Rozdział 3-Trucizna
Elizabeth POV:
Spojrzałam na mojego oprawcę, a następnie spytałam:
- Czego chcesz?
- Ciebie, słonko.
Zamarłam. Myślałam, że się przesłyszałam, ale gdy w jego oczach dostrzegłam tajemniczy błysk, zrozumiałam, że mówił prawdę.
Kiedy odwróciłam wzrok, od jego hipnotyzującego spojrzenia, ujrzałam Sally, która próbowała wyrwać się z objęć jednego z porywaczy:
- Puszczaj mnie!-Krzyczała.
- Nie wierć się skarbie, bo zrobisz sobie krzywdę.-odparł blondyn.
- Tak, zrobię, ale tobie, jeśli mnie nie puścisz.
- Ha ha ha. Słyszeliście ją?-Zwrócił się do swoich towarzyszy.-Pokaż na co cię stać.-Mówiąc to puścił dziewczynę z swoich ramion.
I to był błąd. Nim zdążył mrugnąć, Sally zerwała dół swojej sukni, ukazując pod nią spodnie, wyposażone w sporą ilość broni. Jakim cudem ona tam to zmieściła?-pomyślałam. Wzięła jeden z licznych sztyletów i rzuciła się na wilkołaka, chcąc zapewne podciąć mu gardło. Chłopak upadł na ziemię. Zginąłby, gdyby nie jego dwóch kolegów, który zdążyli się zmienić w ludzi i odciągnąć od niego rozjuszoną Sally.
- Idiota.-mruknął ciemnooki. Spojrzał na mnie i powiedział.-Chyba muszę cię przeszukać żeby mieć pewność, że wasza wysokość mnie nie zaatakuje.
On chyba sobie żartuje. Gdy jego ręka powędrowała w stronę mojej sukni, wysunęłam kły i ugryzłam go w ramię. Nie chciałam go zabijać, a osłabić. Mój oprawca upadł na kolana i zamknął oczy. Puściłam go. Zaczęłam uciekać. Miałam wyrzuty sumienia, że zostawiłam Sally, ale to na mnie im zależało. Biegłam najszybciej jak mogłam, chcąc dobiec do swojego zamku. W pewnym momencie poczułam ukłucie. Zatrzymałam się. W moim ramieniu tkwiła wbita strzykawka z jakimś srebrnym płynem.
Zaczęło mi się kręcić w głowie, a przed oczyma miałam mroczki. Nim zapadłam w ciemność usłyszałam cichy szept, który wpadł w prost do mojego ucha:
- Śpij księżniczko, szkoda, że już się nie obudzisz.
Czytasz=komentujesz
Dzięki za wszystkie gwiazdki i komentarze. Następny rozdział postaram się wstawić jutro:) Miłych snów życzę:)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro