Rozdział 2
Biegnę. Już jestem prawie przy wyjściu. Jeszcze trochę. Naciskam klamkę.
Czuję igłę w moim ciele. Już po mnie.
Leżę w łóżku. Lekarz siedzi obok na krześle. Coś gada. Mam go dość ! Kiedy da mi w końcu spokój! Mógłby choć raz w życiu nic nie mówić? Zrobiłby nie tylko mi przysługę.
Po godzinie wyszedł. Niedługo będzie obiad. I znowu muszę widzieć tych ludzi... Takie to dziwne. Najlepiej to w ogóle nie wychodziłabym z tego powodu ale „chcą" mnie uleczyć. Chyba bardziej pogłębić moją chorobę.
Wstałam z łóżka i udałam się do łazienki. Ubrałam się w to co zwykle, czyli białe spodnie i bluzka.
Idę korytarzem. Dziwnie się czuję. Wszyscy na mnie patrzą jakbym była kosmitą. Nie, nie wytrzymam tego. Jak najszybciej udałam się z powrotem. No cóż poradzić. Może kolację mi przyniosą?
Nie. Myliłam się. I po co mi ta nadzieja? Kurde. Głodna jestem. Stołówka pewnie zamknięta. Jest 22:06. I co z tym zrobić? Nagle słyszę pukanie. Dziwne. Nikt do mnie nie puka. Zazwyczaj, czyli zawsze wchodzą bez pytania. Otworzyłam drzwi. Nikogo nie ma. To ma być jakiś żart? Przed zamknięciem poczułam zapach gorącej herbaty. Spojrzałam na podłogę. Taca z jedzeniem. Jakaś gorąca zupa i kawałek ciasta. Wzięłam jedzenie do pokoju i w końcu nie mam pustego żołądka.
W głowie cięgle męczy mnie jedno, a właściwie dwa pytania: kto i dlaczego? Przecież nie jestem jakaś niezwykła albo coś. Może to Max? Nie. On nie miałby na takie coś pozwolenia. Dla wyjaśnienia Max to mój „kolega". Zawsze siedzimy razem na stołówce. Ma czarne włosy i brązowe oczy. I to tyle. Znamy nasze imiona ale w ogóle ze sobą nie rozmawiamy. Może tylko krótkie wymiany zdać, ale nic po za tym.
Może mój psychiatra się zlitował?
Niezły suchar.
Proszę napiszcie w komentarzu szczerą opinię na temat tej książki, ew. gwiazdkę, bo nie wiem czy dalej pisać i czy w ogóle pisać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro