Przyjaciółka
Pod każdym pretekstem,
Pod każdym powodem,
Możemy spotkać,
Tą drugą osobę.
Z każdym problemem,
Z każdą drobnostką...
Robimy wszystko, aby się spotkać.
- Ej, Maj. Maj. - Marta natarczywie szturchała palcem łopatkę swojej przyjaciółki.
Można oszaleć, o ile do tej pory się tego nie zrobiło.
Maja nie była zdrowa ani fizycznie ani psychicznie, a jej towarzyszka musiała to wszystko znosić. Ją po schodach też czasem trzeba było znosić.
Jedyne o co można było posądzić złotowłosą to zdrowy rozsądek.
Ale patrząc na jej maślane spojrzenie w stronę, według Marty, największego brzydala w historii... To również musiała stracić.
Bo kto o zdrowym rozsądku mógłby się zakochać w nim? O ile to w ogóle był on, biorąc pod uwagę wagę, a raczej jego ciężar czy tam masę... Kto by się zastanawiał?
Ale to chyba nie w tym rzecz.
Okularnica walnęła Maję w ramię. - Ej, ty worku gówna! - krzyknęła.
- Hm?
- Czego się szczerzysz? - warknęła.
- No bo to było tak, on mówi, że jest najlepszy w warcaby a ja takie: aha na pewno a no i nasze pionki ułożyły się symetrycznie, więc jesteśmy sobie przeznaczeni! Tak naprawdę to ja wygrałam, ale on sądzi, że on wygrał! - szczebiotała dalej dziewczyna z warkoczem, nim samym zamiatając ziemię. Maślany był nie tylko jej wzrok ale i usta, bo jadła kanapkę z masłem orzechowym i dżemem.
A że była sobą to musiała się ubrudzić.
To łączyło i ją i Martę.
Obie zawsze musiały się ubrudzić.
To też była cecha Maćka.
Tylko, że on nie brudził się jedzeniem... znaczy, brudził, ale nie o to tu chodzi.
Sedno problemu tkwiło w tym, że jego twarz kosmalił węgiel.
Bo on musiał ten węgiel nosić. Jak wszystko.
Dźwigać, sprzątać, zamiatać, zmywać, palić w kominku.
Był niczym Kopciuszek, jednak on miał i matkę i ojca.
I to był problem. Jego ojciec ani matka nie byli w porządku.
Podczas gdy Maja wysnuwała swoje dzikie teorie na temat przeznaczenia związanego z symetrycznym ułożeniem czegoś tam (podkreślała cały czas, że to ona wygrała), on przeszedł niezauważony przez korytarz.
A raczej próbował, bo pewna nadpobudliwa, ruda kulka dopadła go w połowie drogi.
- I tak to ja wygrałam! - krzyknęła, machając na powitanie.
Ah, żeby wiedziała jakie właśnie nieszczęście sprowadziła na nieszczęśnika...
- To jest on?! To nieszczęsne gówno?! - Marta zaczęła potrząsać Mają, ale tylko w myślach, bo gdyby zrobiła to naprawdę mogłaby mocno uszkodzić jej kręgosłup. - Mówiłaś, że... Ej, gdzie idziesz? Boże... Powiesz mi o co tu chodzi?
- Jest piękny. - westchnęła dziewczyna.
Obok niej westchnęła również jej przyjaciółka. Dziewczyna przewróciła oczami, widząc jak bardzo nieosiągalny jest jej cel: przywrócić statek kosmiczny na Ziemię.
Niestety, misja nieudana. Pilot statku porzucił pokład, na rzecz jakiegoś kosmity, w którym się zakochał.
Beznadzieja.
***
Wieczorami rozmawia się o różnych rzeczach. Wieczorami w kominku pali się ogień, a rodzice Mai oglądają telewizję.
Ktoś coś je, jest ciepło. Niemożliwa jest cisza, gdy wszyscy są w domu.
Siostra Mai, Lena - Mały potwór bawi się gdzieś.
Tymczasem posiadaczka siostry wisi na fotelu i ryczy niczym łoś.
Warkocz dawno rozpleciony, a na twarzy ma rumieńce.
Dlaczego?
Bo opowiada mamie z zapałem o chłopaku, o warcabach...
Pani domu niestety od początku wiedziała o co chodzi.
Jej córka się zakochała, pierwsza, paskudna miłość.
Miłość paskudnicy do paskudnika.
W domu na ulicy Wesołej jest ciepło i głośno, mimo że ojciec rodziny stanowczo odradza Mai znajomości z Dziwakiem.
Wieczorami tu się nie rozmawia.
Wieczorami przygasa w kominku, tak jak przygasa powoli chęć do życia.
Rodzice Maćka pewnie gdzieś są, może w salonie, może w kuchni.
Jego ojciec coś pewnie je, jest zimno.
Cisza jest wskazana.
Siostra Maćka - Karolina, siedzi u siebie w pokoju i ogląda anime.
Tymczasem posiadacz siostry siedzi na krześle przy lekcjach i ryczy w duszy.
Nigdy na głos...
Hej, hej! Jak smaczek po rozdziale?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro