Rozdział 18-Ciemność
Elizabeth POV:
Miesiąc później
Ślub zbliżał się wielkimi krokami, przygotowania trwały w najlepsze, a ja mam ich już serdecznie dość. Każdego dnia, służba pyta się mnie o jakieś mało istotne rzeczy, jak na przykład kolor serwetek. Wiem, że każda dziewczyna marzy, aby ten dzień był idealny i perfekcyjny. Jednak ja, jako księżniczka, która w swoim życiu uczestniczyła w stekach przyjęć chcę mieć skromne przyjęcie. Niestety pozostanie to tylko moim marzeniem, gdyż jako, że nie długo zostanę królową całego Avelainu, to właśnie tym wydarzeniem żyje całe królestwo.
Aktualnie przechadzam się po królewskim ogrodzie. Odkąd zamieszkałam u Luka, to miejsce jest zdecydowanie tym, w który przesiaduję najczęściej. Mogę pobyć tu w samotności, dzięki czemu choć na chwilę zapominam o zgiełku panującym w pałacu.
- Elizabeth...Elizabeth, zatrzymaj się.- Odwróciłam się w stronę głosu i z westchnieniem ulgi stwierdziłam, że to Sally biegnie w moją stronę.- No nareszcie, wołam cię już jakieś pięć minut, a ty w ogóle nie reagujesz. O czym tak myślisz, hmm?
Dziewczyna podeszła do mnie i chwyciła mnie pod ramię. Chyba zauważyła, że coś mnie trapi. Postanowiłam, że się jej wygadam.
- Ugh...mam już dość tego ślubu. Te przygotowania mnie wykończą. Chciałabym spędzać więcej czasu z Lukiem, a nie myśleć nad tym czy kandelabry mają być złote czy srebrne.
- Oh, a więc to o to chodzi. Słuchaj, swoim wilczkiem zdążysz się jeszcze nacieszyć, macie na to całe życie. Teraz musisz się skupić na tym ślubie. Wiesz dobrze, że ja też nie lubię takich imprez, ale to będzie najważniejszy dzień w twoim życiu, więc powinnaś poświęcić mu trochę czasu. Jeśli tak bardzo się tym męczysz to mogłaś mi to powiedzieć. Pomogłabym ci.- Uśmiechnęła się do mnie, a ja ją przytuliłam. Zawsze mogłam na nią liczyć, traktowałyśmy się jak siostry, nawet teraz wiedziała co powiedzieć.
- Masz rację.- Powiedziałam.- Dziękuje, że chcesz mi pomóc. A właśnie, zapomniałam się spytać co u ciebie i Josha. Z tego co wiem, to zbliżyliście się do siebie, prawda?
Policzki brunetki stały się czerwone niczym pomidor. Zaśmiałam się z jej reakcji, która ewidentnie pokazywała, że coś jest na rzeczy.
- Umm...tak...ja i Josh, lubimy się.
- Całowaliście się?
- Tak, parę razy.
- Oh, to cudownie. Cieszę się, że jesteś szczęśliwa. Pewnie nie długo ci się oświadczy, będziecie mieć gromadkę dzieci i...
- Co?! Nie, uspokój się. Nie wybiegaj aż tak daleko w przyszłość, Elizabeth. Nie zamierzam wychodzić za nikogo za mąż. Jestem za młoda.
- Sally, ty chyba nie wiesz jak to wygląda u wilków. Jeśli znajdą swoją mate, chcą ją jak najszybciej oznaczyć, żeby pokazać wszystkim, że są razem. Josh nie będzie długo czekać. Zobaczysz.
- Skąd niby to wiesz?
- Przypominam ci, że mój narzeczony to wilkołak.
- To co ja mam zrobić? Dla mnie to za wcześnie na ślub. Z resztą nie wiem nawet czy Josh to ten jedyny.
- Musisz na spokojnie wszystko przemyśleć. Myślę, że nie potrzebnie się tak zamartwiasz.
- Może i masz rację. Przepraszam cię, ale muszę już iść. Za piętnaście minut mam trening. Nie wiedziałam, że wilkołaki tak dobrze walczą w ludzkiej postaci, chcę się czegoś od nich nauczyć.
- W porządku, leć. Miłej zabawy.
- Dzięki.- Chwilę później, ponownie zostałam sama. Usiadłam na jednej z ławeczek znajdujących się w ogrodzie. Z uśmiechem na twarzy wyobraziłam sobie mnie i Luka przy ślubnym kobiercu jak składamy sobie przysięgę małżeńską.
Nagle usłyszałam za sobą jakiś szelest. Odwróciłam się,lecz nic nie zauważyłam. Wstałam z ławki i podeszłam do pobliskich krzaków. Tam również nic nie znalazłam. Postanowiłam, że wrócę do zamku, jednakże uniemożliwiły mi to czyjeś ręce, które zasłoniły mi oczy i przystawiły jakąś szmatkę do ust. Krzyknęłam cicho i próbowałam się uwolnić. Niestety nie zdążyłam nic zrobić, gdyż po chwili jedyne co widziałam to otaczającą mnie ciemność.
Gwiazdki i komy, mile widziane:)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro