Epilog
Dzisiejszego dnia wstałam w niezbyt dobrym nastroju. Były moje urodziny, a ja choć powinnam się cieszyć, nie miałam ani krzty ochoty na świętowanie, gdzie moja mama od samego rana biegała po całym domu, wszystko przygotowując. Zanim wszyscy zdążyli powstawać z łóżek, w naszym mieszkaniu pojawili się goście. Mój ukochany kuzyn Tyler ze swoją matką, którzy mieszkają dość daleko i udali się w wczesną podróż, aby spędzić z nami ten dzień jak najdłużej.
Po porannym prysznicu i śniadaniu składającym się z gofrów z owocami oraz ulubionej kawy cynamonowej, udałam się do salonu z zamiarem leżenia na kanapie. Jednak to, co zobaczyłam, stając w progu, wprawiło mnie w osłupienie. Moja matka poprzestawiała połowę mebli tak, aby wszyscy mogli się zmieścić — a szacowaliśmy tylko jedenaście osób — gdzie nasz salon miał duże wymiary i niepotrzebne było przemeblowanie. Wisiało kilka balonów i innych ozdób.
— No oczywiście — mruknęłam do siebie, wywracając oczami.
Mama cały wczorajszy wieczór prosiła mnie, abym chociaż spróbowała miło spędzić czas, a ja nie miałam serca się nie zgodzić.
Teraz,po godzinie dwunastej siedziałam z Tylerem na podłodze, opierając się o kanapę i oglądamy album ze zdjęciami. Zwijaliśmy się ze śmiechu, widząc nasze wspólne zdjęcia. Byliśmy dzieciakami nie do ogarnięcia, którzy nie potrafili usiedzieć na miejscu. Wygłupialiśmy się na każdym kroku i robiliśmy masę dziwnych rzeczy. Przyjazd mojego kuzyna był jedną z najlepszych rzeczy z dzisiejszego dnia. Mama miała rację.
— Boże, nie mogę uwierzyć, że chciałaś kiedyś zapleść twojemu tacie warkoczyki z włosów pod pachami. — Blondyn wybuchł śmiechem, a ja patrząc na zdjęcie, poszłam w jego ślady.
— Ale to ty maczałeś stopy w wodzie po ogórkach, bo Sally Duncan powiedziała ci, że będą gładkie — śmiałam się wniebogłosy.
— No przepraszam, że ktoś mi powiedział, że piętami mógłbym ser ścierać. — Zawtórował mi, patrząc na mnie wymownie.
— Boże, popłakałam się. To przez ciebie! — Szturchnęłam go, nadal się śmiejąc, po czym wytarłam łzy z kącików oczu. — Muszę do toalety, zaraz wracam.
Udałam się do łazienki i załatwiłam swoje potrzeby. Stanęłam przed umywalką, aby umyć dłonie i wtedy w lustrze dostrzegłam uśmiechniętą twarz. Nie wierzyłam, że miałam dobry nastrój. Wystarczył przyjazd Tylera.
Wróciłam do salonu, ale był on pusty, dlatego podreptałam do swojego pokoju. Chłopak stał przed sztalugą i z zamyśleniem przyglądał się mojemu obrazowi, który namalowałam w ciągu ostatnich kilku dni. Dwa wysokie klify naprzeciwko siebie z morzem pomiędzy nimi. Na jednym z nich stała dziewczyna o ciemnych włosach, a na drugim wysoki, szczupły blondyn. Rozdzielała ich duża odległość i morze. Byli sami, a czekali na siebie. Chcieli być blisko siebie, jednak nie było im to dane.
— To wy, prawda? — zapytał, przenosząc wzrok na mnie. W odpowiedzi jedynie kiwnęłam głową.
— Dzieci, babcia El przyjechała! Chodźcie się przywitać! — Usłyszałam krzyk mojego taty.
Westchnęłam przeciągle i razem z Tylerem ruszyliśmy w stronę drzwi. Kobieta ściągała buty, ale kiedy mnie zobaczyła od razu zaprzestała czynności i mocno mnie przytuliła. Odwzajemniałam gest.
— Wszystkiego najlepszego, kochanie — szepnęła, głaskając moje plecy. — Spełnienia marzeń, zdrowia i szczęścia. — Cmoknęła mnie w czoło i odsunęła się z szerokim uśmiechem na pomarszczonej twarzy.
Dokończyła ściąganie butów, po czym podała mi z wielką ekscytacją średniej wielkości pudełko zawinięte w śliczny, niebieski papier urodzinowy oraz mniejszą torebeczkę. Kiwnięciami głowy i z zagryzioną wargą pospieszała mnie, abym otworzyła.
— Dziękuję, babciu, ale nie trzeba było. Wystarczyło, że przyjedziesz.
— Nie dyskutuj, kochana. — Skarciła mnie, machając palcem. — Ale może jednak otwórz sobie to na spokojnie, wieczorem — dodała z uśmiechem.
*
Po przybyciu moich przyjaciół wszyscy zasiedliśmy do stołu. Moja mama przygotowała swoje popisowe danie, w którym zakochiwał się każdy. Wszyscy byli pogrążeni w rozmowie , jedynie moi rodzice często między sobą szeptali i zerkali w moją stronę, myśląc, że tego nie widziałam. Wydawało się, że panująca, naprawdę miła atmosfera nie zamierzała się nigdzie ulotnić. Nawet mnie poprawił się humor, ale po jakimś czasie, przed podaniem tortu, pogorszył jak za machnięciem różdżki. Brakowało jednej osoby i to sprawiło, że chciało mi się płakać. Byli tutaj wszyscy ważni dla mnie ludzie poza najważniejszym Luke'iem. Serce mi się ściskało na myśl, że po raz kolejny moje urodziny będą bez towarzystwa mojego, ukochanego blondyna. Przeżyłam bez niego ponad trzy lata, ale nie wyobrażam sobie przyszłości. Jeśli w ogóle będę miała jakąkolwiek przyszłość.
— Wszystko gra? — Poczułam ramię Dylana na moich barkach. Spojrzałam w jego oczy i zobaczyłam nic innego jak spokój, i radość.
— Tak, po prostu...
— Brakuje ci go tutaj.
— Tak — westchnęłam, smutniejąc.
— Podajmy tort! Mojej kochanej wnuczce ucieka uśmiech.
Moja matka spojrzała na mnie, a następnie na telefon, który się rozdzwonił.
— Dobrze, tylko odbiorę. — Uśmiechnęła się i wyszła z salonu.
— Jak ci idąc studia, Lexi? — zagadnęła babcia El.
— W porządku, za niedługo mam egzaminy i jestem dobrej myśli. — Posłałam jej serdeczny uśmiech, mogąc się zdobyć tylko na tyle.
— Bardzo się cieszę. — Pokiwała głową z uznaniem. — Pamiętaj, kochanie, że w tych czasach bez wykształcenia nie ma wielu możliwości.
— Wiem, babciu.
— Możesz być doświadczona, mieć talent w tym co robisz, ale nikogo mi będzie to obchodzić. - Puściła mi oczko.
— Córciu — zawołał mój tato.
— Tak? — W odpowiedzi jedynie skinął na coś za mną.
Spojrzałam za siebie i zobaczyłam uśmiechniętą od ucha do ucha rodzicielkę. Kiwnięciem głowy zawołała mnie i zniknęła z pola mojego widzenia. Ze zmarszczonymi brwiami wstałam od stołu. Podążyłam za kobietą, która czekała na mnie pod drzwiami wyjściowymi.
— Chodź, Lexi — odezwała się do mnie, uśmiechając ciepło i wystawiła dłonie w moim kierunku. Załapałam za nie i spojrzałam jej pytająco w oczy. — Teraz czas na prezent od rodziców.
— Mamo, przecież wiesz, że nic mi chcę. Wystarczy, że to zorganizowałaś. — Wskazałam głową w stronę salonu.
— To dla mnie sama przyjemność. Jednak wiem, że ten prezent poprawi ci humor, znowu wróci ta uśmiechnięta Lexi.
— Mamo — westchnęłam. Wiesz, że jedynie...
— Wiem. — Przerwała mi. — Ale jestem pewna, że to też da radę.
— No dobrze, co to jest? — westchnęłam z przegraną miną.
— Czeka na podjeździe. — Z zagryzioną wargą, aby ukryć uśmiech, wskazała drzwi.
Zmarszczyłam brwi i nic nie mówiąc, ubrałam skórzaną kurtkę z wieszaka i conversy. Na dworze panował półmrok. Zeszłam ze schodków i rozejrzałam do dookoła, aż zobaczyłam wysoką postać stojącą do mnie tyłem, z rękoma z kieszeniach spodni. Po posturze mogłam stwierdzić, że to mężczyzna.
Otworzyłam szeroko, czując nagle przyspieszony puls. Moje serce w jednym momencie zaczęło niewyobrażalnie szybko bić i jedynie mogłam się modlić, żeby nie wyskoczyło z piersi. Czułam jak mój oddech staje się cięższy i trudniejszy do przełknięcia. Zrobiło mi się niewyobrażalnie gorąco. Przełknęłam głośno ślinę i zrobiłam kilka kroków w jego stronę. Kiedy byłam zaledwie metr od niego, chłopak odwrócił się w moją stronę. Ściągnął kaptur i ukazał jasną twarz, blond włosy i mieniący się kolczyk w wardze.
Moje serce momentalnie się zatrzymało, a z oczu wypłynęły łzy ciurkiem. Zszokowana widokiem Luke'a wciągnęłam głośno powietrze, robiąc krok do tyłu. Stałam twarzą w twarz z moją miłość. Nareszcie stałam przed Luke'iem, który ode mnie nie uciekał. Cały ból i tęsknota ulotniły się się momencie, kiedy spojrzał mi w oczy. Pokręciłam energicznie głową, nie mogąc uwierzyć, w to, co widziałam. Tak długo wyczekiwany widok mojego ukochanego sprawił, że zamarłam i nie potrafiłam się ruszyć.
— Wszystkiego najlepszego, aniołku — wyszeptał i uśmiechnął się ciepło, tak jak robił to tylko dla mnie.
Rzuciłam się mu na szyję i jak najmocniej owinęłam wokół niego ramiona. Nie myślałam w tym momencie racjonalnie, ale gówno mnie to obchodziło.
Do cholery, przytulałam Luke'a! Moją miłość!
Owijające się z niedźwiedzią siłą ramiona wokół mojej tali, zapach cytrusów i on. Tylko to się liczyło.
Boże, to mój Luke!
Na swojej szyi poczułam drżący oddech i skapywanie łez. Przez to rozkleiłam się jeszcze bardziej i mocniej zacisnęła ręce na jego szyi. Nie mogłam pozwolić, żeby znów zniknął. Nie teraz, kiedy moje serce odżyło. Schowałam twarz w zagłębieniu jego szyi i cmoknęłam bardzo delikatnie. Poczułam ten przyjemny dreszcz, który towarzyszył każdemu zetknięciu się naszych ciał.
— Nie wierzę — szepnęłam.
— Ja też. — Mocniej zacisnął ręce. — Wybacz mi, że musiałaś cierpieć. Przez te wszystkie lata. — Cichy szept boleśnie odbił się w mojej głowie.
— To nie twoja wina. — Pokręciłam przecząco głową, nie chcąc, aby brał na siebie odpowiedzialność. — Porwali cię.
— Ale to z mojego powodu płakałaś. Nie mogę sobie tego wybaczyć — odparł trzęsącym się od nadmiaru emocji głosem.
— A teraz płaczę ze szczęścia — zaśmiałam się krótko, wygodniej układając głowę na ramieniu.
— Nie byłem w stanie nic zrobić, trzymali mnie jak zwierzę w klatce. Niczego nieświadome — westchnął zasmucony, szepcząc.
— Niech każdy z nich zginie. Zabrali mi cię na tyle lat. — Jeszcze bardziej wtuliłam się w jego szyję, kiedy on głaskał moje plecy.
— Wybacz mi, że przed tobą uciekałem przez ostatnie dni. Tak — kontynuował, nim zdążyłam zareagować. — Nie zwariowałaś, widziałaś mnie, ale chciałem spotkać się z tobą w tym wyjątkowym dniu, dając ci najlepszy prezent. Niby to tylko ja, ale... Jeśli ciebie bym stracił na tak długi czas, chciałbym jedynie ciebie, Lexi.
Na te słowa wstrząsnął mną kolejny dreszcz. Boże, tak bardzo za nim tęskniłam. Tak bardzo mi go brakowało. Tak bardzo chciałam go zobaczyć, poczuć jego dotyk, oddech, zapach. Wszystko! Chciałam poczuć jego osoby!
Odsunęłam się od chłopaka, a on zabrał dłonie. Patrzył mi w oczy i w tym geście widziałam ogromną namiętność. Teraz wiedziałam, że przez ten cały czas nie przestał mnie darzyć uczuciem jak ja jego.
— Tak bardzo tęskniłam. — Załapałam go za policzki.
— A jak ja, Lexi — westchnął, przyciągając mnie do siebie. — Tak bardzo cię kocham.
— Też cię kocham Luke.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro