Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

john.



Jesień

Kolejny zwykły, nudny, szary poniedziałek. Deszcz bębnił w szyby okien mieszkania znajdującego się na ulicy Bakerstreet. Sherlock Holmes bardziej niż poniedziałków i zbytecznych relacji międzyludzkich nienawidził bezczynnego siedzenia. Zabiłby teraz by chociażby wciągnąć nosem nikotynowy dym z papierosów palonych przez kogoś nieopodal. Palenie jednak rzucił i usilnie próbował wytrwać bez powrotu do nałogu. Chciałby również zagłębić się w kolejne tajemnicze i wymagające rozwiązania morderstwo. Pragnął złapać jakiegoś psychopatę wałęsającego się na wolności, który staje się taki pewny siebie i tego, że za głupia policja go nie złapie, że zaczyna popełniać błędy. Takie jak nietypowy na miejscu zbrodni rodzaj gleby lub sierść kota, które dla Sherlocka Holmesa wydają się oczywiste jak odcisk palca zapisany w policyjnej bazie danych.

Ale to, że Sherlock miał pod ręką wszystko czego potrzebował było tak rzadkie jak występujące raz w roku Święta Bożego Narodzenia. W dodatku był dopiero wrzesień.

- John – rzucił znudzony – Zrób herbatę, ta z rana już całkowicie ostygła. I prawdopodobnie wlałem do niej arszenik. – dodał jakby była to najzwyczajniejsza rzecz pod słońcem i przyjrzał się uważnie probówce, którą trzymał pod miernym światłem przedostającym się przez zachmurzone niebo.

- John. – zawołał znowu po dwudziestu minutach majstrowania przy palniku w kuchni, tak, by zawartość probówki osiągnęła odpowiednią temperaturę. Był za bardzo znużony, by odwrócić się o sto osiemdziesiąt stopni i zrobić to przy przeznaczonym do tego palniku chemicznym rozstawionym wraz z innymi sprzętami na blacie.

- John – poprawił podwinięte rękawy koszuli i strzepnął palcem nadmiar płynu znajdującego się na końcu igły od strzykawki, kiedy słońce chyliło się już ku zachodowi. – Zrób herbatę. Tą z potencjalną zawartością arszeniku już wypiłem.

- John – zawołał z podłogi, kiedy wschodzące nad ranem słońce wdarło się przez niezasłonięte z niedbałości okna jego sypialni. Jego głowa nieprzytomnie potoczyła się po drewnianym ciemnym parkiecie. Mrużąc oczy zauważył pod zakurzonym łóżkiem potłuczone probówki, puste strzykawki. – John, co będzie z tą herbatą.

Zima

- Tak właśnie myślałem, że święta w gronie rodzinnym zrobią wam dobrze – rzucił wesoło pan Holmes zawiązując fartuch na biodrach i wrócił do krojenia marchewki. Kuchnia pełna była różnorodnych zapachów, a pod sufitem podwieszone były różnokolorowe, mrugające lampki. Kombinacja przyprawiająca jego synów o mdłości.

- Widziałem Mycrofta już wystarczająco dużo razy w tym roku. – odpowiedział Sherlock wędrując w tą i z powrotem wzdłuż kuchni. – Trochę już znudziłem się jego twarzą.

- Z wzajemnością braciszku. – odpowiedział z uśmiechem opierając się o blat, na co ich ojciec pokręcił głową. Jeśli była jakaś rzecz, w której bracia Holmes byli ze sobą zgodni była to czysta nienawiść do świąt Bożego Narodzenia i całej szopki z nimi związanej. Codzienne kontakty międzyludzkie wystarczająco drażniły ich nerwy. Po co celebrować urodziny kogoś, kto urodził się już ponad dwa tysiące lat temu. Nie miał już dosyć?

Bez jakiejkolwiek wymiany zdań lub chociażby znaczących spojrzeń obydwoje równocześnie udali się przed dom. Starszy z braci podał zapalniczkę towarzyszowi i zaciągnął swoim już odpalonym papierosem.

- Myślałem, że rzucasz. – stwierdził wypuszczając dym z płuc.

- Rzucam. – odpowiedział krótko strzepując popiół na ziemię tuż obok doniczki z jakimś chwastem, którego pielęgnowała ich matka. Kontynuował wypalanie swojego papierosa myśląc o tym, że zrobił kiedyś dogłębne badanie uwzględniające popiół z różnych marek papierosów. Bardzo przydatna rzecz, która niejednokrotnie ułatwiała technikę dedukcji, którą się posługiwał.

Stali tak ramię w ramię ograniczając rozmowę do krótkich nic nie znaczących wypowiedzi. Gdy skończyli Sherlock potarł zziębnięte dłonie po czym poprawił kołnierz ciemnego płaszcza i ubrał rękawiczki znajdujące się w jego kieszeniach.

- Czy ty nosisz na sobie rękawiczki z pingwinami? – parsknął śmiechem Mycroft.

- John zostawia wszędzie swoje rzeczy, nawet kiedy mówię żeby odłożył je na miejsce. Niektóre jego śmieci leżą nietknięte już od pięciu miesięcy. Musiałem się pomylić.

Wiosna

- To na pewno nie mąż, John. – rzucił karcącym tonem Sherlock wędrując po mieszkaniu, w którym wczoraj zamordowano kobietę. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby jedynym świadectwem śmierci kobiety była jej odcięta głowa włożona do pralki. Leżała tam pośród skarpetek i koronkowej bielizny. Morderca nie zostawił po sobie żadnego śladu, nawet odcisku palca. Uroczo.

Lestrade przyglądał się jego poczynaniom. Nie zareagował słowem, gdy Holmes położył się płasko na brzuchu by zeskrobać scyzorykiem coś przy kafelku niedaleko ubikacji. Nie wydał z siebie dźwięku, gdy roześmiał się na głos rozbawiony czymś, co było oczywiste tylko dla niego.

- Kochanek też nie. Za proste, John. Masz ze sobą może telefon? – wyciągnął rękę nie odrywając spojrzenia od podłogi, wyraźnie zabsorbowany kremowymi kafelkami.

- Ja mam. Użyj mojego. – powiedział szybko Lestrade wkładając do jego dłoni telefon komórkowy. Gdyby Sherlock Holmes nie był zajęty wyszukiwaniem czegoś w internecie zauważyłby zaniepokojony wyraz twarzy detektywa.

- Wiedziałem! Lukier truskawkowy z lokalu niedaleko Westminster. Mam tam zniżkę na ryby. Pomogłem właścicielowi dowiedzieć się, kto zabił jego chomika. – podniósł się na równe nogi i wymaszerował z łazienki.

Lato

- Rok - rzucił Sherlock zaciągając się papierosem. – Ciągle mnie ignorujesz. – wędrował w kółko wyraźnie niespokojny. – Nawet nie wiesz ile cię ominęło, John. Kobiety wcale nie zamordował kochanek, ani mąż. Powiedziałbym ci kto, ale wcale cię to nie obchodzi. – zaśmiał się gorzko – Nawet nie musisz udawać, John. Ja dobrze wiem.

Przystanął w miejscu i zniżył głowę by obdarzyć swojego rozmówcę spojrzeniem. Odwrócił szybko wzrok wypuszczając dym z płuc.

- Pozbędę się twoich rzeczy. Twoje śmieci mnie rozpraszają. Nie zdjąłeś czajnika z gazu, John. Nie posprzątałeś filiżanek z blatu. Zapomniałeś nawet zrobić cholernej herbaty. – rzucił ostro i zacisnął oczy – Musisz odejść, John.

- To jej nauczycielka francuskiego sprzed dziesięciu lat ją zabiła. – rzucił na odchodne i obrócił plecami z zamiarem odejścia.

Zostawił za sobą jeszcze lekko żarzącą się końcówkę papierosa spoczywającą przy nagrobku po czym bez słowa opuścił cmentarz.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro