Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 19-Jesteś moją mate!

Luke POV:

- Gdzie. Ona. Kurwa. Jest?!- Mój głos rozbrzmiał w całym zamku. Byłem wściekły, kiedy okazało się, że nikt od dwóch godzin nie widział mojej księżniczki. Próbowałem znaleźć ją po zapachu, ale kończył się on w ogrodzie, a potem tak jakby się rozpłynął.- Pytam się! Gdzie jest Elizabeth?!- Widziałem jak garstka strażników strzęsie się ze strachu. Rozejrzałem się po sali, a kiedy w jej rogu ujrzałem Sally, natychmiast do niej podbiegłem.-Ty! Widziałaś ją po raz ostatni. Powinnaś wiedzieć, co się z nią stało!- Czułem się jak w amoku. Straciłem nad sobą kontrolę i pozwoliłem przejąć ją mojemu wilkowi. Złapałem dziewczynę za ramiona i zacząłem nią trząść, tak jakby miało to w czymś pomóc.

- Jjjaaa...nie wwwiemmm.- Zaszlochała. Nagle poczułem jak zostałem odciągnięty przez czyjeś ramiona, a następnie leżałem na marmurowej posadce. Spojrzałem w górę i zobaczyłem wkurwioną twarz Josha. Warczał na mnie. Na swojego alfę. Szybko podniosłem się do pionu.

- Jak śmiesz! Jestem twoim alfą! Powinienem zabić cię za tą zniewagę!

- Nikt, powtarzam nikt, nie będzie krzywdzić mojej mate. Nawet ty! 

Patrzyłem na przyjaciela z niedowierzaniem. Adrenalina buzowała w moich żyłach, mięśnie napinały się, a z gardła wylatywały pojedyncze warknięcia. Odwróciłem się i zacząłem oddychać głęboko. Nie chciałem zrobić niczego głupiego. Nie rzuciłem się na niego tylko dlatego, że bronił swojej bratniej duszy, ja zrobiłbym tak samo. 

- Wynocha! Wszyscy,ale już!-Wydarłem się, a już po chwili zostałem sam. 

Josh POV:

Dobrze, że Luke się opanował. Nie chciałem mu nic robić. Po pierwsze jest alfą, a po drugie moim najlepszym przyjacielem. Nie usprawiedliwia go to jednak, że chciał zrobić krzywdę Sally. Mojej Sally. Podszedłem do roztrzęsionej wampirzycy i mocno przytuliłem. Widać po niej, że przeżywa stratę przyjaciółki. Zapewne obwinia się za to, że zniknęła, choć to nie jest jej wina.

- Ćśśś...Kochanie, uspokój się, znajdziemy ją. Zobaczysz.

- To moja wina...gdybym jej wtedy nie zostawiła samej...to...to.- Nie mogłem patrzeć jak moja ukochana cierpi, ale co ja mogę zrobić. Sprawdziłem razem ze strażnikami cały park i okolice. Niczego nie znaleźliśmy. Wyglądało to tak jakby przyszła królowa rozpłynęła się w powietrzu. 

- Skarbie, to nie jest twoja wina. A właśnie, gdzie ty poszłaś po spotkaniu z Elizabeth?-Ciekawiło mnie to od samego początku, ale dopiero teraz mogłem się o to spytać. 

- Ja...um...yyy.-Ona coś kręci. Nie chce mi powiedzieć co robiła, a to znaczy, że coś przeskrobała.

- No słucham?-Odsunąłem ją na tyle, aby spojrzeć jej prosto w oczy.

- Ja...poszłam na...trening.-Powiedziała to tak cicho, że ledwo ją usłyszałem. Czułem jak zaczynam się wkurwiać. Jacyś obcy faceci dotykali mojej Sally?! Patrzyli się na nią?! Już widzę jak ślinili się na jej widok.

- Gdzie, kurwa,poszłaś?! Czy ty wiesz, że mogło ci się coś stać! Dlaczego nic mi nie powiedziałaś?! 

- Bo wiedziałam, że się nie zgodzisz. Nie zamierzam całe dnie spędzać w tym przeklętym zamku! Mam prawo robić co chcę! 

- Jesteś moją mate! Powinnaś się mnie słuchać!

- Ty tak mówisz! Ja nic ci nie obiecywałam! Myślałam o tym, aby być z tobą, ale widzę, że to był zły pomysł!

- Czyli co?! Nie chcesz mnie?!

- Nie!

- Świetnie! Znajdę sobie lepszą od ciebie, która doceni moją troskę! 

- Droga wolna. Powodzenia życzę!

Odwróciłem się i udałem w stronę lasu. Zamierzam pobiegać i zapomnieć. Cholera! Jak mam zapomnieć o miłości mojego życia?! No jak?! Zmieniłem się w wilka i ruszyłem przed siebie. Co jakiś czas wydawałem z siebie cichy jęk, który sugerował moją bezradność. Biegłbym dalej, gdyby nie charakterystyczny zapach, który znam już na pamięć...Elizabeth. 

Tam...tam. Dostałam przypływu weny i postanowiłam, że napiszę dzisiaj jeszcze jeden rozdział. Mam nadzieję, że się wam podoba:) 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro