14. Co jest w tej torbie?
Ponad pięć tysięcy odczytów i trzysta gwiazdek! O rany, dziękuję! Nawet nie wiecie, jak bardzo to motywuje!
~~~
Jude
Stałem jak zaczarowany. Nie mogłem pozbyć się wrażenia, że wszystko dookoła to tak naprawdę złudzenie. Że jestem w jakimś nierzeczywistym miejscu. A przede mną stoi prawdziwy anioł.
Dźwięki, które dziewczyna wydobywała z fletu, były czyste i melodyjne, łączyły się w piosenkę, jakby chciały opowiedzieć muzyką historię. Byłem zachwycony. Melodia poniosła mnie tak daleko od rzeczywistości, że nie zdałem sobie sprawy, że Yuriko skończyła grać, a ja wpatruję się rozmarzonym spojrzeniem w okno.
- To... - nie mogłem znaleźć odpowiednich słów. - Było wspaniałe. Masz ogromny talent.
- To miłe, że tak myślisz - zaczerwieniła się i lekko uśmiechnęła. Z zakłopotaniem opuściła wzrok na instrument. - Nathan ma szczęście, że nic się nie stało.
- Gdy byłem mały, chciałem mieć brata. Wiesz, wspólne gry, walka na miecze, zabawy samochodami... - uśmiechnąłem się do własnych myśli. - Może zamienimy się na rodzeństwo? - zażartowałem.
- Normalnie powiedziałabym, że oddam ci Nathana za darmo i jeszcze dopłacę, ale...nigdy bym nie chciała tego zrobić naprawdę. Doceniłam rodzinę dopiero wtedy, jak ją straciłam. Mimo, że Nathan bywa irytujący, jest dla mnie jak prawdziwy brat.
- Rozumiem cię. Nawet jeśli z Celią nie mogłem bawić się jak z bratem, to kocham ją ponad życie. Nawet nie licz, że ci ją oddam - roześmiałem się, ona również.
- No, może przynajmniej czasem mi ją pożyczysz? Na zakupy czy coś takiego.
- Lubisz chodzić na zakupy? - wzdrygnąłem się na samą myśl o kilkugodzinnym chodzeniu po sklepach.
- Nie przepadam. Ale musiałam mieć powód, żebyś dał się przekonać - uśmiechnęła się. - To co? Bierzemy się za wymyślenie tego projektu?
***
Yuriko
Pod koniec dnia mieliśmy już jako taki zarys tego, co zrobimy. Jude poszedł do domu, a na weszłam do pokoju Nathana. Oparłam się się o ścianę i skrzyżowałam ręce na piersi.
- Ekhem.
Dopiero teraz podniósł na mnie wzrok znad jakiejś gry wideo. Widząc moją groźną minę, zerwał się z krzesła i zasłonił twarz poduszką.
- To niechcący było... Naprawdę...
Podeszłam do niego powolnym krokiem, po czym wyrwałam mu poduszkę i rzuciłam ją na ziemię. Przytuliłam go mocno.
- Co on ci nagadał...? - szepnął, w szoku. - Dobrze się czujesz...?
- Po prostu cieszę się, że cię mam.
Przytulił mnie.
- Też się cieszę - odsunął się trochę i spojrzał mi w oczy. - Wiesz, bycie jedynakiem to nic przyjemnego. Teraz przynajmniej mam kogoś, z kim mogę wymieniać się złośliwościami. Nie chcę wyjść z wprawy.
Parsknęłam śmiechem.
- Raczej nigdy nie wyjdziesz z wprawy.
- To był komplement, czy raczej nie? - zmarszczył brwi, ale uśmiechnął się.
- Interpretuj to jak chcesz.
***
- Szybciej! Wykrzesajcie z siebie więcej energii! - trenerka od rana nie dawała nam ani chwili wytchnienia. - Czemu zwalniacie?!
- Emerytowane członkinie kółka dziergania na drutach ruszają się szybciej, niż wy teraz - Nelly zmrużyła oczy.
- To nie nasza wina... Jesteśmy już zmęczeni... - Mark zatrzymał się, a wszyscy za nim momentalnie padli na ziemię, łapiąc oddech.
- Boisko jest duże, a kółek zrobiliśmy już ze sto...! - Todd jęknął.
- O ile się nie mylę, to tylko dwadzieścia jeden i trzy czwarte - Nelly była bezlitosna.
Trenerka machnęła ręką, abyśmy podeszli.
- Musicie cały czas pracować nad wytrzymałością - zaczęła, kiedy stanęliśmy obok. - Nawet zespół z największymi umiejętnościami nic nie zdziała bez wytrzymałości. Musicie się doskonalić i pracować nad sobą, aby było coraz lepiej. Tylko sobie wyobraźcie: zespół, który posiada silne techniki, umiejętnie wykonuje manewry, jest zgrany, a do tego silny fizycznie, jest niepokonany. Genialne techniki hissatsu zdadzą się na nic, jeśli nie będziecie mieli siły biegać po boisku - zamilkła, po czym dodała jakby od niechcenia - jeśli nie chcecie pracować nad waszą wytrzymałością, chyba będę musiała odwołać zgłoszenie do turnieju...
Staliśmy jak posągi, z wytrzeszczonymi na trenerkę oczami. Starała się ona zachować kamienną twarz, ale uśmiechnęła się widząc, jaką sprawiła nam niespodziankę.
- Turniej?! Kiedy?! Z kim będziemy grać?! Jaki to turniej?! - zaczęliśmy zasypywać ją pytaniami.
Pokazała nam, abyśmy usiedli i zaczęła:
- Mówi wam coś nazwa Igrzyska Młodych Talentów? - równocześnie pokręciliśmy głowami. - W sumie się nie dziwię. Nie mówi się o nich tak głośno, jak o Strefie Futbolu. A tak naprawdę chodzi w nich o to samo. Najpierw kwalifikacje, aby wyjść ze swojej grupy. Tych grup jest osiem, każda drużyna, zapisana do turnieju, jest przydzielona do określonej grupy.
- Ile drużyn jest w każdej grupie? - zapytał Willy.
- To zależy. W tym roku cztery. Każdy gra z każdym.
- To daje w sumie trzydzieści dwie drużyny - zauważył Glass. - Aż tyle?
- W całej Japonii wcale nie jest ich tak mało. Może się zgłosić praktycznie każda drużyna, która ma wystarczającą liczbę osób i trenera. Nawet drużyna, która wcześniej nie zagrała żadnego meczu. Właśnie o to chodzi w Igrzyskach Młodych Talentów - żeby dać każdemu szansę i odkrywać potencjał młodych graczy.
- Kiedy rozpoczyna się turniej? - spytał Bobby.
- Za miesiąc. Każdy mecz jest rozgrywany na stadionie narodowym w Tokio. Miałam wam powiedzieć dopiero później, ale uznałam, że to będzie wystarczająca motywacja do pracy - powiodła po nas wzrokiem i uśmiechnęła się. - Na co jeszcze czekacie?
Miała rację. Nie mogło być większej motywacji, niż perspektywa startu w ogólnokrajowym turnieju. Z okrzykami radości wbiegliśmy na boisko, prawie nie odczuwając poprzedniego zmęczenia.
- To co? Grajmy! - Mark tryskał energią trzy razy mocniej, niż zwykle. Z szerokim uśmiechem stanął na bramce. Podzieliliśmy się na dwie drużyny i Axel rozpoczął grę, podając do mnie piłkę. Ruszyłam w kierunku bramki. Kątem oka dostrzegłam, że Erick biegnie w moim kierunku. Biegłam dalej. Dopiero, gdy był dwa metry ode mnie, podałam piłkę do Jima, stojącego kawałek za mną. Uśmiechnęłam się pod nosem, widząc zdezorientowaną minę bruneta.
- Taniec boga wiatru! - Nathan bez problemu odebrał mu piłkę.
Wystarczyło rozejrzeć się po boisku: w oczach każdego zawodnika widać było iskrę determinacji przed turniejem. Zespół, który posiada silne techniki, umiejętnie wykonuje manewry, jest zgrany, a do tego silny fizycznie, jest niepokonany.
Będziemy niepokonani. Będziemy o to walczyć. Tego byłam stuprocentowo pewna.
***
- Jak to "wiedziałaś wcześniej"?! - patrzyłam na Celię, nic nie rozumiejąc.
- Nie tylko ja - granatowowłosa uśmiechnęła się tajemniczo. - Wszystkie menadżerki.
- I nic mi nie powiedziałaś? - Jude nie mógł wyjść z podziwu, że jego siostra nie powiedziała mu o turnieju. Ona oraz Silvia i Nelly wiedziały o nim od kilku tygodni.
- Tajemnica zawodowa - dziewczyna roześmiała się.
Była niedziela. Już w piątek ja i Celia postanowiłyśmy, że wybierzemy się do kina. Gdy Nathan i Jude usłyszeli naszą rozmowę w szkole zgodnie orzekli, że nie chcą nudzić się w domu i że wybiorą się z nami. Staliśmy w kolejce do kasy, gdy Nathan zapytał:
- A właściwie na jaki film idziemy? Jakoś zapomniałem się spytać.
Mina Jude'a wyrażała, że on również o tym nie pomyślał.
- Jakiś romans - odparłam. - Rzuciłam okiem na opis filmu na stronie internetowej i zauważyłam słowo "romantyczny", więc to pewnie romans. Jakoś nie wczytywałam się w szczegóły.
- Obie uwielbiamy romanse. Szykuje się miłe popołudnie - Celia uśmiechnęła się.
- Romans...? - chłopacy jak na komendę jęknęli i skrzywili się.
- Nienawidzę romansów.
- Mowy nie ma.
Wymieniłyśmy z Celią rozbawione spojrzenia.
- Nie ma innych filmów...? - Jude spojrzał na rozpiskę, wyświetlającą się nad kasą.
- Jest! - Nathan zawołał z ulgą. - Za dziesięć minut jest jakiś film science-fiction.
- Uratowani! - chłopacy wyglądali, jakby właśnie ocalono im życie. - Obejrzymy NORMALNY film, a nie jakieś babskie nudy.
- Nie wiecie, co tracicie - stwierdziła Celia, rozbawiona ich reakcją.
- Wiemy - Nathan ze znawstwem pokiwał głową. - I właśnie dlatego chcemy to stracić.
Kupiliśmy bilety i rozeszliśmy się; ja z Celią pod salę numer cztery, a chłopacy pod numer siedem. Nasz film zaczynał się kilka minut później, niż seans chłopaków, więc ustaliliśmy, że poczekają na nas przy stoisku z przekąskami.
Z rozmowy wyrwało nas przyjście biletera. Zajęłyśmy miejsca i po chwili zaczął się seans.
***
Jude
Film skończył się. Wychodząc z sali, dyskutowaliśmy z zachwytem o efektach specjalnych.
- Widziałeś, jak realistycznie wyglądały te zbroje? Dużo bym dał, żeby móc taką założyć... - Nathan rozmarzył się. - Strzelanie pociskami o prędkości światła, plecak odrzutowy, laser, który jest w stanie przeciąć stal...!
- I latanie takim odjechanym statkiem... - westchnąłem, oczarowany.
Wymieniając się opiniami o filmie, czekaliśmy na dziewczyny przy stoisku z jedzeniem. Po kilkunastu minutach zobaczyliśmy, że idą z naszą stronę. Wyglądały jak siedem nieszczęść. Co chwilę wycierały oczy chusteczkami i pochlipywały.
- Co jest? Na "Titanicu" byłyście? - Nathan zmarszczył brwi. - Chociaż nie, to już dawno było w kinach... I już dawno utonął... Czyżby "Titanic 2"?
- N-nie... - Celia pociągnęła nosem.
- M-musiałam nie doczytać w opisie... Że to melodramat... - Yuri wzięła od Nathana chusteczkę. - Ten film to jedno wielkie pasmo tragedii... Ale piękny był...
- Tak... Ten moment, gdy on oddaje za nią życie... Po prostu wyciska łzy...
Jeszcze zanim wyszliśmy z kina, dziewczyny w szczegółach opowiedziały nam całą fabułę filmu. Nathan dyskretnie ziewnął.
- Jeśli was to pocieszy, to nasz film też był bardzo poruszający - niebieskowłosy z przesadnie udawanym żalem chwycił się za serce.
- Serio? Co może być smutnego w filmie science-fiction? - moja siostra spojrzała na niego podejrzliwie.
- W pewnym momencie musiałem wręcz powstrzymywać łzy - Nathan utrzymywał bardzo poważny wyraz twarzy. - A mianowicie w momencie, kiedy uświadomiłem sobie, że nigdy nie będzie mi dane założyć tak fantastycznej zbroi.
- A ten statek kosmiczny... - zrobiłem teatralnie rozżaloną minę. - Normalnie się załamałem...
Yuri i Celia roześmiały się przez łzy.
- Dobra, co powiecie na pizzę na poprawę humorów? - wskazałem pizzerię po drugiej stronie ulicy.
- Z przyjemnością - Nathanowi rozbłysły oczy.
- Nie ciebie pytałem - parsknąłem śmiechem.
- My chętnie - dziewczyny przystały na propozycję i wszyscy ruszyliśmy do pizzerii.
***
- Nathan, masz ketchup na czole! - Yuri parsknęła śmiechem, a my razem z nią.
- Człowieku, jak można nie trafić jedzeniem do ust? - byłem w ciężkim szoku. - No jeszcze zrozumiem, jak ktoś trafi w policzek, ale w czoło?
Od dobrej godziny siedzieliśmy w lokalu, wpychaliśmy w siebie tony pizzy i robiliśmy z siebie idiotów. Głupawka jest jednak zaraźliwa. Śmieliśmy się dosłownie ze wszystkiego i wszystkich, nawet najbardziej bezsensownych rzeczy. Kelnerka, która nas obsługiwała, miała minę, jakby chciała być co najmniej tysiąc kilometrów stąd. Nie dziwię jej się. Inni klienci pizzerii patrzyli na nas krzywo, ale nie przejmowaliśmy się tym.
W pewnym momencie z radia popłynęła wolna, spokojna piosenka. W sam raz do tańca.
- Madame, proszę uczynić mi ten zaszczyt i zgodzić się ze mną zatańczyć - Nathan ukłonił się komicznie przed moją siostrą, schylając głowę niemal do ziemi.
- Och, nie śmiałabym odmówić takiemu gentelmenowi - Celia ze śmiechem pozwoliła poprowadzić się na środek pizzerii. Zaczęli tańczyć, przesadnie dokładnie wykonując każdy ruch i cały czas się śmiejąc. Gdy to zobaczyłem, zakrztusiłem się ze śmiechu, a Yuri niechcący zrzuciła na siebie talerz z pizzą. W tym momencie do Nathana i Celii podeszła kelnerka.
- Przepraszam państwa - wysyczała przez zaciśnięte usta.
- Pani również pragnie ze mną zatańczyć? - chłopak znowu ukłonił się i już chciał wziąć kelnerkę za ręce, gdy ta gwałtownie się odsunęła.
- Nathan upił się ketchupem... - brązowowłosa szepnęła.
- Państwa stolik ma rezerwację za dziesięć minut - ledwo nad sobą panowała, aby nie trzepnąć niebieskowłosego menu po głowie. - Niestety obsługa musi już zacząć sprzątanie. Oto rachunek.
Zapłaciliśmy i, zataczając się ze śmiechu jak pijani, wyszliśmy z pizzerii. Kątem oka zauważyłem, jak dziwnie blada kelnerka wachluje się menu, po czym ze złością zaczyna sprzątać.
- Co ci do łba strzeliło? - Yuriko pokręciła głową z rozbawieniem. - Kelnerkę podrywać?
- To serio tak wyglądało? - wydawał się być szczerze zdziwiony.
- Mniej więcej.
- No cóż, ma się ten urok osobisty - poruszył zabawnie brwiami i przeczesał palcami włosy. - Nie wiedziałem, że tak wiele osób traci zmysły w moim towarzystwie.
- My już dawno straciliśmy - brązowowłosa pokiwała głową z udawaną powagą. - Stężenie twojej głupoty w powietrzu jest tak duże, że źle działa na osoby postronne.
Szliśmy w kierunku skrzyżowania, gdzie drogi do naszych domów się rozchodziły.
- Wiecie, czego się obawiam? - zapytałem. Pozostali spojrzeli na mnie pytająco. - Raczej nie wpuszczą nas więcej do tej pizzerii.
***
Yuriko
Tydzień po feralnym występie Nathana, wracałam ze szkoły razem z wcześniej wspomnianą osobą, gdy usłyszałam coś jakby pisk. Zatrzymałam się gwałtownie.
- Co jest? - chłopak również się zatrzymał.
- Słyszysz? - przez chwilę nasłuchiwał, ale pokręcił głową.
- Nic nie słyszę.
- Ten pisk.
W tym momencie dźwięk się powtórzył, tylko głośniej.
- Teraz słyszałem. Brzmi jak jakieś zwierzę.
- No właśnie - zaczęłam się rozglądać. Po chwili zza krzaków dobiegło do nas ciche skomlenie. Delikatnie rozsunęłam gałązki i naszym oczom ukazał się mały, futrzasty kłębek w kartonowym pudle. Kłębek odwrócił główkę w naszą stronę i spojrzał na nas dużymi, błyszczącymi oczami. Wstrzymałam oddech. Coś nie pozwalało mi oderwać wzroku od jego oczu. Gdy uświadomiłam sobie, dlaczego, bez zastanowienia wzięłam stworzenie na ręce. Był to co najwyżej kilkutygodniowy szczeniak. Jego sierść była cała pozlepiana, a sam piesek był chudy jak patyk.
- Biedactwo... - szepnęłam i zaczęłam delikatnie go głaskać.
- Ktoś go musiał porzucić - Nathan stwierdził grobowym tonem. Wyciągnął z krzaków pudło. - Piesek sam nie dałby rady do niego wejść, bo pudełko jest zdecydowanie za wysokie.
- Nie wierzę, jak ludzie mogą być tacy bezduszni... - cały czas głaskając szczeniaka poczułam, jak po policzku spływa mi pojedyncza łza. - Ten ktoś zdecydowanie nie zasługiwał na to, żeby go mieć. Po co w ogóle go miał, skoro go wyrzucił...?
Nathan pokiwał głową na znak, że się ze mną zgadza.
- Co z nim zrobimy?
- Nie możemy go przecież zostawić. Weźmy go do domu, umyjemy go i damy mu jeść, patrz, jaki jest chudziutki...
- Rodzice się nie zgodzą, żebyśmy go zatrzymali - chłopak przerwał mi. - Mamy już Pchełkę. Poza tym pies wymaga zdecydowanie więcej, niż kot. Trzeba go wyprowadzać i tak dalej... Nie ma szans - pokręcił smutno głową.
- Nie możemy go oddać do schroniska! - prawie krzyknęłam. - Będzie się tam męczył, a jeśli nikt go nie przygarnie, to zostanie tam ma zawsze...
Nathan westchnął. Widziałam, że bije się z myślami.
- Yuriko... - podszedł bliżej, a ja już wiedziałam, co chce powiedzieć.
- Nie pozwolę - przerwałam mu i przytuliłam pieska. - Weźmiemy go dziś do domu, a jutro do weterynarza żeby sprawdzić, czy nie jest chory. Ciocia i wujek zobaczą, że nie ma z nim problemu i pozwolą go zatrzymać.
- No... Niech ci będzie - nie był przekonany, ale widziałam, jaki jest podekscytowany. Szeroko się uśmiechnęłam i ruszyłam w kierunku domu.
- Rodzice za jakąś godzinę wrócą z pracy - Nathan spojrzał na zegarek. - Myślisz, że nie zauważą psa w domu?
- Będzie cały czas u mnie w pokoju. Będę go pilnować i się z nim bawić, to będzie cicho.
- To się nie uda... - mruknął sam do siebie, ale zignorowałam to. Z uśmiechem głaskałam szczeniaka i palcami rozczesywałam poplątaną sierść. Dotarliśmy do domu i od razu skierowałam się do łazienki na górze. Ciocia i wujek częściej korzystają z tej na parterze, więc istniał cień szansy, że ewentualnych "zmian wystroju" nie zauważą.
- Myłaś kiedyś psa? - Nathan poszedł za mną. - Wiesz, jak to się robi?
- Nie - odparłam szczerze. Zaczęłam napełniać wannę ciepłą wodą. - Pewnie to tak samo, jak myć małe dziecko.
- A kiedy ty ostatnio myłaś niemowlaka? - w jego głosie słychać było nutę ironii.
- W poprzednim wcieleniu, wiesz? - zakręciłam wodę, gdy w wannie było jej już wystarczająco i wyjęłam z szafy czysty ręcznik. Potem go wypiorę. - Takie rzeczy się robi...na wyczucie. Kiedy matka myje lub ubiera dziecko, to robi to tak, jak czuje. Jak uważa. Jak robisz coś z miłością, to będzie dobrze.
Pokiwał głową w zamyśleniu, jakby rzeczywiście dotarł do niego mój przekaz. Sekundę później głęboko się rozczarowałam:
- Czyli software* psa jest mniej więcej taki sam, jak dziecka? Obsługa podobna?
- Nie wszystko da się zaprogramować, głuptasie - ze śmiechem pokręciłam głową i zaczęłam myć pieska. - Cały świat, w tym wszystkie żywe istoty, rozumiesz, jakby były maszynami i programami.
- To nie moja wina, że mam umysł ścisły - roześmiał się. - Ty na przykład rozumiesz wszystko po literackiemu czy jakoś tak.
Było w tym sporo racji. Nathan nie miał najmniejszych problemów z matematyką i fizyką, a komputery obsługiwał z taką łatwością, jakby urodził się z dyskiem twardym w ręku, w przeciwieństwie do mnie: od wzorów, działań i kodów wolałam kreatywne i nieszablonowe myślenie. Nie bez przyczyny japoński to mój ulubiony przedmiot. Poza tym nie mogłam żyć bez czytania książek - znajdowałam się wtedy w zupełnie innym świecie.
- Podasz mi ręcznik? - spytałam. Woda była mętna i miejscami pływało w niej błoto. Z zadowoleniem stwierdziłam, że piesek wygląda znacznie lepiej. - Albo wiesz co? Ty go wytrzyj, a ja sprzątnę tą błotną zupę.
Chłopak miał minę, jakby dostał do rąk bombę z poleceniem, aby ją dezaktywować. Niepewnie postawił szczeniaka na podłodze i zaczął delikatnie go wycierać.
- Takie straszne? - zapytałam, płukając wannę. Kątem oka zerknęłam na niebieskowłosego i zobaczyłam, jak bawi się z suchym już psem.
- Nawet nie takie straszne - odparł z uśmiechem. Bawił się ze szczeniakiem w przeciąganie liny. Z tą tylko różnicą, że funkcję liny sprawował ręcznik.
- Już nawet nie ma sensu prać tego ręcznika - westchnęłam z rozbawieniem. - Wygląda, jakby przetrwał wybuch granatu.
- Nie zauważą jednego ręcznika mniej. Mają ich z pięćdziesiąt, zupełnie nie rozumiem, po co. Wystarczy jeden dla każdego.
- Faceci... - pokręciłam głową z rezygnacją. - Teraz go nakarmimy, zanim ciocia i wujek wrócą.
Zeszliśmy do kuchni, zostawiając otwarte drzwi do łazienki, aby psi zapach się wywietrzył. Mieliśmy jedynie karmę dla kotów, więc położyliśmy przed pieskiem resztkę kurczaka z wczorajszego obiadu. Patrzyłam z uśmiechem, jak psiak pałaszuje jedzenie, aż mu się uszy trzęsą. Był już czysty i prawie suchy, więc mogłam dokładnie mu się przyjrzeć: miał brązowo-czarną, średniej długości sierść, ciemne błyszczące oczy i małe, mięciutkie łapki. Był przeuroczy.
- Jaka to jest rasa? - spytałam, nie odrywając wzroku od pieska.
- Nie mam pojęcia. Pewnie to kundelek.
- Jest cudowny, prawda? - gdy skończył jeść, wzięłam go na ręce i przytuliłam. - Jak go nazwiemy?
- Nie przywiązuj się tak do niego - chłopak usiadł obok i pogłaskał szczeniaka po główce. - Nie wiadomo, czy będziemy mogli go zatrzymać.
Widziałam, że ciężko mu to mówić. Nie patrzył na mnie i cały czas drapał pieska za uszami.
- Jeszcze nic nie wiadomo - odparłam pewnym tonem, jakbym chciała go pocieszyć i dać mu nadzieję. Tak naprawdę jednak starałam się dać ją samej sobie. Aby zmienić temat, zapytałam:
- Myślisz, że Pchełka go zaakceptuje?
Jak na zawołanie do kuchni weszła szara kotka. Podeszła powoli do szczeniaka i stanęła w pewnej odległości. Piesek, który prawdopodobnie nie widział wcześniej kota, podszedł i obwąchał ją, zaciekawiony. Wstrzymałam oddech. Pchełka delikatnie pacnęła go łapką po główce i z aprobatą miauknęła.
- Patrz, polubiła go! - szepnęłam, ciągnąc Nathana za rękaw jego bluzy i wskazując zwierzęta. Chłopak przytaknął.
- Jest o tyle starsza od niego, że mogłaby być jego przyszywaną mamą. Kto wie, może nawet tak o nim myśli? Jak o swoim podopiecznym? Bo wiesz, jakieś dwa lata temu znaleźliśmy ją i przygarnęliśmy. Może teraz chce być dla niego taka, jak my dla niej? - mówił, patrząc na bawiące się zwierzęta.
- Wspaniały widok - westchnęłam z zachwytem. Nie mogłam się na nie napatrzeć. Tą błogą chwile szczęścia przerwał szczęk kluczy w zamku w drzwiach wejściowych.
- Weź go do swojego pokoju, a ja zajmę rodziców, żebyś miała czas - syknął i poderwał się z podłogi. Wzięłam szczeniaka na ręce, błagając go w myślach, aby nie zaczął szczekać. Słyszałam, jak Nathan wita się z ciocią i wujkiem, wymieniając kilka zdań. Na palcach pobiegłam do pokoju, zostawiłam szczeniaka i zeszłam na dół, wymuszając spokojny wyraz twarzy.
- Cześć, ciociu! Cześć, wujku! - przywitałam się. - Jak wam minął dzień?
- Na spokojnie, nie było wielu klientów - ciocia i wujek pracowali razem w agencji nieruchomości. Na co dzień pomagali klientom, szukającym domów i mieszkań do kupienia czy na wynajem. Nie narzekali na swój zawód: pracowali pięć dni w tygodniu od ósmej do szesnastej trzydzieści, jedynie czasami jeździli na weekendowe szkolenia. - Macie ochotę na lasagne?
- Z chęcią!
***
Siedziałam zamknięta w pokoju i bawiłam się z pieskiem, aby nie szczekał i nie przyciągnął uwagi cioci lub wujka. W pewnym momencie Nathan bez pukania wszedł do pomieszczenia, a ja ze strachem podniosłam na niego wzrok.
- Nie wchodź tak nagle, myślałam że to twoi rodzice - odetchnęłam z ulgą.
- Nie powinni tutaj wejść - chłopak mówił półgłosem. - Oficjalnie uczysz się do testu z matematyki i prosisz, aby ci nie przeszkadzać.
Kiwnęłam głową. Piesek potruchtał do drzwi balkonowych. Na balkon przyleciał niewielki ptaszek, a szczeniak go zauważył. Z podekscytowania szczeknął głośno dwa razy, zanim Nathan zdążył do niego doskoczyć i przytrzymać go za pysk.
- On ma jakiś system nagłaśniający w pysku czy co? Jak to możliwe, że taki mały piesek szczaka tak głośno? - chłopak szepnął. Na schodach rozległ się tupot kroków. Rzuciłam się do biurka, wzięłam pieska na kolana, jedną ręką go trzymałam, a drugą otworzyłam pierwszy lepszy podręcznik. Przysunęłam się z krzesłem jak najbliżej biurka, aby szczeniaka nie było widać.
- Kichnij, jak ktoś tu wejdzie - rzuciłam cicho do Nathana.
- Co...?
- Po prostu kichnij. I usiądź na łóżku.
Chłopak usiadł na łóżku, przybierając najbardziej wyluzowaną pozę, na jaką było go stać. W tym momencie drzwi się otworzyły. Nathan wydał dźwięk, jakby kichał.
- Wszystko u was dobrze? - ciocia zajrzała do pokoju. - Zdawało mi się, jakbym słyszała jakiś dziwny dźwięk z góry.
- To Nathan kichał - odezwałam się, nie odwracając się z krzesłem w stronę drzwi.
- Tak, coś mnie zaswędziało w nosie. Pewnie jakiś paproch - przytaknął.
- Mam nadzieję, że się nie przeziębiłeś - ciocia odpowiedziała. - Już nie przeszkadzam - już, już chciała wyjść, gdy spytała:
- Nathan, nie przeszkadzasz Yuri w nauce?
- Tłumaczy mi to, czego nie rozumiem - szybko odparłam. Ciocia wyszła z pokoju i zamknęła drzwi. Oboje odetchnęliśmy z ulgą.
- Nie wierzę, że to robimy - niebieskowłosy pokręcił głową, patrząc w sufit.
- Szczęście wymaga poświęceń, prawda, mały? - podrapałam psiaka za uszami. - No, ale teraz to naprawdę musisz wyjaśnić mi matmę. Zapomniałam, że muszę poprawić ostatni sprawdzian.
***
Wczorajszego wieczoru nie było już więcej wpadek ze szczeniakiem. Całkiem niechcący, Nathan i ja akurat wtedy musieliśmy myć włosy i bardzo dokładnie wymyć zęby. Górna łazienka była jak najdłużej zajęta, na wypadek, gdyby zapach nie do końca się wywietrzył. Dzięki temu ciocia i wujek korzystali z tej na parterze. Cudownie było spać, tuląc ciepłego i miękkiego pieska. Rano jednak pojawił się problem.
- Co my z nim zrobimy? - panikowałam. - Nie możemy zostawić go samego w domu! Poza tym, twoi rodzice wychodzą do pracy później niż my do szkoły.
- Spokojnie - Nathan zmarszczył brwi i starał się skupić. - Dlaczego nie może zostać sam?
- Nie będzie wiedział, czemu go zostawiliśmy. Będzie tęsknił... Może pogryźć jakieś kable czy coś takiego...
- Dobra, robimy tak: mamy dziś pięć lekcji i trening, przy czym ostatnia to wuef. Na pierwszej lekcji ja zostanę w domu i przyjdę do szkoły na drugą. Wtedy ty pójdziesz do domu i wrócisz na trzecią. Na czwartą lekcję przyprowadzę go do szkoły, żebyśmy mogli oboje zwiać z wuefu i od razu pójść do weterynarza, bez wracania się do domu. W ten sposób zdążymy na trening.
- Jasne. Tylko jak chcesz trzymać go cały japoński w szkole? To nasza czwarta lekcja.
- Hm... - jego wzrok padł na moją dużą torbę sportową, leżącą w otwartej szafie. - Myślisz, że wytrzyma niecałą godzinę w torbie?
***
Przez trzy lekcje wymienialiśmy się z Nathanem dyżurami w domu. Niektórzy z drużyny zauważyli to, ale nie pytali. Uznali, że mamy jakiś powód. Rano wyszliśmy z domu i schowaliśmy się kawałek dalej razem ze szczeniakiem, czekając, aż ciocia i wujek wyjdą do pracy. Później Nathan wrócił z nim do domu, a ja pobiegłam do szkoły. Na czwartej lekcji przy mojej ławce stanęła duża torba, nieco otwarta, a ja siedziałam jak na szpilkach. Włożyłam pieskowi do torby moją starą małą piłkę i ręcznik, który gryzł wczoraj, aby miał jakieś zajęcie oraz kilka psich chrupek, które udało mi się kupić w drodze do szkoły, ale nie mogłam być pewna, czy nie zacznie się wiercić. Lub piszczeć.
Minęła już połowa lekcji, a szczeniak nie ruszał się. Uznałam, że się zdrzemnął i poczułam ulgę. Miałam lekkie wyrzuty sumienia, że kazaliśmy siedzieć psu w torbie, ale robiliśmy to dla jego dobra - nie chciałam, aby musiał męczyć się w schronisku, jeśli ciocia i wujek się na niego nie zgodzą. A nie zgodzą się na pewno, jeśli nie damy im niezbitych dowodów, że jest zdrowy i nie przenosi żadnych chorób. Poza tym, torba była duża i ciepła, dla takiego małego pieska powinna być wygodna.
Jeszcze tylko piętnaście minut. Trzymałam zaciśnięte kciuki, aby się udało.
- Yuriko, jaka jest odpowiedź?
Podniosłam wzrok na pana Wilsona. Nie słyszałam pytania, więc nie mogłam znać odpowiedzi.
- A mógłby pan powtórzyć pytanie...? Przepraszam...
- Jesteś dziś jakaś rozkojarzona... - jego wypowiedź przerwał cichy pisk, dobiegający z torby. Serce stanęło mi w piersi. Torba lekko się poruszyła. Patrzyłam przerażona na pana Wilsona, który przyglądał się torbie i unosił brwi.
- Yuriko, co jest w tej torbie?
*software (ang.) - oprogramowanie
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro