Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

22. Coś niesamowitego!

Rozdział dedykowany dla Miku-chrzan
❤️

Xavier

- Proszę - Lina postawiła przede mną talerz z parującym ryżem i kurczakiem w sosie. Przełknąłem ślinę i chyciłem za pałeczki. Od pół godziny dosłownie wsysało mi kiszki z głodu. Próbowałem zgarnąć pałeczkami jak najwięcej ryżu, ale szybko zrezygnowałem i sięgnąłem do szuflady po widelec.

Mmm... Ciepłe, gęste jedzonko. Pycha.

Myślami byłem przy kolejnym poziomie gry, fizycznie wpychałem w siebie obiad i jednocześnie przyglądałem się Linie. Tak zwany multitasking.

- Gdżie dżisz byłghasz? - zapytałem. Z ust wypadł mi kęs kurczaka.

- W biurze, w supermarkecie i u Hillmana - wyliczyła, przerywając na chwilę jedzenie i przyglądając mi się. Pieszczotliwie odgarnęła mi z twarzy wpadające do oczu włosy. - Spakowany?

- A, tak... Spakowany...? - uciekłem spojrzeniem. Jak dyplomatycznie przyznać, że spałem do jedenastej, później wyszedłem z chłopakami pokopać piłkę, a finalnie zająłem się nadrabianiem zaległości w zaniedbanej ostatnio grze? W wypieraniu obowiązków z pamięci jestem mistrzem. - No wiesz... Tak... Prawie.

Uniosła brew i stłumiła śmiech. Jeszcze przed zadaniem pytania wiedziała, że torba nie została nawet wyjęta.

Zacząłem tworzyć widelcem różne sosowe kształty.

- Ej! - wykrzyknąłem z oburzeniem, gdy Lina podsunęła sobie mój talerz. Chwilę jeździła po nim widelcem, a zaraz oddała mi go z powrotem. Jak gdyby nigdy nic wstała, wzięła swoje naczynia i wstawiła do zlewu.

Próbowałem w sosowych kreskach znaleźć to, co narysowała. Uśmiechnąłem się, gdy znalazłem coś, co przypominało piłkę, a obok uśmiechniętą buźkę.

- Dziś twoja kolej na zmywanie! - rzuciła jeszcze, wychodząc z kuchni.

- Jak moja? - zbulwersowałem się. - Ja zmywałem ostatnio!

- Czyżby? - doszedł mnie głos z naszego minisalonu. W sumie wszystko w mieszkaniu było mini. I było najlepsze na świecie, bo było moim domem. Naszym domem. - I wczoraj, i przedwczoraj to ja zmywałam!

- No jak tak, jak nie... - zacząłem liczyć na palcach. Wczoraj był piątek, podzielić przez liczbę dni tygodnia... Czyli mamy czerwiec. Pierwiastek z pizzy jedzonej przedwczoraj... A może w środę? Po głębszej analizie doszedłem do wniosku, że może rzeczywiście nie ja ostatnio zmywałem. Jeden krok i już byłem przy zlewie. - Nie fair, siostra, nie fair...

Wycisnąłem płyn na gąbkę i odkręciłem wodę. Ochlapałem rękawy bluzy, zanim się zorientowałem, że słusznie by było je najpierw podwinąć.

- Kiedyś byłem młody, młody i wolny... - zacząłem nucić piosenkę, którą usłyszałem dziś rano w radio. Zawyłem głośniej w stronę salonu moje własne dokończenie: - Dopóki ktoś nie kazał mi zmywać!

Lina parsknęła śmiechem, ale nie przyszła, by zwrócić mi zasłużoną wolność. Zmarszczyłem brwi i spojrzałem spode łba na gąbkę. Kto by pomyślał, że takie małe coś jest w stanie człowieka tak bardzo zniewolić.

Ochlapałem naczynia wodą, przejechałem po każdym gąbką z płynem i zacząłem najlepszą (bo ostatnią) część, czyli płukanie.

"Nie ucieknieeesz przed zemstą wielkiego Super Kranu, parszywy widelcu!", uśmiechnąłem się złowrogo, odkręcając mocniej wodę.
"Nie rób mi tego...!", wisnął widelec, zbliżający się ku nieuchronnej śmierci. "Pomścijcie mnie, sztućce...! Pomścijcie...!"

Wielki strumień zalał widelca, który padł martwy na dno zlewu. "Mam cię, padalcu! Nikt nie będzie sprzeciwiał się planom Super Kranu!"

Nagle reszta sztućców zerwała się z dzikim wojennym okrzykiem. "Na niegooo! Za widelcaaa! Popamięta nas! Nie będzie się dłużej panoszyyył!"

Sztućce rzuciły się na strumień wody. Zakręciłem ją dramatycznym ruchem i Super Kran zamilknął na wieki, pokonany przez armię Srebrnych Wojowników.

Zgarnąłem poległych Wojowników i położyłem na suszarce. Wyszczerzyłem zęby i triumfalnie wyszedłem z kuchni.

Kilka kroków i znalazłem się w moim pokoju. Przez małe okno widać było kilka bloków w centrum i trochę dalszych. A jak się przyklei twarz do szyby pod odpowiednim kątem, to nawet można zobaczyć kawałek Gimnazjum Raimona.

Rzuciłem się na łóżko i po omacku wygrzebałem spod niego torbę. Niewielką, ale nadal większą od plecaka. Przekręciłem się na wznak i zacząłem zbierać siły, żeby zacząć się pakować. Mój wzrok padł na nierówno rozprowadzoną pewnie wieki temu farbę na suficie, która kształtem przypominała meduzę. Obserwację i błogie nicnierobienie zakłócił przytłumiony przez ściany głos Liny:

- Xav, pakujesz się?

- Jasssne - jęknąłem i przetarłem oczy. Sturlałem się z łóżka i na czworakach doczłapałem do komody. Siłą umysłu spróbowałem przyciągnąć do siebie torbę, co się niestety nie udało, więc musiałem pofatygować się osobiście. Klapłem przy komodzie, otworzyłem górną szufladę i wyciągnąłem pierwsze lepsze t-shirty, które wpadły mi w ręce. Jeden z nich był podejrzanie mocno spocony, więc zrezygnowałem z niego (wizyta w stolicy wymaga pewnych standardów) i cisnąłem go w kąt pokoju, gdzie mógł sobie w spokoju egzystować razem ze spodenkami. Zamiast niego wymacałem inną koszulkę i wsadziłem wszystkie do torby. Dodałem jeszcze spodnie i dopchałem piżamą. Przejrzałem w myślach potrzebne rzeczy. Ręcznik. Całkiem prawdopodobne, że się przyda. Wstałem i ruszyłem do łazienki. Nagle mnie olśniło.

- Bielizna! - obróciłem się gwałtownie i wróciłem do komody, doskonale wiedząc, że jeśli od razu jej nie spakuję, to zapomnę. I mogiła. - Bielizna, bielizna, bielizna.

Wepchnąłem parę gaci, a wolne miejsca w torbie zapełniłem chyba dziesięcioma parami skarpetek. Dla piłkarza to baaardzo deficytowy towar.

Zadowolony z siebie spojrzałem na torbę, gdzie zostały jeszcze wolne boczne kieszenie na mydło czy coś tam.

- A, no tak - klepnąłem się w czoło. - Ręcznik.

Pognałem do łazienki, na zakręcie niemal zderzając się z ministoliczkiem, na którym stały minikwiatek w minidoniczce i minizdjęcie w miniramce. Jak mówiłem, wszystko mini ze względu na powierzchnię mieszkania, która też była mini. Otworzyłem wysoką szafkę i uchyliłem się przed spadającą lawiną ciuchów czy innych szmatek. Zgarnąłem ręcznik, podniosłem z ziemi lawinę i wepchnąłem ją z powrotem, próbując zapamiętać, żeby nie być pierwszym, który otworzy tę szafkę ponownie.

Wziąłem żel pod prysznic, stojący na wannie, a pod pachę wsadziłem jeszcze wysuszony już po praniu strój z numerem 27. Z ogromnym trudem nosem zgasiłem światło, a nogą domknąłem drzwi. Wróciłem do pokoju (na swoje szczęście zapomniałem zgasić światła, bo ponowne zapalenie go z tym tobołkiem byłoby skomplikowane) i rzuciłem rzeczy na łóżko.

- Niedobrze - skrzywiłem się, widząc zapełnioną już torbę. I gdzie ja to teraz zmieszczę? Wypuściłem ze świstem powietrze i wywróciłem torbę do góry nogami, żeby wysypały się ciuchy. Yuri by pomogła. Zawsze jakoś umiała wszędzie wszystko zmieścić.

Powiedziała mi kiedyś, żebym "zaczął może od poskładania wszystkiego najpierw, bo wpycham jak leci, a później się dziwię, że się plecak skurczył". Czy coś w ten deseń. Postanowiłem skorzystać z jej rady. Jakaś ostatnia szara komórka podpowiedziała mi jeszcze, żebym zaczął od najbardziej potrzebnych rzeczy.

Tym oto sposobem spakowałem strój, ręcznik, spodnie, piżamę, bieliznę i dwie koszulki, bo pozostałe się nie zmieściły. Zrezygnowałem też z dwóch par skarpet, choć było to niezwykle ryzykowne posunięcie z mojej strony. Cóż, najwyżej zrobię pranie w zlewie. Wrzuciłem ubraniowe pozostałości do komody i z dziką satysfakcją zamknąłem torbę na suwak. Chwilę później do pokoju weszła Lina i oparła się ramieniem o framugę.

- Jak poszło rozbrajanie bomby? - spojrzała na torbę spod pasemek opadających jej na oczy.

- Misja zakończyła się sukcesem w dziewięćdziesięciu pięciu procentach - z dumą wstałem i oparłem się nogą o torbę jak wódz po wygranym pojedynku. - Nie zmieściłem tylko paru t-shirtów.

- Korki wziąłeś?

Wrrr. Zacisnąłem oczy i wziąłem głęboki, wkurzony wdech, o ile wdech może być wkurzony.

- Wezmę je do siebie - zaproponowała, zanim rozerwałem torbę na dwie części.

- Dzięki - wymamrotałem i nogą odsunąłem torbę pod ścianę. - Przypomnisz rano, żeby wziąć szczoteczkę i pastę?

Kiwnęła głową. Stała chwilę w milczeniu, a ja wziąłem poduszkę i wcisnąłem w nią twarz.

- Chcesz obejrzeć film? - na dźwięk jej głosu opuściłem poduchę.

- Pewnie - uśmiechnąłem się. W ciągu ostatnich dni była zbyt zajęta, żeby znaleźć wieczorem czas na cokolwiek. Wstałem i ruszyłem do salonu, ale zatrzymałem się w połowie drogi.

- Możemy zrobić popcorn? - wlepiłem w siostrę maślane oczy.

- Jeśli jakiś został - Lina weszła do kuchni, a ja za nią. Grzebała w szafce między przyprawami a innymi paczkami. Pieprz ziołowy wyleciał, więc podniosłem go i wrzuciłem z powrotem. Chwyciłem róg czerwonobiałego opakowania.

- Tu jest!

Rzuciłem paczkę kukurydzy na blat, a Lina wzięła patelnię, rozpuściła trochę masła i wsypała na to żółte ziarenka. Przykryłem kukurydzę pokrywką i czekałem, aż zaczną strzelać. Po paru minutach strzeliło pierwsze ziarenko, a ja aż podskoczyłem, na co Lina roześmiała się.

- Moja kolejna technika hissatsu będzie nazywać się Popcornowy Strzał - spojrzałem na siostrę z rozbawieniem.

- Szczęśliwi gracze i kibice, którym na głowy posypie się popcorn, gdy będziesz oddawać strzał.

Białych ziarenek zaczęło robić się tak dużo, że pokrywka niewiele dawała i lada chwila wysypałyby się. Lina wyłączyła gaz i sięgnęła po miskę, do której przesypała popcorn. Wsadziłem rękę po garść ziaren, a siostra dla zabawy pacnęła mnie po dłoni.

- Znowu zjesz wszystko na napisach początkowych.

- Od tego one są - wzruszyłem ramionami. - Tylko na nich jest tak nudno, że trzeba się czymś zająć.

Usiadłem na kanapie, a Lina wyjęła z torby płytę DVD. Jak zwykle przygotowana. Wsadziła ją do odtwarzacza, a ja chrupałem popcorn.

- Co to za film? - spytałem, gdy przełknąłem kukurydzę. - Fajny?

- Spodoba ci się - obiecała.

Usiadła obok mnie i wcisnęła PLAY na pilocie.

Napisy początkowe, a jakże. Nie mogą ich robić na końcu?

Po jakich siedmiu latach świetlnych film się zaczął. Przysunąłem się do Liny, a ona objęła mnie ramieniem, pozwalając, żebym oparł głowę. Uśmiechnąłem się, bawiąc się w palcach ziarnkiem popcornu. Uwielbiałem, gdy Lina chciała spędzać ze mną czas.

Film rzeczywiście był ładny. Opowiadał o chłopcu, którego rodzice prowadzili klinikę dla zwierząt, a on sam przygarniał wiele porzuconych i się nimi zajmował. Najbardziej podobał mi się moment, kiedy wypuszczał na wolność małego ptaszka, którego wyleczył ze złamanego skrzydła. Mimo że nie chciał tego robić, wiedział, że to najlepsze, co może dać swojemu przyjacielowi.

Najbardziej jednak podobało mi się, że mogłem obejrzeć ten film razem z Liną.

***
Nathan

Trudno powiedzieć, co było szybsze: budzik czy Yuriko.

- Wyjeżdżaaamyyy! - brązowowłosa zrzuciła ze mnie kołdrę w momencie, kiedy rozdzwoniło się głośne dzzz.

- Jeny, znowu... - przekręciłem się na brzuch i wcisnąłem twarz w poduszkę. - Daj mi chwilę.

- Nie, bo znowu zaśniesz! - Yuri wskoczyła na łóżko, usiadła na mnie okrakiem i zaczęła mnie tarmosić. Ratunku, to napad.

Bolały mnie plecy, na których siedziała, i włosy, które wplątały jej się w palce i ciągnęły niemiłosiernie. Miałem ochotę się rozpłakać. Czemu nigdy nie da się wyspać...

Wziąłem się w garść i z trudem przekręciłem na bok pod ciężarem dziewczyny.

- Nerki mi spłaszczasz - zamachnąłem się niezgrabnie i spróbowałem ją z siebie zrzucić. Nie do końca wyszło i teraz Yuri dyndała głową w dół z nogami gniotącymi mi żebra w górze i śmiała się na całe gardło.

- Suń te giry - odepchnąłem jej nogi, a dziewczyna zsunęła się z łoskotem na ziemię.

- Zaklepuję łazienkę! - momentalnie poderwała się na nogi, ale byłem szybszy. Chwyciłem ją w pasie i rzuciłem na łóżko, a sam wybiegłem z pokoju i zamknąłem się w łazience. Za sobą usłyszałem tylko głośne łupnięcie.

Załatwiłem potrzebę, umyłem ręce i twarz i wyszedłem sprawdzić, czy podłoga cała, czy raczej będziemy robić remont. Prawie uderzyłem drzwiami stojącą pod nimi Yuriko.

- Co to był za huk? - przyjrzałem się dziewczynie podejrzliwie i zmarszczyłem brwi, kiedy zobaczyłem na jej czole czerwony ślad.

- Biegłam za tobą i zaplątałam się w kołdrę, i się upadłam, i uderzyłam - dotknęła guza i się skrzywiła. Przepchnęła się obok i stanęła przed lustrem.

- Się upadłaś, mówisz? - powiodłem za nią wzrokiem. Przymknąłem drzwi łazienki i wróciłem do siebie, po drodze zbierając wykręconą na wszystkie strony kołdrę, walającą się na środku korytarza.

Pościeliłem łóżko i przebrałem się. Wziąłem z półki szczotkę do włosów i uporządkowałem bałagan na głowie wysokim kucykiem. Zszedłem na dół, gdzie Pchełka przywitała mnie otarciem o nogę, i po cichu (choć i tak narobiliśmy wcześniej ciut za dużo hałasu) zacząłem przygotowywać śniadanie. Zrobiłem wielowarstwowe kanapki z serem, szynką, sałatą, drugą szynką i ogórkiem, i przykryłem kolejnymi kromkami chleba. Trzeba dużo zjeść, żeby mieć siłę na wyjazd. Nalałem soku do dwóch szklanek i zacząłem jeść, gdy weszła Yuriko. Guz zmienił kolor na fioletowy. Nasypała Sparky'emu i Pchełce karmy, klapnęła na krzesło obok i przysunęła sobie talerz z kanapkami z pytającym spojrzeniem.

- Przecież nie zjem ich wszystkich - wywróciłem oczami. - Przyłóż coś zimnego.

- Hm? - nie zrozumiała. Poklepałem się po czole. - A. Ale i tak już nic to nie da.

- Jak chcesz - wgryzłem się w kanapkę.

- Dobre - pochwaliła Yuri. - Miks smaków.

Kończyliśmy jeść, kiedy do kuchni weszli rodzice.

- Nasi piłkarze wcześnie wstają - uśmiechnął się tato i ziewnął. - A przy okazji budzą pół dzielnicy.

Mama nastawiła wodę w czajniku i wyjęła puszkę z kawą z kredensu. Wsypała trochę do kubka i postawiła go na stole. Spojrzała na Yuriko i uniosła brwi.

- Co się stało? - dotknęła jej skroni.

- Wypadek przy pracy - Yuri uśmiechnęła się rozbrajająco.

- W końcu się przyzwyczaimy, Isabelle - tata roześmiał się, wyciągając jogurt z lodówki.

Spojrzałem na zegar ścienny w tym samym momencie, kiedy zrobiła to Yuriko.

- Już siódma! - spojrzeliśmy na siebie i równocześnie zerwaliśmy się z miejsc. Pchełka, chłeptająca wodę z miski, miauknęła głośno i czmychnęła pod ścianę, gdy wybiegaliśmy z kuchni.

Jak burza wpadliśmy do łazienki na piętrze, prawie zderzając się z drzwiami. Odruchowo chwyciłem szczoteczkę Yuri, ale odstawiłem ją z obrzydzeniem. Spiorunowała mnie wzrokiem i sama ją wzięła. Gdy już ustanowiliśmy rekord prędkości w myciu zębów, pobiegłem do pokoju po plecak. Yuri zrobiła to samo i spotkaliśmy się na schodach, biegnąc na łeb na szyję.

- Jak poczekacie dwie minuty, to was podwiozę - rzucił tato, wstawiając do zlewu talerz.

- Życie ratujesz! - westchnąłem z wdzięcznością. Musielibyśmy biec, żeby być punktualnie. A wkurzona trenerka to siła, z którą nikt nie byłby w stanie się mierzyć. Siła totalnie sprzeczna z jakimikolwiek zasadami dynamiki.

Zakładałem buty, a mama wyliczała, czy wszystko na pewno wzięliśmy:

- Ubrania? Ręczniki? Mydło? Strój? Buty? Jedne i drugie? Chusteczki? Bluzy? Nathan, gdzie twoja ciepła bluza?

Szarpnięciem zdjąłem ją z wieszaka i narzuciłem na ramiona. Założyłem też plecak i podałem Yuriko jej.

- Chodźcie no tu - mama jedną ręką objęła mnie, drugą szatynkę. Pochyliłem głowę i wtuliłem się w ramię mamy. - Bawcie się dobrze. Będziemy was z tatą oglądać w internecie. I uważajcie na siebie. Kocham was.

Pocałowała nas w policzki i uśmiechnęła się szeroko, odgarniając nam włosy z oczu. Zrobiło mi się ciepło na sercu.

- My ciebie też, mamo - spojrzałem na nią w momencie, gdy wszedł przebrany już tata. Wyszliśmy z domu i ruszyliśmy do samochodu na podjeździe. Mama stała oparta o drzwi i odprowadzała nas wzrokiem z uśmiechem dumy na twarzy. Gdy odjeżdżaliśmy, machała do nas, a my do niej. Uwielbiam ją.

Yuriko prawie rozsadziła samochód z ekscytacji. Kątem oka upewniłem się, że ma zapięty pas.

- Już zaraz wyjeżdżamy do Tokyo! T-o-k-y-o! - szczerzyła się i machała rękami. Jej emocje udzielały się też mi. Patrzyłem na nią i śmiałem się, bo ona się śmiała.

- Jesteśmy! - jeszcze zanim tata zatrzymał samochód, Yuriko prawie z niego wyskoczyła. Szarpnąłem ją i posadziłem z powrotem.

- Siadaj! - parsknął śmiechem tata. Wypatrzył pod szkołą miejsce parkingowe i zaparkował. Wszyscy wysiedliśmy. Podszedłem do taty, tak jak Yuri. Przytulił nas i potarmosił głowy. - Trzymajcie się, dzieciaki. Wygrajcie to!

- Dzięki! - uśmiechnęliśmy się szeroko. - Do zobaczenia!

Już w biegu odwróciłem się jeszcze i pomachałem tacie, który patrzył na nas, dopóki nie zniknęliśmy za bramą. Zanim się spostrzegłem, Yuriko wskoczyła już Jude'owi na plecy. Biedak się prawie wywalił.

- Czemu ty dziś po wszystkich skaczesz? - spojrzałem na nią z niedowierzaniem i przywitałem się z chłopakiem. - Siema. Współczuję twojemu kręgosłupowi.

- Na ciebie też wskoczyła? - Jude trzymał Yuri i przechylał głowę, żeby ją zobaczyć.

- Niestety. Nadal nie mogę się pozbierać.

Nagle coś przyskoczyło do mnie i z rozmachem zawiesiło mi się na ramieniu. Jęknąłem ze zgrozą.

- Stary! - Xavier wrzasnął mi do ucha. Ja nie wytrzymam. - Jedziemy na zawody!

- Poważnie? Nie zauważyłem.

On już mnie jednak nie słuchał. Mierzył wzrokiem Yuriko i śliwę na jej czole.

- Co ci się stało, Yu? - podszedł bliżej jak przyrodnik do wyjątkowo interesującego owada. - Niech zgadnę. Graliście w kręgle, a Nathan pomylił cię z kręglem?

Spojrzałem na niego ciężko, a Jude zmarszczył brwi. Postawił Yuriko i odwrócił się, by ją zobaczyć. Dotknął delikatnie jej czoła. Rzeczywiście nie dało się ukryć, że znowu zrobiła sobie krzywdę.

- To nie kręgle - pospieszyła z wyjaśnieniem. - Kołdra mnie uwięziła.

- I nabiła guza - parsknął śmiechem Xavier, a ja uśmiechnąłem się pod nosem.

- Biegłam za tym draniem, który zajął łazienkę, i się zaplątałam...

- "...i łupnęłam jak stutonowa ciężarówka spadająca z wiaduktu" - dokończyłem ze śmiechem, do którego dołączyli chłopacy.

- Zbiórka! - usłyszałem wołanie trenerki. Podeszliśmy do reszty drużyny. Przywitałem się z Markiem i Axelem, a Yuri przytuliła menadżerki. - Wszyscy są? Rozejrzyjcie się, czy nikogo nie brakuje.

- Cała dziewiętnastka! - zameldował kapitan.

- Dwudziestka dwójka - mruknęła urażona Nelly, a Silvia parsknęła śmiechem.

- To dobrze. W takim razie odłóżcie rzeczy do bagażnika i wskakujcie do busa!

Zostawiłem plecak i przecisnąłem się do siedzenia, gdzie siedział już Xavier ze Steve'em.

- Nie mogę się doczekać naszego pierwszego meczu - brunet włożył ręce za głowę i przymknął oczy. - Będzie mega super.

- Mhm - uśmiechnąłem się pod nosem i usiadłem po turecku. Bus ruszył w eskorcie okrzyków radości.

- Nie za wygodnie? - warknął Xavier, którego trochę popchnąłem. - Może mam usiąść na ziemi?

- Jakbyś mógł.

Czerwonowłosy odepchnął moje nogi, robiąc sobie z powrotem miejsce i patrząc na mnie z wyższością. To będzie długa podróż... Chyba że Xavier wziął karty i zagramy w coś na kolanach.

- Masz karty?

Uśmiechnął się szeroko.

- Głupie pytanie.

Yuriko

Próbowałam rozkminić, o jakie słowo chodzi granatowowłosej. Celia w swoim nieodłącznym (choć mam wrażenie, że to już drugi, odkąd ją poznałam) grubaszczym notatniku nastawiała kresek jak na zebrze i gra w wisielca stanęła w miejscu. Łamałam sobie głowę, ale nie dałam rady zgadnąć. A strzelać literami też nie mogłam, bo ustaliłyśmy limit na dziesięć prób, a ja zmarnowałam już osiem. Zgadłam tylko trzy. A słowo miało aż dwanaście liter.

- Nie wiem - jęknęłam. - To po francusku?

Nie przestawała się szczerzyć z dziką satysfakcją. Frustrowało mnie to jeszcze bardziej.

- Znęcanie się psychicznie powinno być zabronione - mruknęłam, chowając twarz w rękaw bluzy Jude'a. - Pomóż, ja nie umiem. Zaraz przegram.

- Spróbuj B - podpowiedział. Spojrzałam na niego podejrzliwie, ale wyglądał, jakby już od dłuższego czasu miał jakąś koncepcję.

- Niech będzie B - uznałam, że nie mam nic do stracenia. Celia skrzywiła się i wpisała B na trzecim miejscu. Rozdziawiłam usta ze zdziwienia.

- Nie można podpowiadać! - pacnęła Jude'a po ręce, którą mnie obejmował. Zrobił niewinną minkę.

- Ja tylko rzuciłem losową literę, jaka przyszła mi do głowy - udawał szczerze zaskoczonego. Roześmiałam się.

- Teraz ty, Yuri - rzuciła mi spojrzenie, mówiące: "Nie zgadniesz, nie ma szans".

"Jot", wyszeptał bezgłośnie Jude.

- J - starałam się wyglądać, jakbym zupełnie przypadkowo wybrała właśnie tę literę.

- Jude, no kurde! - próbowała wyglądać na zagniewaną, ale tłumiła śmiech.

- No co? Słyszałaś, żebym cokolwiek mówił?

Westchnęła i postawiła na przedostatnim miejscu J.

- Szanse się skończyły. Musisz zgadnąć.

Próbowałam dopasowywać różne inne litery, ale nie pasowało. A-B-A-L-E-J-A. O co biega?

Poczułam ciepło oddechu Jude'a na moim karku.

- Ambiwalencja - wyszeptał.

- Ambiwalencja! - powtórzyłam, uśmiechając się szeroko.

- Jude! - Celia spojrzała na chłopaka oskarżycielsko. On tylko wzruszył zabawnie ramionami.

- Co to w ogóle znaczy? - patrzyłam to na jedno, to na drugie z nich. Powinnam znać takie słowa? Czuję się niedoedukowana.

- To znaczy, że jakieś dwie przeciwstawne cechy się łączą - wyjaśniła Celia. - Jak coś jest ambiwalentne, to znaczy że ma w sobie sprzeczne części.

- Skąd wy znacie takie trudne wyrazy...? - sapnęłam z wrażenia. - Czyżby kółko dziennikarskie? Jude, nie wiedziałam, że jesteś dziennikarzem.

- Bo nie jest - mrugnęła do mnie Celia. - Mój braciszek po prostu czyta po nocach słownik.

Jude nie skomentował. Oparł głowę na moim ramieniu i bawił się kosmykiem moich włosów.

- Xavier, ty kanciarzu...! - wrzasnął Nathan na cały bus. Drużyna wybuchnęła śmiechem.

- To, że przegrywasz, nie znaczy, że kantuję - nie widziałam twarzy Xaviera, ale jego głos sam przez się wskazywał na nieuczciwe zagrywki.

- Xavier, nie oszukuj - powstrzymałam śmiech i zwróciłam się do czerwonowłosego. Odwrócił się do mnie i zrobił minę dziecka, któremu zabroniono iść na lody.

Nagle Timmy zawołał:

- Patrzcie! Wjeżdżamy do Tokyo!

Wskoczyłam Jude'owi na kolana, żeby być bliżej okna. Po raz kolejny tego dnia aż otworzyłam usta z zachwytu. Te wieżowce chyba nieba sięgają! I tyle tu samochodów! W żadnym mieście, w którym mieszkałam, w życiu nie było tak wysokich budynków, tylu pasów na jezdni i takiego ruchu. Poczułam się jak mrówka w wielkim mrowisku z milionem innych mrówek.

- Nie do wiary, że będziemy grać w tak ogromnym mieście - spojrzałam na Jude'a z zachwytem.

- Lepiej się przyzwyczajajmy - odparł z błyskiem w oku - bo kiedyś będziemy grać w mistrzostwach świata w największych stolicach. Może w Nowym Jorku?

Dojechaliśmy w końcu do budynku znajdującego się obok gigantycznego stadionu. Miałam wrażenie, że Merkury przy tym wielkim gmachu to tylko piłka plażowa. Trenerka pozwoliła nam wysiąść i weszliśmy do środka. Przywitało nas dwóch sympatycznie wyglądających mężczyzn. Pokazali nam pokój, gdzie zostawiliśmy torby, a potem oprowadzili nas po tym, hmm, ośrodku? Wyglądał jak zmniejszona wersja hotelu, ale zamiast typowych hotelowych atrakcji były tu siłownie, boiska i spora sala do odpoczynku z bilardem, tenisem stołowym i piłkarzykami. No i kuchnio-baro-niewiemco, i cała masa łazieniek i szatni. I olbrzymia sala konferencyjna. Całej drużynie aż oczy błyszczały z wrażenia. To w końcu piłkarskie centrum naszego kraju! 

Gdy wróciliśmy po torby, mężczyźni zaprowadzili nas na właściwe piętro do naszych pokoi. 

- Macie do dyspozycji trzy pokoje czteroosobowe i dwa pięcioosobowe - wyjaśniała trenerka, gdy panowie zostawili nam rozpiskę, kiedy możemy trenować na którymś z boisk, kiedy są posiłki i tak dalej. - Daję wam dwie godziny na ogarnięcie się i zjedzenie czegoś, a potem trening aż do obiadu. Gdybyście czegoś potrzebowali, tu jest mój pokój. Możecie też korzystać z pomocy organizatorów, pracowników tego miejsca i menadżerek. 

- Właśnie tak! - przytaknęła Silvia, zawsze pierwsza gotowa, by w czymkolwiek pomóc.

- I proszę, nie skaczcie z okien, nie zjeżdżajcie na poręczy, nie grajcie w berka na schodach i nie róbcie niczego, co ma więcej niż trzydzieści procent szans na skończenie się kontuzją - Lina zmrużyła oczy i przebiegła wzrokiem po naszych minach niewiniątek. - Możecie wychodzić do ogrodu i korzystać z innych miejsc, ale kiedy się dowiem, że ktoś przesadza z siłownią, będzie piechotką naginał do domu. Mark, liczę na twój rozsądek i przywoływanie kolegów do porządku jako kapitan. 

- Tak jest! - uśmiechnął się brunet. 

- Idźcie do pokoi i za dwie godziny chcę was widzieć na parterze w holu - mrugnęła do nas i weszła do siebie. 

- Chcę zobaczyć nasz pokój! - wykrzyknęła Celia i razem z Silvią podbiegły do jednych z drzwi. Uśmiechnęłam się pod nosem, gdy Nelly jęknęła. Pewnie liczyła na ciszę i spokój.

- Spoko, i tak będzie lepiej niż u chłopaków - roześmiałam się i ruszyłam za dziewczynami. - Wolę sobie nie wyobrażać tych indiańskich okrzyków i rzucania cuchnącymi skarpetkami. 

- Nawet nic nie mów - brązowowłosa skrzywiła się, ale po chwili zachichotała. - Mam nadzieję, że twoje cuchnące skarpetki trafią w najdalszy kąt od mojego łóżka. 

- No wiesz... - mruknęłam, otwierając na oścież uchylone drzwi. - Moje nie śmierdzą tak jak Nathana. Trują nam całą łazienkę. 

- Powiedziałaś "tak jak Nathana" czy "tak jak Nathan"?

Ze śmiechu aż zakrztusiłam się śliną. Gdy znowu dałam radę oddychać, rozejrzałam się. Pokój był dość spory, miał nawet szafę na ubrania. Dwa łóżka stały w mniejszym kącie, a dwa wzdłuż dłuższej ściany. Pokój miał duże okna z zasłonami prawie do ziemi i, co przyjęłyśmy głośnym okrzykiem radości, łazienkę. Niewielką, ale to i tak super. 

- Zaklepuję przy ścianie! - rzuciłam swój plecak na jedno z łóżek, zanim którakolwiek zdążyła mnie uprzedzić. Dziewczyny roześmiały się i zajęły pozostałe posłania. 

- Oby tylko chłopcy za ścianą nie robili głośnych nocnych imprez - mruknęła Nelly, wkładając swoje rzeczy do szafy. 

- Co my będziemy robić przez dwie godziny? - jęknęłam, rzucając się na łóżko. Mmm, miękkie. - Chcę już teraz iść kopać piłkę! 

- Tak cię te treningi i mecze wymęczą, że nie będziesz mogła patrzeć na piłkę - roześmiała się Celia. 

- Wątpię. 

Xavier wszedł, zanim zapukał. 

- Witam sąsiadki! - wyszczerzył się i rzucił obok na łóżko, przyciskając mnie do ściany. - Jestem przekonany, że będzie nam się bardzo miło obok siebie mieszkało.

- Ty jesteś za ścianą...? - jęknęła Nelly ze zgrozą. - Kto jeszcze?

- Steve, Jude i Nathan - szatynka schowała twarz w dłoniach. Chyba nie takiej odpowiedzi oczekiwała. 

- A naprzeciwko Harley, Scotty, Jack i Todd - Xavier z pasją obserwował, jakie wrażenie ta informacja wywiera na dziewczynie.

- Przekaż szanownym kolegom, że jeśli nie będziecie przestrzegać ciszy nocnej, uciszę was raz na zawsze - pogroziła mu palcem. 

- Wypowiadasz nam wojnę? - Xavier przekręcił się, aż wbił mi łokieć pod żebra. Warknęłam jak wkurzona pantera (choć nie słyszałam nigdy jak warczy wkurzona pantera) i odepchnęłam jego rękę. - Yuriko Suzumi, przestań się rozpychać.

- Przepraszam?! - aż się zachłysnęłam powietrzem. Bez zastanowienia zepchnęłam tę małpę z łóżka. 

- Tak traktujesz sąsiadów? - zmarszczył brwi i, głośno tupiąc, wyszedł z pokoju. Po sekundzie wrócił jednak z powrotem. Wskazał palcem na Nelly i głosem Juliusza Cezara najeżdżającego Galię wygłosił: - Rękawica przyjęta. Między naszymi narodami panuje niepokój. Moi ludzie będą się bronić do ostatniej kropli krwi. Zniewaga, jakiej się dopuściliście, odbije się echem wśród narodów świata i nie pozostanie bez odpowiedzi. 

Wyszedł, krocząc dumnie i z wysoko podniesioną głową. Dyplomatycznie, acz głośno, zamknął drzwi. Nelly przez cały czas przemowy patrzyła na niego wytrzeszczonymi oczami, a teraz z niedowierzaniem wgapiała się w drzwi.

- Ja tylko poprosiłam o ciszę w nocy...

Znowu rozległo się pukanie do drzwi. Zerwałam się, otworzyłam je szarpnięciem i wydarłam się:

- Czego ty tu jeszcze szukasz, Foster?!

- Siostry - odparł Jude i cofnął się o krok. Momentalnie się uspokoiłam i uśmiechnęłam.

- A, no tak. Wejdź - przesunęłam się, ale chłopak obszedł mnie z przerażoną miną i tak ostrożnie, jak się obchodzi cykające bomby.

Usiadł na łóżku Celii i rozejrzał się.

- Fajnie tu macie. Jest większe okno niż u nas. 

- No i nie ma Xaviera - rzuciłam półgłosem, ale granatowowłosa i tak usłyszała i wybuchnęła śmiechem. 

- Idziemy coś zjeść? - spytał chłopak. - Chcę spróbować piłkarskiego jedzenia.

- Jestem przekonana, że to same zielsko zmieszane z kupkami surowego mięsa - wygłosiłam patetycznie, wychodząc z pokoju. - Dwa razy w tygodniu dorzucają orzechy, a w niedzielę dostaniemy jeszcze sucharka. A na drzwiach pokoi wiszą kartki z napisem: "Nie karmić zwierząt".

Okazało się, że to jednak zwyczajny bar samoobsługowy z jedzeniem na ciepło i zimno, czynny parę godzin rano, w południe i trochę dłużej pod wieczór. Parę osób już przyszło i pałaszowało coś przy stolikach. Stałam z talerzem między sałatką a frytkami i toczyłam wewnętrzną walkę. "Jesteś profesjonalną piłkarką na profesjonalnym turnieju, bądźżesz fit", przekonywałam sama siebie. Ale te frytki tak pięknie pachniały...

- Weź frytki - rzucił przechodzący obok Nathan. - I tak ci już nic nie pomoże.

- Ożesz ty...! - zamachnęłam się z odruchowym zamiarem rzucenia w niego talerzem, ale Jude objął mnie ramieniem, uniemożliwiając mi to. Mogłam tylko patrzeć na śmiejącego się Nathana wilkiem.

- Nie słuchaj go. Moja śliczna kruszynka może jeść to, co zechce - Jude cmoknął mnie w policzek.

- Fuuu, nie przy ludziach! - Xavier prawie zwymiotował na talerz. - Na czułości jest czas w ogrodzie pod księżycem, gdy jest ciemno i nic nie widać! 

- Jaki z ciebie Romeo - prychnęłam, nakładając frytki. Usiadłam przy sąsiednim stoliku z dziewczynami. - Susie byłaby zachwycona.

Xavier zakrztusił się piciem. 

- Wepchnę ci te fryty do gardła... - wycedził. - Jeszcze jedno słowo...

- Już nic nie mówię - wyszczerzyłam się i wpakowałam do ust cztery frytki. 

- Kto to Susie? - Nathan pochylił się nad stołem, wpatrując się w Xaviera z zaciekawieniem. Czerwonowłosy zawył z rozpaczą i łupnął czołem o blat. - Nie gadaj. Czyżby twoja wielka miłość?

- Zamknij się... - wymamrotał Xavier, nie podnosząc głowy. Nathan spojrzał na mnie pytająco, ale wzruszyłam ramionami. Nie ja mu będę opowiadać o dawnej ukochanej mojego przyjaciela. Zakryłam tylko usta, żeby Foster nie słyszał, jak tłumię śmiech. 

***

- Aaach, ten cudowny zapach zadbanej, narodowej murawy! - miałam ochotę położyć się na boisku zieleńszym od drzew, zieleńszym od Hulka i zieleńszym od twarzy małego Nathana, kiedy buja się na huśtawce. Więc to zrobiłam. Murawa przyjemnie drapała, a jednocześnie była mięciutka. Przymknęłam oczy, wyobrażając sobie tłumy kibiców na trybunach, mnóstwo spektakularnych goli i ogromny, złoty puchar... - Cóż za rozkosz.

- Mogą państwo zaobserwować zagrożony wyginięciem przez swoje ciągle wybryki niezwykły gatunek małpus piłkarus yurikus w swoim środowisku naturalnym. Stworzenie to słynie ze swoich kretyńskich zachowań, doprowadzających inne osobniki gromady do szewskiej pasji. Ta wszystkożerna istota żywi się zazwyczaj zwierzętami mniejszymi od siebie, ale niech państwo uważają, bo jeżeli podejdziecie zbyt blisko, odgryzie wam palec.

Ryknęłam śmiechem i otworzyłam oczy. Parę kroków ode mnie stał Nathan, z całych sił próbujący wyglądać profesjonalnie, a obok niego zwijający się ze śmiechu Sam i Max.

- Mogę pstryknąć zdjęcie? - spytał Sam i znowu wybuchnął śmiechem.

- Ale pamiętaj, nie dokarmiaj! - dołączył do niego Max. I ja. Śmiałam się na całe gardło, a Nathan nie mógł ze śmiechu nabrać powietrza i zrobił się czerwony. Usiadłam i objęłam jego nogę, siadając mu na stopie.

- Uważaj, odgryzie ci nogę! - wisnął Max i aż oparł się o ramię rudowłosego ze śmiechu.

- Ghrrrauuurrr...! - udałam, że wgryzam się w smaczną łydkę Swifta. - Mmm. Mmm.

Nathan próbował mnie strząchnąć, ale walcząc o tlen było to raczej trudne. Przykleiłam się jak najprawdziwszy małpus.

- U-u-u! U-ha-ua! - mówiłam po małpiemu i machałam się na wszystkie strony.

- Yuriko, na litość.

Odchyliłam głowę do tyłu i zobaczyłam trenerkę do góry nogami. Na twarzy miała wymalowane coś graniczącego z niezmiernym zdziwieniem i totalną rezygnacją.

- Nathan być smaczny! - odpowiedziałam jej, dyndając na nodze wyżej wspomnianego dania.

- Ratunku, ja nie wytrzymam... - Lina jęknęła i oparła głowę na ramieniu Xaviera, który wpatrywał się we mnie tak, jakby go już nawet nie dziwiło to, co widzi. Nathan w końcu wyszarpał nogę i podał mi rękę, jednocześnie ocierając łzy śmiechu z oczu.

- Jak smakujesz z sosem barbecue? - wstałam i poprawiłam rozwalony kucyk.

- Słodko, jak zawsze - chłopak wydął policzki i uśmiechnął się jak dziecko. W tym momencie na boisko wszedł Jude.

- Stary! Szkoda, żeś tego nie widział! - Sam poklepał go po ramieniu, nadal zaczerwieniony od śmiechu. Jude rozejrzał się, zatrzymując wzrok na załamanej trenerce i ledwo dychającym Nathanie.

- Tak, też żałuję.

- Dobra, koniec zabawy! - Lina stanęła przed drużyną. - Trenujemy, ale nie zbyt intensywnie, żeby być w formie przed jutrem. Macie się skupić na precyzji, nie sile. Dwa kółka średnim tempem.

- Tak jest! - wrzasnął Mark i pobiegł pierwszy, a my za nim. Po przebieżce chwilę poćwiczyliśmy i porozciągaliśmy się, ale nogi aż same mi się rwały, żeby już biec z piłką!

W końcu dostaliśmy piłki i zaczęliśmy wymieniać podania. Miałam w sobie tyle energii, że niektórzy ledwo odbierali, ale uśmiechali się i tak samo mocno kopali do mnie.

Połowa drużyny po jednej stronie boiska ćwiczyła drybling, podania i obronę, a reszta próbowała strzelić na bramkę. Odkąd Darren wrócił do siebie, mieliśmy tylko jednego bramkarza i trzeba było trenować właśnie w ten sposób.

Nathan biegł z piłką. Ruszyłam w jego stronę z zamiarem zatrzymania go i zmuszenia do walki o piłkę. Zatrzymał się, ale zręcznie mnie wykiwał. Uśmiechnęłam się pod nosem i zaszłam go od tyłu, wykopując mu piłkę spod nóg. Rzuciłam się w jej stronę i wyprzedziłam niebieskowłosego, który po chwili blokował mi drogę. Przez moment udało mi się utrzymać piłkę, ale zaraz ją odebrał.

- W szczytowej formie, jak widzę - wyszczerzyłam się.

- No a jak! - uśmiechnął się z dumą. - Nikt nie będzie w stanie odebrać mi piłki, będę szybki jak błyskawica!

Nagle przy Nathanie pojawił się Erick, który w ułamku sekundy zabrał mu piłkę.

- Lepiej uważaj Swift, bo łatwo cię wykiwać! - brunet rzucił przez ramię ze śmiechem.

- Nie dam się! - Nathan poleciał za nim.

- Yuri!

Odwróciłam się i kopnęłam piłkę lecącą w moją stronę z drugiego końca boiska.

- Dzięki! - wrzasnął Harley i wykonał Turbo Tsunami, nawet nie czekając, aż piłka dotknie ziemi.

Wzięłam jedną z piłek leżących na aucie i zaczęłam biec. Przekładałam ją raz na jedną, raz na drugą nogę, czasami zwalniając i przyspieszając. Parę razy podskoczyłam lekko, a w innych chwilach mocniej dociskałam stopy do podłoża. Drybling jest trochę jak taniec. Musisz być zgrabny i zwinny, gotowy do wykonania wielu skomplikowanych figur. Nie możesz zderzyć się z innymi zawodnikami, musisz przewidywać ich ruchy i dostosowywać swój bieg do sytuacji. Drybling ma też swój rytm. Możesz go swobodnie zmieniać, jeśli tego potrzebujesz, ale jeśli źle wyliczysz kroki, pogubisz się albo stracisz piłkę. Wieki temu Lina nauczyła mnie też, że kluczem do dobrego dryblingu jest swoboda. Jeśli będę spięta, nie wyjdzie. Mam się tym bawić. Zupełnie jak w tańcu.

Bieg pozwolił mi się całkowicie rozluźnić i swobodnie prowadziłam piłkę. Bez żadnego wysiłku wyminęłam Jima, który chciał mnie zatrzymać. Uśmiechnęłam się pod nosem i z radości aż zadrżałam. Czułam się lekka, szybka i mocna jak wiatr!

Na gwizdek trenerki zeszliśmy z boiska na krótką przerwę. Wzięłam butelkę z chłodną wodą i przyłożyłam ją do rozpalonych policzków.

- Super wam idzie! Oby tak dalej! - menadżerki chwaliły z nieskrywaną dumą. - Od razu widać, jak wielkie postępy robicie!

Zamieniliśmy się stronami i teraz moja grupa strzelała na bramkę. Mark był w pełni sił i z szerokim uśmiechem czekał na strzały.

- Uważaj, Mark! - Erick podkręcił piłkę i posłał ją do bramki. - Spiralny Strzał!

Nie widziałam wcześniej tej techniki. Była mocna, ale widać było, że to w sile Ericka tkwi jej siła. Złoty łuk po chwili zmienił kolor na czerwony. Mark siłował się z piłką, ale strzał o włos przeważył i przełamał Pięść Sprawiedliwości.

- Erick, to było niesamowite! - kapitan siedział na ziemi i wymachiwał rękami. - Jest dużo mocniejsza, niż ostatnio! Dużo, dużo mocniejsza!

- Dzięki, Mark! - Eagle uśmiechnął się, podnosząc piłkę. - Długo nad nim pracowałem. Też mecze z Aliusem nas wszystkich wzmocniły.

Swego czasu Gwiezdny Feniks bez wysiłku łamał Pięść Sprawiedliwości, ale to było na początku, gdy Mark dopiero uczył się tej techniki. Później bywało różnie. Raz strzelałam, choć ledwo ledwo, a innym razem kapitan zatrzymywał piłkę. Techniki rozwijają się razem z nami. My nadajemy im siłę. Dlatego nie polega się na hissatsu. To tylko narzędzie w twoim ręku, a właściwie nodze. Ciekawe, czy moja technika wzmocniła się tak, jak moje ciało.

- Mark! Mogę? - zawołałam do kapitana, ustawiającego się na pozycji.

- No jasne! - klasnął w dłonie i skupił na mnie wzrok. - Dajesz, Yuri!

Ustawiłam się i odetchnęłam. Podbiłam piłkę nogą i posłałam ją do góry. Ukucnęłam i pochyliłam głowę, skupiając wszystkie zmysły i zbierając siły. Uniosłam się, a z ziemi wzniósł się Feniks. Skupiłam siłę w nogach i mocno wybiłam się w górę. Okręciłam się wokół piłki odbitej przez skrzydła ptaka, pilnując środka ciężkości i biorąc mocny zamach. Kopnęłam piłkę.

Mark uniósł nogę, by po chwili mocno docisnąć ją do ziemi. Zamachnął się, balansując ciałem, i złotą pięścią uderzył w skrzącą się piłkę.

- Pięść Sprawiedliwości!

Mark zacisnął zęby, a ja kciuki. Z napięciem wpatrywałam się w blask, jaki bił od obu naszych hissatsu. Przez dłuższy moment żadne nie przeważało. Mark trzymał pięść mocno w górze, ale piłka starała się przeć do przodu. Uniosłam brwi ze zdumienia. Jeszcze nigdy obrona Gwiezdnego Feniksa nie zajęła tak długo. Zwykle już po paru sekundach piłka albo wpadała w siatkę, albo była odbijana dalej.

Oboje byliśmy silni.

- Aaa! - Mark docisnął Pięść Sprawiedliwości mocniej. Moje hissatsu, które zdążyło już odrobinę osłabnąć, dało się kawałek odepchnąć, choć nie tak daleko, jak zwykle. Obronił. Piłka poturlała się wolno pod moje nogi.

- O... Łał - wpatrywałam się to w piłkę, to w dłonie Marka, który kucnął na murawie z wysiłku. Byłam w szoku. Przez chwilę to wyglądało tak, jakby oba hissatsu miały trwać w bezruchu cały czas.

- Ale to był odjazd! - Mark wrzasnął, wyrywając mnie z osłupienia. Zamrugałam i spojrzałam na bramkarza. Siedział z najszerszym uśmiechem świata i wymachiwał rękoma. - Myślałem, że będę tak stać wieczność! To takie super uczucie! To był taki mocny strzał! I zmusił mnie do włożenia w obronę dwa razy tyle wysiłku co zwykle! Ekstra!

- Markowi się włączyła nadpobudliwość - gdzieś za mną skomentował Nathan. - Co tak stoisz, Yu?

- Próbuję przetrawić to, co właśnie zobaczyłam - niewidzącym wzrokiem wpatrywałam się w kapitana, który skoczył napić się wody.

To był taki silny strzał. I taka silna obrona. To mi uświadomiło, że mogę tak dalej. Mogę nadać tej technice jeszcze więcej mocy. Tak wiele mam do wykorzystania. Poziom motywacji i ekscytacji rósł we mnie z każdą chwilą. Chcę dalej wytrwale pracować, żeby być coraz silniejsza!

Trenowałam dalej. Nie strzelałam już na bramkę, ale podawałam, przyjmowałam, walczyłam o piłkę i asystowałam przy strzałach. Czułam, jak wiele już umiem i jak wiele jeszcze przede mną.

Coś niesamowitego!

***

- ...a później Foster wyskoczył tak! To ja go tak! A wtedy on z drugiej strony hop! Ale ja się nie dałem i mu piłkę ziuuu! spod nóg! - Nathan gestykulował i prawie wywrócił talerz. Siedzieliśmy przy jednym ze stolików w jadalni i jedliśmy kolację, a razem z nami inne drużyny z naszej grupy. Był niezły rozgardiasz, bo niektórzy hałasowali nawet bardziej niż Swift, ale przynajmniej mogłam popatrzeć na naszych rywali. Byli nie mniej rozemocjonowali od nas. Widać, że każdy miał świetny dzień w tym - nie oszukujmy się - wybitnie świetnym miejscu.

Między gryzami kanapki z szynką i warzywami przyglądałam się osobom przy innych stolikach. W większości byli to chłopcy, ale dostrzegłam kilka dziewczyn. Jedna z nich, bordowowłosa, zobaczyła, że na nią patrzę, i pomachała mi z lekkim uśmiechem. Odmachałam, również się uśmiechając.

Przy innym stole siedział chłopak z ciemnymi włosami związanymi w niską kitkę i co chwila rozśmieszał towarzystwo. Robił przy tym tak zamaszyste ruchy, że nie miałam wątpliwości, że na boisku ma w sobie dużo energii i jest w stanie napędzić grę.

Kątem oka zauważyłam bardzo wysokiego, długowłosego chłopaka. Schylał się właśnie, żeby podnieść widelec, który upuściła Silvia trzymająca tackę z paroma talerzami. Chłopak uśmiechnął się uroczo i przepuścił dziewczynę przodem. Ale to było miłe! Ucieszyłam się, że mogłam to zobaczyć.

Nawet nie zauważyłam, że ktoś gwizdnął mi drugą kanapkę i zjadł połowę, zanim oddał.

- Ej! Gdzie moja kanapka? - rozejrzałam się po roześmianych, umazanych ketchupem twarzach.

- Tutaj - Xavier z powalającą błyskotliwością wskazał mój talerz.

- Pytam się o TĘ POŁOWĘ, której BRAKUJE - jęknęłam.

- A, to ma sens - czerwonowłosy pokiwał głową i wrócił do jedzenia swojego tosta.

- Nathan? - łypnęłam groźnie na chłopaka.

- Co? - odwrócił się i zapytał, przeżuwając coś.

- Fuu, zamykaj buzię - odwróciłam wzrok zdegustowana. Powoli odechciewało mi się tej kanapki.

- Pytasz o tę kanapkę? - Tim roześmiał się i wskazał na Jude'a z miną aniołka. Właśnie coś przełknął i zgromił Soundersa wzrokiem.

- Jude... - skrzyżowałam ręce na piersi.

- Ja nic nie zjadłem... - wymamrotał. W ułamku sekundy wyciągnął jednak rękę i chwycił drugą połowę. Wepchnął ją sobie do ust, zanim zdążyłam zareagować.

- No nie! - zdzieliłam go w ramię, a on roześmiał się, prawie się krztusząc. - Idź zrób mi drugą!

- Nie ma takiej opcji - upił łyk herbaty i patrzył na mnie z rozbawieniem.

- Jesteś wredny - odsunęłam krzesło i wstałam. Z rozmachem zrobiłam krok, ale coś blokowało mi ruch i straciłam równowagę. Z piskiem wywaliłam się wprost w ramiona Jude'a, który jakoś zbyt szybko zareagował. On i Timmy wybuchnęli śmiechem, do którego dołączył jeszcze jeden gdzieś spod stołu.

- Scotty! - wrzasnęłam. Potrząsnęłam nogą. Sznurówki moich trampek były ze sobą związane na jeden wielki supeł. - Jude! Tim! To było zaplanowane!

Roześmiali się jeszcze bardziej, a do ich śmiechu dołączyło parę osób z sąsiednich stolików. Niektórych nawet nie znałam i zaczerwieniłam się po koniuszki włosów. Tym bardziej, że ze związanymi nogami nie dałam rady wstać z powykręcanej pozycji na kolanach Jude'a.

- Byłoby bardzo przykro, gdyby te sznurówki były zaplątane na amen - Scotty zachichotał i dał nura z powrotem pod stół.

- Ja wam pokażę, już ja wam dam... - wygrażałam, szarpiąc nogami. W końcu przekręciłam tułów na tyle, by sięgnąć do butów, ale nie dałam rady rozwiązać tego ogromnego supła. - Macie to rozwiązać! I przynieść mi kanapkę!

Timmy nie przestawał się śmiać, nawet kiedy wstawał, żeby pójść zrobić mi resztę kolacji. Po kilku uderzeniach w ramię Jude w końcu wziął mnie na ręce i posadził na krześle, a sam schylił się, żeby rozplątać buty. Siłował się z supłem i nie był nawet w połowie, gdy Tim wrócił z kanapką. Szybko wzięłam talerz i obrzuciłam chłopaka nieufnym spojrzeniem.

- Masz jej spróbować - zażądałam.

- Po co? - zdziwił się.

- Bo jeśli dodałeś tu ostry sos, chciałabym o tym wiedzieć zanim jej skosztuję. Już nie mogę wam ufać.

Timmy parsknął śmiechem, ale ugryzł kawałek.

- Widzisz? Bezpieczna. Jesteśmy grzeczni jak aniołki.

- Prezentu pod choinkę mimo wszystko nie będzie - wymamrotałam i zajęłam się jedzeniem. - Jude, jak tam supeł?

- Świetnie, cudownie, najpiękniejszy supeł na świecie - siedział poirytowany na podłodze i walczył ze sznurówkami. Patrzyłam, jak przygryza wargę i ciągnie za jeden z końców. Za chwilę jednak poradził sobie z ostatnią pętelką i uśmiechnął się z zadowoleniem. Zawiązał jeszcze oba buty i wstał. - Tak to się robi!

- Gratulacje. Zajęło ci to jedynie - zerknęłam na nieistniejący na moim nadgarstku zegarek - siedem minut i dwadzieścia sześć sekund.

Odwróciłam się i w spokoju dopiłam sok, jedynie co jakiś czas poruszając nogami na wypadek, gdyby Scotty znowu coś majstrował. Ludzie zaczęli się powoli zbierać. Trzeba było się jeszcze umyć, no i wyspać przed pierwszym meczem! Na samą myśl o tym uśmiechnęłam się szeroko.

Odnieśliśmy naczynia i ruszyliśmy do pokoi. Jak się okazało, Nelly już od paru minut okupowała łazienkę. Wskoczyłam więc na łóżko, położyłam na boku i przyglądałam dziewczynom. Silvia grzebała w plecaku, a Celia wyglądała przez okno.

- Na co patrzysz? - długo nie wyleżałam i podeszłam do granatowowłosej. Stanęłam obok i wyjrzałam przez szybę. Światła się trochę odbijały, ale co nieco było widać.

- Na te wielkie budynki, o tam - pokazała palcem na panoramę nocnego Tokyo. - Axel powiedział, że jeśli trenerka się zgodzi, będziemy mogli pójść jutro wieczorem na spacer.

Uśmiechnęłam się.

- Fajnie.

- Też bym tak chciała - obok nas stanęła Silvia. - Z ukochanym na spacery. Podziwiać nocne życie miasta. Iść za rękę po tych oświetlonych latarniami alejach.

- Możemy co nieco mu szepnąć - Celia szturchnęła mnie łokciem.

- Komu niby? - zapytałam głupio, po czym nagle mnie olśniło. - Aaa. Chodzi o niego? W sensie niego-niego?

- Tak - konspiracyjnie szepnęła Celia.

- Nie, dziewczyny - Silvia zaczerwieniła się i zamachała rękami, ale nie dała rady ukryć uśmiechu. - Ja nie wiem, nie jestem pewna. Może kiedyś. Zobaczymy. No i... Ona by mnie chyba zabiła.

Roześmiałyśmy się i jak na komendę odskoczyłyśmy od okna, kiedy Nelly wyszła z łazienki.

- Wolne - szatynka ziewnęła i odłożyła ubrania do szafy. - O czym tak szepczecie przy szybie?

- Idź, Yuri - Celia wskazała łazienkę z szerokim uśmiechem. - A my jej wszystko wyjaśnimy, prawda, Silvia?

- Nie... - czarnowłosa zachichotała nerwowo i usiadła na łóżku. Wzięłam rzeczy i weszłam do łazienki w momencie, kiedy Celia i tak zaczęła entuzjastycznie wszystko opowiadać.

Dopiero pod prysznicem poczułam, jak bardzo jestem zmęczona. Ciepła woda działała niemal usypiająco, a dziś dużo się działo. Z przymkniętymi oczami umyłam się, ubrałam i wyszczotkowałam zęby. Wyszłam i zobaczyłam, jak Silvia dusi Celię poduszką, a Nelly zwija się ze śmiechu na łóżku.

- Jeśli coś mu powiecie, jesteście martwe! - czarnowłosa wykrzykiwała.

- Przynajmniej nasza śmierć nie będzie na darmo!

Chętnie bym się włączyła do dyskusji o życiu miłosnym Silvii, ale byłam zbyt zmęczona. Wtuliłam się w ciepłą kołdrę i zamknęłam oczy.

- Ustawcie budzik... - wymamrotałam, gdy dziewczyny na chwilę przestały na siebie skakać. Zasnęłam jeszcze zanim zgasło światło.

~~~
Wiiitaaam!

Wybaczcie za 6920 słów gadania o wszystkim i niczym, ale nooo tak wyszło 😅

Dziękuję mojej siostrze za poganianie mnie do pisania i doradztwo językowe 😁

Dawno nie było rozdziału, ale najpierw te korekty, a ostatnio tyle na głowie miałam (nie zmyślam, tak było), że fajnie, że w ogóle żyję. Cóż, dużo wolnego teraz, oby następny był szybciej 😇

Mogłabym się w tym miejscu rozpisywać, jak cudownie mi się fanfikuje, ale dam spokój, już i tak dużo tu bezsensownych informacji 😆 Dziękuję, że jesteście i że dzięki Wam ta książka jest tak przeze mnie lubiana! ❤️

Trzymajcie się cieplutko i wszystkiego dobrego z okazji Świąt, niech Wam Pan błogosławi! 💕

Wasza Vee

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro