Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 21-Ashley

Przepraszam za tak długą nieobecność. Nie miałam czasu pisać, gdyż od kiedy zaczęłam liceum prawie codziennie wracam późno do domu. Do końca książki zostały cztery rozdziały.

Luke POV:

Czy wszyscy w tym cholernym zamku wyparowali?! Najpierw zniknęła Elizabeth. Potem Josh, a kiedy próbowałem dowiedzieć się od Sally, gdzie jest, okazało się, że jej również nigdzie nie ma. 

Zestresowany i sfrustrowany postanowiłem, że przejdę się po ogrodzie, aby chodź na chwilę oderwać się od otaczających problemów. Chodziłem wzdłuż równo przyciętego żywopłotu, obserwując przy tym różnobarwne kwiaty. 

W pewnym momencie wpadłem na kogoś i gdyby nie mój refleks, pewnie oboje leżelibyśmy na ziemi.

- Luke, to do ciebie nie podobne. Zawsze taki stanowczy i groźny, a teraz chodzisz z głową w chmurach. Stało się coś? Ooo...już wiem! Zakochałeś się, prawda?- Śmiech dziewczyny rozniósł się po całym ogrodzie. Przyjrzałem się jej dokładnie i stwierdziłem, że skądś ją kojarzę.-Co, nie poznajesz mnie? Zmieniłam się trochę, ale bez przesady.

Zlustrowałem dokładnie ciało niskiej blondynki o zielonych oczach. Jej drobna postura dodawała jej uroku. Wielu mężczyzn na pewno się za nią ugania. 

- Wybacz, ale nie mogę sobie przypomnieć kim jesteś. 

- Imię Ashley, coś ci mówi?

- I nagle mnie olśniło. Ta drobna blondyneczka, niegdyś była moją najlepszą przyjaciółką. Codziennie bawiliśmy się razem, biegając po lesie i polując na różne zwierzęta. Niestety w wieku osiemnastu lat znalazła swojego mate i wyjechała na drugi koniec kraju. Nasze kontakty bardzo się osłabiły, a z czasem znikły. Nie widziałem jej od siedmiu lat. Chciałem coś powiedzieć, ale oddech uwiązł mi w gardle. Przypomniało mi się nasze ostatnie spotkanie. Płakała w moje ramię, mówiąc, że nie chce nigdzie jechać. Powiedziała wtedy, że woli mnie,od swojego mate. Niestety prawo to prawo, a mówi ono, że każda samica, która znalazła swojego mate, musi z nim mieszkać i się go słuchać. W sumie nie dziwię się, że tamten samiec ograniczał nasze kontakty. Ja też nie pozwoliłbym, aby Elizabeth spotykała się z jakimś innym facetem. Przeszył mnie dreszcz. Niechciane myśli powróciły, przy okazji potęgując poczucie winy. Powinienem szukać mojej miłości, a nie się obijać. 

- Ashley, co ty tu robisz?

- Tak mnie witasz po siedmiu latach nieobecności?

- Przepraszam, ale nie jestem w nastroju na pogawędki...ja...z resztą nieważne. Powiedz co u ciebie słychać. 

- Postanowiłam, że wracam na stare śmieci.

- Co?-Jej mate na to pozwolił?

- Widzisz, Jake, zmarł w pojedynku z jakimś samcem i teraz nie muszę się nikogo słuchać.- W jej głosi słychać było żal. Szkoda tylko, że udawany. Spojrzałem na jej prawe ramie. Nigdzie nie było śladu po ugryzieniu, a to znaczy, że mówi prawdę. Cieszysz się, że wracam?

Nagle zrobiło mi się niedobrze. Patrzenie na nią sprawiało mi ból. Nie chciałem więcej z nią przebywać. Czułem, że to nie jest już ta sama Ashley. 

- Ja...um..tak. Wybacz, ale obowiązki alfy wzywają.- Odwróciłem się napięcie. Muszę skoncentrować się na poszukiwaniach Elizabeth. 

- Zaczekaj! Nie poświęcisz mi chwili czasu? Nie wierzę, że jesteś aż tak zapracowany.- Podbiegła do mnie i chwyciła pod ramię.- Chodźmy do lasu, tak jak za dawnych lat. - Mimo, że nie chciałem, zgodziłem się. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro