Rozdział 16-Pij skarbie, pij
Luke POV:
- Śmieszny jesteś. Masz minutę żeby się zdecydować...Czas start...
Patrzyłem oniemiały i nie wiedziałem co mam zrobić. Pierwszy raz w życiu nie wiedziałem co mam zrobić. Kogo ratować? Przyjaciela? Miłość mojego życia? Czy nic nie znaczącą dla mnie dziewczynę?
Mój wilk kazał mi iść do mojej mate i to właśnie do niej się skierowałem. Niestety nie zdążyłem postawić ani jednego kroku, kiedy usłyszałem głos Carla:
- Ups. Skończył ci się czas, jaka szkoda, że nie zdążyłeś nikomu pomóc.- Patrzył się na mnie z przebrzydłym uśmiechem, jednocześnie pokazując swoim podwładnym, że mają przystąpić do ataku.
Nagle drzwi do sali otworzyły się, tak gwałtownie, że o mało nie wypadły z zawiasów. Odwróciłem się i zmierzyłem postać, która weszła do środka. Znałem ją doskonale. Nasze spojrzenia spotkały się, byłem pewny, że moje wyrażało wściekłość, natomiast jego...zdziwienie?
- Synu...ty żyjesz?- On sobie żartuje tak? Pozwolił, żeby ten dupek, przejął tytuł alfy, wygnał mnie i skompromitował przed całym stadem, a teraz pyta się, czy żyje. Pff...śmieszny jest.
- Nie jestem już twoim synem, nie po tym co mi zrobiłeś.- Odparłem beznamiętnym tonem.
Spojrzał się na mnie niezrozumiałym wzrokiem i już miał coś powiedzieć, gdy jego wzrok padł na trzy postacie wiszące na środku sali.
- Czy ktoś może mi wytłumaczyć, kim oni są i co tu robią?!- Popatrzył się w stronę Carla, na co ten momentalnie zbladł. No tak, mój ojciec, mimo swojego wieku, nadal ma posturę młodego i dobrze zbudowanego chłopka.- No słucham.
- Twój ukochany synuś, porwał moją mate, uwięził mojego przyjaciela i jego dziewczynę, a to wszystko tylko dlatego, żeby się na mnie zemścić.
- Zemścić, ale za co?
- Za to, że nie wypełniłem jego chorego rozkazu. Kazał mi zabić księżniczkę Elizabeth, żeby on nie musiał się z nią żenić.
- Czegoś tu nie rozumiem. Jak mógł ci kazać ją zabić, skoro wyparłeś się naszego rodu i uciekłeś z zamku. Mogłeś powiedzieć, że nie chcesz być alfą. Zrozumiałbym to.- W jego oczach przez chwilę można było dostrzec ból, jednakże szybko zastąpił go maską obojętności.
- Uciekłem?! Po co miałbym to robić?! To Carl ukartował moje zniknięcie. Pewnej nocy, kazał strażnikom związać mnie i wywieść do lasu, gdy ty przekazałeś mu władzę, wygnał mnie i uznał za banitę. Po paru miesiącach, powiedział, że jeśli porwę księżniczkę wampirów i ją zabiję to pozwoli mi tu wrócić. Jednak ja nie potrafiłem tego zrobić. Nie rozumiem jak mogłeś pomyśleć, że uciekłem!
Odwróciłem się gwałtownie i podbiegłem do Elizabeth. Nie zważałem na warczenie tego psa który ją pilnował. Odpiąłem ją z łańcuchów i delikatnie położyłem na posadce:
- El, skarbie, obudź się.- Martwił mnie jej stan. Na całym ciele widoczne były siniaki i zadrapania. Gdyby nie to, że jej klatka piersiowa, unosiła się w równomiernym tempie, pomyślałbym, że ją straciłem.
- Luke...Luke, to ty?- Oczy miała cały czas zamknięte. Jedynie cienki głosik dotarł do moich uszu, dzięki czemu moje serce, zaczęło bić szybciej.
- Tak to ja. Nie martw się. Wszystko będzie dobrze, zaraz zajmie się tobą lekarz.
- Luke...ja muszę się napić krwi. Nic innego mi nie pomoże.
Cholera, skąd ja mam wziąć teraz krew?! Nie zdążę nic upolować, a jej stan nie jest na tyle stabilny, aby zostawić ją samą. Postanowiłem, że zrobię pierwszą rzecz jaka przyszła mi do głowy. Nachyliłem się i przekręciłem szyję tak aby dotykała jej ust.
- Pij skarbie, pij.
- Luke, nie...nie mogę.
- Pij.-Chwilę później poczułem jej kły, które delikatnie wbijały mi się w skórę. Mimo dziwnego uczucia nie żałowałem, że to zrobiłem.
Uff...udało się. Napisałam ten rozdział. Nie wiem czemu, ale bardzo opornie szło mi pisanie tej części. Piszcie czy wam się podoba:-*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro