20
Nie podoba mi się to, że Niall odciął mnie od świata zewnętrznego. A dużo bardziej przeraża mnie to jak on się zaczyna zachowywać w stosunku do mnie.
— Chcę dostać swój osobny pokój, przynajmniej tu nie zamierzam cię non stop oglądać — oznajmiam starając mu się nie pokazać jak bardzo jego słowa mnie przestraszyły. A niestety tak się stało.
— Mąż i żona mają spać w tym samym pokoju to już nie podlega żadnej dyskusji.
— Kiedy wreszcie zrobisz coś czego ja chcę? Ciągle wszystko musi być po twojej myśli, mam już tego dość! Nie jestem twoją zabawką! Chcę wrócić do swojego wcześniejszego zajęcia — muszę wreszcie zająć czymś myśli. Mam już dość tego ciągłego siedzenia w domu. Jak tak dalej pójdzie to oszaleje.
— A co robiłaś? — czyli mój kochany braciszek się nie pochwalił. Szkoda, że zapomniał jak wiele dla niego robię.
— Pomagałam bratu z segregowaniem i dystrybucją narkotyków. Jestem dość dokładna w tych sprawach — oznajmiam pewnym głosem. Wiele dam żeby wrócić do swojej pracy. To już nawet nie chodzi o to, że dzięki temu będę miała lepszy dostęp do Louisa. Po prostu znowu będę potrzebna.
— Jeśli chcesz pracować to nie mam przeciwskazań — ledwo się powstrzymuje żeby się nie uśmiechnąć. Nie dam mu satysfakcji, że sprawił mi przyjemność. — Tylko nie będziesz pomagała bratu, a mnie. I tak miałem się wkrótce wziąć za nasze rodzinne interesy, więc dobrze by było gdybym współpracował z tobą. Z rodziną zawsze raźniej.
Tylko on potrafi poprawić mi humor by zaraz później doszczętnie go zniszczyć. Pomagając mu zostałabym zdrajcą mojej to rodziny.
— Zapomnij — odpowiadam pewnym głosem, a następnie zaczynam krążyć po domu by znaleźć jakiś pokój. Skoro on mi nie chce pokazać gdzie mogę pobyć chociaż chwilę sama to osobiście znajdę sobie takie miejsce.
Nie jest mi on do niczego potrzebny.
Bardzo szybko natrafiam na jakiś pokój z łóżkiem. Musi to być sypialnia dla gości. I ona niestety też jest urządzona w tych nudnych szarych odcieniach. Nie mam pojęcia kto to urządzał, ale na moje oko to nie ma żadnego poczucia stylu. Ani nawet wyobraźni.
Do wieczora mam spokój. Siedzę w tym szarym pokoju i czas mi się niesamowicie dłuży, bo nie mam nic czym mogłabym się zająć.
To nic nie robienie jest naprawdę bardzo nie przyjemne i irytujące.
Jak tylko słyszę kroki zbliżające się do pokoju to od razu wskakuje do łóżka i udaję, że śpię. Nie mam ochoty na kłótnie z moim niechcianym mężem.
— Ava — mówi normalnym głosem, a następnie do mnie podchodzi. Czuję jak materac się ugina czyli siada. — Obudź się kochanie — komunikuje już trochę głośniej i lekko potrząsa moim ramieniem.
Udaje, że się przeciągam i powoli otwieram oczy.
— Wstawaj, zrobiłem nam kolacje, nic szczególnego, bo jedynie makaron z sosem ze słoika, ale powinno być dobre. Wyciągnąłem do tego też butelkę bardzo dobrego wina, sądzę, że ci zasmakuje.
— Nie jestem głodna — kłamie, i znowu się odwracam do niego plecami.
— Oczywiście, że jesteś. Zjadłaś małe śniadanie i nic poza tym. A ja nie zamierzam pozwolić byś się pochorowała. No już kochanie wstajemy — przewraca mnie tak bym leżała płasko i chwyta mnie za ręce, a następnie podnosi.
— Tylko, zjem i wracam tu spać — zaznaczam na samym początku.
— Zapomnij — ciągnie mnie przez co muszę wstać i z nim iść.
Jak się postaracie i będą konkretne komentarze to dostaniecie dziś jeszcze jeden.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro