina do metalowej rury. Przełykam ślinę, patrząc na to, do czego zostałem przytwierdzony.
– Kiedyś był tutaj burdel – mruczy, odpowiadając na moje niewypowiedziane pytanie. – Zostawiłem sobie na pamiątkę. – Przejeżdża dłonią po metalu, a ja dociskam ręcznik do krocza. – Ubierz się. Zaraz wrócę.
Po tych słowach odsuwa się ode mnie i wychodzi z pokoju. Sięgam po bokserki, które jeszcze mają metkę z ceną. Na widok liczb aż wstrzymuję oddech. Ale czego miałem się spodziewać? Po samym widoku miejsca, w którym przebywam, można zauważyć, że nie szczędzą pieniędzy. Prawdopodobnie te bokserki są droższe niż moje życie. Czy koleś doliczy to do kwoty okupu? Na samą o tym śmieję się cicho. Możliwe, że w taki sposób próbuję odreagować stres.
– Cieszę się, że coś cię śmieszy. – Na dźwięk jego głosu wprost mnie paraliżuje. Z dłoni wypadają mi spodnie, po które właśnie sięgałem. Prostuję się, i nie odwracając się, zaciskam dłonie w pięści. Już nie jest mi do śmiechu. Cały stres ucieka i zastępuje go dziwne uczucie, które kumuluje się w moim brzuchu i rozchodzi po całym ciele. Serce bije tak mocno, że aż słyszę je w uszach i czuję w ustach. Mrowienie rozchodzi się po mojej skórze. Mam ochotę wymiotować, krzyczeć, uciekać. Chyba najlepiej wszystko na raz, jednak coś jakby przykleja mnie do podłoża i nie pozwala poruszyć się nawet o milimetr. Oddech grzęźnie w płucach i możliwe, że udusiłbym się, jakbym nie zaczerpnął powietrza. Prawdopodobnie robię to dość głośno, choć sam tego nie słyszę. Na kilka sekund tracę słuch i jedyne, co słyszę oprócz bicia serca, to krzyk w mojej głowie: UCIEKAJ. Muszę się uspokoić, nie wolno mi panikować. Od tego wszystkiego zależy moje życie. Zmuszam się do poruszenia wskazującym palcem, a gdy mi się to udaje – poruszam całą dłonią. Przykucam, czując, jak moje spięte mięśnie z bólem poddają się temu wszystkiemu. Ponownie nabieram dużo powietrza i nie myśląc o tym, że mój oprawca stoi za mną, wsuwam na siebie spodnie. Są trochę za szerokie, ale idealnie pasujące na długość. Trzęsącą dłonią sięgam po koszulkę i z lekkim trudem wsuwam ją sobie na głowę. Czuję, jak mężczyzna podchodzi. Chwyta mnie za nadgarstek przypiętej do rury dłoni i ją odpina. – Ubierz się do końca. Jestem już głodny, a im bardziej odwlekasz porę kolacji, tym jestem bardziej zły.
Spinam się, ale kiwam głową i wkładam ręce w koszulkę. Jestem dość przerażony i nie wiem tak do końca, co się będzie działo, ale lepiej się temu poddać. Może to mnie podadzą na kolację swojemu psu albo tygrysowi. Podejrzewam, że tacy ludzie właśnie hodują takie egzotyczne zwierzęta.
– Będziesz jadł ze mną? – Przełykam ślinę. – Czy to ja zostanę zjedzony? – Nie wiem, dlaczego mówię to głośno. Wiem jedno, powinienem spłonąć żywcem, a moje prochy należałoby rozsypać nad morzem, aby wiatr je rozwiał, nie pozostawiając po mnie nic.
– Nakarmię tobą rybki. – W jego głosie słyszę kpinę i nie wiem, czy mam to wziąć za żart, czy mówi prawdę. – Chodź wreszcie. – Bierze odpiętą stronę kajdanek i ciągnie mnie ku wyjściu. Pod gołymi stopami czuję zimne panele. Zazwyczaj to by mi przeszkadzało, ale teraz jest mi obojętne. Sunę za nim jak skazaniec. Wyrok śmierci jest tak bliski, że aż namacalny i wyczuwalny. Teraz już nie wiem, jak nazwać to, co czuję. Podskakuję na każdy odgłos, co powoduje śmiech u szatyna. – Jeśli ci powiem, że cię nie zabiję, to przestaniesz się tak zachowywać? – Spoglda na mnie tak, jakby chciał przebić się przez moją duszę i dotrzeć do serca. Wykonuję mały krok do tyłu, czując napór jego wzroku. Nie wiem, co o tym myśleć. Na pewno kłamie, chcąc uśpić moją czujność. Nie mogę mu na to pozwolić. Zacznę mu wierzyć, a on po prostu zabije mnie w najmniej spodziewanym momencie. Z drugiej jednak strony, kiedy ja skłamię, to może uda mi się jakoś uciec. Wymknę się, kiedy nie zauważy. Dlatego też kiwam głową na zgodę, przybierając luźną postawę ciała, choć czuję, jak moje ciało się trzęsie. – To dobrze, a teraz chodź. – Mężczyzna szarpie za kajdanki i ciągnie mnie za sobą. Żołądek podjeżdża mi do gardła, serce przyśpiesza, mózg krzyczy, a moje nogi, jakby olewając całą sytuację, ruszają posłusznie za szatynem. Nikt nie ogarnie mojego zdziwienia, kiedy zauważam jadalnię (a tak przynajmniej mi się zdaje, że to jadalnia). Pomieszczenie zdobią tylko drewniane meble i duże okna, które nie posiadają zasłon. Widać przez nie ogród, przez który próbowałem uciec. Chciałbym się tam znowu znaleźć i odkryć jego każdy zakamarek, szczególnie że teraz dane mi jest zobaczyć tylko to, co oświetla sztuczne światło lamp. Podczas biegu nawet nie myślałem, aby się rozglądać. Nie wiedząc dokładnie, co robię, po prostu wyrywam się z rąk szatyna i ruszam w stronę dużych rozsuwanych drzwi prowadzących wprost na ogromny taras.
– Myślałem, że uzgodniliśmy sprawę co do ucieczki. – Można powiedzieć, że go wcale nie słucham. Otwieram drzwi i od razu wychodzę. Na chwilę zapominam, co się dzieje, dlaczego tu jestem. Zakochuję się w tym widoku. Duży taras z drewnianą podłogą, fotele jakby wyrwane z innej epok. Ścieżka prowadząca w nieznane, która pewnie w świetle dnia prowadzi ku bramie albo do rozwidlenia dróżek po ogrodzie. Nabieram dużo powietrza w płuca i patrzę do góry. Piękny dywan gwiazd. Chcę tu posiedzieć i zjeść.
– Możemy tu zjeść? – Dopiero wypowiadając te słowa na głos, zdaję sobie sprawę z ich wagi i sytuacji, w której się znajduję. Wzdrygam się i prostuję. Przez moje ciało przechodzi silny dreszcz i nieruchomieję. Teraz na pewno mnie zabije.
– Tak, możemy – mruczy, a w jego głosie słychać coś dziwnego, czego nie mogę odszyfrować. Choć może to tylko moja chora wyobraźnia, która teraz jest wprost sparaliżowana strachem.
Mężczyzna wskazuje mi jeden z foteli i czeka, aż usiądę. Pod naporem jego wzroku, moje nogi same ruszają w stronę mebla, na którym zajmuję miejsce. Szatyn od razu przypina mnie do podłokietnika. Wchodzi do środka. Szarpię ręką i wzdycham. Nie mam pojęcia, co tu się dzieje, ale porywacze tak się nie zachowują, a przynajmniej tak mówił mój trener. Z jego opowieści powinienem tkwić przypięty do łóżka w jakimś obskurnym pokoju, w jakiejś ruinie w samym środku lasu. A ja jestem w willi, siedząc na tarasie, otoczony pięknym ogrodem i do tego z mega przystojnym facetem. Krzywię się ostro, gdy zdaję sobie sprawę z tego, co przed chwilą pomyślałem. Nigdy i to przenigdy nie myślałem tak o żadnym facecie. Mężczyźni nie są dla facetów, a ja nie jestem gejem. To niemożliwe, że ja mógłbym choć przez moment mieć na oku mężczyznę i to szczególnie takiego, który mnie porwał i teraz przetrzymuje.
Nagle na tarasie pojawia się jakaś kobieta niosąca talerze. Stawia przede mną naczynie i sztućce. Nawet na mnie nie patrzy. Robi wszystko automatycznie jak robot. Zaraz za nią pojawia się mężczyzna z wózkiem, na którym stoi kilka potraw, a mój żołądek na sam zapach burczy głośno. Czuję się dziwnie i czerwienię się. Mężczyzna i kobieta nawet nie zwracają na to uwagi. Rozstawiają wszystko na stole, jakby mnie tam nie było. Szatyn pojawia się dopiero, gdy stół jest zastawiony, a kieliszki na wino pełne. Zasiada naprzeciwko mnie.
– Smacznego – mówi i jakby nigdy nic zaczyna jeść, a ja siedzę i wpatruję się w niego. Nie wiem, co robić. Nie jestem pewny, czy mogę cokolwiek zjeść. Czy czasem nie zatruli jedzenia, aby ich nic niezauważająca ofiara się zatruła? – Jedzenie nie jest zatrute. Jak nie wierzysz, to.. – Wstał i oddał mi swój talerz. – Jadłem to i żyję. – Mimo jego zapewnień, ja dalej siedzę w bezruchu. Nie mogę uwierzyć, że powiedziałem to na głos! Ale ze mnie dzban. – Jedz, martwy do niczego nie jesteś mi potrzebny.
Dłoń mi drży, kiedy podnoszę widelec i wbijam go w warzywa. Nie przepadam za brokułami, a na talerzu aż się od niego roi. Wiem, że tego nie przełknę. Z lekką obawą sięgam po kromkę chleba i smaruje ją masłem. Od razu zaczynam ją jeść, unikając wzroku mężczyzny. Czuję, jak lustruje mnie wzrokiem, ale próbuje udawać, że tego nie widzę.
Reszta kolacji jakoś upływa, a ja nie narażam się ani nie robię z siebie głupka. Potrzebuję wymyślić jakiś plan. Nie mogę tu być i muszę jak najszybciej uciec. W pierwszej kolejności trzeba pozbyć się przeklętej opaski z kostki, tylko nie wiem jak. Mam całą noc, aby to zrobić, a przynajmniej tak mi się wydawało.
Wszystko ulega zmianie, kiedy szatyn wciąga mnie do swojej sypialni i wprost zmusza do pozbycia się ubrań. Dlatego teraz znowu stoję przed nim w samych bokserkach, przypięty do rury. Przełykam ślinę, gdy zaciska dłoń na moim nadgarstku. Czuję, jak palące ciepło rozpływa się po moim ciele. Moje ciało nie współgra z umysłem. Kiedy rozum krzyczy: uciekaj! Ciało drży i pragnie jego dotyku. I chyba tylko dlatego poddaję się temu i nawet nie reaguję, gdy z jego pomocą moje ciało uderza o łóżko. Pragnę, aby mnie dotykał, całował. To dziwne, bo nigdy nawet nie pomyślałem, że mógłbym mieć cokolwiek wspólnego z jakimś facetem.
Czar pryska, gdy przypina mój nadgarstek do ramy łóżka i wychodzi z pokoju. Nawet na chwilę się nie odwraca, ale udaje mi się usłyszeć, jak klnie po zamknięciu za sobą drzwi.
– Cholera. – Uderzam głową o poduszkę i szarpię lekko ręką. Odgłos uderzania metalu o metal rozchodzi się po pokoju, a ja zaciskam zęby.
*
Czuję na swojej klatce piersiowej coś ciężkiego. W twarz łaskoczą mnie włosy i to na pewno nie moje. Pachną truskawkami, a ja mimo wszytko nie używałem wczoraj takiego szamponu. Unoszę dłoń i wciągam to, co mam na twarzy i zaciskam zęby, gdy poruszam drugą ręką. Jest cała odrętwiała. Muszę jak najszybciej pozbyć się kajdanek. Odwracam głowę w drugą stronę łóżka i zastygam w szoku. Obok mnie leży szatyn! To jego ramię dociska mnie do materaca. Przełykam ślinę i nie mam pojęcia, co zrobić. Swoją twarz ma tak blisko mojej, że wystarczy, abym przesunął się milimetr, a moje usta dotkną jego czoła i naprawdę mam na to ochotę. Bóg mi świadkiem, że kiedy jego powieki zaczynają powoli się uchylać, moje serce zatrzymuje się na kilka sekund, a oddech grzęźnie w płucach. Nie powinienem się tak czuć. Ten mężczyzna nie jest moim partnerem, a porywaczem, który może mnie w każdej chwili zabić. Wszystko we mnie krzyczy, że powinienem jakoś zareagować. A ja tylko leżę i wpatruję się w zasypany błękit jego oczu. Prawie się rozpływam, kiedy na jego ustach pojawia się leniwy uśmiech. Od razu wygląda na trzy razy młodszego.
Jednak wszystko szybko mija. Nagle jego oczy robią się wielkie i wprost zrywa się z łóżka, zaczepiając nogą o pościel, w wyniku czego upada na podłogę, a ja próbuję zachować powagę. Z zagryzioną wargą przyglądam się temu, jak Louis szybko wkłada na siebie ubranie i wybiega z pokoju. Chce mi się śmiać. Dorosły facet.
– To nie ja wlazłem ci do łóżka – mruczę cicho, a przez głowę przechodzi mi diabelski plan. Moje życie i tak wisi na włosku, a tonący brzytwy się chwyta. – Może to przeżyje.
Drzwi otwierają się na całą szerokość i staje w nich Niall. Jego mina jest poważna, przez co po moim całym ciele przechodzi nieprzyjemny dreszcz. Nie mogę jednak tego po sobie pokazać, dlatego wpatruję się w niego twardo. Śledzę każdy jego ruch.
– Widziałeś, gdzie Louis kładł kluczyk? – Kręcę głową. Przez to wszystko zapomniałem, że jestem przykuty do łóżka. Muszę wyglądać komicznie i... Moje oczy robią się wielkie jak spodki. Leżę przypięty do łóżka, praktycznie nagi, a Louis wyszedł przed chwilą z pokoju, wyglądając jakby uprawiał ostry seks. Na moją twarz wkrada się krzywy grymas. Wygląda na to, że wyszedłem na dziwkę, która puszcza się ze swoim oprawcą. Wolną ręką przejeżdżam po twarzy i czekam na dalszy ciąg wydarzeń. Jestem już spalony. Nikt przecież nie musi wiedzieć, że jestem prawiczkiem, a moje kontakty z dziewczyną ograniczają się do sztucznych gestów pod publikę, a z mężczyznami tylko do podania sobie dłoni. – Mam! – Po ciele przechodzi mnie nieprzyjemny dreszcz. Nie jest on spowodowany tym, że chłopak krzyknął i powinienem się bać, a tym, co on musi o mnie myśleć. W gorsze bagno już wpaść nie mogłeś, Styles, moje myśli wprost wywiercają w mojej głowie dziury i każą działać. Bierz nogi z pas! Uciekaj! Ja jednak leżę i wpatruję się w to, jak Niall odpina moją rękę. Czuję, jak zaczyna w niej normalnie krążyć krew. Uśmiecham się, aby zakryć moje zdenerwowanie. – Śniadanie?
– Ja... Ja...
– Ubierz się. Tylko nie próbuj uciekać – mruczy i wychodzi z pokoju, pozostawiając mnie samego, a mnie przez myśl przechodzi to, abym uciekał. W pośpiechu wkładam na siebie ubranie i podbiegam do okna. Mam już zamiar je otworzyć, gdy coś mnie zatrzymuje. Nie wiem, co to jest, ale moja dłoń zamiera w połowie drogi do uchwytu. Coś z tyłu mojej głowy wprost krzyczy, że powinienem zostać i się nie narażać. Patrzę w dół na moją nogę i mocno widoczną pod spodniami opaskę. Spomiędzy moich ust wydobywa się głośne westchnienie. Z opuszczoną głową odsuwam się od okna i idę w stronę drzwi, za którymi pewnie stoi Niall. Jak tylko wychodzę, przede mną staję mężczyzna. – Nie chcesz się odświeżyć po nocy?
– Jako trup nie muszę wyglądać doskonale – wyrywa się z moich ust, przez co nieruchomieję. Nie powinienem tak mówić. Jestem takim idiotą, że szkoda gadać.
– Skoro tak mówisz. – Chłopak wzrusza ramionami i idzie w stronę wyjścia. Podążam za nim. Mijamy drzwi i udajemy się w stronę jadalni. Ze zdziwieniem stwierdzam, że nakryto ponownie stolik na tarasie. Teraz, kiedy stoję tu w ciągu dnia, ogród nie wydaje się już taki tajemniczy, ale nie odbiera mu to uroku. Moje oczy pochłaniają krajobraz przede mną i mimo tego, że powinienem wiać tam gdzie pieprz rośnie, to ja stoję, jakbym przyrósł do ziemi. – Jeśli będziesz współpracować, będziesz mógł tu wychodzić, sam.
Jego słowa docierają do mnie w zwolnionym tempie. Mój umysł jest skoncentrowany na tym, co widzę i słyszę. Kilkadziesiąt ścieżek prowadzących dookoła domu, róże różnego koloru, krzewy stojące obok siebie – niczym wojsko mające zamiar zapuścić szturm. Drzewka idealnie przystrzyżone, tak jakby miały własnego fryzjera. Mam wrażenie, że jeśli podszedłbym zmierzyć je, wszystko wyszłoby idealnie. Duże trzy dęby obok muru, dające swój cień, co pewnie jest powodem tego, że stoi tam mała ławeczka, a obok niej wisi hamak. Nie będę kłamać, moje nogi chętnie by mnie tam zaprowadziły. Spoglądam w drugą stronę i widzę małą altankę, a tuż obok prawdopodobnie oczko wodne. Z każdej strony można usłyszeć śpiew ptaków. Jakby nie fakt mojego położenia, uznałbym, że jestem w niebie.
– Może już coś zjemy? – Podskakuję, gdy słyszę tuż obok ucha głos blondyna. Bez żadnej odpowiedzi siadam tam, gdzie wczoraj. Tym razem nie potrzebuję zachęty do jedzenia. Najwyżej mnie otrują. Jakoś trzeba umrzeć, a mogę się założyć, że rodzinka ucieszy się, jak pozbędzie się takiego balastu jak ja. A mnie przynajmniej umrze się dobrze. W pięknym domu i do tego najedzony. Moja ostatnia prośba? Poproszę różowe buty do trumny.
**
Następne dni, które tam spędzam, nie są takie złe, jakie powinny być. Z niejasnych przyczyn codziennie zostaję zamknięty w bibliotece, co nie jest aż takie okropne. Czytam kilkanaście książek, trzymając w dłoniach ich pierwsze wydania, które są reliktem dla miłośnika literatury. Nie wiem jak dokładnie się przez to czuję. Niby powinienem się bać tego wszystkiego, ale odczuwam jedyne ulgę, że ktoś wyrwał mnie ze szpon ojca.
Louisa nie widzę od tamtego poranka, gdy obudziliśmy się wtuleni w siebie. Jakby nie to, kim jest, dałbym sobie uciąć dłoń, że mnie unika. Kiedy pojawia się w willi, to nawet go na oczy nie widzę. Niall o nim nie wspomina, tak jakby to wszystko było czymś normalnym. Chyba doszukuję się w tym wszystkim dodatkowego dna, aby nie myśleć o tym, co tak naprawdę się wokół mnie dzieje. Zamiast myśleć racjonalnie, ja ubarwiam sobie wszystko. Chcę, aby wszystko wyglądało inaczej, niż jest w rezultacie.
Tydzień po tym, jak Louis ulotnił się z moich oczu, leżę w jego łóżku i wpatruję się w ścianę. Czuję się jak w klatce i tak chyba powinno być. Porwali mnie i to nie są wakacje. I może to głupie, co teraz myślę, ale wolę być tu, niż z własną rodziną. Przez te ostatnie dni poruszam się po domu jak cień, aby nikomu nie wchodzić w drogę. Dopóki nie wychodzę z budynku, nikt nie zwraca na mnie uwagi. W ciągu dnia czuję się, jakbym odizolował się od rodziny – tak jakbym uciekł gdzieś daleko od nich. Dopiero wieczorem, gdy wchodzę do tego pokoju, odczuwam to, że jestem w więzieniu i chcę, aby ktoś przyszedł i mnie przytulił. Wieczorem pragnę wrócić do domu, aby to wszystko się skończyło.
Z cichym westchnieniem odwracam się na bok i teraz leżę twarzą do okna. Noc jest czarna, zero gwiazd na niebie, a księżyc wprost walczy z chmurami, aby choć na chwilę zza nich wyjrzeć. Wiatr silnie obija się o okno. Sceneria jak z horroru. I jak na zawołanie, kilka ciężkich kropel uderza o szybę okna. Nakrywam głowę kołdrą i zamykam oczy. Dziwne przyzwyczajenie z dzieciństwa i pewnie każdy teraz by się ze mnie śmiał. Nienawidzę takiej pogody.
Podskakuję, gdy drzwi otwierają się z cichym skrzypnięciem. Moje ciało sztywnieje, dziwny dreszcz przechodzi przez moje ciało. Serce podchodzi do gardła, a żołądek tak bardzo się ściska, że aż mam ochotę wymiotować. Mój słuch jest teraz wyostrzony do maksimum, słyszę każdy ruch osoby. Mam świadomość, że się rozbiera. Nieprzyjemny prąd przechodzi po moim ciele. Przełykam ślinę i czuję się jeszcze gorzej. Prawdopodobnie ktoś chce zrobić ze mnie swoją dziwkę. Zaciskam dłonie w pięści, na wszelki wypadek, aby się bronić.
Odprężam się, gdy czuje zapach, który dopiero teraz rozchodzi się po pokoju. Kiedy siada na łóżku, całe zdenerwowanie ze mnie uchodzi.
– Boisz się czegoś? – Jego szept rozbudza we mnie coś dziwnego. – To tylko deszcz. – Jego dłoń ląduje na moim biodrze i lekko się zaciska. Moje ciało poddaje temu. Walczę z sobą, aby się nie odkryć i nie poczuć jego ciepła na swojej skórze. – Wstawaj, mam coś dobrego. – Zrywa ze mnie kołdrę i włącza lampkę tuż nad naszymi głowami. W pokoju panuje przyjemny półmrok, wszystko, co jest oddalone od łóżka, dalej tonie w czerni. Odwracam się na plecy i patrzę na szatyna. Na Jego prawym łuku brwiowym znajduje się plaster, a na policzku słabo widoczny siniak. Mam ochotę wyciągnąć dłoń i go dotknąć w tym miejscu, hamuję się jednak i leżę, wpatrując się w niego jak w obrazek. – Napijemy się? – Dopiero teraz zdaję sobie sprawę z tego, że trzyma w dłoni dwie lampki do wina, a tuż obok leży butelka. Może to źle, ale mój wzrok lokuje się na jego nagiej klatce piersiowej. Robi mi się gorąco i nie wiem, co się ze mną dzieje.
– Możemy. – Mój głos jest zachrypnięty i to na pewno nie od snu.
Siadam na łóżku naprzeciwko niego. Patrzę, jak otwiera butelkę, widzę pracę jego mięśni. Zagryzam wargę, aby po sobie nie pokazać, jak bardzo go chcę. Moja dłoń drży, kiedy odbieram od niego kieliszek pełen wina.
Może jestem głupi i płytki, bo nie powinienem pić z moim oprawcą. Tak, zdecydowanie jestem płytki, bo mimo najgorszego poleciałem na luksus i zainteresowanie moją osobą. Oprócz mediów nikt nigdy nie poświęcał mi tyle uwagi jak oni. Możliwe, że miałem dziś zginąć – spity przez szatyna, ale przynajmniej mam jakąś rozrywkę. Posiadam przynajmniej obraz tego, co mnie omijało przez ostatnie lata życia pod kloszem. Wiem, że robię źle. Odbija się to echem w mojej głowie. Pozwalam się jednak przekupić tym, co daje mi ten mężczyzna.
Wszystko zaczyna się na mnie odbijać, gdy po paru lampkach wina w mojej głowie ktoś rozkręca karuzelę. Czuję, jak świat obraca się wokół swojej osi. Spomiędzy moich ust wydobywa się głośny śmiech, gdy Lou wylewa czerwoną ciecz na bialutką pościel. Spadam przy tym z łóżka, co wywołuje u mnie wprost histeryczny śmiech. Kiedy wracam na łóżko, szatyn leży wygodnie na środku. Jego twarz w półmroku wygląda groźnie, a zarazem tak niewinnie i seksownie. Alkohol robi swoje, bo zaczynam widzieć to, czego nie zauważałem wcześniej, albo raczej to, czego do siebie nie dopuszczałem. Czuję jakieś silne przyciąganie. Moje ciało już dawno przestało słuchać umysłu i teraz poddaje się nagłej magii, bo inaczej nie potrafię tego nazwać. Nagle widzę tylko jego i jego usta, które się poruszają. Prawdopodobnie coś mówi, ale ja tego nie słyszę. Gubię się w tym wszystkim. Mimo wszystko wpatruje się w niego. Moje zmysły mimo upojenia wyostrzają się, albo tak mi się zdaje. Może tak po prostu zwracam uwagę na szczegóły. Moje oczy śledzą to, jak Lou zakłada ręce za głowę, a jego grzywka opada mu na oczy. Nie przejmuje się tym w ogóle. Zamyka oczy, tak jakby miał iść spać. Pewnie powinienem iść w jego ślady, ale wszystko we mnie pracuje na wysokich obrotach. Karuzela znika, czuję przejrzystość. Przysuwam się do niego, czując słodki zapach jego perfum. Szatyn otwiera oczy. Wciągam powietrze nosem. Milczymy, wpatrzeni w siebie. Delikatnie odsuwam dłonią włosy, które zakrywają jego błękitne oczy, aby zagłębić się w jego spojrzeniu. Jest taki przystojny. Opieram obie dłonie tuż pod jego ramionami i dotykam delikatnie jego ciała swoim. Nawet się nie porusza. Ciągle wpatruje się w moje oczy. Powoli zbliżam swoje usta do jego warg. Są takie ciepłe i słodkie. Powoli zaczynam pieścić je swoim językiem. Gubię się w tym wszystkim. Na tę chwilę czekałem długo i nic nie może jej zniszczyć. To mój pierwszy naturalny pocałunek. Wcześniejsze były tylko wyreżyserowane – pocałujesz ją tam i o tej porze, w tej pozycji – może powinno mi przeszkadzać, że to facet, ale w tej chwili nie myślę o tym. Kiedy łączę nasze usta, nie czuję żadnych fajerwerków, nikt mi nie gra miłosnych pieśni w głowie, żołądek nie podjeżdża mi do gardła. Jest coś innego, nie do opisania. Czuję miękkość jego warg, jego ciepło. Widzę, jak zamyka oczy, dając mi znak, że poddaje się temu wszystkiemu. Z cichym westchnięciem poruszam swoimi wargami, na co on reaguje od razu. To nie pocałunek, o którym rozpisują się poeci. Jest krótki. Louis nie obejmuje mnie, nie wsuwa dłoni w moje włosy, nie przyciąga mnie do siebie, nie całuje tak, aż brakuje nam oddechu. Leży cały czas z założonymi za głową rękoma i porusza delikatnie wargami. Jedyną oznaką, że może mu się to podoba, jest to, że gdy się odsuwam, mruczy cicho, a jego serce bije, jakby miało zaraz wyskoczyć. Kolor jego oczu staje się mniej wyraźny, ale to może dlatego, że alkohol robi swoje. Nie odzywa się nawet, gdy upadam obok niego. Kolejna głupota, którą dziś zrobiłem. Może to dziwne, ale gdy tylko moje głowa dotyka poduszki, czuję się strasznie senny. Do snu utula mnie głośny jęk szatyna i przekleństwo. Możliwie, że jutro się już nie obudzę.
Poranek jest łaskawszy, niż się spodziewałem. Oprócz kaca moralnego nic mi nie jest. Przez mój umysł ciągle przepływają myśli.
Pierwszą jest to, że piłem z moim oprawca, następną, że zachowałem się jak dziwka i go pocałowałem, kolejną, że mi się podobało. Jedno szczęście, że nie obudziłem się z szatynem w łóżku.
Pewnie każdego teraz dziwi, że nie panikuje. Chcę to robić, ale ze wszystkich sił się powstrzymuję. Mogę zacząć panikować później. Teraz muszę się szybko ubrać i jakoś szybko stąd wydostać. Wciągam szybko na siebie ubrania. Podchodzę do drzwi, blokuję klamkę krzesłem. Podbiegam do okna i otwieram je na całą szerokość. Mam kilka sekund na rozwalenie opaski i dobiegnięcie do bramy. Później to będzie kwestia szczęścia. Ale w pierwszej kolejności muszę znaleźć coś, co pozwoli mi rozwalić to coś na mojej kostce. Po cichu otwieram wszystkie szuflady w sypialni szatyna. Wcześniej nawet o tym nie pomyślałem. Po przeszukaniu całego pokoju wchodzę do łazienki i tam w jednej z szafek znajduję młotek. Wpatruję się w niego przez chwilę. Co może robić młotek w łazience. Boje się go dotknąć, bo jeśli on kiedyś nim kogoś zabił? Chęć ucieczki jest silniejsza od tego. Łapię za rękojeść i rozglądam się za czymś na tyle wytrwałym, że mógłbym oprzeć na nim nadajnik. Mogę tylko raz uderzyć, więc muszę wybrać odpowiednie miejsce. Nie mogę tego zrobić poza tym pokojem, bo od razu odgrodzą mi drogę ucieczki. Ostatecznie decyzja pada na betonową gołą półkę przy rurze. Nie mam pojęcia co ona tam robi, ale nie mam zamiaru się zastanawiać. Opieram nadajnik na niej i biorę głęboki wdech.
– Jedna szansa – szepczę sam do siebie. – Najwyżej umrę, tak czy siak próbowałem. – Robię zamach i uderzam, słyszę trzask i czuję lekki ból, kiedy młotek przesuwa się po mojej kostce. Nie przejmuję się tym i liczę, że zniszczyłem nadajnik. Nie mam czasu sprawdzać, odrzucam młotek i wyskakuję przez okno. Biegnę jak najszybciej w stronę bramy. Kiedy jej dotykam, gdzieś za mną słyszę głośne pikanie. Nie rozmyślam o tym, po prostu wspinam się na drzewo i przeskakuję przez mur. Biegnę przez mały lasek, tym razem też widzę ruchliwą drogę. Modlę się, aby nikt mnie nie dopadł. Jestem szczęśliwy, gdy wybiegam na drogę. Teraz tylko muszę kogoś zatrzymać i jestem uratowany. Jednak jak na złość, nikt nie chce się zatrzymać. Każdy przejeżdża z obojętnością. Zaczynam biec przed siebie. W oddali widzę wyjeżdżające auta z posesji, dlatego szybko wbiegam w las i chowam się za dużym drzewem, z nadzieją, że mnie nie zauważą. Wstrzymuje oddech, gdy czarny suw przejeżdża tuż za moimi plecami. Moją jedyną ochroną jest pień.
– Teraz możesz panikować – mruczę pod nosem i zaciskam mocno oczy. Chciałbym być już w domu, gdy je otworze. Kiedy moje powieki uchylają się, widzę lufę broni wycelowaną prosto w moje czoło. Niebieskie niczym lód oczy wpatrują się we mnie. Nie wiem, kiedy podszedł, ale przeraża mnie milion razy bardziej niż ostatnim razem. Zimny metal wbija się w moją skórę. Zaciskam oczy. Teraz wszystko jest już przesądzone. Łzy spływają po moich policzkach.
Nagle zamiast broni czuję na policzku ciepłą dłoń, to tak jakby chciał zetrzeć widniejące na mojej twarzy łzy. Uchylam powieki. Widzę go jak przez mgłę.
– Zawsze cię dopadnę – szepcze. – Nie masz co uciekać. Wiedziałem, że to zrobisz. – Jego dłoń zjeżdża na moje gardło i mocno ją zaciska. Przełykam ślinę i wpatruję się w niego. Wiem, że nie wolno mi okazywać strachu, ale jak w takim momencie być silnym. – Pozwoliłem ci tu dotrzeć. – Jego dłoń mocniej zaciska się na moim gardle, a ja mam powoli trudności z oddychaniem. Jeszcze chwila, a dostanę ataku astmy i umrę tuż pod jego nogami. – Obiecałeś, że nie będziesz uciekać. – Wciągam powietrze, zdając sobie sprawę z tego, że to ten pułap, gdzie zaczynam panikować, a odcięcie tlenu prowadzi do omdlenia. Może to wszystko byłoby łatwiejsze, jakbym teraz padł martwy, ale życie nie jest takie łatwe i proste. Kiedy niespodziewanie jego usta nacierają na moje, nie wiem gdzie jestem i czy jeszcze żyje. I może powinienem wykorzystać ten moment i użyć jakiegoś chwytu z samoobrony, ale ja poddaję się temu wszystkiemu. Czuję się, jakbym się rozpływał przy jego ustach. Czerwone lampki z podpisem „to twój porywacz, uciekaj” zostają zamknięte za ścianą. Z cichym mruknięciem odwzajemniam pocałunek. Tym razem to on narzuca temu tempa. Ja tylko biorę, co mi daje, i próbuję za nim nadążyć. Z pocałunkami jak z winem. Nikt nie rodzi się smakoszem, to przychodzi z czasem, z nowymi doświadczeniami. Ponoć każdy pocałunek smakuje inaczej, bowiem ma inny aromat. Legenda mówi, że pocałunki Poppei, okrutnej żony cesarza Nerona, smakowały cierpkimi jagodami. Z kolei Władimir Nabokow, opisując wrażenia Humberta podczas pocałunku z Lolitą, napisał, że jej ślina miała miętowy smak. Pewnie dlatego, że bohaterka powieści Nabokowa, jak każda nastolatka, nieustająco żuła gumę. Czym smakuje Louis? Miętą, papierosem i namiętnością, taką, że mam go ochotę pożreć. Zatopić się w nim cały i przyjąć go w sobie. Mruczę, gdy jego język wsuwa się w moje usta i przejeżdża po tym moim. Zostaję przywarty mocno do drzewa i chyba w tym momencie całkowicie przepadam. Wsuwam dłonie w jego włosy i lekko za nie ciągnę. Lou odrywa się ode mnie, a pomiędzy nami zawisają nasze mieszane oddechy. Jest duże prawdopodobieństwo, że zdarłbym z siebie wszystko, jeśli on by tego zechciał. Nie interesuje mnie to, że w każdej chwili może mnie zabić.
– Nie bądź taki zachłanny – mruczy tuż przy moich ustach. Odsuwa się ode mnie i łapie za mają koszulkę, lekko za nią ciągnie. – Wracajmy – mówi to tak lekko, jakbyśmy byli na jakimś spacerze. Zdziwiony i oszołomiony patrzę na to, jak chowa broń. Marszczę czoło. Celował do mnie z nieodbezpieczonej broni. – Chodź. – Jego dłoń ląduje na moim nadgarstku. Ciągnie mnie za sobą przez las, a ja nie mogę zrozumieć, co tu się dzieje. Wszystko działa przeciwko mnie. Ludzie na drodze, pogoda, Louis i moje ciało. Umysł wprost krzyczy, że mam uciekać, zrobić cokolwiek, aby się uratować. Moje ciało jakby nawet nie słyszy komend, idąc marszem za szatynem. Jakby czegoś bardzo pragnąc – dotyku? Czułości? Jestem skazany na niepowodzenie. Nikt tak naprawdę mnie nie chce na tym świecie. Jestem tylko nędzną zabawką, którą ktoś wiecznie przestawia z kąta w kąt albo chwali się nią przed innymi. „Harry, nie rób tego. Harry, zachowuj się. W jakim świetle stawiasz ojca. Nałóż to, nie możesz wyglądać lepiej niż Des. Pocałuj Lilian w policzek.” Lista się nie kończy. Teraz jestem tu i bez tego całego wskazywania palcem jestem nagi i nie umiem walczyć z własnym ciałem. Nigdy nie miałem możliwości się tego nauczyć.
Pogrążeni w ciszy dochodzimy do willi. Metalowa brama otwiera się z cichym jęknięciem, tak jakby na sam widok Lou rozpływała się. Nie dziwię ci się, maleńka, ja też tak mam. Szatyn nie czeka nawet na to, aż brama otworzy się na tyle, aby można było przejść swobodnie. Mężczyzna wciska mnie w mała szczelinę pomiędzy betonowym slupem a metalowym skrzydłem. On ma lepiej, jest drobniejszy ode mnie. Tylko że ja nie potrafię nawet w małym stopniu użyć siły i przełożyć mojej masy ciała na obronę.
Kiedy po chwili dochodzimy do budynku, zostaje brutalnie wrzucony do środka, jak tylko drzwi otwierają się. Jestem skołowany. Jeszcze chwilę temu był dla mnie taki delikatny, pocałował mnie! A teraz? Teraz czuję się jak szmata. Kleczę i nie wiem, co mnie czeka.
– Wstawaj – warczy, a ja przełykam ślinę i robię to, co karze. Chwyta mnie za obie ręce. Na moich nadgarstkach ściśle zostają zaciśnięte trytki, po czym obie do siebie przytwierdza trzecia. Jestem w potrzasku. Mężczyzna chwyta mnie za ramię i ciągnie w nieznanym mi kierunku. Przez moment wydaje mi się, że schodzimy w dół, jak po podjeździe dla wózków. Praktycznie nic nie widzę, bo nikt nie zapalił światła. Jednak po ciemnościach można zrozumieć, że to pomieszczenia pod budynkiem. Nagle Lou zapala światło, a moim oczom ukazuje się mały pokoik. Przy jednej ze ścian stoi łóżko, na którym nie chciałbym nawet usiąść, a co dopiero spać. Po środku tuż pod wystającą z sufitu żarówką stoi krzesło. Dopiero teraz ogarnia mnie przerażenie. W takich miejscach przetrzymuje się ludzi podczas porwania. Kiedy szatyn wychodzi i zostawia mnie samego, dostaję paraliżu. Nie mogę się ruszyć, a dźwięk zamykanych drzwi na klucz wprost zwała mnie z nóg. Upadam na kolana, a następnie kładę się na ziemi. I pierwszy raz, odkąd tu jestem, zaczynam płakać. Chowam twarz w związane dłonie i łkam. Bajka się skończyła i zaczyna się prawdziwy koszmar. Szczególnie, że mam lęki przed małymi pomieszczeniami, a to jest bardzo małe. Boję się poruszyć nawet palcem, obawiając się tego, że mój najmniejszy ruch spowoduje wtargnięcie kogoś i poderżnięcie mi gardła. Nie chcę jeszcze ginąć, nie teraz. Szlocham dość głośno. I nagle cały ten strach o śmierci zastępuje coś całkiem innego. Gdzieś z zakamarkach mojego umysłu wypełza niczym wąż jedna myśl.
Jestem w zamkniętym pokoju. W malutkim pokoju.
Zmieszanie lęku z paniką budzi chyba najgorszy stan, w jakim mógłbym się teraz znaleźć. Moje płuca jakby się zwężają i teraz mieści się w nich trzy razy mniej powietrza. Gardło zaciska się powoli, tak jakby ktoś zaciskał na nich dłonie. Mój wzrok zamiast przyzwyczajać się do ciemności, po prostu wpada w czarną głębię. Każdy mięsień w moim ciele spina się, a ja nie mam siły krzyknąć.
Umrę! Umrę!
Czuję, jak po policzku spływają mi łzy. Chyba to jedyna czynności, którą jestem w stanie zrobić. Umrę. Nagle zapala się światło, drażniąc mój wzrok i budząc mnie do życia. Przez chwilę jestem totalnie ślepy. Nie widzę zarysów pokoju, a tylko mocno bijące światło. Kiedy ktoś klęka obok mnie, wiem kto to. Znam teraz jego zapach na pamięć.
– Pomogę ci. – Podnosi mnie i sadza na czymś. Chyba na krześle. Nie odzywa się, ale wiem, że na mnie patrzy. Moje oczy odzyskują możliwość widzenia. Moja pierwszą myślą jest, co by było, gdybym oślepł. Pierwszą czynnością jest mocne uderzenie szatyna w twarz. To chyba reakcja na stres, strach. Jestem głupi. Nie chcę umierać, ale robię wszystko, aby to właśnie się stało. Mógł przecież teraz wyciągnąć broń i przyłożyć mi ją do głowy. Trup na miejscu. Przełykam ślinę i patrzę na niego w przerażeniu. Przestaję oddychać, a on ociera swój policzek dłonią i patrzy na mnie przymrużonymi oczami. Prawdopodobnie nie wróży to nic dobrego. Zaczynam szybciej oddychać, gdy ten łapie za moje włosy i mocno za nie ciągnie. Spomiędzy moich ust wyrywa się głośne jęknięcie spowodowane bólem. Jego kolano ląduje na moim kroczu i mocno je dociska. Zaciskam mocno oczy i zagryzam zęby. Jestem zdezorientowany, gdy jego usta przywierają do moich. Nie daje mi nawet chwili na przystosowanie się, od razu łapczywie porusza ustami – pogłębiając pocałunek do maksimum. Jego język agresywnie naciera na mój. Wciągam powietrze nosem i czuję, że to za mało. Chcę przerwać pocałunek zanim zejdę z niedotlenienia, ale moje ciało działa przeciwko mnie. Poddaje się mu, jakby był jego władcą. Louis siada mi na kolanach i dociska się do mnie mocno. Ociera się lekko, co wywołuje mój głośny jęk. To chyba najlepsza chwila życia. Moje ciało ma gdzieś mój strach i to, że on jest moim oprawcą. Ono go po prostu chce, pragnie. Tak jak wędrowiec po pustyni pragnie wody.
Wiele rzeczy nie powinno się wydarzyć, a na pewno nie to.
**
Przebudzenie do rzeczywistości jest dość dziwne. Powoli dochodzi do mnie to, co się stało. Czuję wszędzie jego zapach, a moje usta na samą myśl o nim zaczynają mrowić. Patrzę w dół i widzę, że jestem w samych bokserkach, a na mojej piersi widnieje duża malinka. Zamykam oczy i padam znowu na łóżko. Zatapiam się w poduszkach. Z piwnicy przenieśliśmy się do pokoju Lou. Najgorsze jest to, że nie żałowałem. Przeżyłem najlepszą noc w moim życiu. Byłem łatwy, ale przynajmniej będę miał jakieś przyjemności przed śmiercią. Jestem dziwką. Zagryzam wargę. Czuję krew i zaczynam na siebie wyklinać. Jak ja mogłem na to pozwolić. To była reakcja na stres. Tak, tłumacz to sobie. Wzdrygam się kiedy drzwi otwierają się. Louis ma na sobie tylko spodnie, które są nisko zawieszone na jego biodrach. Wstrzymuję oddech, gdy przypominam sobie, jaka w dotyku była jego skóra, jej smak, zapach.
– Dzień dobry. – Uśmiecha się, a wkoło jego oczu i ust robią się zmarszczki. Wyglądają pięknie. – Głodny? – Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że trzyma tacę z jedzeniem. Podchodzi do mnie z uśmiechem i stawia mi ją na nogach. Siada obok mnie. – No jedz. Nie otrujesz się. – Przykłada do moich ust tosta, a ja nie mam kompletnie pojęcia, co mam zrobić, jak się zachować. Szatyn zachowuje się, jakbyśmy byli ze sobą blisko. Tak, jakby to, że mnie porwał, nie miało miejsca. – Nie bądź dzieckiem. – Otwieram usta i gryzę. Nikt mnie nigdy nie karmił, dlatego to jest jeszcze bardziej dziwne. Pozwalam mu jednak na to i po chwili skrępowania uśmiecham się. Jednak myśl o tym, w jakiej sytuacji jesteśmy, wcale nie znika. Staram się po prostu przystosować. To nie jest normalne porwanie. Zapominam jednak na chwilę o wszystkim, gdy Louis postanawia zliżać dżem z moich ust. Po tym opiera swoje czoło o moje. – W innej sytuacji mogłoby coś z tego wyjść. Żałuję, że nie możemy.. – Nie kończy i szybko wstaje z łóżka. Nie wiem, co mam powiedzieć, dlatego milczę i tylko patrzę, jak wychodzi. Powinienem się chyba cieszyć, ale czuję, jakby jakaś część mnie odeszła razem z nim. Mur, który nas dzieli, wzrasta. Muszę uciec. Szybko wyskakuję z łóżka i ubieram to, co miałem wcześniej na sobie. Na moje szczęście mężczyzna zostawił otwarte drzwi. Jak tylko przekraczam próg, coś ciężkiego uderza w tył mojej głowy.
**
Budzę się z lekkim uciskiem, gdzieś z tyłu głowy. Próbuje poruszyć dłońmi, ale okazuje się, że są związane. Tak samo jak moje nogi. Otwieram delikatnie oczy i zamglonymi oczyma spoglądam w dół. Siedzę przywiązany do krzesła. Mam zaklejone usta. Poruszam się w panice, chcę się wydostać. Więzy zamiast się poluźniać, zaciskają się. Krzyczę przez zaklejone usta. Teraz już całkowicie wpadłem. Lou chce mi tym chyba przekazać, że sielanka minęła i zaczynają się schody. Pierwsza zasada: uspokój się. Druga zasada: rozejrzyj się. Podnoszę wzrok i o mało nie wpadam ponownie w panikę. Po mojej prawej stronie, w takiej samej pozycji, siedzi moja mama i mój tata. Prawdopodobnie są czymś otumanieni. Podskakując, próbuje przybliżyć się do mamy. Za wszelką cenę muszę sprawdzić, jak się czuje. Mimo tego, jak traktowała mnie przez ostatnie lata, to i tak osoba, która dała mi życie i kocham ją miłością bezwarunkową.
Nie daję jednak rady się do niej przybliżyć, drzwi otwierają się i staje w niej Nick, szef naszej ochrony. W życiu tak nie cieszyłem się na widok jego. Nie lubię go, ale teraz mam ochotę całować go po stopach. Pomoc jest w drodze. Mój koszmar się kończy. Mężczyzna podszedł do mojego ojca i klepie go ostro po twarzy. Tata praktycznie zaraz się przebudza i patrzy na niego. Widzę w jego reakcji coś dziwnego. Co tu się dzieje? Mężczyzna odchodzi od ojca i uderza moja mamę mocno w twarz. Reaguję na to głośnym protestem. Szarpię dłońmi. Nie wiem, co tu się dzieje, ale cokolwiek to było, Nick umrze. Uduszę go własnymi dłońmi.
– Nick, kupę lat. – Gdzieś za plecami słyszę głos Lou. Spinam się mocno. – Wiedziałem, że się zjawisz. Zawsze lubisz kraść czyjś łup. – Przełykam ślinę. Moja mama zaczyna głośno jęczeć, co zwraca na nią uwagę Nicka. – Tylko nie tym razem. Oni są moi. – Louis staje obok mnie i katem oka widzę, jak wyciąga broń. – To moje zabezpieczenie. Moja kasa.
– Zwinąłeś mi plan. Kasa mnie jednak nie interesuje. Chcę ich śmierci. – Zamieram. – Zapłacą za moje krzywdy. – Nick celuje prosto w moja mamę. Łzy zbierają się pod moimi powiekami. Tata protestuje, jęcząc. – Ale znaczne od twojego kochasia. Dwie pieczenie na jednym ogniu. Słyszałem, że jesteście blisko.
– Zabij go, przynajmniej mi oszczędzisz tłumaczeń. Pieprzyłem go dla zabicia czasu. – Wzrusza ramionami i chowa broń. – Dajesz.
I to wtedy moja mama zaczyna się mocniej szarpać, a moje oczy całkowicie zachodzą łzami.
Później pada strzał, wymierzony prosto we mnie.
*Louis*
Patrzę, jak Nick wymierza broń w stronę Harry'ego i z głupim uśmiechem strzela w niego. Stoję niewzruszony, gdy jego ciało upada wraz z krzesłem na podłogę. Odgłos upadającego ciała rozchodzi się po całym pomieszczeniu. Wzruszam ramionami i patrzę dalej na Nicka.
– I co, nic?
– Nic. – Szybko wyciągam bron i strzelam w jego rękę, przez co wytrącam mu bron z dłoni. Drugi strzał wymierzam w jego kolano. Mężczyzna upada. – Do trzech razy sztuka. – Podchodzę do niego i podnoszę jego głowę. – Mam nadzieję, że nie boisz się śmierci. – Strzelam mu prosto w głowę. – Idiota. – Puszczam jego ciało i podbiegam do Harry'ego. Klękam obok niego i klepie go po policzku. – Harry, obudź się.
*cztery dni później*
Nakładam swoją bluzę i wzdycham. Louis nie odezwał się, a dodatkowo to, co powiedział, było strzałem prosto w serce. Przeleciał mnie z nudów. Dodatkowo nikt nic nie chce mi mówić. Nie wiem, jak się wydostaliśmy. Kompletnie nie mam pojęcia, co się działo.
Mój nowy ochroniarz otwiera mi drzwi i czeka, aż wyjdę. Idziemy przez korytarze szpitala. Nakładam kaptur na głowę i trzymam ją odpuszczoną. Powoli suniemy w stronę wyjścia. Z westchnieniem przechodzę przez drzwi wyjściowe. Blask słońca na chwilę mnie oślepia. I właśnie w tym momencie ktoś łapie mnie za kark i z dość dużą siłą zgina w pół. Nie mam nawet czasu, aby zareagować. Zostaję popchnięty do przodu i wysadzony do auta. Pierwsze, co widzę, to znajome buty. Dlatego bez namysłu rzucam.
– Kurwa, znowu? – Unoszę głowę i patrzę w niebieskie oczy Louisa. Mężczyzna uśmiecha się do mnie szeroko. Za to ja odwdzięczam się grymasem. – Mogę już wyjść, czy to znowu porwanie?
– Możemy porozmawiać? – Chcę z nim porozmawiać, ale nie mogę dać po sobie tego poznać, dlatego przewracam oczami. Tak naprawdę mam ochotę skakać z radości. Moje serce prawie wyskakuje mi z piersi. Dłonie mi się pocą, a szczęście wprost ze mnie tryska. Mimo wszystko utrzymuję obojętny wyraz twarzy. Jestem dobrym aktorem.
– To chyba za późno, nieprawdaż?
– Twój ojciec mnie wynajął – mówi, całkowicie olewając to, co powiedziałem. – Od jakiegoś czasu otrzymywałeś listy z pogróżkami. – Marszczę czoło i wstrzymuję oddech. – Ktoś włamał się do twojego pokoju i rozstrzelał poduszkę. Cieszmy się, że cię tam nie było.
– Dlatego ojciec nie pozwolił mi wrócić do domu po jego urodzinach? – Mężczyzna kiwa głową, a mnie zalewa zimny pot.
– Dlatego wynajął mnie. Współpracowałem z jednym z jego bliskich znajomych. Wzmocniliśmy twoją ochronę i wprowadziliśmy Liama, aby był jak najbliżej. Od samego początku czułem, że to ktoś z wewnątrz. – Uśmiecha się lekko. – Wymyśliliśmy porwanie. Przestępca zawsze da radę drugiemu przestępcy. Nikt prócz twojego ojca o tym nie wiedział. Porwanie było zaplanowane po cichu, bez osób premiera. Dwa dni po akcji wykryliśmy, że to Nick. Musieliśmy zostawić ślady, aby dotarł do nas – kończy i spogląda na mnie.
– Pozwoliłeś, aby do mnie strzelił. – Powinienem reagować inaczej, ale w tej chwili myślę tylko o tym.
– Miałeś kamizelkę – wzdycha.
– Naraziłeś moją rodzinę!
– Twój ojciec się zgodził.
– I powiedziałeś, że..
– To akurat nie było prawdą. – Pochyla się w moją stronę. – Musiałem coś powiedzieć, aby wszystko poszło po mojej myśli. – Obejmuje moją twarz swoimi dłoni i wpija się w moje usta, a ja głośno wzdycham. Zapominam o wszystkim. Całuje mnie tak cudownie. – Nigdy nie byłeś zabawką. – Uśmiecha się, a ja razem z nim. – Przepraszam za wszystko. – Odsuwa się i prostuje. – Jesteśmy na miejscu. Przepraszam, że tak wygląda nasza rozmowa, ale nadal jestem poszukiwany. – Uśmiecha się, a tuż za mną otwierają się drzwi. Nie pozostaje mi nic jak odejść i pozwolić wszystkiemu żyć własnym życiem. – Do zobaczenia, Harry – słyszę, zanim drzwi się zamykają. Patrzę chwilę, jak odjeżdża miłość mojego życia. Żyjąc nadzieją, że do zobaczenia będzie szybko.
Nim się orientuję, wokół mnie zbiera się grupka paparazzi. Tylko dzięki ochroniarzowi przy bramie udaje mi się uciec. Jestem w połowie drogi do rezydencji, gdy nagle słyszę dziwny dźwięk. W kieszeni mojej bluzy znajduje się jakiś telefon. Marszczę brwi. Mój telefon, który mi zabrali, gdy mnie porwali. Z zaciekawieniem otwieram wiadomość.
„Nie uciekaj nigdzie, bo i tak cię znajdę.”
Śmieję się głośno i czuję ciepło. Trzeba coś zmienić w swoim życiu. Dlatego gdy tylko wchodzę do domu, a mama wpada na mnie, krzycząc, że się martwi, mój wzrok kieruje się na Lilian.
– Harry, martwiłam się! – krzyczy już praktycznie moja była dziewczyna.
Podchodzę do niej i z uśmiechem na twarzy rzucam:
– Z nami koniec. Możesz już iść. – Nie zważając na krzyki mamy i udawany płacz mojej ex, wbiegam po schodach i wprost jak na skrzydłach gnam do swojego pokoju. Zamykam za sobą drzwi na klucz. Biorę plecak i pakuję w niego najpotrzebniejsze rzeczy. Przebieram się w mniej rzucające się a oczy ubranie. Otwieram okno i schodzę na dół po kracie podtrzymującej kwiaty. Znam ten ogród jak własną kieszeń, dlatego dostanie się do wyjścia bez zauważenia nie jest trudne. Kiedy przeskakuję przez plot, ruszam przed siebie. W oddali widzę paparazzi gnieżdżące się przy bramie. Przystaję przy pierwszej lepszej ławce i wyciągam telefon. Odpisuję Louisowi na wiadomość. Wyciągam kartę, łamię ją na pół, a telefon roztrzaskuję i wyrzucam do kosza. Przygodę czas zacząć.
Find me.
KONIEC
Witajcie!
Wiem, dawno mnie nie było. Muszę się przyznać, że moja wena poszła precz i ilekroć chcę coś napisać, to po prostu nie da się. Mam do dokończenia dwa ff i zbieram chęci. Myślę, że chyba czas na emeryturę pisarską :)
I mam cichą nadzieję, że spodobała wam się historia :*
Dziękuję fine-by-me za pomoc. Dziękuje Ci z całego serca za ogarnięcie mojego bałaganu! Mam Nadzieję, że nasza współpraca na tym się nie zakończy :)
Pozdrawiam wszystkich!!!!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro