Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

21. Chcę.

Rozdział dedykowany dla daryja08 ❤️

Jude

Wyszliśmy z domu państwa Swift, a ja już nie mogłem się doczekać, aż będziemy na miejscu. Yuri to zauważyła.

- Czemu się tak podejrzanie szeroko uśmiechasz? - zapytała, również się uśmiechając. - Dokąd nas ciągniesz?

- Nie powiem - usiłowałem przybrać obojętny wyraz twarzy, ale nie oszukujmy się: stojąc obok Yuriko nie da się być obojętnym.

Chwilę szliśmy w ciszy.

- Yuri, co to są epidy? - przypomniało mi się, co powiedział Nathan, kiedy otworzył mi drzwi.

- Epidy? Nie mam pojęcia. Pierwsze słyszę.

- Jak to? - zdziwiłem się. - Nathan powiedział, że grasz je na flecie.

Dziewczynę nagle olśniło i roześmiała się.

- Nathanowi chodziło o etiudy. To takie utwory do ćwiczeń.

Minęliśmy kwiaciarnię na rogu, zamkniętą już o tej porze. Szliśmy teraz długim chodnikiem. Latarnie oświetlały go ciepłym blaskiem, co z chylącym się ku horyzontowi słońcem tworzyło przyjemny klimat. Wziąłem brązowowłosą za rękę. Miałem tylko nadzieję, że ze zdenerwowania moja dłoń nie trzęsie się zbyt mocno.

- Patrz! - Yuriko podskoczyła i z zachwytem wskazała na szyld jednego ze sklepów. Światło słońca padało na niego i odbijając się, rozszczepiało na wiele promieni. Uśmiechnąłem się, widząc jej entuzjazm i oczarowanie.

W końcu dostrzegłem nasz cel, czyli kwietną altanę na niewielkim wzgórzu, mieszczącą się niedaleko rzeki. Ze zdenerwowania rozbolał mnie brzuch. Mało brakowało, a skrzywiłbym się jakbym zjadł cytrynę.

Wdech, wydech. Oddychaj, bo jak padniesz trupem, to zwalisz to w najgorszy możliwy sposób. Aaaghhh... To nie pomaga...

Zerknąłem na Yuriko i troszeczkę się uspokoiłem. Wspominałem już, że patrzenie na nią mnie odstresowuje?

Zaczęliśmy wspinać się na wzgórze ni to piaszczystą, ni to żwirową ścieżką. Zdałem sobie sprawę, że zaciskam palce na niewielkim pudełeczku w kieszeni mojej bluzy. Oj, wybieranie tego zajęło mi pół godziny, a gdyby nie Celia, tkwiłbym w sklepie do wieczora.

Doszliśmy do altanki.

- Jeju, jakie cudne! - Yuri opuszkami palców dotknęła jednego z kwiatów, które oplatały wejście do altanki. Niezłych muszą mieć ogrodników. Dziewczyna stanęła na palcach, by powąchać kwiat. Przypomniało mi się pływanie kajakiem i kwiatek, który Yuriko do końca dnia miała we włosach. Na samo wspomnienie uśmiechnąłem się z rozmarzeniem.

- Chodź, wejdźmy do środka - delikatnie objąłem ją w talii i podeszliśmy do drewnianej barierki w altance. Rozpościerał się stąd widok na część Inazumy. Ciemniejsze budynki odcinały się na tle kolorowego nieba i zachodzącego słońca.

W powietrzu czuć było już zapach lata, które zbliżało się wielkimi krokami. Było przyjemnie ciepło i chłodno jednocześnie, jak to czerwcowymi wieczorami. No, pogoda postanowiła choć raz współpracować i pomóc mi w sprawieniu, by ta chwila była wyjątkowa.

Stanąłem naprzeciwko Yuriko. Wziąłem ją za ręce. Spojrzała na mnie swoimi pięknymi niebieskozielonymi oczami.

Wziąłem głęboki wdech. Czekałem na tę chwilę. Mimo lekkiego zdenerwowania, czułem się szczęśliwy.

- Yuriko - zacząłem powoli, nie spuszczając wzroku i patrząc jej w oczy. - Odkąd cię poznałem, byłaś dla mnie kimś wyjątkowym. Coś mnie do ciebie ciągnęło. Od momentu, kiedy zobaczyłem cię na tym durnym śniegu, nie mogłem patrzeć na ciebie obojętnie. Wiem, że znamy się dość krótko, ale jesteś bardzo ważną częścią mojego życia. Jesteś jego dopełnieniem. Sprawiasz, że wstaję z uśmiechem, bo wiem, że cię zobaczę, i kładę się z uśmiechem, bo będę o tobie śnił. Kiedy się śmiejesz to tak, jakby w jednej chwili zakwitły wszystkie kwiaty. Kiedy na mnie patrzysz, czuję się cenny. Uwielbiam spędzać z tobą czas, uwielbiam być obok, uwielbiam cię przytulać, uwielbiam kiedy jesteś. Kiedyś myślałem, że nic nie jest piękniejsze od ciebie. Ale potem przekonałem się, że jeszcze piękniejsza jest twoja dusza. Yuriko, kocham cię. Kocham cię i chcę być cały czas dla ciebie i obok ciebie, iść z tobą przez życie. Jeśli tylko ty też tego chcesz.

Dziewczyna ścisnęła mocniej moje dłonie. Ani na chwilę nie odwróciła wzroku.

- Chcę - odpowiedziała delikatnym, ale jednocześnie pewnym głosem. Patrząc jej w oczy miałem wrażenie, że całe niebo się w nich pomieściło i cała miłość tego świata miała swoje centrum właśnie w nich. Przysunęła się bliżej mnie i wtuliła swoją twarz w moje ramię. Poczułem, jak lekko zaciska palce na mojej koszulce. Objąłem ją mocniej i przymknąłem oczy, opierając czoło na jej głowie. W tamtej chwili chciałem już zawsze chronić ją od wszystkich i wszystkiego, co mogłoby ją skrzywdzić.

Nie wiem, ile czasu tak staliśmy wtuleni w siebie. Obejmując ją, czułem się jakbym w ramionach trzymał najrzadszy i najpiękniejszy kwiat o płatkach tak delikatnych jak pióra młodych ptaków.

- Dzięki tobie się nie boję - odezwała się półgłosem Yuriko, nadal wtulając się we mnie. - Tyle rzeczy wydarzyło się w ciągu ostatnich miesięcy... Czasem mam wrażenie, że nie mogę być bardziej szczęśliwa, ale gdzieś z tyłu głowy pojawiają się myśli, że zaraz coś przypomni mi o rodzicach i zaboli tak bardzo, że rzuci mnie na kolana. Że zniszczy to piękne życie, jakie mam, odkąd mnie uratowałeś. Ale tobie mogę o tym powiedzieć. Mogę się do ciebie zwrócić, kiedy się boję, jak wtedy w nocy i...wtedy w szkole - przez myśl przebiegła mi sytuacja sprzed kilku tygodni. Serce ścisnęło mi się na wspomnienie załzawionych oczu Yuri, która w czasie długiej przerwy podeszła do mnie i zapytała, czy możemy wyjść pogadać. Siedząc na murku otaczającym szkolny ogród i przełykając łzy opowiedziała mi wtedy o strachu, który tylko czyhał, żeby dopaść ją w najmniej spodziewanym momencie i o tęsknocie, która była jak wielka, ciemna chmura. Nigdy nie wiadomo, kiedy rozpęta się burza. - Jestem ci tak bardzo wdzięczna, że poświęcasz mi swój czas, że czuję, że jestem dla ciebie ważna. Czasem martwię się, że nie potrafię być taka dla ciebie. Ale chcę się starać. Bo jesteś jednym z niewielu światełek, które oświetlają i ogrzewają mnie cały czas. Podtrzymują przy życiu, które ci zawdzięczam. Gdybym nie zamarzła wtedy na śniegu, stałoby to się w końcu przez brak ciepła ze strony świata, bo byłam swego czasu strasznie samotna. Ale jesteś dla mnie jak bezpieczna przystań. Jesteś jak słońce, które grzeje mnie nawet kiedy go czasem nie widać. Kiedyś nie byłam pewna moich uczuć do ciebie. Ale teraz już nie boję się powiedzieć, że cię kocham. Kocham i chcę kochać dalej. Wyciągać cię z największych dołów na drodze, którą idziemy, tak jak ty wyciągasz mnie.

Podniosła głowę i spojrzała mi w oczy. Uśmiechała się, a po jej policzkach płynęło kilka łez. Otarłem je kciukami czując, że i ja płaczę.

Nie wstydziłem się tego. Przy niej nie musiałem.

Dzieliło nas może kilka centymetrów. Zebrałem się w sobie i wyszeptałem wprost w jej usta pytanie, z którym już dłużej nie mogłem czekać:

- Czy zostaniesz moją dziewczyną...?

Przymknęła powieki spod których popłynęły kolejne łzy.

- Tak - wyszeptała.

Niesamowicie szczęśliwy złączyłem nasze usta w pocałunku. Całowałem dziewczynę moich marzeń, czując słony smak naszych łez. Łez szczęścia i wzruszenia, tęsknoty i przywiązania. Były jak życiodajne źródełko, rozpoczynające naszą wspólną drogę.

Słońce już zaszło, lecz niebo lśniło jeszcze różowofioletowym blaskiem. Patrzyliśmy sobie w oczy szalenie szczęśliwi i tonęliśmy w naszych spojrzeniach.

Sięgnąłem do kieszeni po pudełeczko. Nie spuszczając wzroku z twarzy Yuri, otworzyłem je i wyjąłem z niego naszyjnik z zawieszką w kształcie gwiazdki.

- To dla ciebie - uśmiechnąłem się, widząc, jak dziewczyna szeroko otwiera oczy. Odgarnąłem jej włosy i zapiąłem naszyjnik. Yuriko dotknęła go z zachwytem.

- Ja... Nie wiem, co powiedzieć... - zerkała to na mnie, to na wisiorek i uśmiechała się szeroko. - Jest przepiękny! Dziękuję!

- Będzie ci pasował do pierścionka - ująłem jej dłoń i dotknąłem ozdoby.

Dziewczyna podniosła rękę i położyła dłoń na moim policzku. Wpatrywałem się w nią z zachwytem. Nie mogłem ani na moment oderwać wzroku od wspaniałej istoty, którą los postawił na mojej drodze.

- Jesteś moim prawdziwym błogosławieństwem - powiedziałem na głos to, co chodziło mi po głowie.

Uśmiechnęła się lekko i objęła mnie.

- A ty moim.

Staliśmy w altance jeszcze długo, obserwując, jak niebo robi się coraz ciemniejsze i pojawiają się pierwsze gwiazdy. Trzymałem Yuriko za rękę. Jej dłoń jakimś sposobem idealnie wpasowywała się w moją.

Nie miałem wątpliwości, że zostaliśmy dla siebie stworzeni.

***
Szybkim krokiem wracałem do domu. Trochę dlatego, że było już późno, ciemno i chłodno, a głównie dlatego, że z nadmiaru energii nie dałem rady iść wolno.

Z bólem serca musiałem pożegnać się z Yuriko pod drzwiami jej domu, żeby mogła w końcu pójść spać. Nie oszukujmy się, w altance spędziliśmy sporo czasu, a jutro mamy szkołę i trening.

Nathan, gdy tylko nas zobaczył, chyba wszystkiego się domyślił, bo wyszczerzył zęby w uśmiechu tak szerokim, jak uśmiech Marka, i zawył ze szczęścia. Dosłownie. Oberwało mu się potem od mamy, którą wystraszył, ale i tak był chodzącą radością w tamtym momencie.

Idąc, patrzyłem na mijane budynki, ulice, latarnie, ale ich nie widziałem. Obrazy w mojej głowie przesuwały się jak w kalejdoskopie, a jakby echem odbijał się wewnątrz mnie głos. Yuriko. Yu-yu-ri-ko. Yu-u-uri-iko-ooo.

Otaczała mnie ciemna noc. Ale była dla mnie jaśniejsza niż dzień.

Yuriko

Bosymi stopami stanęłam na chłodnej posadzce balkonu. Było zimno i ciepło. Ciemno i jasno. Ostro i przytulnie. Pięknie.

Oparłam się mocno na barierce. Wciągnęłam do płuc powietrze pachnące letnią nocą. Uwielbiam ten zapach. Szkoda, że nie da się robić tylko wdechów.

Ogród pode mną był granatową tajemnicą, która rozbudzała wyobraźnię małej Yuriko, siedzącej gdzieś nie tak głęboko w środku tej obecnej. Horyzont przede mną dzielił świat na pół dzięki łunie miasta, z którą zlewały się kontury budynków. Niebo nade mną migotało. Miałam wrażenie, że pochylają się nade mną i mrugają do mnie wszystkie gwiazdy. Jego ogrom pochłaniał mnie, a jednocześnie jakimś cudem mieścił się w moim sercu. Gwiazdy są przeszłością, bo istnieją tyle lat, widząc wszystko, teraźniejszością, bo wskazują drogę, i przyszłością. Nie wiem, dlaczego. Ale wiem, że tak jest.

Odnalazłam moją gwiazdę.

- Mam chłopaka - wyszeptałam w jej kierunku, uśmiechając się szeroko. Mimo zmęczenia w moim wnętrzu zaczęły wybuchać kolejne petardy ekscytacji.

Nie wiedziałam, w co wierzę. Ale w tamtym momencie poczułam, że w tym wszystkim coś jest. Coś większego. I dobrego.

- Boże - spojrzałam w niebo. - Nie wiem, czy jesteś. Ale jeśli tak, to dziękuję Ci, że posklejałeś moje życie z powrotem w jeden kawałek. Że mam dom, wujka i ciocię, i Nathana. Że spotkałyśmy się z trenerką Liną. Że znowu mogę grać z przyjaciółmi w piłkę. Że dałeś mi Jude'a. Że gwiazdy są takie piękne. Że kwitną kwiaty, rosną drzewa, żyją zwierzęta, płynie woda, piętrzą się góry, wieje wiatr, grzeje słońce. Że mam co jeść i gdzie spać. Że dostałam przyjaźń i miłość. Że moi rodzice dali mi wszystko, co mogli. Że dali mi siebie. Że są tacy cudowni. Że byli i że są. Że mam Sparky'ego. Że mogę biegać, skakać, tańczyć, pływać, śpiewać, śmiać się, płakać, przytulać, dotykać, całować. Dziękuję Ci, że żyję. I dziękuję, że jest dla mnie miejsce.

***

Dźwięk dzwonka. Nareszcie! Ile można siedzieć w ławce? Inaczej: JAK można siedzieć w ławce wiedząc, że za kilka chwil nasz pierwszy mecz Igrzysk?

Zgarnęłam rzeczy do plecaka. Książka, zeszyt, długopisy, ołówki i różowy brokatowy pisak wpadły do niego bez ładu i składu. Kątem oka zauważyłam, jak na ziemię spada mi jeden z długopisów, ale zignorowałam to. Wystrzeliłam z klasy jak z procy, mało nie potrącając Mii.

- Wybacz! - rzuciłam przez ramię, nie zatrzymując się. - Niechcący!

- Jasssne, wstrętna...

Dalsze jej słowa utonęły w szumie uczniów opuszczających klasy. Całe szczęście, że kończymy dziś wcześnie, bo sprzątanie sal zostanie dla kogoś innego. Szkoda mi czasu, kiedy trzeba trenować!

W połowie drogi do szatni zauważyłam, że nie wzięłam torby sportowej. Zacisnęłam oczy, wypuściłam ze świstem powietrze i tupiąc głośno zawróciłam. Biegnąc, poślizgnęłam się na podłodze i wpadłam na kosz na śmieci, ale szybko się pozbierałam. Doskoczyłam do mojej szafki i dosłownie wyrzuciłam wszystko z plecaka w poszukiwaniu klucza. Po dwudziestu zmarnowanych sekundach miałam w rękach torbę i gnałam na podwórko. Potknęłam się o ten sam kosz na śmieci, tym razem go wywracając. Kopnęłam go pod ścianę z nadzieją, że nikt nie widzi. Wypadłam ze szkoły i dysząc jak lokomotywa wbiegłam na oślep do szatni. Stanęłam jak wryta, kiedy zauważyłam, że wlazłam nie do tej. Kilkunastu w połowie rozebranych chłopaków z drużyny gapiło się na mnie jak na Yeti z Muminkiem na plecach.

- Wybaczcie! Nie ta szatnia! - zacisnęłam oczy i po omacku wybiegłam. Właściwie to nie tyle wybiegłam, co wbiegłam na ścianę z głośnym łomotem. Ktoś złapał mnie, bym nie upadła, i wyprowadził za drzwi, odprowadzany wybuchami śmiechu. Otworzyłam oczy, kiedy zatrzasnęły się za mną drzwi. Odchodząc usłyszałam jeszcze z szatni:

- Ona jest jak tornado!

Kolejny wybuch śmiechu. Uśmiechnęłam się do siebie i upewniłam się dwa razy, że kolejne drzwi są do szatni DZIEWCZYN.

Przebrałam się w błyskawicznym tempie. Sznurówki wiązałam skacząc na jednej nodze w stronę boiska. Zauważyłam, że koszulkę włożyłam tyłem na przód, więc to też musiałam poprawić. Szczerze mówiąc, nie zorientowałabym się, gdyby nie gryząca mnie w szyję metka.

Wbiegłam na boisko z dzikim okrzykiem "Przybyłam!".

- Nie da się ukryć - trenerka spojrzała na mnie przelotnie, ale zaraz zerknęła znowu. - Yuri, co ci się stało? Wyglądasz jakbyś zderzyła się z koleją transsyberyjską.

Chłopcy roześmiali się, a ja uśmiechnęłam się przepraszająco.

- Ściana i kosz na śmieci. Dwa razy - wyjaśniłam uprzejmie i związałam włosy sterczące na wszystkie strony.

- Biedny kosz. Dwadzieścia okrążeń.

Rzuciłam się do przodu i wyprzedziłam wszystkich. Szczerzyłam się na całego i niemal podskakiwałam. Chyba jestem nadpobudliwa.

- Dziewczyno, zwolnij! - Nathan ni to śmiał się, ni to pukał w czoło. - Czego ty się napiłaś, że nie możesz stać w miejscu?

Odwróciłam się i biegłam tyłem.

- Nie wiem! - zawołałam. - Jestem po prostu mega szczęśliwa! I już zaraz mecz! I taki super dziś dzień! I jestem taaaka pełna energii! I mam ochotę strzelić gooo...!

Nie dokończyłam, bo biegnąc tyłem potknęłam się o leżącą na boisku piłkę i przewróciłam się na plecy.

- Żyj, błagam cię - zrezygnowany Nathan pochylił się nade mną. On i Jude podali mi ręce i pomogli wstać. Troszkę mnie zamroczyło, ale nadal się uśmiechałam.

- Yuriko Suzumi, masz się uspokoić i tak nie szaleć! - wrzasnęła trenerka. - Zaraz mecz, nie życzę sobie kontuzji!

- Przepraszam! - odkrzyknęłam. Kontynuowałam bieg, ale przodem i trochę wolniej.

Drużyna biegła z entuzjazmem dookoła boiska, rozmawiając i śmiejąc się z różnych rzeczy. Zerknęłam na Jude'a biegnącego obok mnie.

Wszechświecie, czy wspominałam już, jak bardzo się cieszę, że mam chłopaka? I że to właśnie Jude nim jest?

Xavier

- Erick! - zręcznie wyminąłem Jacka i obróciłem się. - Jestem!

Brunet zerknął w moim kierunku i bez zawahania podał mi piłkę. Scotty, który biegłj w jego stronę, skrzywił się.

- Tym razem wam się udało! - doszedł do mnie jego głos, gdy biegłem już ile sił w nogach do bramki. Na drodze stało dwóch obrońców. Oceniłem odległość. Powinno się udać.

- Iskra nocy! - podbiłem piłkę, po czym wybiłem się mocno, podtrzymując ją nogą. Na odpowiedniej wysokości oddaliłem się od niej, by błyskawicznie i z dużą siłą w nią uderzyć. Ponad obrońcami przeleciała ciągnąca się za piłką wstęga światła. To jedna z moich pierwszych technik, jeszcze z czasów drużyny w Wakayamie. W Akademii Aliusa nie pozwolili mi jej używać - była, według nich, zbyt słaba na ten poziom. Ale miałem do niej sentyment. A jak powszechnie wiadomo, żaden strzał nie wyjdzie lepiej niż ten, w który wkłada się serce.

- Pięść Sprawiedliwości! - wrzasnął Mark. Chwilę siłował się ze strzałem, którego siła zepchnęła go dwa kroki w tył. Ostatecznie jednak udało mu się obronić. Uśmiechnąłem się z dumą. Nawet jeśli nie zdobyłem bramki, ten strzał miał potencjał. Nie przechwalałem się, po prostu wiedziałem, że był dobry.

- Ekstra, Xavier! - Mark pomachał do mnie. - Mało brakowało, a nie dałbym rady!

- Dzięki! - odkrzyknąłem z uśmiechem.

- Super akcja, stary - Erick poklepał mnie po ramieniu. Widziałem, że mówił szczerze. - Mimo dużej odległości strzeliłeś z taką siłą!

- Właśnie do tego służy ta technika - przyznałem. - Swego czasu potrzebowałem czegoś mocnego też z daleka.

- Sprytne - Erick uśmiechnął się szeroko i odbiegł, gdy Mark wznowił grę podaniem do Timmy'ego.

Nim zdążyłem ruszyć się z miejsca, piłka została już podana do napastników. Przypomniały mi się dawne treningi w Wakayamie. Determinacja. Burze nowych pomysłów na strzały. Uśmiechy i poklepywania po plecach. Rady mojej siostry. A momentami też wyczekiwanie końca treningu, gdy ten był wyjątkowo męczący. Razem z dwoma kolegami, Hayronem i Benem, lubiliśmy chodzić po grze na lody na ochłodę. Czasami zgadzaliśmy się też brać ze sobą Yuriko, choć non stop tłumaczyliśmy jej, że chcemy porozmawiać o "męskich sprawach". Tak naprawdę umyślnie się z nią droczyliśmy, jak to dzieci.

Poczułem iskierkę tęsknoty za tym, co było kiedyś. Ale to nie było smutne uczucie. Raczej wdzięczność, że mogłem wkraczać w dorastanie i świetny okres w moim życiu z dobrymi kumplami i kumpelami z drużyny. Z perspektywy czasu widziałem, jak wielkim oparciem byliśmy dla siebie nawzajem. Często tym, że nie miałem rodziców, nie różniłem się zbytnio od osób mieszkających w internacie, które swoje rodziny widywały góra kilka razy do roku.

Spojrzałem na siostrę. Lina chyba wyczuła, że ją obserwuję, bo odwróciła się do mnie. Zawsze miała szósty zmysł. Od lat bardzo dobrze mnie rozumiała i najczęściej wiedziała, czego w danej chwili potrzebowałem. Uśmiechnąłem się do niej. Odwzajemniła uśmiech, czysty, spokojny, taki jak dają sobie osoby przywiązane do siebie.

- Xaviś! - Yuriko niemalże na mnie wskoczyła. Wzięła mnie za rękę i obróciła. - Zawiesiłeś się? Gdzie się wyłącza i włącza?

Roześmiałem się i wsunąłem jej za ucho niepokorny kosmyk włosów. Spojrzałem na nią i poczułem ogromną potrzebę przytulenia jej. Więc to zrobiłem. Roześmiała się cicho i pogłaskała mnie po plecach.

- Jaki przytulaśny misiooo - rozczulonym głosem przytuliła mnie mocniej.

- Czuję się pominięty! - z impetem wpadł na nas Jude i objął nas.

- Ja też chcę! - przybiegł Nathan i dołączył się do uścisku.

- Grupowe tuli! - wykrzyknął Jack i razem z kolejnymi osobami przybiegł i ze śmiechem wbił się w tulaśny kokon, jaki tworzyliśmy. Podniosłem wzrok i ponad kolorowymi czuprynami zobaczyłem też Linę, która razem z menadżerami przytuliła się do nas.

Zapiekło mnie pod powiekami, ale nie mogłem powstrzymać szerokiego uśmiechu. To nie dla zwycięstw gra się w piłkę, ale właśnie dla takich momentów.

- Wywrócimy się zaraz! - pisnął Willy, gdy kokon zaczął się niebezpiecznie przechylać. Objąłem mocniej Yuri. Nawet jeśli upadniemy, to wszyscy razem. A potem razem się podniesiemy. Jak zawsze i jak drużyna.

Nathan

- Koniec, drużyno! - trenerka dmuchnęła w gwizdek. - Porozciągać się i migiem do szatni!

Klapnąłem na ziemię i wyprostowałem nogi. Z ulgą zacząłem się rozciągać. Moje mięśnie przyjemnie bolały. Uwielbiam to uczucie po wymagającym treningu. Pod nosem nuciłem jakąś piosenkę usłyszaną rano w radiu i nie byłem zachwycony, kiedy Yuri mi przerwała.

- Nathan, Nathan - usiadła obok mnie i z ogromną prędkością zaczęła wyrzucać z siebie słowa. - Możesz wrócić sam do domu? Ja bym poszła jeszcze na trochę z Judem na spacer. Wrócę zanim będzie ciemno. Możesz?

- Może mogę - odparłem zaczepnie. Zerknąłem na rozemocjonowaną dziewczynę i nie mogłem powstrzymać uśmiechu. Tak bardzo się cieszę, że ona się cieszy! - Ale pomożesz mi z historią jak wrócisz?

- Jasne! - rzuciła mi się na szyję, przez co z pozycji siedzącej wywróciłem się na plecy. Auć. - Przepraszam! I dzięki!

Zamrugałem i już jej nie było. Pozbierałem z ziemi resztki mojej tak zwanej godności osobistej i ruszyłem w stronę szatni. Chłopaki przekrzykiwali się i rzucali czyjąś koszulką. W mgnieniu oka podskoczyłem i złapałem ją z uśmiechem satysfakcji. Zanim zostałem zaatakowany przez Marka i paru innych zainteresowanych koszulką, cisnąłem ją w najdalszy kąt szatni.

- No dzięki - pufnął Mark i pobiegł walczyć o wspomnianą część garderoby.

- Nie ma sprawy - powiedziałem do siebie, zakładając T-shirt i spodenki, które brałem na zmianę, żeby spoconym po treningu nie nakładać mundurka.

- Xavier - zagadałem czerwonowłosego, kiedy pakował, a raczej upychał rzeczy w torbie. - Chcesz wpaść pograć?

- Chętnie - zarzucił sobie bluzę na jedno ramię, torbę - na drugie, i ruszyliśmy do wyjścia z szatni, wymijając Scotty'ego uciekającego z koszulką.

- Jestem wypompowany - westchnąłem, gdy za naszymi plecami rozległ się trzask zamykanej bramy szkoły. - Potrzebuję solidnej dawki niewymagającej strzelanki. I chipsów.

- Lepiej bym tego nie ujął - rzucił Xavier, jednocześnie rozmasowując kark. - Chodźmy do sklepu.

Po kilku minutach spaceru w ciszy zapytałem, nie do końca wiedząc, jak sformułować pytanie:

- Wiesz już...?

- Ale co? - odpowiedział pytaniem. Nagle go jednak olśniło. - Tak, powiedziała mi rano.

Kiwnąłem głową i zatrzymałem się przed przejściem na czerwonym świetle.

- Cieszę się dla niej. Dla nich - mówił dalej Xavier. - Wiesz, jest mi naprawdę bardzo bliska. I czuję się szczęśliwy, kiedy widzę, że inni też obdarzają ją miłością - zamilknął na chwilę. - Nie czujesz się z tym dziwnie?

Wzruszyłem ramionami.

- Od dawna mieli się ku sobie. Choć czasem jest mi dziwnie, kiedy patrzę na Jude'a - znajomego od dawna dobrego kolegę z drużyny - i Yuri, która jest dla mnie jakby zaginioną na parę lat siostrą. Staram się tego za bardzo nie rozkminiać, bo nie umiem nazywać tych wszystkich uczuć i relacji. Zresztą to tylko nazwy - uśmiechnąłem się pod nosem. - Nie umiem tego wyrazić, ale jestem do niej przywiązany bardziej niż mi się wydaje. I jeśli ona kogoś kocha, to ja to popieram. Zwłaszcza że ufam i znam Jude'a. Może nie jakoś bardzo dobrze, ale jednak. Widziałem, jak o nią dba.

- Tobie też wydaje się, że w ciągu ostatnich miesięcy wszystko się wydarzyło dziwnie szybko? Jakby wszystko od razu wskoczyło na swoje miejsce? - patrzył przed siebie z zamyśleniem wymalowanym na twarzy. - Jeszcze parę miesięcy temu nawet was nie znałem. Od Yuriko byłem daleko, bo się odciąłem razem z Akademią. A później nagle zmienia się wszystko. Ja się zmieniam. I zanim się obejrzę, mam już świetnych kumpli dookoła. Tak samo siostrę, przyjaciółkę i drużynę.

Tak z milion razy wcześniej myślałem o tym samym.

- Nie znam Yuri na wylot, choć czasami tak mi się wydaje, choć w rzeczywistości nie licząc dzieciństwa spędziliśmy ze sobą tylko ostatnie miesiące. A w jednym momencie wszystko się jakby wiąże. I tego, że ją kocham, jestem pewien bardziej, niż wielu innych rzeczy - zamilkłem na chwilę pod wpływem nowej myśli, która zrodziła się w mojej głowie. Musiałem ją przetrawić. Odezwałem się po chwili: - Chyba po prostu nagle okazało się, że jest dla kogo żyć.

Xavier roześmiał się szczerze i dźwięcznie.

- Trafiłeś w sedno, stary.

***

- ...A Craig do mnie cały wkurzony, z dziką satysfakcją: "Czy zdajesz sobie sprawę z tego, że twoje zaliczenie historii wisi na włosku?" - szukając klucza w kieszeniach bluzy, kończyłem opowieść. Z mieszkania słychać już było radosne szczekanie Sparky'ego. - Patrzę na niego i mówię: "Panie profesorze, toż to żadne odkrycie".

Roześmialiśmy się obaj w momencie, gdy otworzyłem drzwi. Jeszcze zanim postawiłem nogę w korytarzu, dopadł do mnie Sparky. Skakał i domagał się pieszczot na powitanie, choć nie tak entuzjastycznie jak wtedy, kiedy do domu wchodziła Yuriko.

- Xav, zabierz go ode mnie - jęknąłem, stojąc na jednej nodze i próbując nie upuścić torby, bluzy, kluczy i paczki chipsów.

- Kto jest takim słodziakiem, no kto? - Xavier zdawał się nawet nie słyszeć mojej prośby, od razu kucnął przy Sparkym i tarmosił go za uszami. Wywróciłem oczami. Czasem mam wrażenie, że ten szczeniak dostaje od wszystkich więcej atencji niż ja. Ale, czego nie przyznałbym na głos, kiedy go pierwszy raz zobaczyłem, skradł i moje serce.

Do korytarza zajrzała moja mama.

- Cześć, Nat. Cześć, Xavier - podeszła do mnie i mogłem jej z ulgą oddać bluzę i wypadające mi z ręki klucze.

- Dzień dobry, proszę pani - Xavier wstał, otrzepał się ze Sparky'owej sierści i podał rękę mojej mamie. Z Judem i Xavierem moi rodzice znali się już całkiem dobrze, w końcu często wpadali do Yuriko, a czasem (co z przekąsem oznajmiałem Yuri) też do mnie.

- Yuri poszła z Judem na spacer - wyprzedziłem pytanie i ruszyłem w głąb korytarza, żeby zostawić na półce torbę. Mama zerknęła na chipsy w moim ręku.

- Może zanim pochłoniecie całą paczkę, zjecie porządny obiad? - stanęła w drzwiach kuchni. Na dźwięk słowa "obiad" mój brzuch wygrał istną symfonię.

- Popieram brzuch Nathana - Xavier roześmiał się i ruszyliśmy za mamą do kuchni.

Między kolejnymi widelcami spaghetti Xavier opowiadał mamie, co u niego słychać, o bliskim zakończeniu roku szkolnego i treningach przed Igrzyskami. Gołym okiem widać było, że jest mu miło z powodu zainteresowania mojej rodzicielki jego sprawami. Słuchając jednym uchem rozmowy, przyglądałem się naszej kuchni. Lodówce, na której nadal były przyklejone magnesy literki i zwierzątka z moich czasów przedszkolnych - wyrzucilibyśmy je jakieś dwa tygodnie temu przy wielkim sprzątaniu, gdyby nie Yuri, która lubiła się nimi od czasu do czasu bawić i układać je na nowe sposoby. Półce ze słoikami pełnymi przypraw, od których zawsze kręciło mnie w nosie. Kalendarzu z zaznaczonymi wizytą u lekarza, spotkaniem firmowym rodziców i urodzinami jakiejś pani, której imię nic mi nie mówiło.

- Dziękuję pani bardzo, dawno nie jadłem takiego dobrego spaghetti - Xavier uśmiechnął się błogo i wstał od stołu. Wstawiłem talerze do zmywarki, zgarnąłem z kredensu miskę i pognaliśmy do salonu. Oczywiście mało brakowało, a potknąłbym się o Sparky'ego. W tym domu trzeba by poustawiać progi zwalniające. Czerwonowłosy przesypał chipsy do miski, podczas gdy ja wygrzebywałem z szuflady drugą konsolę.

- Mamy niedokończone sprawy - Xavier uśmiechnął się przebiegle. - Ostatnio mocno zalazłeś mi za skórę. Planuję wyrównać rachunki.

- Myślałem, że sobie postrzelamy - mruknąłem. Kiedy Xavier trzyma konsolę, nie ma z nim żartów. - Tak od razu walczyć...? Palce mi chyba zdrętwiały.

- Nie ściemniaj, tylko przygotuj się na ostateczną porażkę - rzucił pewnym siebie tonem i usiadł na kanapie, wrzucając sobie do ust garść chipsów.

- Chciałbyś - prychnąłem i włączyłem grę. Po namyśle przysunąłem też bliżej siebie miskę. - Masz jeszcze szansę się wycofać.

- Xavier Foster nigdy się nie wycofuje.

***
Yuriko

Wypadłam z szatni po treningu jak oparzona. Nie zauważyłam, że Jude stoi tuż przy wyjściu z budynku, więc wpadłam na niego z impetem. Chwycił mnie za ramiona i złapał równowagę za nas dwóch.

- Zdziwiłbym się, gdybyś kiedyś na mnie nie wpadła - uśmiechnął się szeroko, pomagając mi stanąć stabilnie.

- Ściany, meble i inni ludzie dookoła też by się zdziwili - zarzuciłam na ramię torbę, która oczywiście upadła na ziemię przy kolizji. - Zajdziemy jeszcze do szafek? Chyba zostawiłam tam plecak.

- Chyba? - parsknął Jude, obejmując mnie w talii. - Głowę też tam zostawiłaś?

- Bardzo śmieszne - próbowałam zachować kamienną twarz, ale stojąc obok Jude'a nie potrafię się nie uśmiechać. I to nie jakoś zwyczajnie, ale jak dzikuska, która dostała talerz pizzy. Wiem, głupie porównanie.

Zgarnęłam z szafki plecak, nałożyłam go na plecy i podniosłam torbę. Normalnie zostawiłabym ją w domu, ale ciuchy i ręcznik domagały się prania w bardzo przykry sposób, a butów już prawie nie widziałam spod grubej warstwy ziemi, piachu i kto tam wie czego jeszcze. Jude, który jakimś cudem mieścił w swojej torbie też podręczniki, nie musiał nosić plecaka. Wyciągnął rękę i delikatnie zdjął mi z ramienia torbę.

- Dam radę, masz już i tak swoje rzeczy.

Pokręcił głową z cieniem uśmiechu. Wzięłam go pod ramię i ruszyliśmy do wyjścia.

- Gdzie chcesz pójść? - zapytał, gdy przeszliśmy na drugą stronę ulicy.

Zastanowiłam się chwilę.

- Nie wiem. Ty wybierz.

- Na pewno? - kiwnęłam głową. - To chodźmy do parku.

Szłam przez miasto razem ze swoim chłopakiem. C h ł o p a k i e m. To takie cudowne uczucie! Mój wewnętrzny miłośnik romantyczności szalał od wczoraj na całego.

- Wiesz, Jude? - zagadałam, zerkając na niego.

Chłopak spojrzał na mnie, a jego wzrok mówił: "Słucham cię". Między innymi to w nim uwielbiałam: kiedy z tobą rozmawiał, skupiał na tobie całą swoją uwagę. Czułeś się słuchany, ważny. Nieważne, czy to, co mówiłeś, było poważne czy głupie.

- Tak się cieszę, że mogę obok ciebie iść i trzymać cię za rękę.

Jude uśmiechnął się szeroko i spojrzał na mnie w absolutnie wyjątkowy sposób. Spojrzał na mnie z miłością, z oddaniem, z zachwytem. Takie spojrzenie uświadamiało mi, że jestem przez niego kochana. Z tej całej radości podskoczyłam, odwróciłam się do niego i pocałowałam w kącik ust. To przepiękne, że możemy wyrażać miłość pocałunkami.

- A wiesz, z czego ja się cieszę? - zagadkowo zawiesił na moment głos. - Cieszę się, że mam obok siebie jedną z dwóch najwspanialszych dziewczyn na świecie. I że ona kocha mnie tak, jak ja ją.

Roześmiałam się radośnie i wtuliłam twarz w jego ramię. Co z tego, że niezbyt wygodnie iść w ten sposób?

***

W parku znaleźliśmy Ławkę Idealną, czyli taką z widokiem na rzekę, oddaloną kawałek od innych, otoczoną wierzbami. Jude siedział na niej, a ja leżałam z głową na jego kolanach. Wziął w palce kosmyk moich włosów i bawił się nim.

- Masz takie długie włosy.

- Nie da się ukryć - odparłam, przymykając oczy. - Nathan mówi, że odkąd z nimi zamieszkałam, wszędzie znajduje moje kłaki, chociaż sam też ma długie. Swoją drogą, twoje też do najkrótszych nie należą - podniosłam niezgrabnie dłoń, żeby dotknąć jego włosów, ale nie trafiłam i prawie wyłupałam mu oko. - Wybacz!

- Stratę jednego oka jestem w stanie wybaczyć. Gdybym jednak miał się stać całkiem ślepy, chybabym się wkurzył. Wtedy nie mógłbym grać, bo nie widziałbym piłki - uśmiechnął się.

- Drużyna nie przebolałaby utraty tak bystrego stratega - położyłam mu dłoń na policzku. Patrzyłam na niego i nie mogłam oderwać wzroku.

Zmrużyłam oczy, kiedy słońce wychyliło się zza chmury i mnie oślepiło.

- Zamknij oczy - powiedział Jude.

- Ale chcę cię widzieć - zaprzeczyłam.

- Zrób to - poprosił.

Zamknęłam oczy.

- Co czujesz? - zapytał cicho.

- Ciepło twoich kolan i rąk. Twój oddech na policzku. Dotyk twojej skóry.

- A co słyszysz?

- Twój głos. To, jak oddychasz. Bicie twojego serca.

- Gdzie jestem?

- Tutaj - nie otwierając oczu, położyłam dłoń na jego klatce piersiowej. - Obok mnie.

Przykrył moją rękę swoją.

- Może nie zawsze będziesz mnie widzieć, ale pamiętaj, że jestem obok ciebie. Że jestem blisko twojego serca.

Nie otworzyłam oczu. Uścisnęłam jego dłoń i siedzieliśmy, a właściwie on siedział, a ja leżałam, w ciszy. Myślę, że kiedy ludzie są ze sobą w ciszy, ich serca słuchają siebie nawzajem. Słowa zostały już wypowiedziane, usłyszane. Serca przekazują sobie to, czego nie da się powiedzieć.

W tą ciszę wkradła się myśl. Próbowała wzbudzić we mnie strach, ale wiedziałam, że nie muszę trwać z nią sama. Już nie.

- Jude - zaczęłam. Nie chciałam otwierać oczu. Dużo łatwiej było mi to powiedzieć, nie widząc. Ścisnęłam mocniej jego rękę, na co odpowiedział tym samym. Na ten drobny gest mój głos lekko się załamał, kontynuowałam więc cicho: - Boję się, że... Że...

Cierpliwie czekał, aż dokończę. Pokrzepiająco gładził moją dłoń. Wzięłam głęboki wdech i dokończyłam:

- Że kiedy będziemy poznawać siebie nawzajem coraz lepiej, to zobaczysz we mnie coś, co cię zawiedzie...

Poczułam, jak spod zamkniętych powiek wypływają łzy. Nie chciałam płakać. A jednocześnie jakaś część mnie tego potrzebowała.

Jude wziął moją twarz w objęcia i otarł łzy opuszkami palców.

- Dlaczego coś miałoby mnie zawieść? - spytał łagodnie.

- Bo może będzie ci z tym czymś ciężko. Może oczekiwałeś czegoś innego. Może będziesz mną rozczarowany.

Na moment zapadła cisza, zakłócana tylko moim przerywanym od łez oddechem. Mój chłopak, nie wypuszczając z rąk mojej twarzy, odezwał się:

- Nie wątpię, że jest w tobie mnóstwo rzeczy, których jeszcze nie poznałem. Pewnie części z nich ty sama nie dostrzegłaś. Ale wiesz, czemu jestem pewien, że żadna z nich mnie nie zawiedzie?

Pokręciłam głową. Tak bardzo chciałam usłyszeć odpowiedź.

- Bo się w tobie zakochałem. Bo cię pokochałem. Nie wybierałem, które części ciebie kocham, a których nie chcę. Kocham ciebie, a nie listę twoich przymiotników. I nie oczekuję niczego. Bardzo tylko pragnę tego, żebyś i ty mnie kochała. Całego mnie. Mnie, który... Który boi się, że kiedyś cię skrzywdzi. Że zrobi coś nie tak. Ale powiedz, czy zgadzasz się, żebyśmy przez to wszystko przechodzili razem?

- Tak - wyszeptałam, ale nie wiedziałam, czy usłyszał, więc powtórzyłam głośniej: - Tak. Z zaufaniem.

- Potrzebuję zaufania.

Otworzyłam oczy i spojrzałam na jego twarz, pochyloną nade mną.

- Ja też.

Usiadłam tuż obok, tak, że nasze kolana się stykały. Wzięłam go za obie ręce i odwróciłam się w jego stronę. Spojrzałam mu w oczy.

- Masz moje zaufanie.

Ścisnął moje dłonie.

- A ty moje.

W jego ciepłym uśmiechu wyschły ostatnie łzy. Otarłam oczy i wtuliłam się w niego z uśmiechem.

- Moja przytulanka... - Jude wymamrotał z zachwytem w głosie. Objął mnie mocniej, aż jego włosy połaskotały mnie w kark.

- Miałam kiedyś takiego pluszowego pieska. Przytulałam go tak często i mocno, że w niektórych miejscach powycierały się kolory - roześmiałam się, a Jude do mnie dołączył.

- Oby ze mnie nie poschodziły - pokręcił głową, ale obawa o utratę kolorów nie przeszkodziła mu, aby posadzić mnie sobie na kolanach i objąć jeszcze mocniej. Z rozkoszą przytuliłam twarz do jego klatki piersiowej i wsłuchałam się w bicie jego serca, takie silne i spokojne.

Siedzieliśmy tak, przytuleni, i cieszyliśmy się sobą. Gdy ławka stała się zbyt twarda i nasze kości zaprotestowały, podeszliśmy jeszcze bliżej rzeki, usiedliśmy na brzegu i wrzucaliśmy do wody źdźbła trawy. Kilka zaciekawionych kaczek podpłynęło.

- Ta tutaj wygląda, jakby zastanawiała się: "Czemu ci ludzie wrzucają do wody liście, nie jedzenie?" - Jude wskazał jednego z ptaków. - Chyba robi nam wyrzuty.

- Wybacz, nie mamy dla ciebie jedzenia - spojrzałam na kaczkę. Na wszelki wypadek, jakby nie zrozumiała, przekazałam jeszcze przeprosiny w jej języku: - Kwa, kwa.

Jude roześmiał się, a kaczka o dziwo odkwaknęła mi z powrotem. Jude momentalnie przestał się śmiać.

- Od kiedy rozmawiasz z kaczkami? - wytrzeszczył oczy.

- To mój taki ukryty talent - przybrałam dumną minę, choć byłam nie mniej zaskoczona niż on. - Jeszcze zanim mówiłam po ludzkiemu, gadałam po kaczkowemu. Kiedy ktoś mnie zdenerwuje, mogę go zwyzywać kwakając, a on nawet się nie zorientuje. Coś cudownego.

Mój chłopak wybuchnął śmiechem i przyciągnął mnie do siebie.

- I ty twierdzisz, że kiedykolwiek mógłbym być tobą rozczarowany?

***

Kiedy żegnałam się z Judem przy furtce, było już ciemno. Szkoła i treningi zajmowały sporo czasu. Dlatego zdziwiłam się, że gdy przekroczyłam próg domu i odparłam szaleńczo-rozczulający atak Sparky'ego, z salonu doszły do mnie rozemocjonowany głos Xaviera i głośne dźwięki gry. Wślizgnęłam się do pokoju, a moim oczom ukazały się dwie postacie, klikające zawzięcie w konsole i przekrzykujące się nawzajem. Prawdopodobnie byli to Nathan z Xavierem, ale z powodu półmroku w pomieszczeniu oraz ich zawziętego i szaleńczego spojrzenia nie byłam do końca pewna. Uśmiechnęłam się pod nosem. Byli tak pochłonięci jakąś strzelanką, że nawet mnie nie zauważyli.

- Idzie tornado - rzuciłam od niechcenia. Nawet nie zareagowali. Uklękłam i na czworaka podeszłam do stolika, po drodze rozgniatając kilka chipsów albo chrupek, które walały się po ziemi.

- Nat, za tobą! - wydarł się Xavier, aż podskoczyłam.

- Aaa! Mam cię! - Nathan uderzał mocno w konsolę i aż zerwał się z kanapy, by po chwili znowu się na nią rzucić.

Kucnęłam za stolikiem i przyciągnęłam do siebie Sparky'ego, kładąc mu palec na pysk. Wysunęłam rękę i próbowałam wymacać miskę z chipsochrupkoczymś na stole.

- Więcej ich tu biegnie! - Nathan ryknął na całe gardło, aż Sparky nadstawił uszu. - Bez jaj! Ten tu ma miotacz plazmowy!

- Bez jaj...! Mózg tego tu został pożarty przez konsolowego zombie...! - wyszeptałam do Sparky'ego, tłumiąc śmiech. Zanim trafiłam ręką na miskę, zrzuciłam niechcący pilota, ale hałasy z gry wszystko zagłuszyły. W końcu złapałam przekąski, postawiłam obok siebie na podłodze i spróbowałam. Jednak chipsy.

Zerknęłam na ekran. Chłopacy strzelali do jakichś zamaskowanych typów. Odwróciłam Sparky'ego jak małe dziecko, żeby nie patrzył na rozgrywające się krwawe sceny. Sama też po chwili zmieniłam pozycję, żeby widzieć chłopców. Chrupałam chipsy i śmiałam się pod nosem z tego, jak bardzo byli tą grą rozemocjonowani.

- Bum! Dwóch za jednym razem!

- Xav, kryj mnie! Lewo!

Wychylałam się zza stołu, ale oni nie zobaczyliby teraz nawet mamuta, gdyby takowy wszedł do pokoju. Nagle Nathan z wściekłym okrzykiem uderzył nogą w stolik. Odruchowo się schowałam, a Sparky potruchtał na korytarz.

- Niech to! Dostałem!

- Ile masz jeszcze żyć? - Xavier zapalczywie klikał. Wysunęłam głowę z powrotem.

- Ostatnie!

- Co?! Stary, zmiażdżą nas!

- Nie pękaj! - niebieskowłosy się żachnął. - Zostały mi jeszcze dwa granaty!

- To na co ty czekasz?! - wrzasnął Xavier. - Aż z nas zrobią babki jak z piasku?!

Wrzuciłam do ust resztkę chipsów. Znudziło mi się siedzenie w jednym miejscu. Wczołgałam się pod stolik. W polu widzenia miałam dwie pary wielkich, męskich stóp: jedną w białych, a drugą w czerwonożółtych skarpetkach w paski. Uszczypnęłam Nathana w kostkę.

- Sparky! Nie przeszkadzaj! - zawołał chłopak.

Wcisnęłam twarz w dywan, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Teraz dla odmiany chwyciłam za duży palec Xaviera. Potrząsnął nogą.

- Łiii! Widziałeś to?! - Nathan krzyknął. - Tak się strzela, wy niemrawe glony!

- Skup się! - nakazał mu Xavier. - Agh! Oberwałem! Wisimy na włosku, jeśli kogoś teraz trafią, to po wszystkim!

Chwyciłam brzeg skarpetki Nathana i pociągnęłam w dół. To samo zrobiłam ze skarpetką czerwonowłosego. Oboje poruszyli nogami, ciskając obelgami pod adresem wirtualnych wrogów. Bardzo powoli wysunęłam rękę. Po chwili mocno chwyciłam Nathana za nogę. Chłopak panicznie krzyknął i podskoczył. Zacisnęłam usta, próbując się nie śmiać.

- Xavier! - nogi Nathana zniknęły, gdy chłopak wskoczył na kanapę. Obok mnie na podłogę upadła jego konsola. - Coś jest pod stołem!

- Co...? - szybko złapałam też kostkę Xaviera, a ten wrzasnął, strząsnął moją rękę i jak Nathan wskoczył na sofę. - Coś mnie złapało!

Strzelanie ucichło, pewnie w chwili paniki chłopacy zostali trafieni.

- Mnie też! - pisnął Nathan.

- To Sparky...? - zawahał się Xavier.

- Nie! To coś chwyciło mnie za stopę!

- Ja tam nie zaglądam!

- Ja też nie!

Tak bardzo chciało mi się śmiać, że niemal się dusiłam. Na maska się wystraszyli!

- Schylamy się na trzy... - Xavier chyba już żałował tej decyzji. - Raz... Dwa... Trzy...!

W momencie, gdy pod stół zajrzały głowy chłopaków, wrzasnęłam:

- Rrraaauuu!

Ryknęli z przerażeniem i, uderzając głowami o mebel, poderwali się do góry. Wyczołgałam się spod stołu, śmiejąc się na całe gardło.

- Mam was! - załzawionymi ze śmiechu oczami patrzyłam na ich wykrzywione strachem twarze. - Ale mieliście miny!

Przez chwilę nie mogli wydobyć z siebie głosu, za to ja nie mogłam przestać się śmiać. Zgięłam się wpół, bo aż rozbolał mnie brzuch.

- Ja ci dam! - chłopacy jednocześnie krzyknęli i rzucili się w moją stronę. Wskoczyli na mnie i wywalili na ziemię. Płakałam i śmiałam się, i nie mogłam przestać. Nie miałam nawet siły się wyrywać spod dwóch bawołów, które mnie miażdżyły.

- Dusicie...! Mnie...! - ostatkiem tchu wrzasnęłam.

- Zasłużyłaś! - Xavier zaczął mnie łaskotać, a Nathan przyłączył się do niego ze śmiechem. Śmiejąc się i wyrywając, nie mogłam złapać tchu.

- Nie mogę... Grhhh... Oddychać...! - wycharczałam. Dopiero wtedy mnie puścili i ze złowrogimi minami stanęli nade mną. Podniosłam się, dysząc ciężko. Zaraz jednak znowu się roześmiałam. - W życiu nie widziałam was takich przerażonych! Byliście biali ze strachu!

- Masz tak w życiu więcej nie robić! - Nathan złapał mnie za ramiona i potrząsnął. Xavier chwycił moją głowę i zrobił to samo.

- Chciałaś, żebyśmy dostali zawału? - czerwonowłosy zbliżył swoją twarz do mojej i przybrał swój najgroźniejszy ton. Wyszczerzyłam zęby.

Chłopacy puścili mnie i odetchnęli, mierząc mnie wzrokiem.

- Nawet nie widzieliśmy, kiedy weszłaś - pożalił się Xavier.

- Cóż, byliście bardzo zajęci krzyczeniem i bezlitosnym waleniem w kawałki plastiku - wzruszyłam ramionami.

Nathan podniósł konsolę, mamrocząc pod nosem i rzucając mi groźne spojrzenia.

- Przez ciebie i twoje wygłupy przegraliśmy!

- Mówisz jak Craig.

Xavier padł przede mną na kolana i chwycił za brzeg bluzki.

- Czy ty wiesz, ile nas kosztowała ta walka...?! - jęknął żałośnie. - Tyle czasu i amunicji...na nic!

Wzruszyłam ponownie ramionami, śmiejąc się, bo Xavier wyglądał, jakby miał się rozpłakać.

- Możecie zacząć jeszcze raz - rzuciłam wesoło. - Xav, rozciągniesz mi bluzkę.

Chłopak wydał z siebie dźwięk podobny do płacząco-wyjącego krokodyla i pochylił się w dół tak mocno, że pociągnął mnie za sobą. Wyrwałam bluzkę z jego uścisku i podeszłam do ekranu. Nathan już wybierał opcję "Try again".

- Xav, chodź tu - niebieskowłosy usiadł wygodniej na kanapie. - Musimy dokończyć, co zaczęliśmy. Czarni Mściciele dadzą im popalić.

- "Czarni Mściciele"?! - wybuchnęłam śmiechem, a chłopacy spojrzeli na mnie spode łba. - To może od razu lepiej "Zamaskowani Muszkieterowie"?

- Nie żartuj sobie z poważnych spraw - wygłosił Xavier patetycznym tonem, idąc do kanapy. Usiadł na konsoli i skrzywił się. Parsknęłam śmiechem, choć już bolały mnie nawet żebra. Podeszłam i usiadłam między nimi, przyciągając nogi do siebie.

- Gotowy? - zapytał Nathan niskim, rycerskim głosem. Wyglądał, jakby szykował się do autentycznego boju.

- Jak nigdy przedtem - tak samo odpowiedział mu Xavier. Oboje ścisnęli konsole, gdy na ekranie pojawił się napis: "Ready?", a zaraz po nim: "Go!". Chłopcy wrzasnęli dziko, niczym indianie wyruszający na polowanie.

Wzięłam z oparcia poduszkę i przytuliłam się do niej, patrząc, jak grają. Wiercili się i wymachiwali rękami, ale nie przeszkadzało mi to. Oparłam głowę na ramieniu Xaviera, a nogi na boku Nathana. Przyglądałam się grze, ale po jakimś czasie zamknęłam oczy i rozkoszowałam się ciepłem, jakie od nich biło.

- Nathan, mieliśmy robić historię... - wymamrotałam, kiedy akurat przestał krzyczeć do postaci na ekranie.

- Nie teraz, jutro - odpowiedział szybko, po czym wrzasnął: - Gdzie uciekasz?! Dorwę cię!

Uśmiechnęłam się lekko i przyciągnęłam bliżej poduszkę. Moje myśli zaczęły krążyć po jakichś przypadkowych obszarach dnia codziennego, aż w końcu zaczęły się wyciszać. Wtuliłam się mocniej w chłopaków, ciesząc się, że są obok. Xavier powiedział coś do mnie, ale nawet nie usłyszałam, co. Zasnęłam.




~~~

*gra orkiestra, Vee rzuca konfetti, skacze dziko po pokoju* CO TU SIĘ DZIEJE, PROSZĘ PAŃSTWA?! TYSIĄC GWIAZDEK?!?!?! *szaleństwo z radości*
🥳🥳🥳

Dziękuję, że jesteście! Dziękuję, że daliście tej książce szansę, dziękuję za Waszą cierpliwość, za Wasze wsparcie, za każde ciepłe słowo, za każdy odczyt i każdą gwiazdkę z osobna! To jest niesamowite uczucie, kiedy czytasz komentarze, które mówią ci: "Hej, podoba mi się to, co piszesz", "Świetny rozdział", "Ta książka jest super" 😍

To jest bardzo, bardzo budujące. Od razu człowiekowi chce się tworzyć dalej.

Przepraszam, że musicie tyle czekać... Kopnijcie mnie czasem wirtualnie w tyłek, kiedy mam się wziąć do pracy i dokończyć rozdział 🙏

*wdech* KOCHAM WAS TAK BARDZO, BARDZO I TAK SIĘ CIESZĘ, ŻE WAM SIĘ PODOBAAAA 💘💘💘

Oraz mam jeszcze...

Dam, dam, dam...

❗Ogłoszenie❗
Ta książka gwałtownie domaga się korekty pierwszych rozdziałów (z różnych przyczyn). Wszyscy wiemy, jak bardzo są cringe'owe, niedopracowane i denne. Dlatego będę stopniowo wstawiać je poprawione. Dosłownie kilka momentów usunę, może dodam parę dialogów albo opisów, posłużę się poprawnym dubbingiem, a nie napisami, z których wtedy musiałam korzystać, doprecyzuję parę rzeczy. Nie musicie czytać jeszcze raz, główne rzeczy i wątki zostaną niezmienione. Po prostu chcę, żeby to nie kłuło tak bardzo w oczy, jak patrzy się na pierwsze części. Dalsze rozdziały zostaną niezmienione. Będę pracować nad rozdziałami pisanymi na podstawie odcinków, dalszych nie będę ruszać. Co najwyżej literówki.
Napiszę to jeszcze na mojej tablicy. Z korektą postaram się uporać szybko i nie zwlekać.

Trzymajcie się ciepło i korzystajcie z ostatnich dni wakacji 😘🌺

Kocham Was! 💖
~ Vee

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro