Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

18. Pocałuj mnie w świetle tysiąca gwiazd.

Dziękuję, że czekaliście! ❤
Jedenaście tysięcy wyświetleń?! Ludzie, że też wam się chce 😅😍

Rozdział dedykowany dla [twoje imię] ❤

Yuriko

- Będę pierwszy!

Zerwaliśmy się na równe nogi. Do moich uszu dotarł tupot, jakby ktoś biegł. I to bardzo szybko biegł.

- A zakład, Xavier?!

Jak na zawołanie odskoczyliśmy od siebie, mało nie spadając z pomostu. Czerwona aż po końcówki włosów chwyciłam nadal mokre buty i starałam się jak najbardziej naturalnie iść, co mi oczywiście nie wychodziło.

My... Prawie się... Pocałowaliśmy...

Yuriko, oddychaj. Płuca błagam, oddychajcie!

- Wszystko w porządku? - zatrzymał mnie jego niski, pociągający głos. Złapał mnie za nadgarstek. - Przepraszam, ja...

- Proszę, przestań - spojrzałam mu w oczy. - Czy możesz coś dla mnie zrobić?

- Co tylko chcesz.

Spojrzałam szybko w stronę nadchodzącej klasy.

- Nie zakładaj ich - skinęłam głową w stronę gogli, które trzymał.

- Nie mam zamiaru - puścił do mnie oko, a ja się uśmiechnęłam. Jak gdyby nigdy nic, wyszliśmy naprzeciw klasie. Uparcie ignorowałam czerwone jak biedronka po zjedzeniu chilli policzki. Jude nie wyglądał lepiej.

Zza zakrętu wybiegł zdyszany Nathan. Zatrzymał się przed nami tak gwałtownie, że po sekundzie wpadł na niego Xavier. Niebieskowłosy patrzył z konsternacją to na nasze czerwone twarze, to na gogle, które trzymał Jude, to na mokre buty i stopy.

- Co wy tacy czerwoni jesteście? - wypalił Foster, zanim Nathan zdążył do szturchnąć i dać do zrozumienia, że to nie czas i miejsce na niedyskretne pytania.

- Od słońca - wymamrotałam, po czym odgryzłam się: - Ty nie wyglądasz lepiej.

To była akurat prawda, miał zaczerwienione od biegu policzki i krople potu na czole po wspinaczce w pełnym słońcu.

- No nie fochaj się - poczochrał mnie po głowie i zmarszczył brwi.

- Czemu masz mokre włosy? Ja rozumiem, że przy zmywaniu można się pochlapać, ale no bez przesady...

Spojrzeliśmy na siebie z Judem i wybuchnęliśmy śmiechem na wspomnienie dzikich zabaw w jeziorze.

- Wiesz co, Xavier? Nie tylko tobie słońce zaszkodziło - Nathan patrzył na nas jak na nie do końca zdrowych psychicznie. No w sumie to mu się nie dziwię, z tymi mokrymi butami i śmiejąc się jak wariaci musieliśmy wyglądać dziwnie.

Dołączyła do nas reszta klasy.

- Jak zmywanie? Wszystko dobrze, czy mam skontrolować? - zapytał pan Craig.

- Wszystko poszło gładko i naczynia lśnią - odparł Jude. Gdy nauczyciel się odwrócił, dodałam cicho:

- Nie licząc tej pobitej szklanki...

Stojący najbliżej Nathan i Xavier parsknęli śmiechem.

***

- Gdzie położyć kiełbaski?

- Hej, pomóż mi z tą ławką!

- Proszę pana, przyniosłem kijki, o które pan prosił!

- Ale mamy pianki, prawda? Bez pianek się nie da!

- Są, są, o tutaj.

Gdy pan Wilson ogłosił, że dziś zamiast kolacji będzie ognisko, od razu każdy wziął się za przygotowania. Dookoła paleniska ustawiono ławki, które, razem z innymi potrzebnymi rzeczami, wzięliśmy z czegoś na kształt magazynku pola biwakowego. Można było z niego brać kapoki, kijki do pieczenia kiełbasek, a nawet znalazła się niewielka łódka. Byliśmy już gotowi, gdy słońce całkowicie schowało się za horyzontem. Strażnik, będący też opiekunem sprzętu z magazynku, pomógł rozpalić ognisko. Każdy wziął sobie kiełbaskę i chleb i zaczęła się uczta.

Gdy wszyscy jedli, pan Wilson odkrywał w sobie duszę pisarza i opowiadał nam trochę mroczną i tajemniczą, ale w większej mierze śmieszną historię o trójce uczniów i bliżej nieokreślonym stworze z bagien. Żując kiełbaskę przyglądałam się Mii, rozglądającej się z przestrachem. Wyglądała, jakby spodziewała się, że zza krzaków wyskoczy potwór z bagien, o którym z fascynacją opowiadał nauczyciel. Nathan również to zauważył i nie mógł się powstrzymać, by tego nie wykorzystać. Zakradł się i zawył niczym wilk tuż obok jej głowy. Mia wrzasnęła i mało brakowało, a wpadłaby do ogniska. Śmiałam się z jej przerażonej miny, jednocześnie przypominając sobie tamten wieczór u Marka, kiedy oglądaliśmy horror, a ja jak teraz Mia padłam ofiarą kreatywności Swifta.

Gdy słońce schowało się za górą i jedynym źródłem światła były strzelające płomienie z ogniska, ktoś rzucił propozycję:

- Zaśpiewajmy coś! Co to za ognisko bez piosenek?

Rozległy się słowa uznania dla tego pomysłu, a Ryan wstał i rzucił:

- Zaczekajcie chwilę - pobiegł w stronę magazynku. Po chwili wrócił, niosąc coś ze sobą.

- Gitara? - zapytała zaciekawiona Aya. Wszyscy spojrzeli na bagaż Ryana. - Potrafisz grać?

Chłopak kiwnął głową.

- Kiedy nosiliśmy ławki, zauważyłem ją u strażnika. Pomyślałem, że może się przydać do śpiewania.

- Teraz to mamy pierwszorzędne ognisko - ucieszył się pan Wilson. Po chwili na polanie rozległy się dźwięki gitary i głos Ryana, który zanucił jedną ze znanych piosenek. Po chwili dołączyło się do niego kilkanaście innych głosów, łącznie z panią Hudston, która, jak się okazało, ma niesamowicie mocny głos.

To wszystko było takie niezwykłe, było zupełnie inaczej, niż gdy spędzaliśmy ze sobą czas na codzień w szkole. Było ciemno, widziałam tylko lekko oświetlone płomieniami twarze koleżanek i kolegów, tworzyło to zupełnie inną rzeczywistość. Dopiero teraz poczułam, jak bardzo zdążyłam się z nimi zżyć, odkąd dołączyłam do Gimnazjum Raimona. Spojrzałam na Xaviera, który też był z nami od niedawna - od momentu, kiedy powiedział, że będzie grał w naszej drużynie. Miałam wrażenie, że zna tych ludzi od dawna, bo czuł się zupełnie swobodnie i, co zdziwiło mnie najbardziej, śpiewał razem z innymi. Nigdy, przenigdy nie słyszałam, jak śpiewa, nie licząc zwykłego "Sto lat". Ma talent. Muszę mu to później powiedzieć. Uśmiechnęłam się, kiedy Axel poprosił Celię do tańca. Chyba jeszcze świat nie widział tak zakochanych w sobie ludzi!

Słowa piosenek niosły się po polanie, a ja miałam wrażenie, jakby czas się zatrzymał. Piosenki mijały jedna po drugiej, ale wszystko ciągle było takie samo: uśmiechnięte twarze osób siedzących dookoła mnie, głośne dźwięki gitary i gwiazdy, którymi usłane było całe niebo. Nawet nie wiem, kiedy znalazłam się na ziemi, z głową na kolanach Jude'a.

Gdy nasze oczy się spotkały, nie słyszałam już gry ani śpiewów. Wszystko dookoła mnie ucichło, a jedyne co słyszałam, to bicie oszalałego serca.

Przed oczami przeleciały mi wszystkie chwile naszej znajomości. Śnieżyca, tamta noc, gdy nie mogłam spać, poszukiwanie Płomiennego Napastnika, nieszczęsny Gwiezdny Feniks w środku nocy, ulewa w Inazumie, pijama party u Marka, projekt na japoński, pomost. To, jak zawsze się o mnie troszczył i był obok, kiedy go potrzebowałam. Wszystkie trwające długie godziny rozmowy i śmiech. W jego oczach widziałam, że myślał o tym samym. Czyżby szósty kobiecy zmysł?

Nagle Ryan zaczął grać piosenkę, która niedawno została nagrana. Otworzyłam usta ze zdziwienia, gdy...Jude zaczął śpiewać. Ale jak śpiewać!

- Zakochuję się w tobie każdego dnia* - śpiewał swoim niskim, pięknym głosem, patrząc mi prosto w oczy. Zaparło mi dech w piersiach... W życiu bym nie pomyślała, że ma tak cudowny głos - miękki, czysty, po prostu piękny.

- Chcę ci tylko powiedzieć, że jestem - zaśpiewał to z takim uczuciem, że w oczach stanęły mi łzy. Otarł je i położył dłoń na moim policzku. - Więc teraz, kochanie, weź mnie w swoje kochające ramiona, pocałuj mnie w świetle tysiąca gwiazd, połóż głowę na moim bijącym sercu...

Jeśli kiedykolwiek ktoś by mi powiedział, że można mnie uwieść śpiewając, nie uwierzyłabym mu. Tymczasem czułam, że jestem kompletnie bezbronna wobec jego głosu i oczu, w których widziałam coś, od czego w brzuchu miałam motyle. Uczucie. Do mnie...

- Głośno myślę, może znaleźliśmy miłość właśnie tam, gdzie jesteśmy.

Świat wirował mi przed oczami. Czułam się tak wyjątkowo, że nie potrafię wyrazić tego słowami. Nie widziałam nic. Tylko jego twarz. Nie czułam nic. Tylko jego dłoń, którą gładził delikatnie mój policzek.

Przestał śpiewać. Wziął mnie za rękę i złożył na niej pocałunek. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu, który cisnął mi się na usta.

- Proszę, śpiewaj dalej... - wyszeptałam, wpatrzona w jego głębokie oczy.

- Kochanie, twój uśmiech jest na zawsze w moich myślach i pamięci - śpiewał niemal szeptem, pochylając się nade mną. - Myślę o tym, jak ludzie zakochują się w tajemniczy sposób, może to wszystko część planu.

Urwał. Powoli pochylił się, po czym poczułam na policzku jego delikatny pocałunek.

Mimo, że wszyscy udawali, że wcale nie patrzą w naszą stronę wiedziałam, że jest zupełnie odwrotnie.

- Chodźmy stąd - szepnęłam chłopakowi do ucha, aby tylko on to usłyszał. Kiwnął głową i pomógł mi wstać. Teraz to my udawaliśmy, że nie widzimy spojrzeń kierowanych w naszą stronę. Jude wziął mnie za rękę i ruszyliśmy w kierunku jeziora, którego tafla odbijała księżyc i gwiazdy. Skręciliśmy za drzewa, by odciąć się od wzroku ciekawskiej klasy. Przystanęliśmy, a chłopak wziął mnie za ręce, a nasze spojrzenia na nowo się spotkały. Byliśmy tylko my i niebo nad nami, które swoim blaskiem oświetlało nasze twarze. Dźwięki gitary i śpiew tonęły gdzieś w przestrzeni, zagłuszane cykaniem świerszczy. Ani na moment nie odwróciliśmy wzroku. Chłopak położył dłonie na mojej talii, a ja oplotłam swoje ręce dookoła jego szyi, zmniejszając odległość między nami. Moje serce waliło w oszalałym tempie. Zakochałam się w nim do szaleństwa.

- Pocałuj mnie w świetle tysiąca gwiazd - zanucił, cały czas patrząc mi w oczy. Nim zdążyłam spanikować, bo nigdy się nie całowałam, pochylił się i pocałował mnie. Moje serce zabiło tak mocno, że myślałam, że zaraz zejdę na zawał, gdy całował mnie delikatnie, z uczuciem, jakby bał się, że zrobi mi krzywdę. Miałam nogi jak z waty, ale podobało mi się to i byłam tak szczęśliwa, jak jeszcze chyba nigdy w życiu. Myśli w mojej głowie zderzały się jedna z drugą i zupełnie nie wiedziałam, co mam zrobić, gdy nasz pocałunek się zakończył. Gdyby mnie nie trzymał, chybabym upadła. Moje nogi miały gdzieś to, że ich potrzebuję. Dopiero gdy płuca zaczęły gorączkowo domagać się powietrza zauważyłam, że wstrzymywałam oddech. Zrobiłam głęboki wdech i otwierałam usta, by powiedzieć cokolwiek, najpewniej idiotycznego, aby przerwać ciszę, ale...

- Kocham cię, Yuriko - czy to się dzieje naprawdę...? Ja chyba śnię... Ale patrząc w jego oczy widziałam, że mówi poważnie. Odwołuję to, co myślałam przed chwilą. Dopiero teraz bardziej szczęśliwa już być nie mogę.

- Ja... - próbowałam sklecić jakąś sensowną wypowiedź, ale chyba moje szare komórki zapomniały, jak się myśli. Dziękuję mózgu, zawsze mnie wspierałeś.

- Odkąd cię poznałem nawet nie chcę sobie wyobrażać, jak wyglądałoby moje życie bez ciebie, bo kocham twój śmiech, kocham nasze rozmowy, kocham twoje oczy, kocham całą ciebie - mówił, patrząc mi prosto w oczy, cały czas trzymając moje dłonie. - Jesteś taka piękna i taka wyjątkowa. Masz w sobie coś, co cię wyróżnia i właśnie to skradło moje serce. Patrząc na ciebie czuję się szczęśliwy i nie potrafię wyrazić słowami, jak bardzo się w tobie zakochałem.

On.

Mnie.

Kocha...

Szczęście przenika każdą moją komórkę tak silnie, że chyba jestem już nim napromieniowana i zaraz zacznę się świecić. Muszę dać mu upust.

- Szkoda, że ja nie potrafię wymyślić takiej pięknej przemowy... - powiedziałam z uśmiechem szerszym nawet niż uśmiech Marka. Stanęłam na palcach i wyszeptałam wprost w jego usta:

- ...bo ja też cię kocham.

Wystarczył jeden maleńki krok, by znów poczuć jego usta na swoich. Oboje nie mogliśmy przestać się uśmiechać, śmiały się nasze oczy, usta, a serca zaczęły chyba bić w jednym rytmie, gdy zatapialiśmy się w swoich spojrzeniach. Wtuliłam twarz w jego klatkę piersiową, a on objął mnie swoimi silnymi ramionami. W tym momencie czułam, że niczego mi więcej nie trzeba.

No i kto mi teraz powie, że marzenia się nie spełniają?

***
Jude

Jeszcze zanim otworzyłem oczy, uśmiechnąłem się szeroko na wspomnienie wczorajszego wieczoru.

Ona też mnie kocha! Chyba nie ma wspanialszego uczucia, niż odwzajemniona miłość!

A te pocałunki... Marzyłem o nich. Nie wiem, co we mnie wczoraj wstąpiło, że tak po prostu się na to odważyłem. Nie chciałem jej zrazić czy przestraszyć, nie chciałem żeby było na nie za wcześnie. Ale...chyba wyszło na dobre.

Byłem tak szczęśliwy, że schowałem twarz w poduszkę, aby śmiechem i krzyczeniem z radości nie obudzić chłopaków. Gdy pierwsza fala radości minęła, po omacku sięgnąłem po telefon do plecaka. Była dopiero piąta! Postanowiłem, że spróbuję jeszcze zasnąć, ale po dziesięciu minutach walania się z boku na bok zrezygnowałem. Cały czas byłem przepełniony energią i na nowo przeżywałem wczorajszy wieczór. To cud, że w ogóle zasnąłem tej nocy. Starałem się być cicho, ale komórki mojego ciała były tak naładowane energią, że niemal wyszarpnąłem bluzę z plecaka, przy okazji wywalając telefon. Urządzenie z cichym hukiem uderzyło o laptop Nathana.

- Ups... - gdy Swift przez sen poruszył się niespokojnie, ostrożnie ruszyłem w stronę wyjścia z namiotu. Nagle potknąłem się o butelkę z colą, którą jakiś osioł, czytaj: któryś z chłopaków, zostawił tuż przy wyjściu. Butelka narobiła trochę hałasu, więc czym prędzej się ulotniłem.

Każdy, kto był kiedyś nad jeziorem wie, że poranki są najzimniejsze. Dawno temu mój dziadek zabrał mnie o trzeciej nad ranem na łowienie ryb z łódki. Zamarzłem wtedy na kość, bo nie ubrałem się zbyt ciepło. Pochwaliłem się więc teraz w myślach, że nie zapomniałem o bluzie, która dawała choć trochę ciepła. Z braku lepszego pomysłu wszedłem na pomost i usiadłem tuż przy jego granicy, twarzą do jeziora. Tafla wody była gładka niczym lustro, niezmącona nawet jedną niewielką falą. Spojrzałem w stronę małego cypla, gdzie wczoraj miały miejsce najcudowniejsze chwile mojego życia i uśmiech sam wkradł mi się na usta.

Siedziałem, obserwując wodę, z której co jakiś czas wychylił się rybi pyszczek, i szuwary, z których wypływały już ptaki. "Mógłbym tak cały czas", przemknęło mi przez myśl. Obserwacja przyrody mnie uspokajała, a w ciszy najlepiej się myślało. Właśnie tą cudowną ciszę zaburzyły kroki za moimi plecami. Obok mnie usiadł Nathan.

- Obudziłem cię? - spytałem, patrząc na niewielką wysepkę pośrodku jeziora. Pewnie była to wyspa bez gleby, taka z trzcin wyrastających wprost z dna jeziora.

- Nie, skąd ci to przyszło do głowy? - sarknął, przecierając oczy.

Chwyciłem gałązkę, unoszącą się na wodzie, i zacząłem rysować nią bliżej nieokreślone kształty na powierzchni, a zamiast idealnej tafli pojawiły się kółka.

- Jakim cudem dasz radę siedzieć tu w samej piżamie? Jest lodowato - słońce jeszcze nie wzeszło wysoko, a Nathan zdawał się tego nie odczuwać. Zazdroszczę mu skóry ze stali.

- Póki nie jestem do końca przytomny nawet nie czuję, że jest zimno. Nie uświadamiaj mnie - ziewnął. Swift chyba nie lubił lub nie umiał siedzieć w ciszy i delektować się pięknem przyrody, bo już po trzydziestu sekundach zapytał:

- Czemu tu siedzimy?

- Bo nie śpimy.

- Co jest w tym jeziorze takiego niezwykłego? - Nathan rozglądał się dookoła, próbując znaleźć cokolwiek, co usprawiedliwiałoby siedzenie tu, a nie w ciepłym śpiworze.

- Cisza i spokój. A przynajmniej były, póki nie przyszedłeś - parsknąłem pod nosem.

- Przecież ja jestem oazą spokoju - obruszył się.

- Mhm.

- Nie wierzysz? No to patrz - zamknął oczy i przyjął pozę do medytacji. Zacząłem odliczać, ile wytrzyma w całkowitej ciszy i bezruchu.

Przy czterdziestu siedmiu otworzył oczy i machnął ręką:

- To nie dla mnie.

Wróciłem do patrzenia na drugi brzeg jeziora. Nathan co chwilę zerkał na mnie, jakby chciał mi coś powiedzieć. W końcu wyszedłem mu naprzeciw:

- Wal śmiało, co cię gryzie. Ale jeśli to pchła, to wiedz, że nie zamierzam ci pomóc w wygrzebywaniu jej z włosów.

Parsknął śmiechem i pokręcił głową.

- Wczorajszy wieczór mnie gryzie.

Może już łatwiej byłoby polować na tą pchłę?

- Powiedziałeś jej?

Kiwnąłem głową, nie mogąc powstrzymać uśmiechu. Już chyba do końca życia będę się uśmiechał, kiedy o niej pomyślę.

Przy czym nie mówię, że nie było tak wcześniej.

- No w końcu! - wrzasnął Nathan z dziką radością. Złapał mnie za rękę i zaczął nią potrząsać. - Macie moje błogosławieństwo!

Parsknąłem śmiechem, a przed oczami stanęła mi Yuriko w długiej, białej sukni, z pięknie uczesanymi włosami i...

- Halo, czy jest tam ktoś?! - tak się rozmarzyłem, że Nathan musiał krzyczeć mi do ucha, żebym wrócił do rzeczywistości.

- Jestem, nie wydzieraj się - zatkałem uszy.

- No nie wierzę... - Nathan chwycił się za serce i mówił z zachwytem. - Wielki Jude Sharp, strateg tysiąclecia, jest rozkojarzony na myśl o mojej siostrze... Czuję się wyróżniony.

Jestem pewien, że mój głośny śmiech obudził wszystkich, łącznie z rybami w jeziorze.

***
Yuriko

- Hej.

- Hej.

Stałam przed Judem, nie bardzo wiedząc, jak mam się zachować. Przytulić go? Pocałować na powitanie?

- Zbiórka! - wołanie szanownego wychowawcy puściłam mimo uszu. Było około godziny dziesiątej, ale dopiero teraz przywitaliśmy się z Judem. Przy śniadaniu ciągle zagadywały mnie Celia, Aya i kilka innych dziewczyn, a Jude z kolei cały czas rozmawiał z chłopakami o Igrzyskach, które nas czekały. W pewnym momencie było mi go serdecznie szkoda - ciągle musiał odpowiadać im na pytania i ledwo zdążył cokolwiek zjeść.

Chłopak nachylił się i pocałował mnie lekko, przełamując tą niewidzialną barierę niezręczności. Z uśmiechem przytuliłam się do niego i powiedziałam z westchnieniem:

- Jeśli nie pójdziemy, pan Craig sam po nas przyjdzie.

- Może da nam jeszcze chwilkę - powiedział cicho, wtukając twarz w moje włosy i obejmując mocniej. Gdy tylko przymknęłam oczy, usłyszałam tuż obok głos Nathana:

- Ja wiem, że chcecie się sobą nacieszyć, ale nie chcę was narażać na wymówki Craiga - odsunęliśmy się od siebie, patrząc na niebieskowłosego z wyrzutem. - Jeszcze wam zrobi pogadankę, jak niehigieniczne jest całowanie się czy coś takiego.

- No chodź, zazdrośniku - roześmiałam się i przytuliłam Nathana. - Ja wiem, że w głębi duszy też chcesz mieć kogo przytulać. Kto wie, może niedługo znajdziesz swoją ukochaną?

- Ja wcale... - próbował się bronić, gdy Jude wybuchnął śmiechem.

- Nie przeszkadzajcie sobie, poczekamy, czemu nie?! - zawołała rozbawiona Aya, idąc w naszą stronę, którą najwyraźniej przysłał wychowawca.

Nathan jak oparzony odskoczył od nas, dając znać, że on nie ma nic wspólnego ze spóźnianiem się na zbiórkę. Wywróciłam oczami, jednocześnie czując, jak Jude bierze mnie za rękę.

- No w końcu! - pan Craig był wyraźnie zniecierpliwiony, gdy dołączyliśmy do klasy. - Można wiedzieć, co było tak ważnego, że kazaliście nam czekać?

- Po prostu Nathanowi wydawało się, że widział niedźwiedzia i się schował. Poszliśmy go szukać - Jude powiedział bez mrugnięcia okiem, po czym pokręcił głową, zrezygnowany. - Jak się colę przedawkowuje, to tak się to kończy...

Nathan łypnął na niego groźnie, ale nic nie powiedział. Nauczyciel albo niedowierzał, albo uznał, że dla niebieskowłosego nie ma już ratunku, bo darował sobie recytowanie, co szkodliwego zawiera cola. Zamiast tego zwrócił się do klasy:

- Na dzisiaj mamy zaplanowane pływanie kajakami... - wychowawca przeczekał okrzyki radości, po czym kontynuował:

- Macie być b a r d z o ostrożni i nie oddalać się od grupy - nikt go już za bardzo nie słuchał, bo wiadome było, że zaraz zacznie omawiać całą listę zasad BHP. Zlitował się nad nami pan Wilson:

- Popłyniemy wzdłuż prawego brzegu, a później za tamten cypel - wskazywał kierunek wyprawy - a gdy dopłyniemy do końca jeziora, zawrócimy.

Zaczęłam przypominać sobie mapę, na której widziałam to jezioro przed wyjazdem: kształtem przypominało podkowę, a pole namiotowe znajdowało się w jej środku.

- Zasada jest w sumie jedna i najważniejsza - nauczyciel zerknął trochę znudzony na pana Craiga. - Nie zdejmujecie kapoków. W przeciwnym razie jakby coś ktoś może być trudno udowodnić w sądzie, że to nie wina opiekunów i że pożarł was potwór wodny. Czy to jest jasne?

Zgodnie kiwnęliśmy głowami. Trochę obrażony Pan Craig zaczął rozdawać kapoki, wzięte z magazynku, a pani Hudston kontynuowała omawianie spraw organizacyjnych:

- Dobierzcie się w pary. Dobrze by było, gdyby w każdej parze była choć jedna silna osoba, gdyby kajak się przewrócił czy coś podobnego.

Pan Craig spojrzał na nią z przerażeniem: wizja wywracającego się kajaku musiała być dla niego traumatyczna. Pani Hudston wyłapała to pełne strachu spojrzenie i szybko dodała:

- Co się oczywiście raczej nie stanie. Czy wszyscy już mają kapoki? - zmieniła temat, by wychowawca nie zaczął rozważać odpuszczenia sobie kajaków.

- Tak!

Założyłam kapok i próbowałam rozbroić te wszystkie zatrzaski i sznureczki.

- Się można zabić, pływając w czymś takim - prychnęłam pod nosem. Sznurki zaplątane we włosy i dookoła szyi wydały mi się całkiem realne. Zaczęłam siłować się z zatrzaskami. - Ty durny, niewydarzony...

- Czekaj, pomogę ci - Jude przerwał litanię przymiotników, cisnącą mi się na usta. Odgarnął włosy opadające na moją klatkę piersiową i sprawnie zapiął kapok.

- Nie połamałeś palców? - sapnęłam z podziwem.

Pomachał wszystkimi dziesięcioma na dowód, że gips nie będzie konieczny.

- Płyniemy razem?

- Z miłą chęcią - odwzajemniłam uśmiech. Chwyciliśmy kajak i postawiliśmy na wodzie, obok kilkunastu innych, które przyjechały z wypożyczalni.

- Pływałeś kiedyś kajakiem? - spytałam, biorąc do rąk wiosło i robiąc w powietrzu kilka kółek na próbę.

- Chyba raz się zdarzyło - wsiadł do kajaka, zostawiając mi przednie miejsce. Wychowawca i pani Hudston płynęli na przedzie, a grupę kajaków zamykał pan Wilson ze strażnikiem, bo było nieparzyście i chcąc nie chcąc zgodził się popłynąć z nami. Gdy wypłynęliśmy okazało się, że kajak to nie to samo co łódka i chwieje się jak pijak. Odruchowo sprawdziłam, czy kapok jest na swoim miejscu i kontynuowałam wiosłowanie, jeśli moje żałosne próby robienia tego profesjonalnie można tak nazwać. Ale w sumie nie było źle - jakoś udało się mi i Jude'owi złapać wspólny rytm.

Płynęliśmy teraz pośrodku jeziora, co było dla mnie równie niesamowite, jak chodzenie po górach. Pod tobą głęboka woda, nad tobą wielkie niebo. Widziałam pod powierzchnią całe mnóstwo rybek, które uciekały, gdy zanurzałam wiosło. Od świata jezioro zdawało się być odgrodzone murem z drzew i gór, żadnych warczących samochodów czy wyjących syren. Tylko śpiew ptaków i chlupanie wody.

Axel i Celia, którzy dotychczas płynęli obok nas, przyjęli wyzwanie pana Wilsona i zaczęli się ścigać. Strażnik nie był zachwycony, ale kto by go tam słuchał? Nasz kajak szybko został w tyle, bo ani Axel z Celią, ani pan Wilson nie zamierzał się poddać. Patrzyłam na ich wyścig, gdy nagle na wodzie obok kajaka zobaczyłam unoszącego się kwiatka. To nie była lilia, ale jakiś inny bardzo ładny gatunek, pewnie wrzucony do wody przez jakieś dziecko. Tak mi się spodobał, że wyciągnęłam rękę i starałam się go dosięgnąć. Kajak zakołysał się, ale brakowało mi już tylko pięciu centymetrów!

- Yuri, nie wychylaj... - Jude nie zdążył dokończyć, gdy nachyliłam się ciut za mocno, a kajak wywrócił się.

Jude

Na moment znalazłem się pod wodą, ale kapok szybko wyciągnął mnie na powierzchnię. Rozejrzałem się, ale oprócz przewróconego kajaka nie mogłem dostrzec Yuriko.

- Yuri! - zawołałem z nadzieją, że po prostu jakimś dziwnym trafem jej nie widzę. Przed oczami stanęła mi scena z jakiegoś filmu, w której bohater utknął pod łódką i po plecach przebiegł mi dreszcz. Zacząłem gorączkowo rozpinać kapok, żeby zanurkować, gdy za plecami usłyszałem głos dziewczyny:

- Co ty robisz?

Nawet nie potrafię opisać, jak wielką poczułem ulgę. Odwróciłem się gwałtownie, niemal wpadając na zdziwioną Yuriko.

- Nigdzie cię nie widziałem - dotknąłem jej ramienia, by upewnić się, że jest cała i zdrowa.

- Chyba byłam po drugiej stronie kajaka. Zasłonił mnie - odparła. - Przepraszam, mogłam bardziej uważać z tym kwiatkiem.

- Póki pan Craig tego nie widział, będziemy żyć - uśmiechnąłem się. Wziąłem kwiatek, który dryfował obok i włożyłem go we włosy Yuriko. - Możesz robić za Małą Syrenkę.

- A ty za mojego księcia - uśmiechnęła się promiennie. Wskazała głową kajak. - Wracajmy na nasz statek, bo jak Craig zobaczy, że nas nie ma, to będziemy odpowiedzialni za jego zejście na zawał.

***

- Jude, pomożesz? - Xavier wyciągnął w moją stronę wypchany po brzegi plecak. Wziąłem go i omal nie upuściłem, nie spodziewałem się, że będzie taki ciężki. - Co ty tam masz?

- A takie różne... rzeczy - zaczął zwijać kurtkę i wciskać ją do plecaka.

- "Rzeczy"? - spojrzałem podejrzliwie na plecak i odsunąłem go od siebie na długość ręki. - Sądząc po ciężkości może tam być średniej wielkości bomba. Chyba nie zamierzasz jej zdetonować na szlaku na życzenie jakichś terrorystów?

Foster spojrzał na mnie tak, że zacząłem obawiać się, czy dożyję jutra.

- Trzymaj te swoje r z e c z y - wcisnąłem mu do rąk plecak i wytarłem dłonie w spodnie. - Idę spisać testament.

- Ktoś umiera? - do namiotu zajrzała Yuriko. - Słyszałam tylko ostatnie zdanie i się zastanawiam, czy na pewno chcę znać resztę.

- Nie chcesz - spojrzałem wymownie na śmiejącego się diabolicznie Xaviera. Dziewczyna pokiwała powoli głową i wyszła z namiotu, a ja czym prędzej za nią. Kto wie, co może odbić Xavierowi? Może zechce zdetonować ten podejrzany ładunek wcześniej?

- Nathan też idzie? - spytała Yuri, schylając się i poprawiając sznurówki.

- Nie idzie - uprzedził mnie Axel, który właśnie wyszedł z namiotu. - Cytuję: "Chyba Craiga pogięło, jeśli myśli, że po tym całym wiosłowaniu wyciągnie mnie na szlak. Jak chciał, abym holował te miss "bolą-mnie-rączki" wątpliwej piękności, to niech sam się teraz produkuje".

Pokiwaliśmy głowami ze zrozumieniem. Mia i Louisa nie zostały stworzone do uprawiania jakiegokolwiek sportu i nie dały rady wrócić kajakiem o własnych siłach. Nathan i Mark grali w całej historii role kozłów ofiarnych, bo, jak stwierdził pan Craig, "przecież ktoś musi". Ale, jak wiadomo, Mark skądś czerpie niekończącą się energię i wybierał się na szlak.

Dołączyły do nas Celia i Aya, a po chwili z namiotu wytoczył się Xavier ze swoimi "rzeczami" i Mark.

- Ale Mia nie idzie, co nie? - czerwonowłosy spojrzał na dziewczyny z niekłamaną nadzieją w oczach. Ściszył głos. - Bo nie chcę znowu słuchać o jej biednych bucikach całych w błocie.

- Co ty - Aya machnęła ręką. - To wysiłek nieobowiązkowy, chyba musiałbyś jej zapłacić, żeby z tobą poszła.

Xavier odetchnął z ulgą, jak w sumie wszyscy. Wspinaczki z Mią odbywały się każda według podobnego scenariusza:

1. "Za co mnie to spotyka?"
2. "Daleko jeszcze?" razy cztery
3. "Ja już nie mogę!"
4. "MOJE BUTY!"
5. "Umieram..."

Każdemu już zupełnie obrzydło słuchanie jej pretensjonalnego tonu, więc zapowiadało się na miłą wycieczkę. Pan Wilson zorganizował dla wszystkich chętnych wyjście na szlak, kawałek drogi stąd i grzechem byłoby nie skorzystać, zwłaszcza że nie będzie z nami pana Craiga. Razem z panią Hudston zostają na polu biwakowym. Nasze uszy w końcu będą mogły posłuchać przyrody, a nie wychowawcy ględzącego o rzadkim gatunku grzyba, który właśnie mijaliśmy.

Całą gromadą dołączyliśmy do reszty osób, chcących się powspinać, na czele których stał pan Wilson w swoim ulubionym kapeluszu. Wyglądał w nim jak autentyczny Indiana Jones.

- To co kompanio, ruszamy! - nauczyciel zarażał nas wszystkich swoim entuzjazmem. Wyszliśmy z pola biwakowego i ruszyliśmy najpierw trawiastą, a później już asfaltową drogą. Szlak, na który się wybieraliśmy, był dość uczęszczany, podobnie jak inne szlaki tej góry. Zdecydowaliśmy się na średniej trudności szlak, żeby nie nudzić się na łatwym i nie konać na zaawansowanym.

Gdy stanęliśmy u podnóża góry, zaparło mi dech w piersiach. Jaka ogromniasta! Gęsto porośnięta drzewami i krzewami przypominała dżunglę. Mimowolnie uśmiechnąłem się na myśl o tym, że teraz kapelusz pana Wilsona wydaje się być całkowicie na miejscu.

Na początku wspinaczki szlak nie był wymagający, rozmawialiśmy wspinając się i nie męczyliśmy się. Po pewnym czasie był coraz bardziej stromy, coraz więcej musieliśmy używać siły, by wspinać się dalej. Już nie rozmawialiśmy, by móc bez problemu łapać oddech, ale za to każdy rozglądał się i obserwował tą, zdawało się, pierwotną przyrodę. Dookoła tylko zieleń, piach i skały. Ścieżka, którą podążaliśmy miała wiele odnóg, z czego miałem wrażenie, że każda wygląda tak samo, obrośnięta krzakami.

- Wielka ta góra, nie? - zagadała do mnie Yuri, gdy pan Wilson zarządził postój. Mieliśmy chwilę na złapanie oddechu i napicie się wody.

- Z dołu wyglądała na dużą, ale teraz mam wrażenie, że można chodzić po niej całe życie, a i tak nie odwiedzisz wszystkich miejsc - kiwnąłem głową. Spojrzałem na kwiatek, który nadal miała we włosach, tylko tym razem związanych w warkocz.

- Musisz częściej znajdować kwiatki. Ładnie ci z nim.

Zaczerwieniła się lekko i roześmiała:

- Tutaj to mogę co najwyżej zerwać pokrzywę.

- Da się załatwić - Xavier przysiadł się obok. - Yuri w wianku z pokrzyw... To będzie widowisko.

- Ty nawet nie umiesz robić wianków - wywróciła oczami.

- Ale ja umiem - Celia i po chwili też Axel dołączyli do rozmowy. - Babcia mnie kiedyś nauczyła.

Przypomniała mi się sympatyczna staruszka, pani Hills, którą miałem okazję poznać. Niestety zmarła kilka lat temu.

- Upleciesz wielki wianek z pokrzyw dla Yuri i zobaczymy, ile w nim wytrzyma - daję głowę, że Xavier z przyjemnością by się o tym przekonał, ale Yuriko rzuciła mu wściekłe spojrzenie.

- Żadnych wianków - ucięła. - Za to była kiedyś taka baśń, w której królewna musiała pleść z pokrzyw koszule, żeby dzięki nim odczarować swoich braci zamienionych w łabędzie. Zróbmy z Xaviera królewnę. Niech sam się męczy z pokrzywami...

Opowieść Yuri przerwał głośny śmiech Axela. Patrzyliśmy skonsternowani, jak niemal zwija się ze śmiechu.

- Co cię tak bawi? - zapytał ostrożnie Xavier. - Mam nadzieję, że nie ja jako królewna.

- Nie, nie - chłopak starał się opanować śmiech. - Wyobraziłem sobie Celię rzucającą pokrzywami w łabędzia z głową Jude'a. Nie no, skonać można.

Chyba wszystkie ptaki z okolicy zerwały się z drzew na nasz ogromny wybuch śmiechu.

Yuriko

Gdy jakimś cudem skończyliśmy się śmiać, pan Wilson zarządził dalszą wspinaczkę. Co chwilę któreś z nas zerkało w stronę Jude'a, wyobrażając go sobie jako łabędzia i ponownie wybuchało śmiechem. Jeśli kiedykolwiek Jude będzie chciał pójść na bal przebierańców, wybór stroju będzie raczej prosty.

Przedzieraliśmy się przez coraz gęstsze chaszcze. Gdzieś na dnie mojej podświadomości rodziła się myśl, że robi się zimno i jakoś ciemniej, ale nie zwróciłam na to większej uwagi, aż do momentu, gdy...

- Stop! - nauczyciel wpatrywał się w niebo, które podejrzanie szybko zachodziło chmurami. Dałabym sobie rękę uciąć, że jeszcze pięć minut temu świeciło słońce. - Idzie burza, schodzimy. Ostrożnie, ale szybko, uważajcie żeby się nie poślizgnąć.

Ale szkoda, a tak blisko byliśmy!

Z każdym kolejnym metrem w dół dookoła było coraz ciemniej, po dziesięciu minutach schodzenia ledwo widziałam, gdzie stawiam nogi. Zaczęłam przypominać sobie wszystkie te historie, jak bardzo burza w górach może być niebezpieczna, ale postanowiłam o tym nie myśleć. Jeszcze tylko mojej paniki tu brakuje.

Przez kilka pierwszych sekund to był lekki deszcz, potem lunęło, jakby ktoś odkręcił zawór w chmurach. Było niewiarygodnie ciemno - nie widziałam już nawet szlaku.

- Musimy się pospieszyć! - pan Wilson zachowywał zimną krew i nadal niestrudzenie schodził w dół. - Nie rozdzielajcie się!

Ulewa i egipskie ciemności bardzo utrudniały schodzenie. Nagle poślizgnęłam się na mokrej od deszczu skale i odruchowo złapałam za ramię idącego obok Xaviera, który stracił równowagę. Wywróciliśmy się, a idący za nami Jude, Celia i Axel nieomal się o nas potknęli. Minęła dobra chwila, zanim pozbieraliśmy się z ziemi i stanęliśmy stabilnie.

- Gdzie jest reszta?! - Jude musiał krzyczeć, żebyśmy usłyszeli go przy grzmotach i huku towarzyszącym ulewie. - Nie widzę ich!

Próbowaliśmy wypatrzeć resztę klasy, ale równie dobrze mogliśmy dać sobie spokój - nawet sznurówki nie byłabym w stanie zawiązać w tych ciemnościach.

- Chodźmy przed siebie, trafimy na nich! - Axel ruszył pierwszy. - Trzymajmy się razem!

Zaczęliśmy ponownie schodzić, podtrzymując siebie nawzajem przy co gorszych momentach - mokre i śliskie skały wymuszały łapanie równowagi.

Nagle Axel zatrzymał się:

- Zaczynają się odnogi szlaku! Nie mam pojęcia, którą poszli!

- Tam ktoś jest! - mimo ciemności Celia dostrzegła ruch między krzewami. Gdy wytężyłam słuch, usłyszałam coś jakby kroki i łamanie gałęzi.

- Poszli tędy! - poparłam Celię. Ruszyliśmy, zahaczając o gałęzie krzewów i zdzierając skórę z nóg i rąk. Co za idiota wybiera się w góry w spodniach do kolan? A, no tak. Ja.

Po pewnym czasie gałęzie przerzedziły się, a chwilę później stanęliśmy nie na porośniętej wszystkim co możliwe ścieżce, ale na litej skale. Trasa zaczęła biec w górę, a nie w dół.

- Wiecie co?! Chyba jednak tędy nie szli! - Xavier próbował przekrzyczeć już nie tylko burzę, ale też wyjący wicher. - Może to było jakieś zwierzę?!

- Możemy tak chodzić do rana! Musimy znaleźć miejsce, żeby przeczekać burzę, bo się przeziębimy! - Jude podjął decyzję. Ruszyliśmy w górę po skałach. Tu nie było już drzew, które nie przepuszczały do nas światła, zrobiło się ciut jaśniej i przynajmniej widzieliśmy, gdzie idziemy. Deszcz nie ustawał, przeciwnie: miałam wrażenie, że pada coraz mocniej. Krople uderzały w nas z wielką siłą, dalsza wspinaczka wydawała się być nie tyle bezsensowna, co niemożliwa. Nagle niebo rozświetliła błyskawica, a po niej rozległ się ogłuszający grzmot. Schyliłam się odruchowo, ale okazało się, że chwilowy rozbłysk przyniósł nam coś dobrego:

- Tam! Jakaś grota! - Xavier wskazał otwór w górze, kilka metrów nad nami. Wrzucił tam najpierw swój plecak, a potem sam się wspiął i podał rękę Celii. Po chwili wszyscy z pomocą Xaviera znaleźliśmy się w grocie.

Miejsce, gdzie postanowiliśmy przeczekać burzę było wilgotne i niewielkie, ale i tak o niebo lepiej było siedzieć tutaj, niż dalej moknąć. Przez kilka minut nikt nic nie mówił, aż w końcu Jude powiedział na głos to, co chyba każdemu chodziło po głowie:

- Ale się załatwiliśmy...

***
Nathan

Podskoczyłem na dźwięk grzmotu i odruchowo zamknąłem laptop. Burza? Dzisiaj? Cały dzień było tak słonecznie!

Wyczołgałem się z namiotu. Krople deszczu stopniowo zamieniały się nie w letnią mżawkę, ale w ulewę. Taką porządną.

Już chciałem wrócić do namiotu, gdy zdałem sobie sprawę, że szybko robi się ciemno, a dużo osób ciągle jest jeszcze na szlaku.

- Oby zdążyli wrócić, zanim... - moje mamrotanie pod nosem przerwał piorun, który uderzył gdzieś niedaleko. - Zanim burza zacznie się na dobre...

Mimo ulewy z namiotów zaczęły wychodzić inne osoby, które nie wybrały się na szlak.

- Kurczę, niedobrze. Oby niedługo wrócili - Hero zmrużył oczy i spojrzał w stronę góry. Ponad drzewami widać było tylko jej czubek. - Jest tak ciemno, że pewnie nic nie widzą.

- Zdążą - powiedziała Silvia z pewnością w głosie. - Na pewno są już w drodze powrotnej. Chmury idą w naszą stronę, czyli u nich już dawno pada.

- Co wy robicie? Wracajcie do namiotów, nie widzicie, że pada? Poprzeziębiacie się - pan Craig momentami był naprawdę upierdliwy. Zasłaniając głowę kurtką też wyszedł na zewnątrz. Zobaczył, że wszyscy patrzymy w stronę góry, na którą wybrała się reszta. - Niedługo wrócą. Nie pomożecie im stojąc tu i moknąc.

Miałem ochotę odszczeknąć mu coś niezbyt grzecznego, ale w duchu musiałem przyznać mu rację. Wziąłem laptopa i wróciłem do grania w grę z myślą, że zaraz wszyscy wrócą, śmiejąc się z przygody. Coś mi jednak nie dawało spokoju i co chwilę wyglądałem, czy wracają. Przestałem, gdy zrobiło się tak ciemno, że nie widziałem nic w odległości dalszej niż kilkadziesiąt metrów.

Ulewa nie ustawała. Gdy zacząłem się nie na żarty niepokoić, usłyszałem przebijające się przez grzmoty głosy. Wybiegłem z namiotu.

O rany, są! W końcu!

Pobiegłem w stronę grupy z panem Wilsonem na czele. Weszli do karczmy, a z nimi wychowawca, który przybiegł, gdy ich zobaczył. Gdy wszedłem do karczmy, a za mną kilka innych osób, przemoczona do suchej nitki grupa siadała przy stole, żeby napić się herbaty i ogrzać. Rozejrzałem się po pomieszczeniu raz, drugi, trzeci, a po plecach przebiegły mi ciarki.

- Gdzie jest Yuriko? - moje pytanie przerwało wymianę zdań nauczycieli.

- Ej, Celii i Axela też nie ma - Aya rozejrzała się po grupie. - Ani Jude'a i Xaviera...

- Co? - pan Wilson i pan Craig również zaczęli przyglądać się osobom w karczmie.

- Może zostali na zewnątrz, pewnie nie dogonili reszty i właśnie wchodzą na pole - odezwał się Kevin.

Wyszedłem razem z nim i nauczycielami z karczmy. Doszliśmy aż do drogi, którą szli na szlak, ale nikogo nie było.

- Było bardzo ciemno - pan Wilson zamyślił się, kiedy cała klasa znalazła się w karczmie. - Może odłączyli się od grupy i...

Pan Craig pobladł.

- ...i zgubili drogę - opadłem na jedno z krzeseł. Odruchowo przeczesałem palcami włosy, jak zawsze kiedy jestem zdenerwowany. Gdzieś tam w tej burzy są moi przyjaciele. Yuriko.

Losie, czy ty sobie ze mnie kpisz?

 
 
*Ed Sheeran, Thinking out loud

~~~
Witajcie, Kochani!

Tak, WIEM, znowu kazałam Wam czekać... Już dawno byłby ten rozdział skończony, ale czas nie jest moim sprzymierzeńcem w pisaniu. Ale za to rozdział będzie takim prezentem na Święta 🎁

To be honest, nie planowałam pocałunku już w tym rozdziale. Tak po prostu wyszło. Uznałam, że lepszego momentu na pierwszy pocałunek nie będzie, więc oto jest! 😁

Tak naprawdę to ten rozdział był dość spontaniczny. Nie planowałam ani pocałunku, ani wyznania miłości, ani eskapady w góry. Ale czasem bez planu wychodzi nawet lepiej 😅

Jak tak pisałam o jeziorze, to zatęskniłam za Mazurami... Ode mnie od miasta jest tak blisko, a ja uwielbiam jeziora! Dużo bym dała, aby jeszcze raz przeżyć dwa tygodnie wakacji, gdy byłam z babcią i dziadkiem nad jeziorem Niegocińskim... Ja chcę jeszczeee 😄 Nie wiem, po co Wam o tym piszę, ale to w końcu miejsce, gdzie mogę się wygadać, nie? 😊

Keep calm, wszystko będzie dobrze i wrócą (chyba) cało. Jeszcze nie wiecie, co Xavier dźwiga w plecaku 😂

Mam nadzieję, że podobał się Wam rozdział i się nie zawiedliście ❤

Wesołych Świąt, moje Gwiazdki! 😘

~ Wasza Vee

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro