Ósmy dzień...
Po rozmowie z rodzicami Luke'a odbytej kilka dni temu, czułam się dużo lepiej. Dużo lżej. Jednak jedna rzecz nie dawała mi spokoju. Zachowywali się dość dziwnie, byli lekko zestresowani. Próbowali to zamaskować i może by im się udało, gdyby nie to, że znałam ich tak dobrze jak własnych rodziców. Ukrywali coś przede mną i to było pewne. Nie powinno było mnie interesować, w końcu to sprawy jednak obcych mi osób i nie miałam prawa wtrącać się w problemy dorosłych. Jednak byli naprawdę spięci w mojej obecności, co świadczyło, że to co trzymali w tajemnicy, w pewnym stopniu dotyczyło mnie i w tym wypadku mogłam prosić o prawdę.
Męczyło mnie to i uznałam, że dam sobie z tym spokój. Zniknięcie Luke'a doszczętnie mnie zniszczyło, przez co nie miałam już nawet siły na to by dowiedzieć się czegoś, co miało związek ze mną. Byłam wykończona psychicznie i nie chciało mi się główkować nad tym, co przede mną zataili. Miałam pewność, że jeśli zagłębie się w tę sprawę, kosztowało by mnie to wiele nerwów i bólu, a miałam już tego serdecznie dość. Zbyt wiele się wycierpiałam przez trzy lata i bałam się kolejnej dawki tych uczuć.
Nie chcę ich.
Można by powiedzieć, że mój kilkudniowa stan depresyjny opuścił mnie, a ja znowu czułam się tak jak zawsze. Dobrze. Po prostu dobrze.
Co z tego, że wewnątrz przeżywałam ogromne katusze, dalej nie mogąc się pogodzić ze stratą ukochanego. Aura, która mnie otaczała, mówiła ludziom, że jakoś sobie radzę i z każdym dniem jest coraz lepiej. A tak naprawdę była to zwykła powłoczka, ratująca mnie przez natłokiem litości i współczucia.
Zjadłam szybkie śniadanie składające się z płatków na mleku i kawy z cynamonem, a następnie ruszyłam na uczelnię. W ostatnim czasie opuściłam zbyt dużą liczbę zajęć i miałam sporo do nadrobienia.
Ciemnogranatowym mercedesem mknęłam ulicami Sydney, zapewne wyglądając jak z filmów młodzieżowych. Dziewczyna o długich włosach, które falowały na wietrze w trakcie jazdy nie byle jakim samochodem. Ile bym dała, żebym mogła z takim spokojem żyć tak do końca.
Po około dziesięciu minutach parkowałam na placu obok uczelni. Zgasiłam silnik, wzdychając z niezadowolenia, gdyż znów musiałam udawać dwudziestojednolatkę z czarującym uśmiechem, bez żadnych zmartwień, i wyszłam z samochodu. Obeszłam go dookoła, aby z miejsca pasażera zabrać torebkę oraz dwie teczki, w których trzymałam prace zaliczeniowe czy papiery potrzebne mi do pracy na zajęciach. Jednak po drugiej stronie ulicy kątem oka zauważyłam znajomą twarz. Moje serce gwałtownie zaczęło walić jak młotem, jakby chciało rozerwać moją pierś. Słyszałam szum wrzącej krewi w żyłach. Wysoki jak wieża, blond czupryna i ten błysk w wardze. Luke. Tym razem to na pewno był on. Nim jednak zdążyłam zareagować chłopak rozpłynął się w powietrzu, powodując, że moje kruche serce znów rozpadło się na kawałeczki. Stojąc na środku parkingu jak bezradna dziewczynka, tempo wpatrywałam się murek po drugiej strony ulicy, mając nadzieję, że po prostu wróci, że znów będę mogła go ujrzeć. Chciałam pobiec w tym kierunku, ale rozdzwonił się mój telefon. Z wielkim dylematem zerkałam raz na torebkę, a raz w miejsce gdzie widziałam jego. Nie mogłam zaprzepaścić takiej szansy. Była nadzieja, że był tutaj. Dlatego zignorowałam osobę próbującą się do mnie dodzwonić.
— Luke! — wydarłam się i zostawiając otwarte drzwi do samochodu, rzuciłam się pędem na chodnik po drugiej stronie chodnika.
Ciężko dysząc nie tyle co z gwałtownego biegu, a ogromnego stresu, rozglądałam się na wszystkie strony.
— Luke — szepnęłam, kręcąc głową m wszystkie strony.
Ogarnął mnie wielki zawód, gdy w zasięgu mojego wzroku nie było nie tylko Luke'a, ale żadnego blondyna. Z zwieszonymi ramionami podreptałam z powrotem do swojego auta.
— Zaczynasz świrować, że zostawiasz otwarte auto? — Uniosłam głowę, słysząc znajomy głos.
— Ja ... bo ... — westchnęłam i mocno się przytuliłam do Kylera, owijając ramiona wokół szyi.
Czułam, że chyba tylko on mógł być w tej chwilą podporą. To on mógł sprawić, że poczuję się odrobinę lepiej, doprowadzając się do poprzedniego stanu.
— Co jest, kochana? — spytał ostrożnie i troskliwie, jakby wiedział, że w każdej chwili mogłam wybuchnąć. Nie odpowiedziałam, a mocniej przycisnęłam się do jego ciała, chowając twarz w zagłębieniu szyi.
Mój oddech zadrżał, więc wypuściłam przeciągle nosem powietrze, aby jakoś uspokoić rozszargane nerwy. Zamrugałam powiekami, aby odpędzić niechciane łzy.
— Mam tego dość — szepnęłam, wzdychając. — Czemu nie mogę żyć normalnie? To mnie po prostu zżera od środka, Kyler. Kiedyś naprawdę oszaleję.
— Taki twój los, skarbie — westchnął. — Nic innego nie mogę ci powiedzieć, bo czy to będzie miało jakikolwiek sens? Zrobiłbym wszystko, żebyś tylko znów była tą wesołą dziewczyną, ale obydwoje wiemy, co przywróci cię do dawnego stanu.
— Wiem. — pociągnęłam nosem i odsunęłam się od blondyna, nie chcąc ciągnąć dalej tego tematu. — Chodźmy już na zajęcia.
Zabrałam swoje rzeczy i zamknęłam samochód pilotem w kluczyku. W ciszy oparta o ramię przyjaciela i przyciągnięta do jego boku, szliśmy pod salę.
— Pójdziemy po zajęciach na kawę? — spytał, kiedy usiedliśmy na ławeczce.
— Wolę na jakiegoś fast fooda. — Na moją odpowiedź parsknął śmiechem.
— Okej. Pizza, kebsy, burgery z Maca czy kurczaki z KFC?
— KFC, zdecydowanie.
*
Złożyliśmy zamówienie, a następnie zajęliśmy miejsce w odludnionym miejscu, co było naprawdę niebywałym zjawiskiem. O tej porze ludzi było tu tak wiele, że nawet nie było miejsca na podłodze. Odłożyłam torebkę obok Kylera, po czym poszłam skorzystać z toalety. Stając przed umywalką, zauważyłam w lustrze zaczerwienione policzki, które ochlapałam zimną wodą, aby trochę ochłonąć. Od rana nie dawał mi spokoju fakt, że widziałam Luke'a. Moje ciało cały czas się gotowało się na samą myśl, że był tak blisko.
Widziałam go. On na pewno tam był. To musiał być on. Byłam tego pewna jak tego, że nazywam się Lexi Nelson. Westchnęłam, patrząc na swoje smutne o nieokreślonym kolorze oczy. Ludzie mówią, że są brązowe, ale ja raz widzę piwne, a raz właśnie brązowe. Nie było w nich już tego błysku radości, tych ogników szczęścia, które pokazywały się tylko na widok ukochanego.
Wróciłam do stolika, gdzie Kyler popijał kawę i wcinał ostre skrzydełka. Skrzywiłam się zniesmaczona połączeniem, którym delektował się mój przyjaciel. Gorzkość kawy i ostrość kurczaka nie były raczej najlepszym połączeniem. Usiadłam naprzeciwko niego, z lekką ekscytacją patrząc na mój ulubioną przekąskę tutaj. Sięgnęłam po jedną frytkę, maczając ją w sosie ketchupie. Blondyn cały czas przyglądał mi się natarczywie, chyba nie będąc świadomym tego, że robił to bardzo niedyskretnie. Wywróciłam na niego oczami, kiedy ja skończyłam zjeść swoją porcję i zabierałam się na pachnącego cheeseburgera, a ten dalej nie spuszczał ze mnie wzroku.
— Powiesz mi wreszcie, co się stało rano? — spytał, zaskakując mnie tą nagłością.
— Nie — odpowiedziałam twardo, nie chcąc mówić nic więcej. — Nie zamierzam słuchać twoich kazań. Wystarczy mi ich — dodałam wymijająco, mając nadzieję, że zadziałała na niego moja stanowczość i nie będzie drążył tematu.
— Lexi — westchnął zażenowany moimi słowami, pocierając palcami powieki. — Przepraszam, okej? Przepraszam. — Słyszałam wyrzut w jego głosie, ale mogłam być pewna, że nie kierował go do mnie a do siebie. — Wiem, że nie powinienem był tak na ciebie naskakiwać. Nie miałem prawa, a ty miałaś trochę racji. — Zamilkł na chwilę, zastanawiając się nad dalszymi słowami. — Ale mam tego dość, Lexi. Nie mogę już patrzeć na ciebie w takim stanie. Szlag mnie trafia, kiedy nie mogę nic zrobić, abyś przestała tak cierpieć. Znamy się tyle lat i brak bólu z Twojego powodu jest u mnie niemożliwy. Za każdym razem cierpię razem z tobą - westchnął, sięgając po moją dłoń, aby ścisnąć ją na środku stolika. — Pamiętasz, jak nosiło tobą, bo Lauren przepłakiwała noce po Tylerze? — Skinęłam głową, dostrzegając do czego dążył. — Ze mną jest tak samo. Ssie mnie, kiedy widzę cię taką.
— Rozumiem, Ky. I dlatego też chcę cię przeprosić. Nie powinnam była tak na ciebie ostatnio krzyczeć za kilka słów prawdy. Ale nie mogłam tego znieść. Nie w tamtym momencie. E końcu ty jedyny stawiasz mnie przed rzeczywistością, a nie mówisz to, co chciałabym słyszeć, i za to ci dziękuję. Choć nie powiem, ale to czasem trochę boli — zaśmiałam się cicho, aby nie wziął ostatniego zdania zbyt poważnie.
— Ale ty cały czas masz nadzieję, Lexi. I może brzmię absurdalnie, bo przecież wcześniej ci zrobiłem o to awanturę... — Zawiesił głos, skupiając uwagę na mojej twarzy. — Po prostu chcę powiedzieć, że to dobrze, że masz nadzieję. Ale nie możesz żyć tylko nią. Wróć do rzeczywistości, a tę nadzieję tylko czuj.
— To nie jest nadzieja, Kyler. Ja teraz w to wierzę. Ja wiem, że on wróci. Musi... wrócić. — Uśmiechnęłam się do niego słabo, wzruszając ramionami i sięgając po ostatnią frytkę.
— Powiesz mi? — Zmienił temat, posyłając mi znaczące spojrzenie.
Westchnęłam rozdrażniona. Wiedziałam, że chciał wiedzieć, o czym ostatnio myślałam. Po tej rozmowie mogłam mu powiedzieć, wiedząc, że mieliśmy już wszystko wyjaśnione, jednak to było coś innego. Teraz Kyler mógł mnie wziąć za wariatkę. Upierałam się, że widziałam mojego ukochanego, nawet jeśli w ułamku sekundy, tak jakby znikał nagle w powietrzu, ale mimo wszystko — widziałam. A żadnych dowodów nie miałam.
— Widziałam go — powiedziałam dużo cichszym tonem, patrząc na swoje złączone dłonie.
— Lex... — westchnął z rezygnacją, kręcąc głową na boki.
I właśnie z tego powodu nie chciałam mu mówić. Byłam pewna, że tego nie spróbuję zrozumieć, a jedynie będzie próbował mi udowodnić, że żyłam nadzieją; że to cholerne uczucie przejęło nade mną kontrolę, ściągając mi sen z powiek i rzucając przed oczy coś, czego nie było.
— Nie, Kyler - zaprzeczyłam pewnym głosem. — Tego jestem pewna. Wtedy w kawiarni może i to sobie ubzdurałam, bo widziałam tego chłopaka tylko od tyłu, ale... Dzisiaj widziałam jego. Czułam to, to musiał być on.
— Skarbie, posłuchaj mnie...
— Nie. — Pokręciłam głową, niemo prosząc przyjaciela, aby odpuścił. — Nie proszę cię, żebyś zrozumiał, bo wiem, że tego nie zrobisz. — Popatrzyłam w jego jasne oczy, łapiąc go za dłoń. Chciałam tylko, aby wziął na poważnie moje słowa. — Proszę cię, żebyś to tylko uszanował.
Resztę czasu spędziliśmy na rozmowie o naszych studiach i ostatnich wydarzeniach z życia. Cieszyłam się, że mogłam czas spędzić z Kylerem w ten sposób. Brakowało mi tej luźnej gadki.
Kiedy każde z nas było najedzone, zabraliśmy swoje tace i podążyliśmy do wyjścia. Będąc kilka metrów od drzwi, znów przed oczami mignęła mi blond czupryna, a mój puls znów przyspieszył.
—Luke! — krzyknęłam i bez chwili namysłu rzuciłam się biegiem w jego stronę. Nawet nie pamiętam co zrobiłam ze swoją tacą.
Widziałam tylko, jak mój ukochany zakłada kaptur na głowę i opuszcza KFC. Wybiegłam przez drzwi, rozglądając się na wszystkie strony. Szedł w stronę parkingu. Czułam, że moje serce chciało się wyrwać i pobiec za nim. Nicość zastąpiła wszystko dookoła, tak jakbyśmy byli tylko my. Nasza dwójka.
—Luke — szepnęłam z nadzieją, ruszając za nim.
Czym prędzej złapałam go za ramię, nie mogąc pozwolić mu znów uciec.
Odwrócił się i ściągnął nakrycie głowy. To co zobaczyłam było dla mnie jeszcze większym zdziwieniem. To nie był Luke. To był jego przyjaciel.
Ale, blond włosy...
— Ashton? — wydukałam, kręcąc ledwo widocznie głową.
Miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Zostać pogrzebana tak jak wszystkie demony tego świata. Widziałam go. Widziałam Luke. Miałam go na wyciągnięcie ręki, a kiedy już dotknęłam czarnej bluzy, wszystko straciło sens. Nie było go tutaj, choć doskonale go widziałam. Nie mogłam się pomylić, to było wręcz niemożliwe.
Gdzie on, do kurwy, jest?!
— Cześć, Lexi. — Uśmiechnął się delikatnie.
Gdzie jesteś, Luke?
Myślę o tobie każdego dnia...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro